Prawie zakrztusiła się kawą. Nie mogła uwierzyć, że Kardal naprawdę tak myślał. Jednak determinacja, którą usłyszała w jego głosie, przekonała ją, że to nie są żarty. Zdawało jej się, że szanowny Kardal, choć niezbyt przyjemny w manierach, w sumie nie jest taki najgorszy, a tu proszę…

Gdyby jednak naprawdę chciał ją zabić, zrobiłby to już wczoraj. Przecież spanie z drugą osobą na sznurku jest tak samo niewygodne dla obu stron. Sabrina wyraźnie nabrała otuchy.

– Możemy odsłonić bramkę numer cztery? – rzuciła lekko, jakby przekomarzała się, a nie walczyła o swoją przyszłość.

– Nigdzie jej tu nie widzę – z miejsca skontrował oschle Kardal.

Niedobrze, pomyślała Sabrina.

– Proponuję, byśmy wykluczyli opcję z zabijaniem. -Gdy wódz nomadów nie zareagował, dodała: – Zaznaczam też, że kompletnie nie nadaję się na niewolnicę. Handlowa wartość równa zeru, bez dwóch zdań.

– Bez obaw. Dobre bicie wiele zmieni.

– A złe bicie?

– Co wybierasz?

– Dobre czy złe bicie? Dziękuję, ale nie chcę żadnego.

Wprost nie wierzyła, że stoją na środku bahańskiej pustyni i dyskutują, jakie cielesne plagi mają spaść na biedną niewolnicę.

– Czyżbyś nie rozumiała, że nie chodzi o bicie? – Kardal spojrzał na nią jak na osobę ułomną na umyśle. – Pytam, którą z trzech możliwości wybierasz.

– Naprawdę mogę wybierać? Co za demokracja.

– Chcę być w porządku wobec ciebie.

– Doceniam twoje wysiłki. – Nie do końca udało się jej ukryć sarkazm. – Daj mi więc konia, trochę wody i jedzenia, i wskaż kierunek, w którym powinnam pojechać.

– Straciłaś już swojego konia i wielbłąda. Dlaczego miałbym ci powierzać moją własność?

Zapadło milczenie. Do Sabriny z całą mocą dotarło, że naprawdę walczy o życie i wolność. Niby to wiedziała, ale zdawało się jej nierealne, nierzeczywiste. Lecz teraz…

– Nie wybieram śmierci. Nie chcę też zostać niewolnicą.

Wróci więc do pałacu i poślubi księcia trolli. Tylko to jej pozostało.

Ojciec, choć miał ją za nic, zapłaci okup, bo inaczej nie mógł postąpić. Nawet władca absolutny musi się liczyć z opinią poddanych.

Zadumała się smutno. Dla ojca była mniej warta niż jego ukochane koty czy ulubione wierzchowce, i tylko dlatego jej pomoże, by ta prawda nie wyszła na jaw. Kardal jednak o tym nie wiedział. Sabrina zrozumiała, że nie ma wyboru. Musi powiedzieć mu, kim jest, i liczyć na to, że wódz nomadów okaże się lojalnym poddanym swego króla.

Wtedy Sabrina wróci do pałacu i wreszcie będzie mogła poważnie zająć się swoimi zaręczynami z księciem trolli.

Wyprostowała się, dumnie uniosła głowę i rzekła z iście królewskim majestatem:

– Jestem Sabra, księżniczka Bahanii. Nie masz mnie prawa więzić ani decydować o moim losie. Żądam, byś natychmiast odwiózł mnie do pałacu, bo inaczej wyznam mojemu ojcu, jak mnie traktowałeś. Wtedy król Hassan zapoluje na ciebie i na twoich ludzi jak na psy, którymi zresztą jesteście.

– Nie wyglądasz na księżniczkę. A nawet jeśli nią jesteś, to co robisz sama na pustyni?

– Mówiłam ci już, szukam Miasta Złodziei. Chciałam je odnaleźć i zadziwić ojca skarbami, jakie tam znajdę.

Taka była prawda. Pragnęła odnaleźć legendarne miasto i dokładnie je zbadać. Miała też inny, doraźny cel. Gdyby odniosła sukces, ojciec zacząłby ją szanować, a wtedy być może udałoby się odkręcić tę historię z zaręczynami.

– Nawet jeżeli naprawdę jesteś księżniczką, w co wątpię, to dlaczego wyruszyłaś sama na pustynię? Przecież to zabronione. – Zmrużył oczy. – Chociaż z drugiej strony mówią, że księżniczka jest samowolna, uparta i ma trudny charakter. Może więc jednak nią jesteś.

Choć nie była płaczliwą mimozą, poczuła w oczach łzy. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać, ale zrobiło się jej bardzo przykro. Oto znów ktoś zarzuca jej wszystko co najgorsze, nic przy tym o niej nie wiedząc. To prawda, nie była osobą potulną, to prawda, sprawiała kłopoty. Jednak nie robiła tego ze złośliwości, lecz dlatego, by wywalczyć sobie jakieś miejsce w świecie. Co z tego, że była księżniczką, skoro rodzice jej nie chcieli i podrzucali sobie wzajemnie niczym kłopotliwe pisklę. Co z tego, że była bogata, skoro w dzieciństwie najczęściej towarzyszyła jej samotność…

Czy jednak Kardal jej uwierzy? A jeśli nawet, w ogóle się tym nie przejmie. Milczała więc.

On zaś spojrzał na nią z namysłem.

– Przemyślałem twoje słowa. Wierzę ci.

Sabrina odetchnęła z niewymowną ulgą.

– W takim razie ruszajmy do pałacu mojego ojca.

– Nie. Jeszcze nie miałem niewolnicy z królewskiego rodu, a musi być to bardzo zabawne. Dlatego cię zatrzymam, przynajmniej na jakiś czas.

Czyżby śnił się jej koszmar? Niestety była to jawa…

– Nie… nie możesz tego zrobić!

– Owszem, mogę. – Ze śmiechem poszedł do ogniska. Sabrina szybko się otrząsnęła. Nie, nie bała się. Cała była jedną wielką furią.

– Zgnijesz za to w lochach! – krzyknęła. – Zetrę ci ten uśmieszek. Będziesz tego gorzko żałował!

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Wiem. Do końca moich dni.


Godzinę później Sabrina miała w szczegółach opracowany cały harmonogram tortur przeznaczonych dla Kardala. Nacinanie nożem i sypanie solą, przypiekanie ogniem, łamanie po kolei wszystkich kości i kosteczek… Aż się zachłysnęła w mściwej radości. Nie ustaliła tylko, jaki będzie finał: rozstrzelanie, powieszenie czy ścięcie. Wszystko jednak było mało za obrazę, jakiej ten drań się dopuścił. Nie dość, że znów ją związał, to jeszcze zasłonił jej oczy.

– Do cholery, co ty wyrabiasz?! – Aż się trzęsła ze złości. Jazda wierzchem z zawiązanymi oczami była koszmarem. Sabrinie wciąż się zdawało, że zaraz spadnie prosto pod kopyta.

Usłyszała przy uchu szept Kardala:

– Po pierwsze nie krzycz, bo jestem tuż za tobą.

– Jakbym nie wiedziała – sarknęła.

Jechali przecież w jednym siodle, ona z przodu, Kardal za nią. Starała się go nie dotykać, ale było to niemożliwe, co jeszcze bardziej pogłębiało jej tortury.

– A po drugie? – spytała z niechęcią.

– Niebawem spełni się twoje życzenie, jedziemy bowiem do Miasta Złodziei.

Sabrinę na chwilę zamurowało. Już nie była wściekła. Tyle lat poszukiwań, tysiące godzin spędzonych nad mapami i różnojęzycznymi dokumentami, nieprzespane noce, podczas których starała się przeniknąć tajemnicę.

– A więc ono naprawdę istnieje…

– Jak najbardziej. – Zaśmiał się. – Spędziłem w nim całe życie.

– Co?! Po prostu sobie tam mieszkasz, ty i wielu innych ludzi?

– Od wielu, wielu pokoleń. Nie są to ruiny wyrastające z piasku, tylko tętniące życiem miasto.

– To nie ma sensu… – Czuła mętlik w głowie. – Przecież jedyne informacje pochodzą ze starych ksiąg i dzienników. Jak może istnieć miasto, o którym nikt nie wie?

– Właśnie o to nam chodzi. Świat zewnętrzny nas nie interesuje. Żyjemy zgodnie z odwieczną tradycją.

Co znaczy, że życie kobiet w Mieście Złodziei nie jest ani łatwe, ani przyjemne, pomyślała.

– Nie wierzę ci. Drwisz sobie ze mnie, dla zabawy rozbudzasz moje nadzieje.

– Więc po co ci zasłoniłem oczy?

– Bym nie mogła tam wrócić…

– Właśnie.

A więc nie zamierzał jej trzymać w Mieście Złodziei aż do śmierci. Sabrina odetchnęła z ulgą. Poza tym spełni się jej marzenie, bo ujrzy mityczny świat… Nie, wcale nie mityczny! Wprawdzie zapłaciła za to zbyt wysoką cenę – utrata wolności jest zbyt straszna i poniżająca – ale na to nie miała już wpływu. W każdym razie zostanie za to wynagrodzona.

– Czy są tam skarby?

– Pragniesz bogactwa, Sabrino? – spytał z pogardą. Dlaczego wciąż posądzał ją o wszystko, co najgorsze?

– Nie szukam skarbów – zasyczała z nienawiścią. – Skończyłam studia i mam dwa dyplomy. Z archeologii i historii Bahanii. Jestem naukowcem, a nie awanturnicą. – Gdy milczał, rzuciła wściekle: – Oczywiście mi nie wierzysz. Twoja strata, nic mnie to nie obchodzi.

Kardal ze zdumieniem stwierdził, że nie jest to prawda. Obchodziło, i to bardzo. Słyszał, że księżniczka chodziła do szkoły w Ameryce, ale żeby skończyła studia? To było coś całkiem nowego i niezwykłe zaskakującego. Poza tym wybrała kierunek związany z jej dziedzictwem rodowym… Czy kierowała się czystą, bezinteresowną żądzą poznania i miłością do rodzimej tradycji i kultury, czy też miała w tym jakiś ukryty cel? Musiał się o tym przekonać.

Czuł, jak bardzo jest spięta. Nic dziwnego, miotały nią wielkie emocje.

– Rozluźnij się. – Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Mamy przed sobą cały dzień jazdy, nie pozwól, by mięśnie ci zesztywniały, bo to strasznie boli. Obiecuję, że dopóki jesteś na moim koniu, nie będę się do ciebie dobierał.

– Nigdy z niego nie zsiądę. – Oparła się o Kardala.

Dotąd bliżej poznał trzy kobiety, lecz razem wzięte nie sprawiły nawet małego ułamka kłopotów, jakich przysparzała Sabrina. Przy tym o dziwo, nie wzbudziła w nim tak silnej antypatii, jak się tego spodziewał. Kiedy oparła się o niego plecami, od razu poczuł ochotę na… Chciał poskromić Sabrinę, ukarać za nieposłuszeństwo, dlatego ją związał i posadził na swojego konia. W rezultacie ukarał samego siebie. Jechała wtulona w niego, ocierali się o siebie… Sytuacja zupełnie niepotrzebnie się skomplikowała.

Sabrina była kobietą, jakiej Kardal nigdy by sobie nie wybrał. Nie była wychowana w tradycji pustyni. Nie była ani uległa, ani usłużna, nie okazywała mężczyznom szacunku i była wymagająca. Bystry umysł pozwalał jej posługiwać się dowcipem i słowami jak bronią. Nie było wątpliwości, że lata spędzone na Zachodzie zepsuły ją i zdemoralizowały. Była rozpuszczona. Zachowywała się lekceważąco i miała swoje zdanie, przy którym się upierała. Nawet jeżeli wydawała mu się intrygująca, to i tak by jej sobie nie wybrał. Niestety zdecydowano za niego w dniu jego urodzin.

Dziwne jednak, że Sabrina nic o nim nie wiedziała. Czy nikt jej nie powiedział? A może po prostu nie słuchała? Najpewniej to drugie… Uśmiechnął się do siebie. Przecież ona z zasady nie słyszała tego, czego słyszeć nie chciała. Cóż, oduczy ją tego skandalicznego przyzwyczajenia.