Nie mogła już ukrywać, że Nat intrygował ją coraz bardziej. Ot, taka na przykład linia jego brwi. zapach skóry, inne drobiazgi… Przede wszystkim jednak zaciekawiała ją jego osobowość. Z jednej strony był mężczyzną otwartym na innych, uczynnym i sympatycznym, z drugiej jednak zamkniętym w sobie i skrzętnie skrywającym emocje. Czuło się, że jest człowiekiem czynu, zarazem jednak trzymał się jakby odrobinę z boku i z nieprzeniknioną twarzą uważnie wszystko obserwował.

Tajemniczy, niezwykły, ekscytujący mężczyzna. Gdzież Rossowi do niego! A jeszcze niedawno była święcie przekonana, że jest szaleńczo zakochana w tym lokalnym amancie!

Nagle się zawstydziła. Co ona wyrabia? Tak krótko jest w Australii, a robi maślane oczy do drugiego już faceta. Polubiła Nata, to prawda, ale serce skradł jej Ross…

– Sytuacja byłaby bardziej klarowna, gdyby Kathryn pojechała ze mną. – Purdy poczuła się, jakby ktoś ją smagnął biczem. – Chodzi mi o Ashcroftów. To ludzie starej daty i jest dla nich nie do przyjęcia, by samotny mężczyzna wychowywał dzieci. Obiecałem im, że przedstawię im swoją narzeczoną…

Purdy wzmogła czujność. Czyżby pomysł, z którym tu przyjechała, nie był aż tak niedorzeczny?

Zebrała się w sobie. No cóż, niewiele miała do stracenia. A co tam…

– Więc im ją przedstaw.

– Słucham? Nie namówię Kathryn… nawet nie śmiałbym prosić… żeby leciała do Londynu tylko po to, aby uspokoić Ashcroftów.

– Myślałam o sobie.

Uff, jakoś zdołała to powiedzieć.

Nat spojrzał na nią, jakby naprawdę była jakimś dziwadłem, i to zrodzonym w północnych, mglistych jeziorach Szkocji. Bo na cywilizowaną Angielkę nie wyglądała. Nie w tej chwili.

– Co takiego?

– Mogę być twoją narzeczoną. Oczywiście tylko na niby, dla innych ludzi.

Błyskawicznie przeanalizował sytuację i uznał, że pomysł, choć nieco ekstrawagancki, wcale nie był głupi.

– To by wiele uprościło – mruknął z ulgą, lecz zaraz dodał: – Dzięki, Purdy, lecz nie mogę się na to zgodzić. Wystarczy, że pomożesz mi przy Williamie i Daisy, coś więcej byłoby wielkim poświęceniem. Jednak dziękuję za twoją wspaniałomyślność.

– Nie dziękuj, Nat, bo wcale nie jestem taka szlachetna. – Zaczerwieniła się. – Rzecz w tym, że ja również nie mogę pojawić się w Londynie bez narzeczonego. A zatem…

Wiele ją kosztowało to wstydliwe wyznanie. Chciała się zapaść pod ziemię. Nat wszystkiego musiał się już domyślić i zaraz wybuchnie śmiechem nad jej skrajną naiwnością.

– Możesz mi to wyjaśnić? – spytał spokojnie. – Co dokładnie masz na myśli? – usłyszała głos Nata.

Na razie więc darował sobie kpiny. Ale tylko do czasu, była tego pewna. Bo teraz, kiedy zaczęła realizować swą wielką „intrygę", straciła wszelkie złudzenia. Znów wyjdzie na idiotkę, bo taki już jej los.

Nat podszedł bliżej i stanął nad nią jak kat nad dobrą duszą. Może i dobrą, ale jakże głupią…

Purdy wiedziała, że musi wypić ten kielich goryczy do końca.

– Mówiłam ci już, że jestem skończoną idiotką – wyszeptała. – Chciałam pokazać, że jest inaczej, ale cóż… – Zrezygnowana opuściła głowę. – W rodzinie mają mnie za dziwaczkę, za brzydkie kaczątko, za życiową niezdarę. No i wreszcie miałam tego dość, zbuntowałam się… – Głos niebezpiecznie jej zadrżał. – Uciekłam z Londynu w szeroki świat, by znaleźć takie miejsce, gdzie zyskam akceptację, może nawet podziw… Pragnęłam wrócić do Anglii jako piękny łabędź…

Był twardym facetem, lecz ta rzewna, smętna opowieść rozczuliła go. Nagle pojął, dlaczego Purdy wydawała mu się trochę naiwna. Nie, wcale nie była naiwna, tylko borykając się ze swym losem, wymyśliła sobie lepszy świat. Marzyła, i te marzenia próbowała wcielić w życie. Ujęło go to, choć wiedział zarazem, że tacy ludzie uchodzą za dziwaków stąpających w chmurach.

Doszedłszy do takich wniosków, zajął się studiowaniem jej urody. Ujmująca linia profilu, urocze, lecz zarazem niepokojące spojrzenie, błyszczące, ciemnobrązowe włosy… ale to nie było wszystko. Była szczera, spontaniczna, obdarzona niezwykłym naturalnym wdziękiem. I to właśnie czyniło ją piękną, choć nie mieściła się w żadnym z klasycznych kanonów urody. Nie była zimną blondynką, nie była ognistą brunetką czy rudowłosym wampem. Nie była ani kobietą dzieckiem, ani dominującą władczynią, nie była… Och, była sobą, niepowtarzalną Purdy.

– Kilka tygodni temu dostałam list od Cleo – mówiła dalej Purdy. – Napisała mi o przygotowaniach do ślubu. Oczywiście wszystko szło świetnie i bez żadnych problemów, tak jak cała reszta jej życia. Nie zrozum mnie źle. Bardzo kocham moje obie siostry, ale często mi się zdaje, że los uwziął się tylko na mnie. Krótko mówiąc, napisałam jej, że w Australii spotkałam miłość mego życia.

Purdy wreszcie zaryzykowała i spojrzała na Nata. Przyglądał jej się uważnie, lecz bez kpiny, i co ważniejsze, bez współczucia. To dodało jej otuchy.

– Oczywiście miałam wtedy na myśli Rossa. Kłopot w tym, że jemu ani w głowie jakiekolwiek deklaracje. No i sam widzisz, jak się wkopałam. Bo czy ja mogłam w kolejnym liście napisać Cleo, że miłość mojego życia trwała zaledwie dwa tygodnie?

Purdy westchnęła ciężko, a Nat znów ujrzał ją i Rossa na tamtym weselu. Przytuleni, wpatrzeni w siebie…

– No i teraz twoja rodzina oczekuje, że pojawisz się z Rossem?

– Niestety…

– Poproś go, by pojechał z tobą…

– Coś ty! To by go zupełnie do mnie zniechęciło.

– Więc prosisz mnie.

– Pomyślałam, że skoro będziemy w Londynie w tym samym czasie, może zgodziłbyś się…

– Zastąpić Rossa?

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Zgodziłbyś się? – powtórzyła Purdy, mając nadzieję, że jej głos nie brzmi zbyt desperacko. – Tylko na czas ślubu.

Cisza, jaka zapadła, stawała się nie do zniesienia.

Purdy opuściła głowę jak tylko dało się najniżej. Tyle razy robiła z siebie idiotkę, ale teraz przeszła samą siebie. Po prostu rekord świata.

– Nat, zapomnijmy o całej sprawie – powiedziała cicho. – Sam widzisz, co wymyślę, to daję plamę. Czy mógłbyś pokazać mi rzekę? – dodała ze sztucznym zainteresowaniem.

– Zaczekaj. – Poczuła na swym nadgarstku uścisk jego palców. – Nie powiedziałem przecież, że się nie zgadzam.

– Ale zaraz tak zrobisz i będziesz miał rację. – Purdy wyswobodziła dłoń. – Nie ma powodu, żebyś zajmował się moimi problemami. Masz swoje, tylko że to są prawdziwe problemy…

Była w takim nastroju, że gdyby mogła, skazałaby siebie na chłostę. Uznała, że to właściwa kara za bezbrzeżną głupotę.

– Daj spokój, Purdy, wcale nie lekceważę twoich kłopotów – powiedział rzeczowo. – Nie zrobiłaś nic złego, tylko sytuacja się zagmatwała. Najważniejsze, że wzajemnie możemy sobie pomóc. Ashcroftowie będą spokojni o los swoich wnuków, a moja obecność na ślubie Cleo okiełzna złośliwe języki twojej rodziny i znajomych.

– Fantastycznie! – Wpadła w euforyczny nastrój i już nie myślała o kłopotach.

– Musimy się tylko zastanowić, co z bliźniakami. Nie wiem, jak twoja rodzina zareaguje, gdy się okaże, że twój narzeczony ma pod opieką dwoje dzieci.

– Żaden problem. Zaraz po przyjeździe wszystko im opowiem i natychmiast będą chcieli poznać Daisy i Williama. Zresztą mogą nam się przydać, gdy znudzimy się na jakimś przedweselnym spotkaniu. Dzieci to świetna wymówka.

– Czyli pozostało tylko zabukować bilety i w drogę.

– Jestem ci niesamowicie wdzięczna. – Purdy odetchnęła z ulgą. Jak to możliwe, by wszystko poszło tak gładko? – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Oczy jej się śmiały, była rozpromieniona i uśmiechnięta, po prostu rozkoszna. Nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Co najmniej tyle samo, ile dla mnie.

I dużo, dużo więcej. Przez cały miesiąc będzie miał tę wspaniałą dziewczynę o magicznych oczach tylko dla siebie…

Zaraz, zaraz, spokojnie, Nat. Purdy jest zakochana w innym, macie tylko wspólny interes do załatwienia, upomniał się. Tylko się nie zakochuj, idioto, bo ona nie jest dla ciebie.

Purdy dostrzegła, że Nat nagle stracił humor. No tak, oczywiście…

– Czy jesteś pewien, że nasze „narzeczeństwo" nie popsuje ci szyków? – zapytała ostrożnie.

– Co masz na myśli?

– Cóż, Grangerowie twierdzą, że twoje rozstanie z Kathryn… – zawahała się – nie jest ostateczne. Że jesteście dla siebie stworzeni. Byłoby fatalnie, gdyby Kathryn źle zrozumiała tę sytuację.

Spojrzał na nią. Purdy wypowiedziała tę kwestię z wielkim przejęciem, jakby była szesnastoletnią panienką, która naiwnie wierzy w nieśmiertelną siłę miłości… Uśmiechnął się z rozczuleniem. Szczęśliwi są ci, którzy nie tracą złudzeń, pomyślał. Cóż, Kathryn robi karierę w Perth i pewnie już zapomniała o byłym narzeczonym. Przebolał to, otrząsnął się i w sercu już nic nie kłuło. Przykre tylko, że ich związek, z którym wiązał takie nadzieje, nie przetrwał pierwszej poważnej próby.

Nie zdradził się jednak z tym przed Purdy. Lepiej będzie, jeśli pozostanie w przekonaniu, że Nat nadal jest uczuciowo zaangażowany w Kathryn. W końcu spędzą ze sobą co najmniej miesiąc, a przecież jej serce należy do Rossa Grangera i gdyby zaczęła podejrzewać Nata, że o nią zabiega, poczułaby się fatalnie.

– Nie musisz przejmować się Kathryn – powiedział. – Ona dobrze wie, co do niej czuję.

– A więc Grangerowie się nie mylili. Wcześniej czy później znów się połączycie, bo urodziliście się dla siebie. – Miała nadzieję, że Nat nie usłyszał rozczarowania w jej głosie.

No cóż, o niej i Rossie nikt nigdy by tak nie powiedział. Jakie to cudowne, kochać i być kochanym na dobre i na złe… Westchnęła.

„Jesteście dla siebie stworzeni". Dobre sobie. Kathryn, jego piękna, roześmiana Kathryn, która opuściła go, w chwili kiedy najbardziej jej potrzebował.

Nadal nie rozumiał, dlaczego tak łatwo przyjął jej decyzję. Jakby instynktownie tego oczekiwał. W pewnym sensie odczuł nawet ulgę. Kathryn należała do kobiet wymagających od otoczenia nieustannej adoracji. Przywykła, że wszystko kręci się wokół niej, więc kiedy pojawiły się bliźniaki, natychmiast przyjęła ofertę z Perth.