– Och, panie, musisz mi wybaczyć. Ręce mi się trzęsą na myśl o straszliwej bitwie, która odbędzie się jutro.

Donald Fleming wyszedł z sali, a za nim pobiegł służący, na którego skinęła Arabella, bez słowa każąc mu pomóc mokremu w nieszczególnym miejscu gościowi. FitzWalter z trudem wstrzymywał śmiech, nie chcąc obrazić Donalda Fleminga.

– Nic się nie zmieniłaś, złośnico – zaśmiał się hrabia. Spoważniał jednak, kiedy odpowiedziała chłodno:

– Słuszna uwaga, milordzie. Dobrze, że to zauważyłeś.

– Tak – przyznał. – Rozumiem. Chyba nawet więcej, niż ci się wydaje.

– Powiedz mi, jak chcesz pokonać sir Jaspera – rzekła, umyślnie zmieniając temat.

– Oczywiście podstępem – odparł hrabia. – Zanim wzejdzie świt, Donald z połową moich ludzi opuści Greyfaire. Skryją się za wzgórzem. Gdy nasz stary wróg zaatakuje, znajdzie się w środku naszych wojsk. Ja z połową ludzi ruszę na niego z warowni, a Donald z drugą połową zagrodzi mu odwrót. Sir Jasper nie będzie się spodziewał żadnego oporu, bo nie wie, że tu jesteśmy. Sądzi, że jesteś bezbronna i myśli teraz tylko o ostatecznym zwycięstwie nad tobą i Greyfaire. Nim nastanie zmierzch, ten człowiek będzie martwy, przyrzekam!

– To dobry plan – odparła. – Jeszcze potrawki z królika?

– Tak – poprosił, a Arabella napełniła jego talerz i dodała świeżego chleba i ostrego, żółtego sera.

– Niestety, nie mam nic słodkiego – powiedziała przepraszającym tonem. – Sady wymarły, a nie mogłam jeszcze jechać do Yorku po towary.

– Twoje towarzystwo, Arabello Grey, wystarczy za wszelkie słodycze.

Zaskoczona komplementem otworzyła usta i zamarła. Czy to możliwe, że on jeszcze ją kochał, skoro wiedział, że była nałożnicą księcia de Lambour? Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, więc Arabella pomyślała, że po prostu starał się być uprzejmy. Zawsze umiał przyjemnie się wyrażać i prawić komplementy damom.

– To miłe z pańskiej strony, hrabio, ale prawda jest taka, że nie jestem dziś dobrą gospodynią. Postaram się być bardziej uprzejma, kiedy pokonamy wspólnego wroga. Kiedy wrócisz znów do Greyfaire, a przecież przyjedziesz zobaczyć Margaret, postaram się o znacznie ciekawsze rozrywki.

Gdy Szkoci napełnili brzuchy potrawką z królika, pstrągiem, przepiórkami, chlebem i serem, przynieśli kobzy i zaczęli na nich grać. Arabella dopilnowała, by na stole znalazła się jeszcze beczka piwa, i przeprosiła wszystkich.

– FitzWalter pokaże panu pokój, milordzie – rzekła do Tavisa, skłoniła się uprzejmie i poszła do swojej komnaty, gdzie czekała już na nią Lona.

– Wszyscy mówią, że jutro jeszcze przed zmierzchem sir Jasper Keane będzie leżał w grobie, i to za sprawą hrabiego – powiedziała szybko Lona.

– Miejmy nadzieję – odparła Arabella.

Rozbierając się, pomyślała, jak by to było, raz jeszcze leżeć w ramionach swego byłego męża. Zadrżała na samą myśl.

– Obudź mnie o świcie, Lono. Muszę dostać się na wieżę, chcę zobaczyć mego… Chcę zobaczyć hrabiego w walce. Chcę widzieć, jak zada temu przeklętemu człowiekowi śmiertelny cios. Mam nadzieję, że umierając, będzie patrzył w górę i zobaczy mnie, jak stoję i przyglądam się jego konaniu. Lono… wszystko, co przydarzyło mi się w ciągu tych ostatnich kilku lat, stało się za sprawą sir Jaspera Keane’a. Śmierć mojej matki, Jamie Stewart, zniszczenie Greyfaire, mój pobyt we Francji! To wszystko wina tego jednego człowieka. On musi umrzeć!

– Przez te lata zdarzyły się też dobre rzeczy – powiedziała cicho Lona – małżeństwo z hrabią, mała Margaret.

Arabella nic nie dodała. Położyła się na łóżku i odwróciła plecami do swojej służki, ale Lona zauważyła, jak bardzo zaczerwieniły się policzki jej pani na wspomnienie hrabiego, i wiedziała, że trafiła w czułe miejsce.

Arabella wcale nie powinna spać tej nocy, a mimo to spała jak zabita. Od wielu miesięcy nie spała tak spokojnie, a kiedy się w końcu obudziła, usłyszała podniesiony pod wpływem wielkiego gniewu głos Tavisa Stewarta:

– Lono, Lono, jesteś tutaj? – zawołała Arabella, a dziewczyna pośpiesznie przybiegła. Widać było, że ma ważne wieści.

– Hrabia wpadł w furię, milady. Sir Jasper Keane nie żyje! Hrabia i jego brat biją się jak para rzezimieszków. Jeszczem ich takich wściekłych nie widziała. Chyba się pozabijają!

– Daj mi okrycie! – zawołała Arabella, wstając. Szybko włożyła podane odzienie i boso zbiegła na dół, skąd dochodziły wrzaski Tavisa:

– Nie miałeś prawa! – krzyczał na młodszego brata i uderzył go tak silnie, że ten zatrzymał się na ścianie.

– Co ma z tym wspólnego prawo, do diaska? – wrzasnął wściekły Donald, z trudem wstał i podbiegł z powrotem do brata, by odwdzięczyć się hrabiemu podobnym ciosem.

– To ja powinienem był go zabić, a nie ty! – krzyknął Tavis i znów uderzył Donalda, zwalając go z nóg.

– A cóż to za różnica? – ryczał Donald, wstając. – Ten bękart nie żyje i tylko to się liczy. – Zdzielił Tavisa w brzuch, aż ten zgiął się wpół.

– Przestańcie, przestańcie natychmiast! Co tu się dzieje? – zapytała Arabella. – Lona powiedziała mi, że Jasper Keane nie żyje.

– Tak – odparł hrabia i wyprostował się. – Mój brat ubiegł mnie w prawach i sam go zabił, prawda, Donaldzie?

Ruszył z wściekłą miną w kierunku brata.

– Donaldzie, błagam, ty mi to wyjaśnij – powiedziała, stając między nimi.

– Nasza matka bała się, że Tavis zginie i nie będzie dziedzica dla Dunmor. Dziewczyna, do tego wychowana w Anglii, nie może dostać majątku jej ojca – zaczął Donald.

Arabella w milczeniu zagryzła zęby, bojąc się stracić panowanie nad sobą. Postanowiła poczekać, aż ten wielki głupiec wyjaśni, o co mu chodzi.

– Obiecałem mamie, że dopilnuję, by Tavis nie zrobił czegoś nierozsądnego. Sir Jasper Keane zawsze wzbudzał w nim wściekłość i matka obawiała się, że Tavisa poniesie i przestanie być ostrożny. Tego ranka, tuż przed świtem, wymknęliśmy się z warowni, ale zamiast czekać za wzgórzem, poszliśmy sprawdzić, gdzie jest sir Jasper. Wyobraźcie sobie nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że ten przeklęty diabeł obozuje sobie dwie mile od Greyfaire. Pewnie sądził, że o świcie zaskoczy cię i pokona. Z pierwszymi promieniami słońca ruszyliśmy na nich – z wilczym uśmiechem ciągnął Donald. – To była wspaniała bitwa, mimo iż bardzo krótka. Nasi wyrżnęli w pień Anglików bezszelestnie. Wszystkich, prócz sir Jaspera, którego zostawili dla mnie. Wiedziałam, że Tavis nie chce, by umierał szybko i bezboleśnie. Zabiłem go z przyjemnością, choć przyznaję, że nie walczył zbyt dobrze. Więcej się przechwalał, niż umiał – rzekł, wspominając scenę, którą miał jeszcze żywą w pamięci.

Jego ludzie okrążyli ich kołem i zabrali z pola bitwy ciała zamordowanych bandytów, by im nie przeszkadzały.

– Weź miecz, panie – rzekł Donald Fleming do Jaspera Keane’a – i zmów modlitwę za swoją duszę, bo będziesz martwy, nim słońce całkiem wzejdzie, a jeśli nie, to nie jestem godzien nazwiska swego ojca.

Jasper Keane ledwie trzymał rękojeść miecza. Dłonie miał spocone ze strachu. Jego ludzie zginęli, nim się całkiem obudzili. Zapach krwi unosił się w powietrzu, a padlinożerne ptaki już unosiły się nad ciałami. Wiedział, że umrze. Czuł to instynktownie i zmoczył spodnie ze strachu.

– To niesprawiedliwe – rzekł. – Kiedy cię zabiję, twoi ludzie i tak zabiją mnie. Nie będę z tobą walczył, przeklęty Szkocie! Będziesz mnie musiał zabić w niehonorowy sposób – rzekł i uśmiechnął się do Donalda Fleminga.

– Jeśli mnie zabijesz, w co szczerze wątpię, panie, moi ludzie pozwolą ci odejść – rzekł Donald.

– Nie wiem, czy mogę ufać słowu szkockiego zbója – odparł napastliwie sir Jasper Keane.

– Mojemu słowu możesz ufać bardziej niż swojemu, sir, bo jesteś mordercą, gwałcicielem bezbronnych kobiet i złodziejem – rzekł spokojnie Donald. – Pytanie, czy jesteś również tchórzem?

Z rykiem oburzenia sir Jasper podskoczył do niego, zaskakując go i kalecząc w ramię tak nieoczekiwanie, że zaczęła z niego broczyć krew.

Donald wyprostował się i ruszył do ataku. Przez kilka minut walczyli ze sobą zawzięcie, ale szybko okazało się, że Szkot jest znacznie lepszym szermierzem. Potem nagle Donald zauważył, że na horyzoncie zaczyna pojawiać się czerwona smuga, zwiastująca nastanie nowego dnia. Przestał bawić się z Anglikiem i uderzył czysto, z wprawą, by zakończyć walkę.

– Obiecałem ci, że nie ujrzysz świtu – rzekł beznamiętnie Donald Fleming.

– Dlaczego? – udało się wykrztusić Jasperowi.

– Dlaczego? – powtórzył słowa konającego przeciwnika, który już zaczynał powoli opadać na ziemię, chwytając dłońmi miecz, który go przebił. – To w obronie honoru mego brata i choć nigdy bym nie pomyślał o czymś podobnym, to jest moja zemsta za honor Arabelli Grey.

Na twarzy sir Jaspera pojawiło się zdziwienie. Upadł z łoskotem, a Donald Fleming wyjął miecz z jego piersi. Otarł ostrze o odzienie Anglika i włożył miecz do pochwy.

Przypomniawszy sobie całe wydarzenie, Donald odruchowo sięgnął do rękojeści miecza i spojrzawszy na Arabellę, powiedział szorstko:

– Przywiozłem ze sobą jego ciało, byś mogła je zobaczyć, pani. Sama zdecyduj, co z nim zrobić.

– Gdzie ono jest? – zapytała Arabella. Tak jak Tavis, była trochę niezadowolona z faktu, iż nie widziała na własne oczy śmierci sir Jaspera Keane’a, ale cieszyła się, że ten człowiek nie żyje, a Tavis jest cały i zdrowy.

– Na podwórzu – odparł szybko.

Arabella Grey przebiegła szybko przez komnatę i wyszła na zewnątrz, by ujrzeć zaskakująco pogodny i słoneczny poranek. Tuż nad nią błękitniało niebo bez jednej chmurki, a po wczorajszej burzy nie zostało ani śladu. Schodziła na dół, ale w połowie drogi okazało się, że ciało leży na kamiennych schodach. O mało się o nie, nie potknęła. Piwne oczy bez życia wpatrywały się w nią z wyrazem zupełnego zaskoczenia, a na twarzy skamieniał strach.

– Co mamy uczynić z ciałem, pani? – zapytał Donald Fleming.