– Nie ma sensu zaprzeczać, że jesteś w połowie Angielką, kochanie – powiedziała kiedyś. – Uważam też, że powinnaś poznać własne korzenie. Nie wiadomo, czy pewnego dnia nie znajdziesz się w Anglii i nie uznasz ją za najwspanialsze miejsce na ziemi.

– To chyba niemożliwe, mamo – odpowiedziała. – Ale jeśli ty kochasz Anglię, pokocham ją także, chociaż wiem, że papa z uwielbieniem mówi tylko o Austrii.

Twój ojciec raczył zapomnieć, że płynie w nim również węgierska krew, ponieważ jego prababka była Węgierką. Prawdę mówiąc, jest mieszańcem, choć jak wiesz, moja droga, niechętnie się do tego przyznaje.

Obydwie wybuchnęły śmiechem.

Gizelę cieszyła świadomość, że łączy ją tak wiele z Anglią, Węgrami, Austrią i Francją, w której mieszkała. Biegle posługiwała się językami tych czterech krajów.

Rozmawiając bez trudności z Frau Bubną, doceniła swoje guwernantki, które, gdy była małą dziewczynką, spędzały z nią czas na zabawach i rozmowach, ucząc w ten sposób języków.

Jutro usłyszę Austriaków na ulicy, w sklepach, restauracjach i oczywiście w teatrze, pomyślała.

I uświadomiła sobie, jak bardzo za tym tęskniła.

Ojciec opowiadał, jak dawniej przypadkowi znajomi, studenci i oficerowie zbierali się w grupy i śpiewali tak doniośle, że melodia odbijała się echem wśród drzew.

Paul Ferraris jakby zgadując myśli córki, powiedział nagle:

– Idź spać. Frau Bubna dobrze radzi, musisz wypocząć.

– Jest jeszcze bardzo wcześnie, papo.

– Teraz mamy spokój – zauważył ojciec. – Ale kiedy goście wrócą na kolację, gospodyni będzie z pewnością bardzo nimi zajęta.

Spojrzała zdumiona.

– Czy sądzisz, że są aż tak absorbujący? Zawahał się.

– Niekoniecznie – odparł. – Przypuszczam tylko, że zacznie się dobra zabawa. Jesteś śliczną dziewczyną i z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej podobna do matki. Nie jesteś już dzieckiem, masz osiemnaście lat i powinnaś przebywać w towarzystwie drugiej osoby.

Była zaskoczona słowami ojca.

– To coś nowego, papo. Nigdy tak do mnie nie mówiłeś.

– Przez ostatni rok żyliśmy spokojnie – odpowiedział. – I dobrze wiesz, że unikaliśmy miejsc, w których piękna kobieta przyciąga uwagę mężczyzn.

– Nie powinieneś się o mnie martwić, dam sobie radę. Porozmawiamy o tym jutro.

Zauważyła, że opadają mu powieki ze zmęczenia. Wiedziała, że jak każdy wielki artysta raz tryskał energią, to znów był zupełnie pozbawiony sił. W takich chwilach starała się mu pomóc.

Słysząc jej słowa, posłusznie wstał i ziewając skierował się w stronę drzwi.

– Dobranoc, kochanie. Jesteś tak samo troskliwa jak twoja matka. Masz rację, porozmawiamy sobie jutro.

Pokój, w którym zjedli kolację, położony był w tylnej części budynku i należał do prywatnych pomieszczeń Frau Bubny. Restauracja zaś znajdowała się na froncie gospody i przed nią, a korony drzew kładły cień na rozstawione dokoła stoły. Gizela marzyła w duchu, aby tam również jadać i móc obserwować gości, ale Frau Bubna nalegała, by na posiłki przychodzili wcześniej, przed innymi, bo pragnęła ich obsługiwać sama.

Stęsknieni za dobrą kuchnią, oboje chętnie na to przystali.

Gizela przewiesiła przez ramię puszysty szal, doskonale harmonizujący z sukienką. Wybierała się po kolacji na spacer.

Spojrzała w okno. Wiedziała, że ojciec nie byłby zadowolony z tej eskapady, nie chciała jednak jeszcze iść spać. Pragnęła zobaczyć Lasek Wiedeński tak dobrze jej znany z książek i opowieści. Dzięki nim nabrała przekonania, że jest on najbardziej romantycznym miejscem na ziemi. Kiedy jechali do gospody, przekonanie zmieniło się w pewność.

Wzdłuż drogi na stokach wzgórz rosły srebrzyste brzozy, topole, wierzby połyskujące baziami, resztki wiosennego bzu i całe kępy kwitnących krzewów i drzew, których nazw nie pamiętała.

Nie zastanawiając się dłużej, wyszła z pokoju, minęła kręte drewniane schody prowadzące na piętro i skierowała się do otwartych tylnych drzwi. Znalazła się w małym ogródku. Przypominał leśną polanę pokrytą wonnym kobiercem z kwiatów. Konary drzew sięgały dachu.

Wieczór był piękny. Zaczynał się zmierzch. Weszła do lasu. Korony drzew nad jej głową tworzyły jakby baldachim. Przed nią spomiędzy konarów zaczęły się stopniowo wyłaniać światła leżącego poniżej Wiednia.

Było za ciemno, aby cokolwiek dojrzeć wyraźnie, odróżniała jedynie strzelistą wieżę katedry i Dunaj srebrzący się w resztkach promieni zachodzącego słońca. Migające światełka odległego miasta przypominały spadające gwiazdy. Lecz Gizela wiedziała, że prawdziwe gwiazdy jak zawsze błyszczą niczym diamenty rozsiane na aksamitnym niebie wysoko, wysoko, ponad gęstwiną splątanych koron drzew.

Czuła się lekko i swobodnie. Szła podniecona, prawie unosząc się w powietrzu, jej stopy tańczyły w rytm jakiejś nieuchwytnej melodii rozbrzmiewającej wśród listowia i kwiatów niewidocznych już w zapadających ciemnościach.

Nagle drzewa przerzedziły się i ujrzała Dunaj w dolinie szeroko rozpostartej u jej stóp. Pomyślała, że gdzieś w pobliżu musi być wyspa Gansehaufel i zamek Korneuburg, który jutro miała zwiedzić. Ojciec obiecał pokazać jej również barokowy pałac Schönbrunn oraz Karlskirche zwieńczony kopułą.

Było tu tak ciekawie, że myśl o powrocie do gospody wydawała się jej niedorzecznością. A gdy nad miastem pojawiła się łuna świateł i Wiedeń zapłonął blaskiem jak pochodnia, poczuła, że czekało tam na nią coś szczególnego, jakieś przeżycie.

Być może, pomyślała w duchu, tego właśnie oczekiwałam po Wiedniu, za tym tęskniłam, ale nadal nie wiem, co to takiego. Tak dużo słyszała o tym mieście, że nabrało dla niej prawie mistycznego znaczenia, którego nie mogły wyrazić słowa, lecz jedynie – muzyka.

Nagle zdała sobie sprawę, że słyszy śpiew. Z oddali słychać było kroki, nadchodzili jacyś ludzie.

Znała tę melodię, ponieważ ledwie znaleźli się w Austrii, słyszała, jak w pociągu, na każdej stacji, w gospodach wszyscy ją śpiewali, gwizdali lub nucili.

Był to popularny walc, którego tekst zmieniano i przeinaczano w zależności od potrzeb śpiewaka.

Głosy były coraz bliższe i Gizela mogła już zrozumieć poszczególne słowa:


Szukam miłości. Gdzie się ukrywa?

Szukam miłości. Gdzież ona jest?

Tańczę i śpiewam, jadę i piję

Teraz nie umknie już mi.


Domyślała się – choć nie była tego pewna że słowa piosenki wędrowcy sami ułożyli. Refren: Teraz nie umknie już mi, rozbrzmiewał tak gromko, że liście trzęsły się na gałęziach drzew. Zbliżali się szybko dc miejsca, gdzie stała. Przeraziła się: w jak niezręcznej znalazła się sytuacji! Co będzie, gdy rozbawieni studenci zobaczą młodą dziewczynę samotnie chodzącą po lesie? pewnie me zrobią jej krzywdy, ale mogą zechcieć pocałować lub porwać ze sobą. Przestraszyła się. Trzeba szybko wracać do domu.

Spojrzała w stronę gospody. Nie mogła biec po ścieżce, którą tu przyszła, bo w ciemnościach byłoby to zbyt niebezpieczne. Obawiała się również, że wesołe towarzystwo dostrzeże jej białą sukienkę.

W tym momencie zobaczyła coś, co dotychczas nie zwróciło jej uwagi.

Tuż obok stała niewielka altanka, najwyraźniej przeznaczona dla zakochanych par. Wewnątrz była drewniana ławeczka osłonięta krzewami i pnączem, które prawdopodobnie miały chronić przed wiatrem, deszczem i ciekawskimi spojrzeniami.

W ostatniej chwili szybko wślizgnęła się do środka i przykucnęła w kącie za ławką.

Nasłuchiwała. Nie było wątpliwości, że zbliżający się są na lekkim rauszu. Przypomniała sobie, jak ojciec mawiał, że tutaj nawet biednego studenta po ciężkim dniu pracy na uczelni stać na jedną lub dwie lampki wina Grinzing.

Zaczęła drżeć, a kiedy byli już bardzo blisko, usłyszała znów słowa jakby do niej skierowane:


Tańczę i śpiewam, jadę i pij

Teraz nie umknie już mi.


Co będzie jeśli mnie znajdą? – pomyślała. Żałowała, że nie posłuchała ojca i nie położyła się spać. Oczywiście, że nie powinna samotnie przebywać w lesie, zwłaszcza o tej porze, ale ten las zdawał się tak piękny, tak nierealny, a jednak prawdziwy, jak ci śpiewający młodzieńcy.

Usłyszała rozbawione towarzystwo tuż przy altance. W każdej chwili ktoś mógł dostrzec w mroku biel jej sukni.

Nagle przy wejściu pojawił się jakiś mężczyzna. Serce jej prawie zamarło. Spostrzegła jednak, że mężczyzna nie zamierza wchodzić do środka. Stał odwrócony do niej plecami. Był tak wysoki, że głową sięgał dachu altanki. Jeśli będzie stał tak dalej, to może nikt jej nie zobaczy. Ochłonęła z największego strachu i poczuła coś w rodzaju wdzięczności dla nieznajomego.

Refren Teraz nie umknie już mi zabrzmiał bardzo blisko. Potem rozległy się okrzyki i śmiechy. Mężczyzna stał nadal spokojnie, aż do chwili, kiedy ostatni z grupy wykrzyknął:

– Przyłącz się do nas. Jest jeszcze wcześnie, a wino w gospodzie smakuje wybornie.

– Może później – odpowiedział.

Głosy stopniowo milkły w oddali. Gizela uświadomiła sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech, a i teraz nie miała odwagi się poruszyć. Mężczyzna jeszcze nie odchodził. Zastanawiała się, czy skorzysta z zaproszenia i pójdzie do gospody. Choć największy lęk już minął, wciąż drżała.

– Czy nic pani nie jest? – zapytał nagle.

A więc widział mnie, pomyślała i odpowiedziała cichym, niepewnym głosem:

– Dziękuję… że osłonił mnie pan. Bałam się, że mnie zobaczą.

– Tak przypuszczałem. Słusznie pani zrobiła, ukrywając się tutaj, ale to nierozsądne przychodzić o tej porze do lasu.

– Wiem… – odrzekła. – Wieczór był tak piękny… że szkoda mi było go stracić.

Nie widziała jego twarzy, ale wyczuwała, że się uśmiechnął.

Mrok gęstniał, widziała tylko zarys jego postaci.

– Kim pani jest? – zapytał. – Co pani tu robi?

– Mieszkam z ojcem w gospodzie. Przyjechaliśmy dzisiaj.