– Musi ci ich brakować – wyszeptała po chwili krępującej ciszy.

Zawahał się. Nieczęsto zdarzało mu się opowiadać o swoich uczuciach, jednak przy Purdy przychodziło mu to bez trudu.

– Tak – potwierdził cichym głosem. – Ed był dwa lata młodszy ode mnie. Po śmierci rodziców razem gospodarowaliśmy w Mack River. Później, gdy poznał Laurę, zamieszkali na swoim. Nie widywaliśmy się już tak często, jednak… Czasami nadal nie mogę uwierzyć, że już ich nigdy nie zobaczę.

– Przykro mi – powtórzyła, wiedząc, jak głupio brzmiały te słowa. Wyrażały jednak to, co czuła.

– Mnie również – uśmiechnął się blado. – Jednak Ed i Laura nie żyją, dlatego najważniejsi są William i Daisy. I tego zamierzam się trzymać.

Dziwne, ale powrotna droga wydała się Purdy stanowczo za krótka. A przecież powinna się spieszyć do swoich obowiązków…

Gdy wysiedli z ciężarówki, Nat przeniósł zakupy do wozu Purdy i napełnił bak benzyną. Jak to się stało, że tak łatwo zdała się na jego opiekę? Jakby to było coś najbardziej naturalnego w świecie.

Aż trudno uwierzyć, że kilka godzin temu ledwie pamiętała, jak brzmiało jego imię. Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki szykuje przyszłość? Zaczęła się zastanawiać nad wspólnym wyjazdem do Londynu. Ludzie zbliżają się do siebie w podróży…

Skarciła siebie w duchu. Nawet jeśli nie byłaby zakochana w Rossie, to i tak te fantazje są cokolwiek przedwczesne. Nie wyglądało bowiem na to, by propozycja Nata była czymś innym niż tylko ofertą pracy.

Zresztą nie sądziła, by kiedykolwiek mógł potraktować ją poważnie. Co z tego, że miała już dwadzieścia pięć lat, skoro czuła się przy nim jak trzpiotka, i za taką pewnie ją uważał. Niania, proszę bardzo, ale ten poważny mężczyzna na pewno szukał innej partnerki, kobiety doświadczonej, ustabilizowanej emocjonalnie i materialnie. A ona była na życiowym rozdrożu. Uboga angielska kucharka zakochana w Australii… zakochana w Rossie.

Ciekawe, jaka była ta jego narzeczona? – zastanawiała się. Ciekawe, jakim jest kochankiem?

– Gotowe. – Nat przerwał jej rozmyślania. – Włącz silnik. Sprawdzimy, czy wszystko działa.

Wszystko było w porządku.

Nat podszedł do otwartego okna jej auta i oparł ramiona o dach.

– Jak bardzo jesteś zajęta w soboty?

– Popołudnia mam dla siebie – odpowiedziała zaskoczona. – Dlaczego pytasz?

– Pozostało nam parę spraw, które powinniśmy omówić. Może przyjadę po ciebie do Cowen Creek i udamy się do mnie? Zapoznasz się z moim domem, przyzwyczaisz się do miejsca, w którym spędzisz jakiś czas. O ile oczywiście nie zmienisz zdania po pierwszym kwadransie spędzonym w Mack River. – Uśmiechnął się szeroko.

– Zgoda.

– W takim razie do zobaczenia.

– Sądziłam, że masz jakąś sprawę do Billa? – Spojrzała na niego zdezorientowana.

– Miałem, ale to może poczekać.

W tej bliskości, gdy tak opierał się ramieniem o dach jej samochodu, było coś nieprzyzwoicie intymnego. Purdy wstrzymała oddech.

– Co mam powiedzieć Grangerom? – zapytała wreszcie.

– Cóż, spotkaliśmy się w Mathison. Nie mów im o benzynie i całej reszcie. Zaczęliśmy gawędzić i kiedy dowiedziałem się o twoim powrocie do Londynu, zaproponowałem ci pracę. Wiedzą o Edzie, Laurze i bliźniakach, więc nie będą zaskoczeni. Odpowiada ci taka wersja?

– Jasne. – Skinęła głową, zadowolona, że w końcu udało jej się oderwać wzrok od jego twarzy. – A więc do soboty.

Nat zawahał się, jakby zamierzał coś dodać, jednak tylko pomachał ręką na pożegnanie.

– Do soboty, Purdy.

Nie odwracając się, pojechała przed siebie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Ostatecznie nie Nat był tym, kto w sobotę po obiedzie przywiózł Purdy do Mack River. Tym kimś był Ross.

– I tak wybierał się do Mathison – wyjaśniła, kiedy odprowadzali wzrokiem samochód Rossa. – Ale jeśli wieczorem mógłbyś mnie odwieźć z powrotem, byłabym wdzięczna.

Mówiła za wiele i zbyt głośno, wiedziała o tym, jednak nieoczekiwanie poczuła się speszona i niepewna w towarzystwie Nata.

W jego powitaniu nie było nic osobistego. Potraktował ją jak zwyczajną nianię, która niedługo ma podjąć swoje obowiązki za uzgodnioną płacę. No cóż, przecież właśnie nianią zgodziła się być.

Nie było więc powodu, by jej serce drżało na widok Nata, widocznie jednak na tym świecie nie wszystko musi dziać się z jakiejś przyczyny…

– Wygląda na to, że ucieszyłaś się z takiego rozwiązania – skwitował jej wyjaśnienia. – Jedna chwila z Rossem więcej…

– Tak – przyznała, zbyt późno zdając sobie sprawę, że w jej głosie nie było zbytniego entuzjazmu. – Było cudownie.

– Co Ross na to, że zamierzasz wrócić do Cowen Creek?

– Sądzę, że jest zadowolony.

Łudziła się, że Ross wykaże choć odrobinę zazdrości z powodu oferty Nata, jednak nic takiego nie nastąpiło.

Jak się dowiedziała, wszyscy w Cowen Creek byli święcie przekonani, że ponowne zejście się Nata i Kathryn jest jedynie kwestią czasu. Ich zdaniem Nat nigdy nie kochał i nie pokocha żadnej innej kobiety. Jak ujął to Ross, on i Kathryn byli dla siebie stworzeni.

Purdy spojrzała na Nata spod rzęs. Najwyraźniej mieli rację. Nie wyglądał na kogoś o złamanym sercu, co jasno dowodziło, że uważał powrót Kathryn za sprawę przesądzoną.

Co oznaczało tym samym, że jej pomysł upadł, zanim na dobre się skrystalizował. Pomysł, który przyszedł jej do głowy po ostatnim liście siostry…

Nat mieszkał we wspaniałym, starym domu, zbudowanym przez jego dziadka. Posiadłość otoczona była bujną, niemal dziką zielenią, i sprawiała wrażenie wygodnej, bezpiecznej twierdzy.

Po krótkim spacerze po okolicy Purdy zasiadła w cieniu werandy. Wyciągnęła ramiona na oparciach starego, wiklinowego fotela i rozejrzała się wokół. Wszystko wydawało się takie… chłodne, ciche i spokojne. Zupełnie jak Nat.

Gdy uśmiechała się do swoich myśli, na werandę wszedł Nat, niosąc dwa kubki świeżo zaparzonej kawy. Przystanął w miejscu, przyglądając się jej przez chwilę.

Rozparta wygodnie w fotelu, w dżinsach i bawełnianej koszulce, wydawała się taka szczęśliwa, spokojna i… zadomowiona.

Ciekawe, o czym myśli? – przeleciało mu przez głowę.

A o czymże innym, jak nie o Rossie, zadrwił z samego siebie. O Rossie Grangerze i ich wspólnej przyszłości w Cowen Creek.

Cóż, jeśli to Ross właśnie był powodem, dla którego zgodziła się wyświadczyć Natowi przysługę, powinien być mu wdzięczny. Nie robiła przecież tego dla niego. Głupotą byłoby o tym zapominać.

Usłyszawszy kroki Nata, odwróciła się i stwierdziła ze zdziwieniem, że na jego twarzy ponownie nie malowało się nic prócz obojętności. Widocznie myliła się, sądząc, że spędzili całkiem miłe popołudnie.

– Cudownie tu – odezwała się, wskazując na ogród. – Aż chciałoby się tu zostać na zawsze!

– Cieszę się, że ci się podoba. – Uśmiechnął się nieznacznie. No cóż, nie miałby nic przeciwko temu. – Przypuszczam, że Grangerowie bardzo odczują twoją nieobecność. Zatrzymali dla ciebie posadę w Cowen Creek?

– Niestety nie. Jak tylko powiedziałam, że muszę wcześniej wracać do Londynu, znaleźli kogoś na moje miejsce. Nie chcieli zostać bez kucharza.

– Rozumiem… Ale nadal zamierzasz wrócić do Australii?

– Jasne – potwierdziła z taką mocą, jakby na świecie nie istniało nic bardziej oczywistego. – Jeśli nawet nie do Cowen Creek, to pewnie znajdę coś w okolicy. To dosyć dobre rozwiązanie. Kiedy nie będziemy mieszkać w jednym domu, na dodatek z jego rodzicami, Ross nie będzie czuł takiego nacisku.

Natowi wydało się mało prawdopodobne, by dla Rossa mogło mieć to jakiekolwiek znaczenie, jednak nie zamierzał wyprowadzać Purdy z błędu.

– Może w takim razie nieco rozszerzymy naszą umowę? Wciąż nie znalazłem nikogo odpowiedniego, więc po powrocie z Anglii mogłabyś nadal opiekować się Daisy i Williamem. Oczywiście wtedy zamieszkałabyś u mnie. – Po chwili, by nie było żadnych wątpliwości co do jego intencji, dodał: – O ile nie znajdziesz czegoś lepszego.

– Brzmi świetnie – odparła, zastanawiając się, jak długo potrwa, zanim Nat i Kathryn się pogodzą.

– Znakomicie. W takim razie zabukuję bilety na lot w przyszłym tygodniu. Kiedy dokładnie jest wesele twojej siostry?

– Ostatni weekend sierpnia, ale powinnam tam być przynajmniej tydzień wcześniej. – Westchnęła ciężko. – Cleo chce, żebym była jej druhną.

– Jakoś nie słyszę w twoim głosie entuzjazmu – zauważył, przyglądając jej się z zaciekawieniem. – Sądziłem, że wy, kobiety, uwielbiacie takie wydarzenia.

– Owszem, do czasu, kiedy nie zaczynają przypominać karnawału w Rio. – Roześmiała się. – No i już widzę te współczujące spojrzenia rodziny i przyjaciół domu. Od dawna uważają mnie za dziwadło.

– Na pewno przesadzasz.

– Jedno jest pewne. Bliźniakami będę mogła się zająć dopiero po ślubie – podsumowała, już zdenerwowana tym, co czekało ją w Londynie. Ploteczki, obgadywanie bliźnich, szykowanie kreacji, uzgadnianie weselnego menu…

– Nic nie szkodzi. Do tego czasu też będę musiał pozałatwiać kilka spraw.

– Zamierzasz zatrzymać się u Ashcroftów?

– Nie. – Nat odstawił na bok kubek z herbatą. – Myślę, że z dwójką wnuków i nianią mają tam wystarczająco dużo zamieszania. Poszukam sobie czegoś w okolicy. Dobrze by było, gdybym od czasu do czasu brał dzieci do siebie na noc. Będą mogły przyzwyczaić się do mnie… i do ciebie.

– Świetny pomysł – potwierdziła, czując jednocześnie, jak na jej policzkach zaczynają pojawiać się rumieńce. Nawet jeśli przyszłoby im dzielić mieszkanie, nie będzie dla Nata nikim więcej niż nianią, wiedziała o tym. Jednak było w tej sytuacji coś niebezpiecznie intymnego. – Poproszę rodziców, by rozejrzeli się za jakimś mieszkaniem do wynajęcia, co ty na to?

– Byłoby świetnie. – Nat pokiwał w zamyśleniu głową. – Nie musiałbym się martwić przynajmniej o to.

– Wiem, że czekają cię trudne chwile. – Westchnęła. No cóż, ją również.