– Myślę, że masz krótką pamięć – odparła zimno.

– Dawn chciała przyjechać na pogrzeb, ale ty zatrzymałeś ją we Włoszech, żeby zabawiała jakiegoś wspólnika. Kiedy rozmawiałyśmy przez telefon, płakała.

– O, z pewnością – powiedział sucho. – Dawn znakomicie umiała ronić łzy przez telefon, jeśli chciała uniknąć nieprzyjemnego obowiązku.

– Nie oczerniaj jej! – krzyknęła.

– Sereno, przysięgam, że nigdy nie słyszałem o śmierci twoich dziadków i nie zabraniałem Dawn przyjazdu na pogrzeb. Nie zrobiłbym tego. I jeśli już o tym mówimy, nie groziłem bynajmniej, że wyrzucę ją z domu. Rozwód był jej pomysłem, nie moim. Chciała zatrzymać Louisę i pozwalać mi na spotkania z dzieckiem tylko wtedy, gdy będzie jej to odpowiadało, to znaczy nigdy.

– Mnie mówiła co innego.

– Mogę tylko powiedzieć, co naprawdę zaszło. Nie zmuszam cię, abyś mi wierzyła.

Serena wstała.

– Muszę wracać do gości.

– Nie przyjadę tu więcej – oznajmił. – Czas już na mnie. Opiekuj się moją córką.

– Naprawdę myślisz, że musisz mi o tym przypominać? – spytała ostro.

– Nie wiem, co mam myśleć. Nie rozumiem kobiety, która ukrywa dziecko przed ojcem i wyobraża sobie, że postępuje słusznie. Niedługo się odezwę.

Powoli pokręcił głową i przeszedł przez ogród aż do miejsca, gdzie zaparkował samochód. Ruszając, spojrzał w lusterko. Drugi samochód, stojący w pewnej odległości, podążył za nim i Carlo uśmiechnął się z aprobatą. Po przejechaniu pół kilometra zatrzymał się i zaczekał na swego towarzysza. Po chwili kierowca drugiego pojazdu, mężczyzna nazwiskiem Banyon, znalazł się obok niego.

– Czy widziałeś wszystko, czego ci trzeba? – spytał zwięźle Carlo.

– Dobrze przyjrzałem się pannie Fletcher, tak jak pan mi polecił. Nie było z nią dziewczynki.

– Cóż, szczerze mówiąc, spodziewałem się tego.

A zatem ukryła moją córkę, a pan musi ją znaleźć.

Banyon potrząsnął głową.

– To nie będzie łatwe.

– Proszę zrobić wszystko, co trzeba – polecił Carlo.

– Obserwować tę kobietę dzień i noc. Chcę wiedzieć, co robi i gdzie bywa. Wynająłem pana, bo podobno jest pan jednym z najlepszych detektywów w tej branży.

– Najlepszym – poprawił go Banyon.

– Proszę to udowodnić, odnajdując moją córkę – warknął Carlo, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.

Rozdział 3

Dzwonek u drzwi zadźwięczał, gdy Serena brała prysznic. Krzyknęła, by gość zaczekał, pospiesznie wytarła się i narzuciła szlafrok.

– Pospieszyłaś się… – zaczęła, otwierając drzwi. Na progu stał Carlo.

– Mogę wejść? – spytał.

Nagle poczuła, że jej strój nie jest bynajmniej odpowiedni i cofnęła się szybko.

– Przepraszam, że nie jestem tym, kogo oczekiwałaś. Nie odpowiedziała.

– Wrócę za chwilę – oznajmiła i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać. Kiedy znów weszła do pokoju, Carlo stał przy kominku. W dłoni trzymał stojącą tam fotografię Dawn i Louisy. Wyraz jego twarzy kompletnie ją zaskoczył. Dostrzegła na niej rozpacz, lecz jednocześnie nikłą radość, jakby zdjęcie przypomniało mu o chwilach tak cudownych, że nie da się ich wymazać z pamięci.

– Carlo… – powiedziała niepewnym głosem. Gwałtownie uniósł głowę. Jego twarz błyskawicznie przybrała obojętny wyraz.

– Obcięłaś jej włosy – stwierdził oskarżycielsko.

– Louisa chciała, żeby je ściąć – wyjaśniła.

– Niemożliwe. Uwielbiała swoje warkocze.

– To znaczy tyje uwielbiałeś. Nie cierpiała długiego porannego czesania, więc Dawn zabrała ją do fryzjera.

– Wygląda jak chłopak – oznajmił z oburzeniem Carlo.

– Cóż, jest w niej coś z niesfornego chłopca. Daję słowo, Louisa kocha swoją nową fryzurę. To dlatego zrobiłam jej zdjęcie.

– Ale wygląda teraz zupełnie inaczej – ponownie spojrzał na zdjęcie. – Nie znam jej takiej.

Przez moment wydało jej się, że w jego głosie słyszy ogromny smutek, natychmiast jednak odrzuciła tę myśl. Nie mogła pozwolić sobie na współczucie. I tak wzbudził w niej dość niepokoju. Jego zaprzeczenia opowieściom Dawn poruszyły ją mocniej, niż się spodziewała, zaś uwaga dotycząca tego, że Dawn „znakomicie umiała ronić łzy przez telefon" przywiodła na myśl pewne wspomnienie. Dawn, piękna i adorowana przez wszystkich nastolatka, chciała wykręcić się z randki z nieciekawym chłopakiem, ponieważ na horyzoncie pojawił się ktoś bardziej interesujący. Zadzwoniła do nieszczęśnika i wysnuła smutną opowieść o tym, jak to musi zostać w domu i opiekować się „biedną chorą kuzynką Sereną", podczas gdy kuzynka we własnej osobie przysłuchiwała się rozmowie, pokładając się ze śmiechu.

Oczywiście to było coś zupełnie innego, powiedziała do siebie. Dziecinny wygłup, nic więcej. Wiele dziewcząt postępowało podobnie. Ale wspomnienie nie chciało zniknąć.

– Przyszedłem spytać, co się stało z rzeczami mojej żony – to znaczy z jej osobistymi drobiazgami – odezwał się Carlo.

– Nadal tu są.

– Mógłbym je zabrać?

Prośba zdumiała ją. Z jakiegoś powodu nie sądziła, by go to obchodziło.

– Oczywiście – odrzekła nieco łagodniejszym tonem. – Chodź ze mną.

Zaprowadziła go do sypialni, gdzie jeszcze niedawno spały Dawn i Louisa, i otworzyła szufladę, zawierającą prawo jazdy Dawn, jej portfel i inne drobiazgi. Zostawiła go z nimi i poszła do kuchni. Zanim pojawił się w drzwiach, zdążyła już przygotować kawę.

– Przypuszczam, że zdziwiłaś się, widząc mnie tutaj – zagadnął.

– Nie. Oczekiwałam raczej, że wcześniej się odezwiesz.

– Nie wyjechałem i nie zamierzam wyjeżdżać. Nie chcę jednak wciąż z tobą walczyć. Oboje kochamy Louisę i pragniemy dla niej wszystkiego, co najlepsze.

Powiedz mi, jak ona się czuje.

– Znakomicie, zapewniam cię. Jest pod dobrą opieką.

Milczał przez chwilę, po czym stwierdził:

– Po pogrzebie nie mieliśmy możliwości, by dłużej porozmawiać. Powiedz mi, co się stało z Dawn? Jak umarła?

– Miała grypę, ale zaniedbała ją. Poszła na przyjęcie, a kiedy wróciła, jej stan znacznie się pogorszył.

Zawiozłam ją do szpitala, gdzie stwierdzili, że ma zapalenie płuc. Zaczynała już zdrowieć, wtedy jednak nastąpił atak serca.

Carlo westchnął i dodał z lekką ironią:

– Nigdy nie umiała odmówić sobie udziału w przyjęciu. Nie jestem pewien, czego szukała, ale zawsze sądziła, że zdoła to znaleźć na następnej zabawie, w następnej butelce szampana czy w następnym mężczyźnie – ujrzał, jak wargi Sereny zaciskają się i wyjaśnił: – Nasze małżeństwo od dawna było fikcją. Z jej wyboru. Potem zaś – wzruszył ramionami – cóż, czasem bywała dyskretna, czasem stawała się gadatliwa. Nie odpowiadał mi jej gust w doborze partnerów.

– Mnie również – odparła chłodno Serena, spoglądając na niego znacząco.

– Nie będę udawał, że cię nie rozumiem. Dawn i ja nigdy nie powinniśmy się byli pobrać, uczyniliśmy to jednak, a ja nie łamię umów. Kiedy już dałem słowo, dotrzymuję go, nieważne jakim kosztem.

– Dawn była istotą ludzką, nie tylko stroną w umowie – zaprotestowała Serena.

– Ale małżeństwo to umowa. Zaś małżonkowie powinni być wobec siebie bardziej lojalni niż partnerzy w interesach zawierający umowę. Jako szefowa firmy – i kobieta – chyba się z tym zgodzisz.

Zgadzała się, i to całkowicie. Zirytowała ją ta wspólnota poglądów, szczególnie że, jak się okazało, podejście Dawn do tych spraw pozostawiało wiele do życzenia. Szybko jednak upomniała się w duchu. Dawn została doprowadzona do ostateczności. Nie mogła dłużej wytrzymać z tym człowiekiem.

– Owszem – odrzekła. – Sądzę jednak, że ludzie potrzebują czegoś więcej niż tylko wywiązywania się z umów. Pragną ciepła i miłości.

– I sądzisz, że ja nie potrafię tego dać kobiecie?

Zupełnie mnie nie znasz. I pozwól sobie powiedzieć, że to ty pozbawiasz w tej chwili Louisę miłości jej ojca.

Nie pozwoliła się sprowokować.

– Zmieniasz temat – stwierdziła. – Czy chciałeś czegoś jeszcze?

– Tak. Kto był przy niej, kiedy umierała?

– Ja.

Jego twarz złagodniała.

– I było to dla ciebie bardzo ciężkie, ponieważ ją kochałaś, prawda?

– Tak – odparła krótko. Współczucie Carla niepokoiło ją.

– Czy była przytomna?

– Przez cały niemal czas.

– A czy… mówiła o mnie?

Serena zawahała się, czując, że stąpa po niepewnym gruncie.

– Tak.

– Co powiedziała?

– Przykro mi, tego ci nie mogę powiedzieć.

– Nie możesz, czy nie chcesz?

– Co wolisz.

Znów zadźwięczał dzwonek. Serena pospieszyła do drzwi i ujrzała Julię Henley, swoją asystentkę, ściskającą w objęciach księgi rachunkowe agencji.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Julia, wchodząc do środka. – Och, przepraszam – dodała na widok Carla. – Może chcesz, abyśmy zajęły się tym innym razem?

– Nie, trzymajmy się naszych planów – odparła szorstko Serena. – Pan Valetti właśnie wychodzi.

Carlo podniósł fotografię z kominka.

– Czy mogę ją zatrzymać? – spytał.

– Oczywiście – Serena znów poczuła, jak ogarniają współczucie i tym razem nie starała się go opanować.

– Dziękuję – wyjął zdjęcie z ramki i schował do swej teczki. Uprzejmie ukłonił się Julii, po czym wyszedł na korytarz.

– Sereno, źle postępujesz. Oboje kochamy Louisę.

Nie powinniśmy ze sobą walczyć. Ona potrzebuje naszej miłości – i twojej, i mojej. Proszę, zastanów się raz jeszcze. Nie zmienisz zdania?

Twarz Sereny była smutna, lecz w jej głosie nie zabrzmiał nawet cień wahania.

– Przykro mi, Carlo. Muszę dotrzymać słowa.

– Doskonale, jeśli taka jest twoja decyzja. Próbowałem. Więcej nic zrobić nie mogę.

Na parkingu minął własny samochód i wsiadł do następnego. Detektyw Banyon, rozparty za kierownicą, spytał:

– Czy dostał pan to, o co pan prosił?

– To i jeszcze więcej – Carlo wsunął rękę do brązowej koperty i wyjął paszport Dawn. Przerzucił kilka stron demonstrując, że jest to także paszport Louisy.