Uśmiechnęła się do niego przez łzy. Usiłowała pomagać sobie regularnymi oddechami, lecz nie było to łatwe. Bill miał rację: do pewnego momentu istotnie przynosiły ulgę, tyle że Adriana gwałtownie dochodziła do punktu, w którym nie była w stanie kontrolować swojego ciała.

Zdawało się, że minęły godziny, zanim dotarli do samochodu. Bill pomógł jej wsiąść, torbę rzucił na tylne siedzenie. Ruszył z miejsca z taką szybkością, do jakiej zdolny był jego samochód. Miał nadzieję, że zwróci na siebie uwagę patrolu, bo ten jeden raz nie miałby nic przeciwko temu, żeby go zatrzymali. Policyjna eskorta bardzo by się przydała, gdyby Adriana zaczęła rodzić w samochodzie. Tak się jednak nie stało i Bill bez przeszkód dojechał do bramy szpitala. Nacisnął klakson, modląc się, by ktoś przyszedł mu z pomocą. Adriana znów miała skurcz i nie potrafiła oddychać. Po sekundzie zjawił się pielęgniarz i razem przenieśli Adrianę na wózek na kółkach. Jęczała cicho, gdy szybko zdążali do budynku. Bill biegł obok niej.

– Nie mogę… Bill… och… – Nie była w stanie mówić. Bill zauważył, że cała drży, narzucił więc na nią swą kurtkę, cały czas próbując odwrócić jej uwagę od bólu.

– Ależ możesz… Dalejże, doskonale sobie radzisz… Dobrze, wspaniale… Zaraz będzie po wszystkim.

Były to tylko słowa, lecz ogromnie krzepiły Adrianę. Bill wiedział, że gdy znajdą się w sali porodowej, zostanie podłączona do monitora, a wtedy dokładnie będą wiedzieć, jak ostre są skurcze, ile czasu trwają, kiedy osiągają szczyt i kiedy ustępują. Będzie mógł jej wówczas powiedzieć, że skurcz się już kończy. Na razie jednak musieli radzić sobie sami. Adriana zmagała się z bólem, wystraszona, że za chwilę będzie jeszcze gorzej. Powoli zaczynała tracić nad sobą panowanie. Ogarnęło ją przeczucie, że umrze, gdy więc Bill próbował pomóc jej przy wstawaniu z wózka, szorstko go ofuknęła.

Lekarka już na nich czekała. Razem z wesołą młodą pielęgniarką, do której Adriana poczuła od pierwszej chwili niechęć, pomogły jej położyć się na łóżku. Adriana z pewnością nie była w najlepszej formie. Wpadła w histerię, kiedy zdejmowały z niej suknię i przypinały pas łączący ją z monitorem, podczas gdy kolejny skurcz rozdzierał jej ciało.

– Chwileczkę, Adriano… to potrwa minutę – rzekła lekarka, pomagając pielęgniarce. Bill usiłował zmusić Adrianę do oddychania, nie słuchała jednak, skoncentrowana na rozrywającym ją bólu. Nagle spojrzała na nich z przerażeniem na twarzy.

– Wychodzi! – Rozgorączkowana patrzyła to na Billa, to na lekarkę. – Wychodzi!…

– Nie, jeszcze nie. – Lekarka, aby ją uspokoić, kazała jej szybko oddychać, a Bill przypomniał, w jaki sposób ma to robić, lecz Adriana nie przestawała jęczeć i upierać się, że dziecko już wychodzi. – Nie przyj! – krzyknęła naraz lekarka. Kiedy do sali weszły jeszcze dwie pielęgniarki, ze zmarszczonym czołem patrzyła w monitor. – Ma bardzo silne skurcze – rzekła do Billa przyciszonym głosem, myjąc ręce. – I bardzo długie. Poród może być bardziej zaawansowany, niż myślimy.

– Wychodzi, wychodzi… – łkała Adriana. Billowi także chciało się płakać. Nie mógł patrzeć na jej cierpienia, a tu bóle jeszcze się wzmagały. Adrianie się zdawało, że jej ciało rozrywa się na kawałki. Lekarka, zbadawszy ją, pokiwała głową z satysfakcją.

– Już nie ma czasu na parcie, Adriano. Jeszcze tylko kilka skurczów i…

– Nie! – krzyknęła Adriana, po czym z wysiłkiem usiadła zrywając z siebie pas. – Nie zrobię tego! Nie potrafię!

– Potrafisz – rzekła lekarka.

Bill bez powodzenia próbował uspokoić Adrianę. Niedobrze mu się robiło, gdy patrzył na jej cierpienie. To, co oglądał, było o wiele gorsze od filmu szkoleniowego, i już chciał zapytać, dlaczego nie podadzą jej środka uśmierzającego, kiedy lekarka, skończywszy omawiać coś z pielęgniarkami, zagadnęła:

– Chyba chcesz urodzić dziecko, prawda, Adriano? Lada chwila będzie koniec. Widzę już główkę. Tak jest… dalej… zacznij przeć!

Adriana przeraźliwie krzyknęła i spojrzała na Billa, jakby prosząc go o ratunek. Pielęgniarka przymocowała do łóżka uchwyty na ręce i nogi. Nagle sala całkowicie się przeobraziła. Wszystko pokrył niebieski papier, Billowi wręczono czepek i zielony fartuch. Ubrał się i chwycił mocno Adrianę za ramiona.

– Tak, dobrze, przyj! – dyrygowała lekarka, Adriana zaś powtarzała, że nie jest w stanie. Całym jej jestestwem zawładnął ból. Bill z płaczem przytrzymywał jej ramiona, każdy jej krzyk odbierając niczym cios. Jego męka wszakże nie miała znaczenia.

Naraz Adriana opadła na plecy, potem usiadła, mocno prąc, i wtedy rozległ się długi, żałosny lament. Bill ze zdumieniem podniósł wzrok i zobaczył, że Adriana się uśmiecha. Znowu krzyknęła, ostatecznie wypychając dziecko, po czym wyczerpana opadła na poduszki.

– Chłopiec! – oznajmiła lekarka.

Adriana i Bill śmiali się płacząc. Bill nie odrywał oczu od istotki, która spoglądała na nich przestraszonym wzrokiem znad małego noska, takiego samego jak u matki. Adriana także usiłowała zobaczyć synka. Jęknęła straszliwie, gdy lekarka odcinała pępowinę.

– Jest taki silny… – rzekł schrypniętym głosem Bill. – Jak ty. – Pochylił się, by ją pocałować, a wtedy ogarnęła go spojrzeniem niepowtarzalnym, bo zrodzonym z tej właśnie chwili, którą przez całe życie oboje będą pamiętać.

– Czy wszystko z nim w porządku? – zapytała słabo.

– W jak najlepszym – oświadczyła lekarka, zaszywając Adrianę, która nawet nie zauważyła, że podano jej miejscowy środek znieczulający.

W sali zjawił się pediatra, by zbadać dziecko. Chłopczyk ważył osiem funtów i czternaście uncji, mieszcząc się tym samym w normie. Bill ciągle powtarzał, że wygląda dokładnie jak matka, choć Adrianie zdawało się, że przypomina Billa, który nie chciał akurat teraz mówić, że to przecież bez sensu.

Pomógł zanieść dziecko do pokoju dziecinnego, podczas gdy pielęgniarki myły Adrianę. Kiedy po półgodzinie wrócił, było dopiero kwadrans po piątej. Do szpitala przyjechali o wpół do piątej, tak więc poród przebiegł nadzwyczaj szybko, aczkolwiek Adrianie się zdawało, że trwał nieskończenie długo.

– Przykro mi, że tak cierpiałaś – szepnął, dziwiąc się, jak inaczej Adriana wygląda. Włosy miała teraz uczesane, twarz i ciało umyte, usta pomalowane. W niczym nie przypominała kobiety, która tak niedawno histerycznie krzyczała z bólu i strachu.

– Nie było tak źle – odparła spokojnie. Bill odnosił wrażenie, że Adriana jest teraz dojrzalsza, jakby w sekundzie z dziewczyny przemieniła się w kobietę. W pewnym sensie mówiła prawdę, gdy w żartach powiadała, że jest dziewicą. – Mogło być gorzej… Zrobiłabym to jeszcze raz – uśmiechnęła się. Bill wybuchnął śmiechem, dokładnie przewidział bowiem, że tak powie. – Jak się miewa maleństwo?

– Chłopczyk jest cudowny. Teraz go myją, ale będziesz go tu miała.

Po kilku minutach do sali weszła pielęgniarka, niosąc czyste i pachnące słodko dziecko, zawinięte w becik i nakryte kocykiem. Chłopczyk otworzył jedno oko, kiedy pielęgniarka podała go Adrianie. Oboje z Billem z zachwytem mu się przyglądali. Był doskonały pod każdym względem, był cudem, o jakim Adriana nawet nie marzyła. Billowi przypominał Adama i Tommy’ego, choć równocześnie się od nich różnił – był przecież wyjątkowy. Bill nagle poczuł, że Adriana jest mu bliższa niż przedtem, jakby mieli jedną duszę, jeden umysł, jedno serce… i jedno dziecko. Jakby serca całej trójki biły jednym rytmem.

Dziecko otworzyło oczy i wpatrywało się w nachylone nad sobą twarze, jakby próbowało sobie przypomnieć, czy je zna. Adriana znowu się rozpłakała, ale tym razem były to łzy szczęścia. Dla tej małej istotki warto było przeżyć najgorszy ból, największe zmartwienia i niepokoje. Warto było nawet rozstać się ze Stevenem. Ogarnęła ją wielka radość, że nie uległa mężowi i nie poszła na zabieg. Myśl o tym wydała się jej odrażająca teraz, gdy Bill pomógł odwinąć trochę dziecko, by przystawić je do piersi. Chłopczyk natychmiast zaczął ssać. Patrząc na nich, Bill poczuł, jak oczy wypełniają mu łzy. Jakież to proste, jakie łatwe! Oto prawdziwy cel życia: dwoje kochających się ludzi i dzieci, które pojawiają się w ich życiu niczym błogosławieństwa.

– Jak go nazwiemy? – szepnęła Adriana.

– Cały czas myślę, że nieźle byłoby się zdecydować na „Thigpen”, chociaż to nie najlepsze nazwisko.

– Tak się składa, że ja je lubię – rzekła z czułością Adriana. Wiedziała, iż nigdy nie zapomni, że Bill był przy niej od początku do końca. Bez niego nie dałaby sobie rady. Personel medyczny wydawał się o wiele mniej ważny. – Następne urodzę w domu – oznajmiła. Bill w odpowiedzi jęknął.

– Błagam, daj mi czas na złapanie oddechu! Jeszcze nie ma szóstej! – udał przerażenie, choć z zadowoleniem słuchał, jak Adriana mówi o „następnym” dziecku.

– Wszystkiego najlepszego – powiedziała Adriana, uświadomiwszy sobie naraz, że jest Nowy Rok, a zatem Bill ma urodziny. Kiedy się nachyliła, aby go pocałować, jej synek pilnie im się przypatrywał. Posapywał cichutko, najwyraźniej jednak czuł się doskonale w ich towarzystwie.

– A to dopiero prezent! – Trudno byłoby znaleźć lepszy sposób na uczczenie czterdziestych urodzin niż ten dar nowego istnienia od ukochanej kobiety, przypominający, jak cenne i proste jest życie. Niczego więcej nie mógł pragnąć. – Przy okazji powiedz, jak ci się podoba imię „Teddy”?

Zastanawiała się przez chwilę, po czym wysunęła swoją propozycję:

– A może „Sam”?

Patrząc na dziecko, pokiwał głową. Chłopczyk był śliczny i to imię do niego pasowało.

– Doskonale. Sam Nie chciał na razie pytać, czyje nazwisko będzie nosił jej synek: jego, jej panieńskie czy jej byłego męża, uważał bowiem, że jeszcze na to za wcześnie.

Pozostał z Adrianą do ósmej, później poszedł do domu wziąć prysznic, posprzątać i zjeść śniadanie. Obiecał, że wróci najpóźniej w południe, i poradził, by trochę się przespała. Wyszedł z pokoju na palcach. W progu na moment przystanął. Zobaczył, że dziecko śpi spokojnie, bezpieczne w ramionach matki. Na widok tych dwojga ukochanych osób Bill po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że jest całkowicie, absolutnie szczęśliwy i zadowolony.