– Strzeżecie jej od wieków.

– Od kiedy pierwsi nomadowie założyli miasto.

Sabrina spojrzała na targowisko.

– Nie wszyscy z nich są nomadami. Prawdziwi koczownicy wolą przebywać na pustyni.

– To prawda. Ci, których widzisz, mieszkają na stałe w obrębie murów miejskich. Inni przyjeżdżają tu tylko na jakiś czas, a potem znowu ruszają na pustynię.

– Mury?

– Spójrz dalej.

Jakieś czterysta metrów od miejsca, gdzie byli, wznosiły się ogromne kamienne mury. Miasto było więc w istocie potężną fortyfikacją, a targ mieścił się poza jej obrębem.

– Jest ogromne… – szepnęła zdumiona.

– I naprawdę istnieje.

Podjechali do ogromnej, liczącej około dwudziestu metrów wysokości bramy umocowanej w sklepieniu murów.

– Jak stare są te wrota? Skąd pochodziło drewno? Kim byli budowniczowie?

– Aż tyle pytań – drażnił się z nią Kardal. – Poczekaj, nie widziałaś jeszcze najlepszego.

Przejechali przez bramę i znaleźli się po drugiej stronie murów, które zdawały się nie mieć końca. Miasto Złodziei wprost porażało swym ogromem.

Uniosła głowę i omal nie spadła z konia. Stali bowiem przed przejmującym grozą dwunastowiecznym zamkiem. Budowla strzelała w niebo niczym starożytna katedra, porażając wieżami, blankami, otworami strzelniczymi i mostem zwodzonym.

Na środku pustyni stał olbrzymi zamek! Wprost niesamowite. Spostrzegła, że wielokrotnie go przebudowywano w różnych epokach. Widać było wpływy Wschodu i Zachodu i zamysły architektoniczne różnych mistrzów. Z uwagi na swój eklektyzm, mógłby służyć za podręcznik dziejów budownictwa obronnego.

Do tego ta niezwykła budowla tętniła życiem.

– Jak to możliwe? Jakim cudem przez cale wieki to miejsce pozostawało tajemnicą?

– Lokalizacja, kolor – odparł Kardal.

Kamienne bloki, których użyto do budowy zamku, miały kolor piasku, do tego wokół miasta wznosiły się niewysokie góry. Kamuflaż wprost idealny nawet dla konwencjonalnych fotografii lotniczych.

– A jednak rządy innych państw na pewno wiedzą o tym mieście – powiedziała Sabrina. – Przecież jest widoczne na zdjęciach satelitarnych, w podczerwieni.

– To prawda, ale utrzymanie w tajemnicy położenia naszego miasta leży we wspólnym interesie.

Zatrzymali się przed wejściem do zamku. Rozglądając się wokoło, Sabrina rozpoznawała fragmenty, o których czytała w różnych zapiskach. Znajdowała się w samym sercu Miasta Złodziei. Z trudem ogarniała ogrom materiału do badań.

Kardal zeskoczył z konia i pomógł zsiąść Sabrinie, która znów poczuła się brudna i złachana, bo wokół nich zgromadziła się spora grupa ludzi. Na szczęście wszyscy patrzyli na Kardala, a nie na nią, i coś do siebie cicho mówili. Kilku mężczyzn lekko skłoniło się przed nim. Nie wiedziała, czy była to oznaka szacunku, czy też niezdrowego zainteresowania.

– Dlaczego tak na ciebie patrzą? – zapytała. – Zrobiłeś coś złego?

– Jesteś strasznie podejrzliwa. Po prostu mnie pozdrawiają i witają w domu.

– Nieprawda. To nie jest zwykłe powitanie. – Tłum rósł z każdą chwilą. – Tu chodzi o coś więcej.

– Zapewniam cię, że tak jest zawsze. – Poprowadził ją w stronę wejścia do zamku. Ludzie, kłaniając się, rozstępowali się przed nimi. Sabrina zatrzymała się.

– Kim jesteś? – Była pewna, że nie spodoba jej się to, co usłyszy.

– Przecież wiesz. Jestem Kardal. Idźmy już.

Powiodła wzrokiem po twarzach ludzi i dostrzegła na nich radość oraz szacunek.

– Więc o czym mi nie powiedziałeś?

Starał się zrobić niewinną minę, ale zupełnie mu się to nie udało.

– Słuchaj – syknęła zirytowana – możesz mnie nazywać zepsutym dzieciakiem, skoro tak lubisz, ale gdy powiesz o mnie „głupia", to się pomylisz. Kim jesteś?

Starszy mężczyzna wystąpił z tłumu i uśmiechnął się do niej.

– Nie wiesz, kim on jest? – zapytał drżącym głosem.

– To Kardal, Książę Złodziei. Pan tego miasta.

Oczywiście Sabrina o nim słyszała. Miasto zawsze miało swojego księcia, od kiedy je tylko zbudowano.

– Ty? – W jej głosie było niedowierzanie pomieszane z zaskoczeniem.

– Tak, jestem księciem i panem tego miasta. – Wskazał ręką na zamek i otaczającą go pustynię. – Dzika pustynia jest moim królestwem, a moje słowo jest tu prawem. – Zerwał pelerynę okrywającą związane nadgarstki Sabriny i pociągnął ją w górę schodów. Zatrzymał się przed wejściem do zamku, odwrócił w stronę tłumu i wskazał na nią.

– To jest Sabrina. Znalazłem ją na pustyni i jest moja. Kto ją tknie, ten nie doczeka następnego dnia.

Wszyscy wlepili oczy w Sabrinę. Nie czuła się z tym komfortowo.

– Wspaniale – mruknęła. – Kara śmierci dla tego, kto pomoże mi w ucieczce.

– Nic nie rozumiesz. W ten sposób cię chronię.

– Już ci uwierzę. – Spojrzała na niego z furią. – Co ty wyrabiasz?! Naprawdę traktujesz mnie, jakbym była twoją własnością.

– Przecież jesteś moją niewolnicą. Zapomniałaś?

– Nie dajesz mi na to szansy! Zaraz założysz mi na szyję obrożę, jak mój ojciec swoim kotom.

– Sprawuj się dobrze, a będzie ci równie wspaniale jak kotom króla Hassana.

– Łajdak – warknęła.

Kardal roześmiał się i poprowadził wściekłą i skołowaną Sabrinę do zamku.

– Czy jako Książę Złodziei wciąż napadasz i rabujesz innych?

– Nie kradnę, bo to jakiś czas temu wyszło z mody. Teraz inaczej zarabiamy na życie.

Nie pytała dalej, bo oszołomiło ją piękno wnętrza zamku. Na idealnie gładkich kamiennych ścianach wisiały przepiękne gobeliny, a podłogi pokrywała cudowna posadzka z kafelków. Wszędzie widać było wspaniałe obrazy w ramach zdobionych drogimi kamieniami, świeczniki ze szczerego złota i antyczne meble.


Weszli do reprezentacyjnej sali, która wprost porażała swoim ogromem. Na suficie umieszczono świetliki, a witrażowe okna wabiły feerią barw i kunsztownymi motywami. Sabrina popatrzyła na świeczniki i lampy gazowe.

– Nie macie tu prądu? – zapytała, podczas gdy Kardal uwalniał jej ręce z więzów.

– Mamy tu niewielki generator, nie zaopatruje on jednak części mieszkalnej. W dużej mierze żyjemy jak przed wiekami.

Znów ruszyli dalej. Sabrina poczuła się jak w galerii, wisiało tu bowiem mnóstwo bezcennych obrazów, od starych mistrzów po impresjonistów. Wiele z nich rozpoznała, gdyż ich reprodukcje pojawiały się w książkach z uwagą, że obraz zaginął lub uległ zniszczeniu. Cóż, przecież była w Galerii Złodziei…

Szli niekończącym się labiryntem korytarzy, schodów i drzwi, wciąż skręcali, schodzili i wchodzili, aż Sabrina całkiem straciła orientację. Ludzie zatrzymywali się na ich widok i kłaniali z uśmiechem.

Powoli oswajała się z myślą, że Kardal naprawdę jest Księciem Złodziei. Mityczna postać okazała się jak najbardziej realna, a przewrotny los w perfidny sposób postawił go na jej drodze. Cóż, mogło być gorzej, pomyślała zgryźliwie. Przynajmniej nie jest księciem trolli…

Wreszcie zatrzymali się przed drewnianymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Kardal je otworzył i weszli do wielkiej komnaty.

Stało tu ogromne łoże z czterema kolumnami, duży szezlong obity mięsistą, ozdobną tkaniną w kolorze burgunda, identyczną z tą, która okrywała łoże. Kamienną podłogę przykrywał wspaniały orientalny dywan. Na jednej ze ścian ułożono piękną mozaikę przedstawiającą paradującego przed samicami pawia z rozłożonym ogonem. Oprócz tego w komnacie znajdował się kominek oraz mnóstwo starych, oprawnych w skórę woluminów. Sabrina z nabożnym szacunkiem przesunęła palcem po ich grzbietach.

– Czy te książki są skatalogowane? – Sięgnęła po „Hamleta" i aż westchnęła, gdy ujrzała datę wydania: 1793 rok. Na niedużym stoliczku na wprost niej zauważyła Biblię z ręcznie malowanymi ilustracjami. Nigdy przedtem nie widziała takich białych kruków. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co tutaj masz? Te książki są wprost bezcenne.

Wzruszył ramionami.

– Ktoś przyjdzie, by ci usłużyć. Będziesz się mogła wykąpać. Przyniosą też odpowiednie dla ciebie ubranie.

– Odpowiednie dla mnie? – powtórzyła. Coś ciemnego błysnęło w oczach Kardala.

– Jesteś moją niewolnicą i musisz wypełniać pewne obowiązki. W związku z tym musisz być ubrana w sposób, który będzie mi sprawiał przyjemność.

– Co?! Chyba nie mówisz poważnie! – Mimowolnie spojrzała na wielkie łoże. Coś zaczęło ściskać ją za gardło. – Kardal, to jakaś gra, prawda? – Powoli się cofała, aż w końcu oparła się plecami o najdalszą ścianę. – Jestem Sabra, księżniczka Bahanii. Pamiętaj o tym i przemyśl to, co chcesz zrobić.

Podszedł do niej i ujął ją pod brodę.

– Dobrze wiem, kim jesteś, nie musisz więc odgrywać niewiniątka.

Te słowa ugodziły ją jak policzek. Próbowała się uwolnić z jego rąk.

– A nie przyszło ci do głowy, że wcale nie udaję?

– To, jak żyłaś w Kalifornii, jest doskonale udokumentowane. Wprawdzie napawa mnie to odrazą, ale zamierzam z tego skorzystać. Z ciebie i z twoich umiejętności.

Nienawidziła go. Gdy musnął czubkami palców jej policzek, poczuła dziwny dreszcz. To ze strachu, pomyślała.

Tak, bała się okropnie, choć zarazem nie do końca wierzyła, by mówił poważnie. Ale nawet, jeśli to był żart, jak śmiał coś takiego powiedzieć! Tak, to był jakiś upiorny, plugawy żart. Nie mógł przecież myśleć, że ona… że będzie się z nim…

– Nie możemy się kochać – powiedziała.

– Obiecuję, że nie będę samolubny. Zadbam, by tobie też było dobrze.

Nie tego chciała. Pragnęła, by jej uwierzono. Była bliska płaczu, ale się powstrzymała. Łzy nic tu nie pomogą. Choćby rzuciła się na podłogę i błagała, Kardal jej nie wysłucha. Po prostu wie swoje i już. Uznał, że jest rozpustną kobietą, która w Ameryce nauczyła się wszetecznego życia. Biega z przyjęcia na przyjęcie i zalicza facetów na pęczki.

Kardal nigdy nie uwierzy, że jest dziewicą. Gdyby mu to powiedziała, tylko by się roześmiał. A kiedy się przekona, jak bardzo się mylił, będzie po wszystkim.