Jak ona będzie dalej z tym żyła? Przecież on zamierzał ją zgwałcić! Odbierał jej wolę, traktował jak bezduszną zabawkę. Jak ona sobie później poradzi z tak poniżającym wspomnieniem?!

Tylko nie płakać, powiedziała sobie.

– Przyjemnie? To marna zaplata za to, co zamierzasz mi zrobić – rzuciła z goryczą.

– Nie oceniaj mnie zbyt szybko. Najpierw się przekonaj, jakim jestem kochankiem.

– Jedyne, czego chcę, to wrócić do pałacu – szepnęła. Kardal opuścił rękę.

– Być może wrócisz. Za jakiś czas. Kiedy już mi się znudzisz. A do tej pory – wskazał na komnatę – ciesz się pobytem w moim domu. Przecież spełniło się twoje marzenie. Jesteś w Mieście Złodziei.

Odwrócił się i wyszedł.

Jestem uwięziona, pomyślała tępo. Naprawdę uwięziona. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję, i nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc.

Osunęła się po ścianie na kamienną podłogę. Kardal ma rację, pomyślała. Znalazła to, czego szukała.

Bójcie się marzeń, które się spełniają, mówi stare przysłowie…

ROZDZIAŁ 4

– Nie mogę w to uwierzyć. – Sabrina stała w sypialni i patrzyła na swe odbicie w ogromnym lustrze o złoconych ramach. – Zupełnie jak z tandetnego filmu o jakimś szejku…

– Książę nalegał na ten strój – odparła Adiva. Służąca miała za zadanie przygotować Sabrinę na powrót Kardala.

– Domyślam się… – Sabrina wiedziała, że nic na to nie poradzi, a nie chciała złościć się na dziewczynę, która starała się być dla niej miła.

Popatrzyła na Adivę. Miała nie więcej niż osiemnaście lat. Każdym swym gestem i spojrzeniem zdradzała, że jest nieśmiała i skromna i że stroni od obcych. Te cechy Kardal nade wszystko cenił u kobiet, dlatego Adivy nigdy by nie tknął. Traktowałby ją jak świętą.

Natomiast Sabrinę bez wahania pozbawi dziewictwa.

Z ledwie hamowaną wściekłością znów spojrzała na swe odbicie w lustrze. Miała na sobie przezroczyste, sięgające bioder spodnie, których szerokie nogawki były ściągnięte w kostkach. Poza maleńkim skrawkiem podszewki umieszczonym w najbardziej wstydliwym miejscu, tak naprawdę była naga od pasa w dół. Góra wyglądała niewiele lepiej. Ta sama zwiewna i przejrzysta tkanina udrapowana była wokół ramion, a coś na kształt staniczka z błyszczącej tkaniny okrywało jej piersi. Cały brzuch był odsłonięty. Długie, rude loki Sabriny zostały spięte wysoko na głowie w koński ogon i związane złotą wstążką. Adiva ukłoniła się.

– Zostawię cię teraz, byś mogła oczekiwać na naszego pana.

– Wolałabym, żebyś nie odchodziła – bez sensu odparła Sabrina.

Sytuacja była jasna. Służąca musiała zniknąć, bo zaraz zjawi się Książę Złodziei, by uwieść Sabrinę. Co z tego, że na myśl o tym wszystko się w niej przewracało? Kardal zrobi, co zechce, nie pytając jej o zdanie.

Nie, on jej nie uwiedzie. On ją zgwałci.

Sabrina mogła tylko przeklinać Kardala i swoją głupotę, która kazała jej samotnie wyruszyć na pustynię, przez co z niezależnej księżniczki i naukowca przemieniła się w niewolnicę, która zaraz stanie się erotyczną igraszką Księcia Złodziei. Dla Kardala była bowiem kobietą upadłą, a więc istotą pozbawioną wszelkich praw, z którą można zrobić wszystko.

Lecz czeka go niespodzianka. Kardal spodziewa się ladacznicy, a dostanie dziewicę. Uśmiechnęła się ponuro. W tym świecie prawo było bezwzględne. Za gwałt na dziewicy była tylko jedna kara: śmierć. Sabrina zostanie więc pomszczona. Jednak marna to satysfakcja. Stokroć bardziej wolałaby znaleźć sposób, by uniknąć tej strasznej, okrutnej i perwersyjnej sytuacji.

Podeszła do okna. Robiło się późno i ludzie opuszczali już targowisko, spiesząc do domów. Tak bardzo chciałaby zrobić to samo… Gdy odwróciła się, usłyszała nagle:

– Nie ruszaj się. Chcę ci się przyjrzeć.

Kardal stał tuż przy drzwiach. Wszedł cicho jak duch. Była wściekła, że tak się skradał. Oczywiście też się odświeżył, był ogolony, włosy miał jeszcze wilgotne. Przebrał się w czyste luźne spodnie i lnianą koszulę. Serce Sabriny waliło jak młot. Ogarniała ją panika, ale nie zamierzała uderzać w pokorne tony.

Pomyślała też, zupełnie bez sensu, że Kardal, choć łajdak, porywacz i gwałciciel niewinnych kobiet, jest nad wyraz przystojny. „Zło chadza w nadobnej postaci", mówiło stare porzekadło.

Nie patrzyła mu w oczy, by nie poznać jego myśli i nie zdradzić swoich, w ogóle umknęła wzrokiem, on zaś patrzył na nią wprost bezwstydnie, odrzucając wszelkie pozory kultury. Taksował ją, jakby była kobyłą na sprzedaż, obchodził ze wszystkich stron, oceniał każdy szczegół.

A ona była niemal naga, wydana na brutalną siłę tego mężczyzny. Wychowana w liberalnym świecie kobieta, mądra, wykształcona i mająca poczucie godności, nagle została zredukowana do roli seksualnego gadżetu. W każdym razie próbował uczynić to Kardal.

Zacisnęła dłonie w pięści. Bała się, to oczywiste, ale przede wszystkim była wściekła i głęboko, w całym swym jestestwie, urażona.

– Nie możesz się tak zachowywać. – Starała się mówić stanowczo, lecz niezbyt jej się to udało. – Jestem księżniczką, królewską córką. Jeśli zrobisz to, co zamierzasz, zapłacisz głową. Twoja zbrodnia będzie tym większa, że jako Książę Złodziei winien jesteś posłuszeństwo mojemu ojcu. Gwałt na jego córce będzie śmiertelną obrazą królewskiego majestatu.

Kardal skrzyżował ręce na piersi.

– Oboje wiemy, że król Hassan nie dba o ciebie.

– Masz rację. – W jej oczach mignął ból. – Ale to nie ma nic do rzeczy.

Podszedł bliżej i mimo oporu Sabriny ujął ją za rękę.

– Otóż ma. Twój ojciec co najwyżej się zirytuje, ale nie sądzę, by kazał mnie ściąć. Więcej, jestem tego pewien.

– Nic nie rozumiesz. Nie ma żadnego znaczenia, co ojciec o mnie myśli. Pozbawiając mnie dziewictwa, zgwałcisz kobietę z jego domu. A taką hańbę może zmazać tylko krew.

Kardal wzruszył ramionami.

– Być może masz rację, ale żeby się przekonać, najpierw musimy to zrobić.

Usłyszała cichy trzask i poczuła coś ciężkiego na prawym nadgarstku, a zaraz potem na lewym.

Sabrina spojrzała na swe ręce i na moment pociemniało jej w oczach. Potem patrzyła oniemiała na złote bransolety zamknięte na jej przegubach. Tak niegdyś znakowano niewolnice. Niegdyś? Przecież to działo się dzisiaj. Sabra, księżniczka Bahanii, została niewolnicą poddanego swojego ojca!

Zniewaga była wprost niewyobrażalna.

– Ty… – zasyczała. – Jak śmiałeś mi to zrobić?!

Uśmiechnął się leniwie.

– Cenisz zabytkowe i wartościowe przedmioty, powinnaś więc czuć się zaszczycona.

Zaszczycona? Spojrzała na niewolnicze piętno. Bransolety miały około dwunastu centymetrów szerokości i już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać kunsztowną ręczną robotę dawnych mistrzów. Pokryte były skomplikowanym spiralnym motywem figuralnym. Sabrina wiedziała, że wśród ornamentu ukryto malutki przycisk zwalniający mechanizm zamka, lecz znalezienie go może zająć nawet tygodnie.

– Jak śmiałeś mnie oznakować?!

– Jesteś moją własnością – Kardal wzruszył ramionami. – Czego się spodziewałaś? Honorowego miejsca w sali biesiadnej? Ono przynależy księżniczce, a nie niewolnicy.

Coś zaskowyczało w jej duszy. Sabrina czuła, że dłużej nie zniesie tej obrazy.

– Traktujesz mnie, jakbym była zwierzęciem. – W jej wzroku była żądza mordu.

– Och, nie jesteś nim, tylko kobietą w niewolniczych kajdanach.

– Żądam, żebyś je zdjął. – Wyciągnęła przed siebie ramiona.

Kardal podszedł do stolika, na którym stała misa z owocami. Wziął gruszkę, powąchał ją i ugryzł kawałek.

– Przepraszam, nie usłyszałem. Mówiłaś coś?

Sabrina wiedziała, że jest kompletnie bezsilna. Zarazem poczuła głęboki ból. To, co ją teraz spotkało, było zwieńczeniem całego jej smutnego życia.

Spojrzała na Kardala.

– Jesteś potworem. Nędznym tchórzem, który pyszni się swą siłą przed słabszymi. Nienawidzę cię. Łamiąc święte prawo pustyni, nie udzieliłeś mi pomocy, tylko pojmałeś w niewolę. Lecz wolę już śmierć, nić być twoją niewolnicą. – Spojrzała po sobie. – Nienawidzę tego, że jestem kobietą. Tacy jak ty, sadyści i łajdacy, powodują, że wiele kobiet na całym świecie każdego dnia powtarza to samo. – Na moment zacisnęła oczy. – Nie na takim świecie chciałabym żyć. Matka i ojciec w ogóle się mną nie interesują, bracia mają mnie za nic. Sama musiałam do wszystkiego dochodzić, sama wyznaczyłam sobie cele w życiu i je realizowałam. I nagle na mej drodze stanąłeś ty. Pełen pychy i okrucieństwa uważasz, że wolno ci zrobić ze mną wszystko, na co ci przyjdzie ochota. Nie pozwolę, byś traktował mnie z taką pogardą, jakbym była wielbłądem.

Dopiero w tej chwili Kardal wykazał niejakie zainteresowanie jej słowami.

– Mylisz się. – Odgryzł kolejny kęs gruszki. – Bardzo szanuję wielbłądy. Ich praca, za którą otrzymują tak niewiele, przynosi ludziom mnóstwo pożytku. – Obrzucił ją spojrzeniem. – Nie da się tego powiedzieć o tobie.

Sabrina z furią cisnęła pomarańczą w Kardala.

– Wynoś się stąd! – wrzasnęła. – Oby zżarły cię hieny i szakale!

Wielce rozbawiony ruszył do drzwi.

– Również zachowujesz się gorzej niż wielbłąd. Wiedziałem, że źle z tobą, ale że aż tak bardzo? Doprawdy, szokujące.

Rzuciła gruszką, ale trafiła we framugę drzwi.

– Do zobaczenia w piekle, Kardalu!

Zatrzymał się.

– Prowadzę przykładne życie, Sabrino, więc kiedy już będziemy po drugiej stronie, obiecuję, że wstawię się za tobą na górze. Być może uda się wyciągnąć cię z piekielnej czeluści, choć niczego obiecać nie mogę.

Błyskawicznie zatrzasnął drzwi, o które w tej samej chwili rozbiła się ciśnięta z niezwykłą siłą misa.


Kardal w wesołym nastroju ruszył korytarzami zamku. Za zakrętem ujrzał łukowato sklepiony otwór drzwiowy, pozbawiony jednak drzwi, które niegdyś stanowiły granicę haremu. Przez wiele wieków mieszkały tam wyłącznie kobiety, którym wolno było wychodzić na zewnątrz tylko w określonych sytuacjach i pod nadzorem. Jednak dwadzieścia pięć lat temu Cala, matka Kardala, otworzyła te drzwi, a potem kazała je sprzedać. Nie była to jednak zwykła transakcja, jako że drzwi były wysokie na cztery i pół metra, szerokie na cztery, a wykonane zostały ze szczerego złota wysadzanego drogimi kamieniami. W rezultacie niegdysiejszy symbol zniewolenia kobiet zamieniony został na nowoczesną klinikę ginekologiczno-położniczą i pediatryczną, bez opłat obsługującą wszystkie kobiety oraz dzieci z Miasta Złodziei. Cala twierdziła, że nad kliniką czuwają dusze milionów zniewolonych kobiet, które żyły i umierały w haremach.