– Czego nie można powiedzieć o pani. – Obrzucił ją spojrzeniem pełnym nieskrywanej niechęci. Stwarzało to rzeczywiście wrażenie, że patrzy na nią jak na gada lub płaza. – Niczego więcej się po pani nie spodziewałem. Przyjechałem tylko panią zawiadomić, że jeśli to wszystko do pani nie przemówi, wuj umrze. To tyle. A teraz już idę. – I skierował się do drzwi.

– Chwileczkę…

Bonnie czuła się jak bezbronne zwierzątko, podstępnie schwytane w groźną pułapkę.

Spojrzał na nią zimnym, obojętnym wzrokiem.

– A… co z Jacintą? Czy ona mówiła panu o mnie?

– Dzwoniłem do pani kuzynki w Sydney – odparł chłodno. – Ona nie ma pieniędzy, żeby opłacić pani wujowi opiekę i nie ma zamiaru przyjechać do domu. Powiedziała mi, że pani ma większe zobowiązania względem wuja, a także że to pani była ulubienicą ojca. To znaczy wuja.

– Jacinta tak panu powiedziała?

– A wuj to potwierdził. Pytałem go o obydwie jego córki. O Jacincie prawie nic nie mówił, ale opowiedział mi wszystko o pani. O pani zawodowej karierze i jak sobie pani świetnie dawała radę na studiach. Od niego się dowiedziałem, gdzie pani pracuje.

Bonnie spojrzała zdumiona.

– Skąd on to może wiedzieć? – szepnęła.

Webb popatrzył na zegarek.

– Przykro mi, proszę pani, ale wieczorem muszę być z powrotem w Kurrarze. Za wiele bym pewnie żądał, prosząc panią o jakąś wiadomość dla wuja?

– N… nie mam mu nic do powiedzenia.

– A więc adwokaci powiadomią panią o jego śmierci – rzucił z furią. – Już niedługo. I mam nadzieję, że i pani, i pani szacowna siostra-kuzynka odziedziczycie dokładnie to, na co zasłużyłyście.

Bonnie wróciła do swego szpitalnego mieszkania i zaczęła pakowanie. Cała radość zniknęła jednak gdzieś bez śladu.

Boże Narodzenie w Londynie.

Będzie robiła zakupy, obejrzy zmianę warty przed pałacem królewskim, wynajmie samochód, pojedzie do Walii, a potem dalej do Szkocji, żeby w jeziorze Loch Ness zobaczyć kryjącego się tam potwora. I wreszcie Paryż, wieża Eiffla…

– Nie jestem im potrzebna. Nigdy nie byłam potrzebna. Musieli się mną zajmować i spełniali swój obowiązek, a potem skrzywdzili mnie tak bardzo… tak bardzo, że niczego nie mogą teraz ode mnie żądać – mówiła głośno.

– Wuj Henry mnie nie skrzywdził.

– Wuj Henry nie mieszał się do niczego, patrzył tylko, jak ciotka i Jacinta znęcają się nade mną.

– Wuj Henry kochał mnie… wuj Henry kocha mnie…

Niewyraźny szept rozbrzmiewał w ciszy pokoju, wyrażając rozpaczliwą nadzieję, że tak naprawdę jest. Pamięć przywróciła obraz dziesięcioletniej Bonnie, samotnej i osieroconej dziewczynki, skrzyczanej przez ciotkę za jakieś nieposłuszeństwo, szukającej schronienia w oborze. I wuja Henry'ego, który jak zwykle nic nie mówił, tylko sadzał ją na stołku i uczył doić krowy.

Radość, jaką dawała obecność wuja Henry'ego… Radość, jaką sprawiało wyobrażenie sobie, że jest się kochaną.

– Gdyby nie on, chybabym była zwariowała – odezwała się znowu i powoli opuściła wieko na zapakowaną do połowy walizkę. – Zamiast jechać na wakacje, mogłabym opłacić pielęgniarkę i kogoś, kto by doił krowy, ale co to da? Przez dwa miesiące nie będę miała ani pracy, ani pieniędzy.

Do Londynu pojadę kiedy indziej, powiedziała sobie, ale wiedziała, że to nieprawda. Po rozpoczęciu specjalizacji miną lata, zanim będzie to możliwe.

– Takie wakacje nie są dla ciebie – powiedziała głośno. – Sama o tym dobrze wiesz. Więc… zaopiekuj się nim.

Ale on nie będzie chciał… Nie zechce mojej pomocy. To znajdź jakiś sposób, żeby zechciał, odpowiedziała samej sobie ostro.


Z samego rana zadzwoniła do doktora Halforda w Kurrarze.

– Przyjadę jutro rano zabrać wuja do domu – powiedziała. – Czy zechciałby pan dać mu o tym znać?

– Niech sobie pani przypnie tabliczkę z nazwiskiem, bo inaczej najpewniej pani nie pozna.

Bonnie poczerwieniała z gniewu.

– Proszę zachować swoje uwagi dla siebie – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

– Wiele bym dał za to, żeby wuj pani nie potrzebował. Opieka nad nim nie będzie należała do najłatwiejszych. Gospodarstwo jest zupełnie zapuszczone. Ale gdyby pani obecność miała sprawić choćby tyle, że on zrozumie, że farmę trzeba będzie sprzedać…

– Do widzenia, zobaczymy się jutro – wycedziła Bonnie i cisnęła słuchawkę.

Cóż to za bezczelny człowiek! Bonnie długo nie mogła się uspokoić.

Ale musi być przywiązany do Henry'ego, pomyślała. Inaczej nie zadawałby sobie przecież trudu, by mnie szukać w Melbourne.

– Może jest przywiązany do Henry'ego tak jak ja do Paddy'ego.

Paddy.

Skoro nie wyjeżdżam na koniec świata, zobaczę go znowu. I zanim umrze, może uda mi się go jeszcze parę razy odwiedzić, pomyślała i poszła na oddział złożyć wizytę starszemu panu.

Powitał ją z radością.

– Ledwie cię poznałem, nigdy nie widziałem cię bez twojego lekarskiego fartucha. Wyglądasz jak z obrazka, słowo honoru.

Bonnie zaczerwieniła się. Zażenowana zaczęła wygładzać wzorzystą sukienkę, która włożyła specjalnie, by sprawić mu przyjemność.

– Zaraz, zaraz, czy nie powinnaś być teraz w drodze na lotnisko?

Paddy skrzywił się z niezadowoleniem, słuchając opowieści Bonnie.

– Mam nadzieję, że wuj to doceni – mruknął.

– Nie dowiem się tego pewnie nigdy. On niewiele mówi. – Ogarnęło ją nagłe przerażenie na myśl o ciszy, jaka panowała w wiejskim domu wuja.

– A na co wydasz pieniądze, które miałaś przeznaczone na wakacje?

– Pewnie… – Wzruszyła ramionami. Tak długo zbierała na ten urlop. Oszczędzała i ciułała, żeby skończyć studia, ale gdy dwa lata temu zaczęła pracować, nie zmieniła nic w swoim życiu i nadal oszczędzała. – Pewnie wpłacę na fundusz emerytalny.

– Na fundusz emerytalny? Na litość boską, dziewczyno. Ile ty masz lat? – skrzywił się Paddy.

– Dwadzieścia sześć.

– Więc idź i zrób coś szalonego – polecił. – Żebyś potem, kiedy wpadniesz pod autobus, jak będziesz miała czterdzieści lat, nie leżała pod jego kołami, rozmyślając sobie: dlaczego nie wydałam choć trochę tych pieniędzy! Czy masz samochód?

– Nnnie…

– Otóż to. Wybierasz się na wieś, więc potrzebny ci samochód. Idź zaraz i kup sobie coś naprawdę wspaniałego. Prezent gwiazdkowy dla siebie, żebyś miała trochę przyjemności pomimo tego doktora Halforda i wuja Henry'ego.


Coś naprawdę wspaniałego.

Zdawało jej się, że patrzy na nią Paddy, a także niewiadomo dlaczego Webb Halford.

Webb Halford myśli pewnie, że jest nieodpowiedzialną i próżną egoistką. Niepoważną. Nigdy w życiu nie zachowywała się niepoważnie.

Prezent gwiazdkowy dla siebie. Tak kazał Paddy. Od lat już nie dostawała prezentów na Boże Narodzenie. A teraz rezygnowała z wakacji, jakie ma się raz w życiu, dlatego właśnie, że nie mogła zachować się nieodpowiedzialnie.

– Zachowaj się więc trochę nierozsądnie. Choć trochę.

Pierwszy raz w życiu Bonnie miała się zachować nawet bardzo nierozsądnie. Bonnie szła na świąteczne zakupy.

W trzy godziny później była z powrotem przy łóżku Paddy'ego.

– Chcesz zobaczyć, jaki sobie zrobiłam prezent? – spytała z uśmiechem.

Oczy Paddy'ego zalśniły.

– Gdzie jest?

– Na parkingu. – Wskazała mu ręką wózek inwalidzki. – Chodźmy.

Zaparło mu oddech w piersiach. Usiadł na wózku i patrzył z podziwem na mały, sportowy samochód.

– Marzyłem zawsze, żeby mieć taki samochód – szepnął. – Stale sobie powtarzałem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy będę miał dosyć pieniędzy, żeby go sobie kupić. Ale najpierw miałem mamę na utrzymaniu, a potem potrzebował pomocy mój brat i jego dzieciaki… Czy uważasz… czy myślisz, że mogłabyś mnie przewieźć?

Bonnie uśmiechnęła się.

– Mam nawet lepszy pomysł.

– Jaki… jaki pomysł?

– Kupiłam ten samochód po to, żeby cię do niego wsadzić, przytroczyć nasze bagaże z tyłu i pojechać razem do domu.

– Razem…

– Wybieram się spędzić ciche i spokojne święta, opiekując się wujem, którego prawie nie znam – powiedziała. – I pomyślałam sobie, że jeżeli nie masz nic przeciwko temu, możesz dołączyć do nas. No więc jak, Paddy? Pojedziemy razem do domu?

– Naprawdę chcesz mnie zabrać?

– Dlaczego bym nie miała tego zrobić?

– Bo lekarze nie zabierają na ogół pacjentów do domu na Boże Narodzenie – powiedział z trudem.

– A ja zabieram. – I nachyliła się nad nim, kładąc mu rękę na ramieniu.

Rozdział 2

Na dobrą sprawę Bonnie powinna była przez całą drogę płakać. A ona wyjechała z miasta w olśniewającym słońcu i podążała do miejsca swego przeznaczenia z nie dającym się określić uczuciem wyczekiwania.

Przekonywała samą siebie, że nie ma to nic wspólnego z osobą Webba Halforda, absolutnie nic wspólnego…

Obok niej siedział Paddy. Obłożyła go ze wszystkich stron poduszkami, pod ręką miał na wszelki wypadek maskę tlenową. Paddy jednak nie zamierzał dopuścić do tego, by choroba zepsuła mu podróż.

Wyśmiał więc Bonnie, gdy zaofiarowała mu krem przeciw oparzeniom słonecznym.

– Mam zamiar spędzić następnych parę dni w łóżku, jęcząc z bólu z powodu oparzeń. Poczuję się wtedy podobny do człowieka.

W dwie godziny później Bonnie parkowała samochód na parkingu szpitala w Kurrarze. Kurrara była niewielkim miasteczkiem i szpital mógł się pochwalić tylko dwoma lekarzami. Starego doktora Robertsa Bonnie znała od dziecka, Webb Halford był lekarzem nowym.

– Mam nadzieję, że dzisiaj ma dyżur doktor Roberts – powiedziała.

Ale oszukiwała samą siebie. Z jakiegoś dziwnego powodu spodziewała się, niezwykle silnie pragnęła, by Webb Halford mógł zobaczyć, że przyjechała, by uczynić to, co on uważał za słuszne.

– Może posiedzisz w poczekalni, a ja pójdę zobaczyć wuja – zaproponowała. – Zaraz będę z powrotem. Załatwię tylko karetkę dla niego na jutro rano.