I przerzucam kolejne strony, czytam fragmenty dotyczące mojego życia. Przyglądam się im za sprawą jej zapisków, jej barwnych obserwacji, podkreślonych przez nią zdań.


Rozstali się! Dowiedziałam się, że się rozstali. Powiedziała mi o tym Silvia (Służąca, ma taką ksywę, bo zawsze wie wszystko o wszystkich i żyje z tego, że może się ludziom przysłużyć!). To prawda! Przykro mi… wiem, że nie powinnam być aż taka szczęśliwa. Jakże ja się cieszę, do szaleństwa! Do szaleństwa! Step, ja chcę cię uszczęśliwić. Chcę, żebyś przy mnie poczuł się kochany… Proszę cię, daj mi tę szansę…


I jeszcze, dalej.


Jest Boże Narodzenie. Wyszłam i udałam się w stronę jego domu, to znaczy tam, gdzie teraz mieszka, u swojego brata. Widziałam, jak odjechał na motorze, a brat, Paolo, siedział mu za plecami. Paolo trzymał się go mocno, śmiali się z czegoś. To dobrze, tak się cieszę. Wygląda, że ma się lepiej. Jeśli naprawdę kogoś kochasz, to musisz chcieć, by tej osobie było dobrze, musi ci zależeć, aby była szczęśliwa. Nie wolno ci być egoistą… (O matko, robię się nie do wytrzymania…). W każdym razie widziałam, jak śmigał na motorze, na jednym kole, z bratem za plecami, który nic tylko wrzeszczał! Strasznie mnie to rozbawiło. Wróciłam do domu. Otworzyłam prezent od rodziców. Dostałam od nich obłędną pidżamę! Step, kiedy już mnie w niej zobaczysz, to aż obliżesz się z wrażenia! (Straszna ze mnie kwasiara!). Później się położyłam i przytuliłam do poduszki. Kretynka ze mnie? Zaczęłam ją całować, wyobrażając sobie, że to ty. Step. Zajebiście mi się podobasz! Zasnęłam i przyśniło mi się coś takiego… o czym sama bardzo marzę. Wcześniej czy później się spotkamy…


I jeszcze. Dalej. Czytam kolejne strony, takie wesołe i pełne życia, które dotyczą wyłącznie jej. O, właśnie. Znów wspomina coś o mnie.


Jestem zdruzgotana. Fatalnie się czuję. Dowiedziałam się, że wyjeżdża. Za granicę. Cholera, ten związek musiał być naprawdę dla niego ważny, skoro zdecydował się na coś takiego. Przypominam sobie jednak pewne zdanie, które moja matka powtarzała mi od zawsze, jest bardzo piękne: „Możesz zmienić niebo, które masz nad sobą, ale duszy w sobie nie”. Czy ten wyjazd na coś mu się przyda? Wiem tylko, że będę na ciebie czekała, Step…


To prawda. Czasami wyrwanie się pod inne niebo na nic się nie przydaje. To, z czym musisz się uporać, jest w głębi ciebie, niezależnie od tego, dokąd się udasz. Ona chyba coś na ten temat wie, czyż nie?

I jeszcze. Dalej. Przerzucam kilka kolejnych kartek.


Udało mi się. Poznałam ją „przypadkiem” w supermarkecie, Chyba się zorientowała… (choć mam nadzieję, że jednak nie!). Świetnie się dogadujemy… lubię ją, ale sama nie wiem, wygląda, jakby była z jakiegoś powodu nieszczęśliwa, ma w sobie jakiś smutek, ale odnosi się do mnie jak do dorosłej, fajna jest… Od razu widać, że jest bardzo piękna. Wykapany syn!


Mama się zorientowała. Jej nic nie umknie. I dalej.


Jestem szczęśliwa. Zostałyśmy przyjaciółkami. Opowiedziała mi co nieco o Stepie. Wydaje mi się, jakbym znała go od lat. Jest dokładnie kimś takim, kogo chciałabym w życiu spotkać. Nie posiadam się ze szczęścia, bo powiedziała mi, że on wraca w przyszłym tygodniu.


I jeszcze. Dalej.


Szlag by człowieka trafił!!! Wszystko mi się pomyliło… Wybrałam się tam na wpół do dziewiątej rano… Jakoś nie dotarło do mnie, że przyjeżdża owszem o wpół do dziewiątej, ale wieczorem! Podają a.m. i p.m. Ale kto ma głowę do takich drobiazgów, kiedy spodziewa się przyjazdu Stepa!!! Nie mogę w to uwierzyć! Pojechałam na lotnisko, czekałam tam na niego dwanaście godzin, a jak przyszło co do czego, to nie miałam odwagi nic zrobić! To znaczy Step się w pewnym momencie odwrócił, ale ja od razu schowałam się za pilastrem

1 a nuż mnie zobaczył! Cholera, zorientował się, że ktoś mu się przygląda! A co to, ma zapasowe oczy z tyłu… O rany, jaki on ładny. Wyszczuplał. I wyrósł. I… no!


Niesamowite, przyjechała nawet na lotnisko. I jeszcze. Dalej.


Dzisiaj wieczorem go dorwę, jestem tego pewna. Już obmyśliłam cały plan. Po południu zeszłam do garażu, odłączyłam rurkę, która łączy bak z silnikiem (Paolo dokładnie mnie poinstruował co i jak! Paolo jest zajebisty, a cała reszta to już banał!!!), i tak został bez benzyny. Więc choćby nie wiem co, będzie musiał zatankować. Na siłowni usłyszałam, co planuje robić wieczorem, więc ma tylko dwie możliwości: albo się zatrzyma, żeby zatankować na Flaminii, albo na tej drugiej stacji benzynowej, na corso Francia. Ale facet, który dopiero co wyszedł z siłowni, ma ochotę się przejechać… Według mnie pojedzie dłuższą trasą. Będzie chciał poczuć wiatr, na dodatek koleś taki jak on uwielbia jazdę na motorze… No, w każdym razie, na wszelki wypadek zablokuję obydwa dystrybutory samoobsługowe, w jednym i w drugim założę kłódkę. A co mi tam!

Poczekam na niego na Flaminii, jak zobaczę, że go nie ma, zawrócę i pojadę na corso Francia. Plan doskonały… I tak taki uparciuch jak on, choćby nie wiem co, nie da się wydymać… i bynajmniej nie chodzi tu o pieniądze, tylko o zasadę! Ktoś, kto przywykł do tego, że dyma innych… sam nie da się innym wydymać!


Nie wierzę w to, co czytam. Przekręcam stronę. I jeszcze. Dalej.


Udało mi się!!! Wow, wow, wow! Wróciłam do domu i zrobiłam tak samo jak Julia Roberts w Pretty Woman, zaczęłam wymachiwać pięścią przy twarzy, wykonując okrężne ruchy, tak by uczcić powodzenie mojego genialnego planu. Poznałam go! Boska Gin!!! Jeszcze chwila, a wgniótłby mnie w maskę i przyłożył mi pięścią prosto w twarz. Fiu, fiu! Czarno to widziałam. Wiedziałam, że się schował, ale co mogłam poradzić? Musiałam udawać, że dałam się nabrać, ale tak naprawdę to on się dał nabrać! I to jeszcze jak!!! Czekałam całe dwa lata i potem jeszcze dwanaście godzin na lotnisku. Co za udręka. Ale jestem pewna, że się okaże, iż warto było! Jestem pewna, że wszystko ułoży się cudownie, jak w bajce.


18 września

Juhuuuu! Nieźle mi poszło, co też ja wygaduję, genialnie mi poszło!!! Przeszłam casting w TdV, tam gdzie on pracuje. Coś niesamowitego! Udało mi się!! Wcale się nie spodziewałam. Ale najbardziej niesłychane jest to, że Ele też się załapała! Ha, nigdy wcześniej nie przeszła żadnych eliminacji! Step… Czyżbyś przynosił szczęście? Ale jednego jestem pewna. Odtąd będę go widywała codziennie. I co teraz? Dokąd uciekasz? Przecież tak jest w sam raz… Zajebiście. Cudownie. Z drugiej strony niekiedy okazuje się, że jednak jest sprawiedliwość na tym świecie! Oj, wciąż jeszcze nie mogę w to uwierzyć… W każdym razie ten wiersz jest specjalnie dla ciebie!

Step. Zawsze cię pragnęłam.

I teraz też tylko ciebie chcę.

Bo już tyle o tobie marzyłam, śniłam, tak bardzo cię pożądałam. Tylko ciebie chcę.

Bo tyle już o tobie wiem, a nawet jeszcze bardziej, bo tylu rzeczy wciąż nie wiem. Tylko ciebie chcę.

Bo tyle znaczy dla mnie ten pocałunek, którego wciąż ci nie dałam.

Pragnę cię.

Bo wciąż się jeszcze nie kochałam.

Pragnę cię, choć jeszcze nigdy cię nie zakosztowałam.

Pragnę cię, całego ciebie. Z twoimi błędami, z twoimi sukcesami, z twoimi porażkami, z twoimi bolączkami, z twoimi codziennymi zwątpieniami, z troskami, które cię gnębiły i z tymi, o których już, mam nadzieję, zapomniałeś, a także z tymi, o których sam nic jeszcze nie wiesz.

Pragnę cię.

Tak bardzo cię pragnę, że nic nie jest w stanie mnie zaspokoić.

Tylko ciebie chcę i sama nawet nie wiem dlaczego…

Ufff. TYLKO CIEBIE CHCĘ.


Ni stąd, ni zowąd dociera do mnie hałas. Odwracam się gwałtownie. Gin stoi w drzwiach pokoju. Paolo jest tuż za nią.

– Nie gniewaj się. Step, ale nie udało mi się jej zatrzymać. Sama przecisnęła się przez drzwi, zanim zdążyłem się obejrzeć i…

Podnoszę rękę. Paolo chwyta w lot. Nie robi ani kroku dalej. Milknie. Słowem się więcej nie odzywa. Zastyga z niezbyt bystrym wyrazem twarzy, tkwi nieruchomo w drzwiach, gdy tymczasem Gin wchodzi do pokoju. Powoli stawia krok za krokiem, spogląda na mnie, ale wydaje się, jakby wzrokiem przenikała mnie na wylot. Zupełnie jakby patrzyła przed siebie w skupieniu, w dal, i czegoś szukała. Zdemaskowana w swojej najprawdziwszej miłości. A nawet bardziej… Ma takie smutne oczy. Mokre od łez. Pozbawione choćby cienia uśmiechu. Przepiękne. Serce mi się ściska. Bo jest w nich światło, które tak dobrze znam. Widzę to wszystko, co sam przeżyłem, wszystko, przez co przeszedłem, to wszystko, co przepadło.

– Gin… ja…

– Ciii – zwraca się do mnie. I przykłada sobie palec wskazujący do ust, niczym mała rozbrajająca dziewczynka. Zamyka oczy i potrząsa głową. – Nic nie mów, proszę cię… – Sięga po swoje pamiętniki, bierze jeden po drugim, opiera je na stole i sprawdza. Liczy i wkłada je sobie do torebki. Po czym odwraca się do mnie plecami, ani razu się nie oglądając, i odchodzi w milczeniu.

79

Kościół. Surowy. Około stu zgromadzonych osób. Niektórzy stoją, inni siedzą, są i tacy, co opierają się o cenne, zabytkowe kolumny, pociemniałe od minionego czasu; te kolumny to niemi świadkowie rozlicznych modlitw, wznoszonych pragnień, przeżytych cierpień. Przez nich. Przez wielu. Przez innych. A teraz i mój ból. Tutaj. Namacalny. Ból, że nie potrafiłem być tak do końca bohaterem własnego życia, że tylko zmarnowałem czas… Bo co takiego robiłem? Osądzałem. Ja osądzałem własną matkę. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie dotarło to do mnie wcześniej. Nagle sobie uświadamiam, jak bardzo wszystko wymknęło mi się spod kontroli, gdy zaślepiony nie wiadomo jakimi względami, rzuciłem się przed siebie jak opętany, głuchy na wszystko, wściekły i żądny bliżej nieokreślonej sprawiedliwości… Dopiero teraz dociera do mnie, jak kolosalną poniosłem porażkę. I to w mojej najmniej wymagającej roli. Nie proszono mnie o nic specjalnego, o nic wielkiego, jedynie o ciszę. Bym się nie wypowiadał. Również dlatego, że nie byłem upoważniony, nie takie było moje zadanie, nikt mi tego nie zlecił, nie miałem prawa… Nic. Nic, co by mi dało do tego podstawę: by przebaczać. Przebaczenie. Kim jestem, bym miał wybaczać innym? Kim jesteśmy, byśmy mieli przebaczać, kim jesteśmy, by rościć sobie do tego prawo? A jednak nie, uparty, egoistyczny, zaślepiony, chciałem zostać sędzią. Mimo że nie miałem do tego żadnego prawa, choć nie taka była moja rola, niczym sobie na to nie zasłużyłem, nie było żadnego powodu. Żadnego. Pycha. Nie wiedzieć skąd się wzięła, w jakich przekonaniach znalazła dla siebie potwierdzenie, owoc mentalności drobnomieszczańskiej w najhaniebniejszym wydaniu… A nawet jeszcze gorzej. Uzurpowanie sobie prawa do wybaczenia, a jednocześnie całkowita niewiedza, jak to zrobić. Bez przebaczenia. Właśnie. Jestem tutaj, w tym kościele. Pogrążony w ciszy. I czuję się podle. Nie ma nic gorszego niż przeświadczenie, że życie przelatuje ci między palcami, niczym zwykły piasek, choć swego czasu zdawało ci się, że jest twoje, a potem odkryłeś, że wcale do ciebie nie należy. Jakbyś zastygł w bezruchu, przypadkiem, gdziekolwiek, zdany na pastwę wiatru i tego wszystkiego, co on ze sobą niesie. Już nic więcej mi nie pozostało, moje ręce są próżne. I wstyd mi z tego powodu. Rozglądam się. Mój ojciec, mój brat, ich partnerki. A nawet Pallina, Lucone, Balestri i jeszcze inni moi przyjaciele. Niektórych brakuje… Choć są i tacy, bez których by się obyło. Ale nawet nie mam ochoty się nad tym zastanawiać. Bo tak wypada, tego się od nas wymaga, bo trzeba zgrywać dobrego, bo brakuje odwagi, by być konsekwentnym do końca, bo nigdy nie wiadomo, co nas czeka… Nie. Nie chcę o tym myśleć. Nie dzisiaj. Wokół mnie jest poza tym mnóstwo ludzi, których imion nawet nie znam. Dalecy krewni, kuzyni i kuzynki, ciotki i wujowie, przyjaciele rodziny, osoby, które pamiętam jedynie z wyblakłych fotografii, związane z niewyraźnymi wspomnieniami z imprez, z minionymi, wspólnie spędzonymi chwilami, mniej lub bardziej szczęśliwymi, z odwzajemnionymi uśmiechami, z pocałunkami i innymi jeszcze okazjami, których nawet nie potrafię wymienić, sprzed sam nawet nie wiem ilu lat. Ksiądz przeczytał jakiś tekst. Teraz coś mówi. Stara mi się wytłumaczyć, jak to wszystko, co nas spotyka, dzieje się dla naszego dobra. Dla mojego dobra. Ale nie jestem w stanie podążać za jego tokiem rozumowania. Nie. Nie daję rady. Mój ból jest bezmierny. Nie jestem w stanie myśleć, pojąć, zaakceptować, pogodzić się… Jakże to wszystko może się dziać dla mojego dobra? Jak, w jaki sposób, z jakiego niedorzecznego powodu? Tyle się naopowiadał, tyle historii przytoczył, tyle mi obiecał… Ale nie udaje mu się mnie przekonać… Nie. Tylko jednego jestem pewien. Mojej matki już nie ma. Tylko to jest dla mnie jasne. I to mi wystarczy. Choć gwoli ścisłości, to wcale mi nie wystarczy… Mamo, brakuje mi ciebie. Brakuje mi tego czasu, który mógłbym przeżyć razem z tobą, kiedy mógłbym ci powiedzieć to, co nareszcie zrozumiałem. I mówię to bezgłośnie. Ty jednak mnie słyszysz. Rozlega się dźwięk organów. Widzę, jak z głębi kościoła zbliża się Gin. Jest ubrana na czarno, idzie w milczeniu. Przechodzi wzdłuż naw, przemyka się niepostrzeżenie, choć ja nie spuszczam jej z oka. Na stopniach ołtarza z czułością składa wieniec i patrzy na mnie. Z daleka. Ma nieprzenikniony wyraz twarzy. Ani śladu uśmiechu, ani pretensji. Nic. Czyste spojrzenie, na jakie stać tylko ją samą. Wolne od wszystkiego innego, zdolne do oddzielenia bólu i szacunku od całej reszty. Ostatnie spojrzenie. I zaraz widzę, jak wraca na koniec kościoła. Niedługo potem jest już po wszystkim. Rozglądam się za nią przy wyjściu, ale jej już nie ma. Zgubiłem ją. Podchodzą do mnie różni ludzie, obejmują, mówią mi rozmaite rzeczy, wymieniają uścisk dłoni. Ale ja ich nie słyszę, nie rozumiem… Staram się uśmiechnąć, podziękować, usiłuję nie płakać. Ale mi się to nie udaje. I wcale się tego nie wstydzę. Mamo, będzie mi ciebie brakowało. Łzy same płyną. Szlocham. Odreagowuję, wyrzucam to z siebie, wyzwalam się, pragnę być nadal małym dzieckiem, być kochanym, cofnąć czas, nie dorastać, wciąż być otoczonym jej czystą miłością. Ktoś mnie przytula, obejmuje ramieniem, przyciska do siebie. Ale to nie ty, mamo. To nie możesz być ty. I ja wspieram się na tym ramieniu, wtulam w nie głowę. Chowam twarz i skrywam łzy. I chciałbym, żeby nie było za późno. Mamo, wybacz mi.