– Ależ, Juliano, panowie czekają. Wszyscy liczą, że zaraz zejdziesz! Obiecałam im.

– Co takiego? – Juliana popatrzyła na nią z niedowierzaniem. W głosie Emmy Wren wyczuwało się nutkę paniki. Nagle doznała olśnienia. Uświadomiła sobie, co się stało. Obiecano ją jako część rozrywki – nie tylko jako hurysę na tacy. Miała znaleźć się wśród gości podczas orgii, wraz z prostytutkami z Haymarket, które Emma wynajęła na tę okazję. Ta myśl doprowadziła ją do wściekłości.

– Nie zamierzam schodzić na dół i bawić się w prostytutkę dla przyjemności Simona Armitage'a, Jaspera Collinga czy kogokolwiek innego – oznajmiła tak spokojnie, jak zdołała. – Jestem zmęczona i zamierzam udać się do domu.

– Nie rozumiem, dlaczego zaostrzenie apetytów moich gości przez ukazanie się nago na tacy jest do przyjęcia, a spędzanie z nimi czasu…

– Przecież nie chodzi ci tylko o mój czas. – Juliana poczuła, że na twarz występują jej rumieńce. Wiedziała, że w twierdzeniu niegdysiejszej przyjaciółki tkwi ziarno prawdy. Rozmyślnie postanowiła szokować i prowokować, a teraz chciała się wycofać, nie ponosząc konsekwencji.

– Zgodziłam się na spłatanie figla Brookesowi, bo było to zabawne, ot, żart dla rozbawienia i zaszokowania twoich gości! Nic ponadto nie wchodzi w grę!

Emma prychnęła z oburzeniem.

– Prostytutki przynajmniej są uczciwe! Juliana poczerwieniała.

– Wykonują swoją pracę. Nie mam ochoty na męskie towarzystwo.

– Rzadko jest inaczej. Myślisz, że tego nie zauważyłam? Flirtujesz, popisujesz się i drażnisz, lecz nigdy nie dajesz tego, co obiecujesz. Mam wrażenie, moja droga, że twoja reputacja rozwiązłej wdowy to czysta fikcja!

Juliana roześmiała się. Kiedy Emma była podchmielona, najlepiej było ją ignorować. Gdyby odpowiedziała w podobnym tonie, ich znajomość dobiegłaby końca, a Juliana potrzebowała tej przyjaźni.

– Odnoszę wrażenie, że jesteś trochę rozbita, Emmo. Chyba powinnaś wracać do gości. Zobaczymy się jutro na ślubie.

– Zobaczymy się w piekle! – zaskrzeczała Emma, chwytając oprawną w srebro szczotkę do włosów z toaletki, celując nią w plecy oddalającej się Juliany i nie trafiając. – Jesteś tylko mdłą panienką, która nie ma wystarczająco dużo hartu na gry, za które się bierze. Uciekaj, mała dziewczynko! Nigdy ci nie wybaczę, że zepsułaś moje przyjęcie!

– Wybaczysz mi wystarczająco szybko, kiedy będzie ci potrzeba pieniędzy na wista – mruknęła Juliana pod nosem.

Zbiegła po kręconych schodach. Za sobą słyszała, jak kolejne przedmioty uderzają z hukiem o ścianę. Najwyraźniej Emma demolowała sypialnię. Od zawsze wiedziała, że Emma łatwo wpada w złość, niejednokrotnie była świadkiem jej zachowania wobec pechowych służących i sprzedawców, ale sama nigdy dotąd nie była celem tych ataków. Przed oczami stanął jej ojciec. „Uważasz tę kobietę za swoją przyjaciółkę, Juliano? Tę źle wychowaną przekupkę, która nie ma ani gustu, ani stylu? Wielkie nieba, jak mogło do tego dojść?”

Julianę przeszły ciarki. Nie było tajemnicą, że markiz Tallant odnosił się z zimną dezaprobatą do swojej jedynej córki. Nie było też tajemnicą, że miał wątpliwości, czy Juliana jest jego dzieckiem, i ubolewał nad tym, że poszła w ślady matki. Podczas gdy siedział pełen potępienia w Ashby Tallant, Juliana szalała w mieście, grając o wysokie stawki i przestając z miernotami. Przed dwoma laty, po ślubie brata, Jossa, odziedziczyła miano rodzinnej czarnej owcy i usilnie starała się na nie zasłużyć.

Hol wejściowy tonął w mroku, który rozpraszał jeden wysoki świecznik przy drzwiach frontowych. Z jadalni dobiegały męskie śmiechy, dźwięki fortepianu i okrzyki zachęty. Zapewne jedna z prostytutek – a może któraś z dam zaproszonych przez Emmę – wykonywała taniec siedmiu zasłon.

Zobaczyła lokaja stojącego na warcie przy jednym z filarów i skinieniem przywołała go do siebie. Ciekawe, czy był wśród tych, którzy wcześniej wnosili ją do jadalni. W każdym razie unikał jej wzroku, jakby nie doszedł do siebie po wpatrywaniu się w inne szczegóły jej budowy.

– Sprowadź mój powóz, jeśli łaska – poleciła władczym tonem. Nie zaszkodzi pokazać, kto tu rządzi.

– Naturalnie, proszę pani. – Mężczyzna wybiegi jak oparzony, a Juliana ruszyła ku drzwiom. Jej stangret doskonale wiedział, że nie znosi czekać. Za parę minut opuści ten dom, a wieczór, który okazał się fiaskiem, dobiegnie końca. Cała przyjemność z figla, który spłatała Brookesowi, wyparowała podczas napadu złości Emmy. Juliana westchnęła. Powinna była wiedzieć, że rozwiązłość przyjaciółki znacznie wykracza poza zwykłe żarty, przewidzieć, że na wieczór zaplanowane są jeszcze inne atrakcje.

Dotarła do głównego wejścia i rozglądała się właśnie w poszukiwaniu kamerdynera, który otworzyłby jej drzwi, kiedy z cienia ktoś się wyłonił.

– Ucieka pani, lady Juliano? Nie zamierza pani skończyć tego, co pani zaczęła?

Aż do tej chwili Juliana nikogo nie zauważyła, toteż nagłe pojawienie się tego mężczyzny wytrąciło ją z równowagi. Był ubrany jak do wyjścia i właśnie wkładał rękawiczki. Wykrzywił wargi w nikłym uśmiechu. Rozpoznała Martina Davencourta i straciła pewność siebie, co było jak na nią dość niezwykłe. Obserwował ją uważnie, a w jego spojrzeniu było coś takiego, że poczuła się bezbronna.

– Wracam do domu – oznajmiła chłodnym tonem. – Zdaje się, że tutejsze rozrywki panu również nie odpowiadają, panie Davencourt.

– W samej rzeczy. – W głosie Martina Davencourta dawało się słyszeć ton wisielczego humoru. – Jestem kuzynem Eustach Havard, lady Juliano – damy, która jutro wychodzi za mąż za lorda Andrew. Nie zdawałem sobie sprawy, że to ma być jego… – zawiesił głos, po czym zakończył ironicznie – kawalerski wieczór, zdaje się, że tak należałoby to określić.

Miana uśmiechnęła się. Chłodna dezaprobata to coś, z czym radziła sobie z łatwością. Spotykała się z nią wystarczająco często.

– Jak widzę, nie pochwala pan naszych małych rozrywek, panie Davencourt. Być może na drugi raz powinien udać się pan do Almacka albo na bal debiutantek. Podobno nawet podają tam lemoniadę. Zapewne to odpowiadałoby panu bardziej, skoro dzisiejszy wieczór okazał się dla pana zbyt… wartki.

– Być może skorzystam z pani rady – odparł Martin Davencourt. Nie spuszczając z niej zamyślonego wzroku, skinął w stronę zamkniętych drzwi jadalni. – Swoją drogą, dziwi mnie, że pani już wychodzi, lady Juliano. Przyjęcie dopiero się zaczyna, a po pani wcześniejszym występie można byłoby sądzić, że wniesie pani znaczący wkład w resztę wieczoru.

Juliana wybuchnęła śmiechem. Nawet jeśli Martin Davencourt miał osobliwie nudne upodobania, nie można mu było odmówić ciętego dowcipu. Słowna potyczka z takim mężczyzną sprawiała jej przyjemność.

– Proszę o wybaczenie, skoro pana rozczarowałam, panie Davencourt. Dzisiejszego wieczoru nie mam nastroju na rozrywki u Emmy. – Zmrużyła oczy i popatrzyła na niego z namysłem. – Chociaż, gdyby miał pan ochotę mi towarzyszyć, mogłabym dać się przekonać.

Martin Davencourt obdarzył ją uśmiechem i spojrzeniem tych swoich marzycielskich, ciemnoniebieskich oczu, pod wpływem którego zrobiło jej się gorąco. Przemówił łagodnie:

– Zawsze jest pani tak nieustępliwa, lady Juliano? Sądziłem, że jedna odmowa pani wystarczy.

Juliana wyniośle uniosła brwi.

– Nie nawykłam do tego, że mi się odmawia.

– Ach. Cóż, prędzej czy później zdarza się to nam wszystkim. Powinna pani się z tym pogodzić.

Krew uderzyła jej do głowy ze złości, przede wszystkim na siebie. Sama się prosiła. Wszystko przez tę jej dumę. Chciała, żeby Martin Davencourt pożałował swojej wcześniejszej obojętności, żeby jej zapragnął, co pozwoliłoby jej prowadzić zwykłą grę. Najpierw ośmielała zalotnika, a potem porzucała go, zanim jego atencje stały się nazbyt uciążliwe. Była w tej sztuce prawdziwą mistrzynią. Cóż z tego, skoro Martin Davencourt nie był zainteresowany.

Przejechała palcami po krawędzi futryny, zerkając na niego z namysłem spod rzęs.

– Słyszałam, że wiele pan widział, panie Davencourt, a jednak zachowuje się pan niezwykle pruderyjnie. Wyraźnie pan tu nie pasuje.

– Zdaję sobie sprawę, że jestem w niewłaściwym miejscu – potwierdził z łagodnym uśmiechem – ale być może o pani można powiedzieć to samo. Proszę posłuchać mojej rady, lady Juliano, i odciąć się od tego wszystkiego. Każdy musi kiedyś dorosnąć. Nawet taka rozpustnica, za jaką pani chce uchodzić.

Miana roześmiała się.

– To tak pan o mnie myśli? Że jestem rozpustnicą?

– Ta rola nie jest zastrzeżona dla mężczyzn, jeśli o to chodzi. Czy to nie taką reputację pani sobie wyrabia?

Wzruszyła ramionami.

– Reputacja może być przejaskrawiona.

– To prawda. Można także ją utwierdzać.

Z góry dobiegł łoskot, tak że oboje podskoczyli. Głos Emmy Wren przeszedł w crescendo. Drzwi do pomieszczeń dla służby otworzyły się gwałtownie i kilka przerażonych pokojówek pobiegło na górę.

– Czas stąd odejść – zauważyła Juliana. – Obawiam się, że Emma jest dziś na mnie zła. Odmowa przyłączenia się do gry tak często uraża, prawda? – Uśmiechnęła się. – Panu nie potrzebuję tego mówić, mam rację, panie Davencourt? Sprawia pan na mnie wrażenie kogoś, kto lubi obrażać, odmawiając stosowania się do reguł gry.

– Gram według własnych zasad – przyznał Martin Davencourt. – Zdaje się, że pod tym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni, lady Juliano.

– Jeśli tak jest, w takim razie to jedyne, co mamy ze sobą wspólnego.

Martin Davencourt pytająco przekrzywił głowę.

– Jest pani tego pewna?

– Jakże inaczej? – Uniosła brwi. – Pan jest stateczny, przywiązany do konwencji, a może nawet lekko zszokowany towarzystwem, w jakim się pan znalazł.

Martin roześmiał się.

– Odgadła pani bardzo dużo po tak krótkiej znajomości.

– Potrafię rozszyfrować mężczyznę w trzydzieści sekund.

– Rozumiem. A siebie? Zdaje się, że zamierzała pani poczynić jakieś spostrzeżenia na temat swego własnego charakteru.