Już wiedział, jakim wyzwaniem będzie dla niego ta kobieta, ale w końcu i tak ją pokona. Przecież jest mężczyzną. Cóż mogła zdziałać przeciwko jego sile? Stanie się łagodna i uległa, odnajdzie właściwe dla siebie miejsce, a kiedyś to doceni. Tak z całą pewnością będzie. Najbardziej jednak był ciekaw, jak zareaguje ta popędliwa i skora do gniewu kobieta, gdy dowie się, że to on jest owym mężczyzną, z którym została zaręczona.

ROZDZIAŁ 3

Chciała udowodnić, że jest niezależną kobietą, a jednak po jakimś czasie zaczęła podrzemywać wsparta na Kardalu. Przełożył wodze do przodu, a Sabrina oparła ręce na jego ramionach. I było to dziwnie intymne doznanie. I całkiem nowe. Cóż, nigdy dotąd nie była porwana…

– Często porywasz niewinne kobiety?

Roześmiał się.

– Można o tobie powiedzieć wiele rzeczy, księżniczko, ale na pewno nie to, że jesteś niewinna.

Och, jak bardzo się mylił! Nie był to jednak ani czas, ani miejsce na takie rozmowy.

Nagle potknął się koń. Sabrina niechybnie spadłaby na ziemię, gdyby Kardal jej nie przytrzymał, mocno obejmując w pasie.

– Wszystko w porządku – powiedział uspokajająco. – Nie pozwolę, by coś ci się stało.

– Jasne. Nie chcesz, by twoja zdobycz została uszkodzona – burknęła ze złością.

– Masz rację, pustynny ptaszku – zaśmiał się miękko. – Nie pozwolę ci odlecieć, ale nie pozwolę też, by cokolwiek ci się stało. Do chwili, gdy zażądam należnej mi nagrody, włos nie spadnie ci z głowy.

Sabrinie nie spodobały się jego słowa. Kardal najwyraźniej wierzył we wszystko, co wypisywały o niej gazety, i myślał, że ją zna. Nie mogła dłużej zwlekać. Musiał wiedzieć, z kim naprawdę ma do czynienia.

– Mylisz się co do mnie.

– Rzadko się mylę.

– Co za skromność. Myślałam, że nigdy.

– Czasami tak – uśmiechnął się – ale nie jeśli chodzi o ciebie. Nie jesteś posłuszną córką, mieszkasz na Zachodzie i prowadzisz tam niewłaściwe życie. Nie jesteś kobietą Bahanii. Jesteś jak twoja matka, w czym nie ma zresztą nic dziwnego.

Sabrina powiedziała sobie, że to dzikus i że jego opinia nie ma znaczenia, a jednak poczuła piekące łzy. Nienawidziła ludzi, którzy oceniali ją na podstawie wielkonakładowych piśmideł, a spotykało ją to przez całe życie. Mało kto poświęcał choć trochę czasu, by dowiedzieć się, jaka jest naprawdę.

– Jak widzę, pasjami czytujesz brukowce.

– Nie o nie chodzi, tylko o fakty. Większość życia spędziłaś w Los Angeles i siłą rzeczy nabrałaś tamtejszych zwyczajów. Gdybyś została tutaj, żyłabyś po naszemu, ale najwidoczniej nie było ci to pisane.

– Wynika z tego, że sama zdecydowałam o wyjeździe. Jak na czteroletnią dziewczynkę to całkiem niezły wyczyn – zadrwiła. – Do tego złamałam prawo Bahanii, które zabrania, by królewskie dzieci wychowywały się za granicą. A prawda była taka, że ojciec z radością się mnie pozbył. – Gryząca gorycz zastąpiła drwinę. – Gdy rozstał się z matką, z radością pozwolił, by zabrała ranie do Stanów.

Mimo że byłam jego jedyną córką, dodała w duchu. Ale tylko córką… Obojętność ojca bolała ją zawsze, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Kiedyś nauczy się z tym żyć, ale to jeszcze nie nastąpiło. Podobnie jak nie potrafiła odgrodzić się od złych języków. Za każdym razem tak samo bolało, gdy ukazywał się jakiś podły artykuł na jej temat lub ktoś puszczał w obieg ubliżającą plotkę. Nienawidziła tego cierpienia, a w przypadku Kardala, o dziwo, było ono jeszcze dotkliwsze niż zazwyczaj.

– Możesz sobie mówić, co chcesz. I tak prawdę znam tylko ja.

– Akurat z tym się zgadzam.

Długi czas jechali w milczeniu. Sabrina uspokoiła się, monotonne ruchy konia ukołysały ją. By nie zasnąć, spytała cicho:

– Naprawdę mieszkasz w Mieście Złodziei?

– Tak, Sabrino, naprawdę.

Z miejsca polubiła, jak wymawiał jej imię. Uśmiechnęła się.

– Przez całe życie?

– Na jakiś czas wyjechałem do szkoły, ale zawsze wracałem na pustynię. Tu jest moje miejsce. – W jego głosie brzmiała niezbita pewność.

– Ja nie mam swojego miejsca. Matka swym zachowaniem przez długie lata dawała mi jasno do zrozumienia, że jej przeszkadzam. Przecież nie po to wracała do Kalifornii, by tracić czas na niańczenie bachora, kiedy tyle wokół się dzieje… Więc nie niańczyła. Tak naprawdę zajmowała się mną jej pokojówka. Natomiast w Bahanii… – Sabrina westchnęła. – Cóż, ojciec za mną nie przepada. Uważa, że jestem taka jak matka, choć to nieprawda. – Usadowiła się wygodniej. – Mato kto docenia drobiazgi, które dają poczucie przynależności do jakiegoś miejsca. Gdybym miała takie miejsce, umiałabym je uszanować.

– Tak, przez dziesięć minut, a potem by ci się znudziło. Przyznaj, że jesteś rozpuszczona, mój ty pustynny ptaszku.

Sabrina gwałtownie się wyprostowała, już nie była senna.

– Jakim prawem mnie osądzasz? Przecież w ogóle mnie nie znasz. Przeczytałeś kilka brukowych gazet, nasłuchałeś się plotek, i już o mnie wszystko wiesz? – Była naprawdę wściekła. – Otóż nic o mnie nie wiesz. Ani jak żyję, ani kim jestem.

– A jednak wiem coś o tobie, co nie ulega żadnej wątpliwości.

– Tak?

– Będziesz się ze mną kłócić nawet o kolor nieba.

– Nie kłóciłabym się, gdybym je mogła zobaczyć.

– Nie licz, że zdejmę ci przepaskę.

– Ktoś powinien popracować nad twoim charakterem.

– Być może. – Kardal roześmiał się. – Ale na pewno nie ty. Jako moja niewolnica będziesz miała inne obowiązki.

Sabrina zadrżała. To już przestało być śmieszne. Czy Kardal był na tyle szalony, by z królewskiej córki uczynić niewolnicę? Nałożnicę?! Przecież byli w Bahanii. Gdy król Hassan o tym się dowie, zemści się na Kardalu okrutnie. Nie kochał córki, ale to nie miało znaczenia. Taką hańbę może zmazać tylko krew.

– Żartujesz, prawda? To wszystko, to jakiś żart. Uznałeś, że należy mi się nauczka i postanowiłeś mi jej udzielić.

– O wszystkim się przekonasz w swoim czasie. Nie bądź jednak zaskoczona, kiedy się okaże, że nie pozwolę ci odejść.

Niewolnictwo na tej ziemi bardzo dawno zniesiono, ale ten dzikus pewnie o tym nie wie, i łatwo może ją ukryć na pustyni…

– A co miałabym robić jako twoja niewolnica?

Kardal pochylił się ku niej.

– To będzie niespodzianka – szepnął, a jego oddech połaskotał ją w ucho.

– Wątpię, żeby mi się spodobała – mruknęła oschle.


Obudziły ją jakieś dźwięki. W pierwszej chwili wpadła w panikę, myśląc, że straciła wzrok. Zaraz jednak przypomniała sobie, że jest związana i ma zasłonięte oczy.

– Gdzie jesteśmy? – Zewsząd dobiegały strzępy rozmów, pobekiwania kóz, rżenie koni, dźwięczenie dzwonków, jakie się wiąże bydłu na szyi. Poczuła woń zwierząt, zapach gotowanego mięsa i olejków.

– Jesteśmy na targu? – Zadrżała. – Masz zamiar mnie tu sprzedać?

Do tej chwili wiedziała tylko tyle, że jest więźniem Kardala, ale tak naprawdę nie czuła się niewolnicą. Była dobrze traktowana, ich wzajemne stosunki nie napawały strachem. Teraz jednak dotarło do niej, co naprawdę się dzieje. Nie ma żadnych praw ani jakiegokolwiek wpływu na swój los. Kardal może ją sprzedać, a jej protestów nikt nie wysłucha. Kto będzie zwracał uwagę na krzyki jakiejś niewolnicy? Najwyżej ktoś ją uciszy…

– Tylko nie próbuj rzucać się pod koła jakiegoś wozu.

– To prawda, kusi mnie, by cię sprzedać, jednak nie zrobię tego – powiedział spokojnie Kardal. – Jesteśmy na miejscu. Witaj w Mieście Złodziei.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że jednak Kardal nie sprzeda jej jakiemuś odrażającemu człowiekowi. Czy to znaczy, że jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo?

Kardal zdjął jej opaskę z oczu. Kiedy Sabrina przyzwyczaiła się do światła, z zachwytu wprost zaparło jej dech. Wokół kręciły się setki ludzi ubranych w tradycyjne ubrania mieszkańców pustyni. Kobiety dźwigały kosze, a mężczyźni prowadzili osły. Między dorosłymi biegały dzieci. Wzdłuż głównej, wybrukowanej kamieniami ulicy ciągnęły się kramy, a sprzedawcy głośno zachwalali swoje towary.

Nie mogła uwierzyć, że Miasto Złodziei rzeczywiście istnieje.

– Cudowne… – szepnęła.

– Tak… O, już nas dostrzeżono.

Ludzie pokazywali ich sobie palcami. Wprawdzie Sabrina po długiej drodze wyglądała niechlujnie, co bardzo ją krępowało, a jednak wpatrywali się w nią wszyscy. Dobrze chociaż, że peleryna zasłaniała związane ręce, a jaskraworude włosy zasłaniała chusta, bo i tak wzbudzała wystarczającą sensację. Cóż, była kobietą, a jechała na jednym koniu z mężczyzną. Poza tym od razu było widać, że nie jest córą pustyni. Co więcej, kształt oczu i jaśniejszy odcień skóry zdradzały, że pochodzi z Zachodu. Było też coś w wykroju jej ust. Wielokrotnie zastanawiała się co, ale nigdy nie udało się jej tego stwierdzić. W każdym razie to coś ją zdradzało. Ci, którzy nie znali jej rodowodu, uważali, że nie pochodzi z Bahanii.

– Proszę pani, proszę pani!

Jakaś dziewczynka pomachała do niej. Nie mogła odpowiedzieć jej tym samym, bo miała związane ręce, więc tylko kiwnęła głową.

– Gdzie trzymacie skarby? – Sabrina była bardzo podekscytowana. – Czy będę je mogła zobaczyć? Czy zostały opisane i skatalogowane?

– Jeśli chodzi o skarby…

– Co to? – przerwała mu. – Czy to możliwe? Przecież na pustyni… Ale ja słyszę…

– Dobrze słyszysz.

Zaczęła rozglądać się gorączkowo, aż wreszcie na skraju targowiska wypatrzyła leniwie płynącą rzekę, która nagle znikała w ziemi.

– W wielu zapiskach jest mowa o źródle, ale to jest prawdziwa rzeka! – entuzjazmowała się.

– Już przed wiekami ukrywano tę informację. Do rzeki nie dopuszczano obcych, którzy tutaj dotarli, a nawet jeśli, to odbierano przysięgę, że nikomu o niej nie wspomną.

– Dlaczego?

– Cóż jest cenniejszego na pustyni od wody? – Przeciskali się wolno przez zatłoczone targowisko. – Ta rzeka nawadnia nasze uprawy, poi bydło. Dzięki niej istniejemy. Gdyby wieść się rozniosła, wielu chciałoby ją zagarnąć.