– Och… przepraszam… Widzę, że to nie jest najlepsza pora na wizytę – rzucił w przestrzeń Bill. Nie patrzył Adrianie w oczy z obawy przed tym, co może w nich zobaczyć.

– Nie, nie, wejdź – zaprosiła go niepewnie Adriana. – To jest Steven Townsend, mój… – słowa uwięzły jej w gardle. Już miała powiedzieć „mój mąż”.

Twarz Billa pobladła. Adriana pragnęła błagać go, by został, bo Steven i tak zaraz idzie, lecz nie potrafiła. Steven zaś wrogo wpatrywał się w Billa, który ruszył do wyjścia nie czekając na wyjaśnienie.

– Wpadnę później.

– Nie… Bill…

Jednakże Bill biegł już korytarzem z gardłem ściśniętym w żelaznym uścisku. Tak samo czuł się przed laty, gdy Leslie oświadczyła, że nie przeprowadzi się do Kalifornii. Jego los zatoczył koło. Znowu przeżywał ten sam ból, stratę, smutek, samotność… Tym razem wszakże nie zamierzał poddać się bez walki.

Steven bacznie przyglądał się znękanej Adrianie.

– Kto to był? – spytał zirytowany, że im przeszkodzono.

– Przyjaciel – odparła cicho Adriana. Spostrzegła, że Steven nagle się rozgniewał, choć oboje wiedzieli, że nie miał do tego prawa. Na jego twarzy pojawił się wyraz powagi. Od jej telefonu i od chwili gdy zobaczył dziecko, wiele zdążył przemyśleć.

– Jestem ci winien przeprosiny – powiedział.

Adriana z bólem myślała, co musi czuć Bill. Sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Już dawno zaplanowała sobie, że po porodzie stanie twarzą w twarz ze Stevenem. Kiedy zaproponował, że przyjdzie natychmiast, bardzo się ucieszyła. Chciała jak najszybciej mieć to za sobą, pragnęła zakończyć wreszcie ten stan zawieszenia, w jakim oboje z Billem trwali, lecz raptem wszystko stanęło na głowie. Nie wiedziała, jak uspokoić płaczące dziecko, wezwała więc pielęgniarkę, która je zabrała. Gdy zostali sami, spojrzała z gniewem na Stevena.

– Przepraszam, jeśli cię skrzywdziłem, Adriano.

Nagle przed oczyma stanął jej tamten wieczór w Le Chardonnay, kiedy była w szóstym miesiącu ciąży, a Steven ją zignorował.

– Ostatnie pół roku musiało być dla ciebie bardzo trudne – ciągnął.

Słowa te nawet w części nie odzwierciedlały tego, co przeżyła. Nie wiedziała, jak by sobie poradziła, gdyby nie Bill.

– Ale mnie też nie było łatwo – poskarżył się naraz Steven.

Adriana ledwo własnym uszom wierzyła. Przecież to on wystąpił o rozwód! On nie chciał dziecka!… Uświadomiła sobie, że to, co Steven uczynił, wciąż budzi w niej gniew. Zranił ją i nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdoła mu wybaczyć.

– Zachowałaś się wobec mnie parszywie. W pewnym sensie była to jawna zdrada – kontynuował Steven swój wywód, Adriana zaś nie mogła oderwać od niego wzroku. Był takim samym egoistą jak zawsze. – Ale… dla dobra mojego syna… naszego dziecka… chyba będę gotów ci to wybaczyć.

Słuchała go z niedowierzaniem. Gotów był jej wybaczyć!…

– Bardzo to uprzejme z twojej strony i doceniam twoją wielkoduszność – odezwała się cicho, z trudnością wymawiając słowa. – Tyle że nie tylko ty czujesz się skrzywdzony. Przykro mi, jeśli zajście w ciążę odebrałeś jako zdradę, ale pamiętaj, że to ty mnie porzuciłeś, jak nosiłam Sama. Zerwałeś ze mną kontakty, zabrałeś wszystkie nasze meble, wyrzuciłeś mnie z naszego domu, rozwiodłeś się ze mną i zrzekłeś się praw do naszego dziecka. Nawet nie chciałeś ze mną rozmawiać, kiedy do ciebie dzwoniłam – wyliczała Adriana, stwierdzając w duchu, że czyny Stevena składają się na całkiem imponującą listę.

– Mimo to – rzekł Steven, ignorując wszystko, co powiedziała – uważam, że dla dobra dziecka powinniśmy znowu być razem.

– Mówisz poważnie?

Przyglądała mu się z przerażeniem. Inaczej to sobie wyobrażała, niezależnie od tego, jak bardzo chciała być wobec niego uczciwa. Steven okazywał jeszcze większy brak wrażliwości niż kiedykolwiek. Jak wszystko inne w życiu, także dziecko chciał wykorzystać do zaspokojenia własnej próżności. Teraz, kiedy je zobaczył i stwierdził, że jest ładne i zdrowe, że to w dodatku syn, gotów był ewentualnie wrócić do Adriany, która co prawda taką właśnie szansę pragnęła mu dać, oczekiwała wszakże z jego strony szczerego uczucia do dziecka. Nie spodziewała się, że będzie ją kochał, oczekiwała raczej czułości i dobroci, może żalu, wyrzutów sumienia, odrobiny uczciwości i opieki. Nagle zdała sobie sprawę, że to, czego szukała w Stevenie, znalazła w Billu.

– Steven, ty chyba nic nie rozumiesz – ciągnęła. – Odszedłeś, bo nie obchodziłam cię ani ja, ani dziecko. Porzuciłeś nas, pamiętasz? Zadzwoniłam dzisiaj do ciebie tylko dlatego, że chciałam mieć czyste sumienie, bo mógłbyś kiedyś żałować, że nawet nie widziałeś własnego dziecka. Dałam ci tę szansę, ale tobie to jest obojętne, ty o nikogo nie dbasz! Cokolwiek robisz, robisz bezdusznie. Masz czelność mówić, że cię zdradziłam, bo tak naprawdę zajęty jesteś wyłącznie sobą. Nawet nie wiem, czy dziecko obudziło w tobie jakieś uczucia i czy kiedykolwiek obudzi. W gruncie rzeczy oboje wcale się dla ciebie nie liczymy. Dowiedziałeś się po prostu, że urodził się twój syn, i to wywarło na tobie wrażenie, ot co! Ale kim on jest dla ciebie?… Jak wiele znaczy?… Co jesteś gotów mu dać?…

– Dom, jedzenie, wykształcenie, zabawki… – odparł zirytowany tym przesłuchaniem Steven. Nic więcej nie przychodziło mu na myśl.

Adriana potrząsnęła głową. Nie zdał egzaminu i nigdy mu się to nie uda. Właśnie o tym musiała się przekonać. Była zadowolona, że do niego zadzwoniła.

– Zapomniałeś o czymś bardzo ważnym.

Steven zastanawiał się chwilę, patrząc to na nią, to na dziecko, lecz bez rezultatu. Jego przyciągająca uwagę powierzchowność kryła wewnętrzną pustkę.

– Zapomniałeś o miłości. Jest ważniejsza od domu, jedzenia, wykształcenia czy czego tam jeszcze. Znaczy więcej niż komputery, rakiety do tenisa, meble, stereo, luksusowe mieszkania, atrakcyjne zawody. Miłość! O tym jednym zapomniałeś w naszym małżeństwie. Gdybyś mnie kochał, nie porzuciłbyś mnie i dziecka.

– Kochałem cię… To ty mnie nie kochałaś. Złamałaś obietnicę, że nigdy nie będziesz mieć dzieci. – Steven mówił poważnie. Naprawdę tak myślał.

– Nic na to nie mogłam poradzić – chłodno rzekła Adriana. – I nie jest mi przykro.

– Powinno ci być – powiedział ze smutkiem – bo przez ciebie cierpiałem.

– Ty cierpiałeś przeze mnie? – zdumiała się Adriana.

Steven chodził po pokoju, zerkając na ogromnego misia, którego Bill zostawił tuż za progiem.

– No przecież mnie zdradziłaś, może nie? Powinnaś być mi wdzięczna, że dla dobra dziecka jestem gotów ci przebaczyć.

Adriana patrzyła na niego oczyma szeroko otwartymi ze zdumienia.

– Cóż, nie jestem ci wdzięczna – odparła ostro, po czym zadała mu najważniejsze z wszystkich pytań: – Steven, czy ty kochasz naszego syna? Czy naprawdę go kochasz?… Czy pragniesz go bardziej niż czegokolwiek innego?… Czy potrafisz do końca życia robić wszystko, żeby jego życie było lepsze?

Długą chwilę patrzył na nią w milczeniu.

– Na pewno się tego nauczę – oświadczył wreszcie.

Adriana jednak wiedziała, że to tylko puste słowa, bo już dawno, jeszcze przed ich poznaniem, coś w Stevenie umarło.

– A jeśli znowu ci się wyda, że ci zagrażamy, co wtedy?… Odejdziesz? Sprzedasz mieszkanie?… A może po prostu wystąpisz o rozwód?

– Nie mogę składać obietnic na przyszłość. Mogę tylko powiedzieć, że spróbuję. Uważam, że jesteś mi to winna. Powinnaś wrócić i spróbować.

Jest mu to winna! Powinna wrócić, bo w jego mniemaniu to ona od niego odeszła!… Jakże miło! Jak czule!

– To znaczy co? Prosisz mnie, żebym znowu za ciebie wyszła? – drążyła Adriana, pragnąc raz na zawsze wszystko wyjaśnić. Od dawna marzyła o takiej konfrontacji.

– Nie. Myślę… myślę, że powinniśmy spróbować. Wrócisz na pół roku albo na rok, a ja się przekonam…

– Czy odpowiada ci rola ojca, tak? A jeśli nie?

– Żadna krzywda się nie stanie. Dokumenty już mamy, więc uściśniemy sobie dłonie z życzeniami wszystkiego najlepszego.

Mówił tak, jakby chodziło o transakcję handlową.

– A co z Samem? – zatroszczyła się Adriana o syna, najdroższą jej teraz osobę.

– Zostanie oczywiście z tobą.

– Nie do wiary! – zakpiła Adriana. – I co mu później powiem? Że próbowałeś go polubić i nie zdołałeś?… Nie, Steven, ojcem nie można zostać na okres próbny. Albo się nim jest, albo nie. Tak samo jest z małżeństwem, miłością, prawdziwym życiem… To nie jest jedna z twoich partii tenisa, kiedy spośród kilku partnerów wybierasz najgorszego, żeby zadowolić swoje „ja”.

Steven się wściekł, aczkolwiek w głębi ducha musiał przyznać Adrianie rację.

– W takim razie o co właściwie ci chodzi? – spytał obcesowo. – Przecież tego właśnie ode mnie chciałaś! A może próbujesz ustalić najlepszą ofertę? – dodał złośliwie, jego uwagi bowiem nie uszedł nowy brylantowy pierścionek na jej palcu ani Bill ze swymi pozostawionymi w progu podarunkami.

– Nie muszę. Chciałam tylko, żebyś zobaczył syna, zanim na zawsze z niego zrezygnujesz. Myślałam, że mimo wszystko żałujesz tego, co zrobiłeś, i że pokochasz go, jak przyjdzie na świat. Ale tak się nie stało. Ty tylko chcesz go wypróbować, jak samochód. I mimo że to ty ode mnie odszedłeś, żądasz, żebym ja wróciła, bo wspaniałomyślnie gotów jesteś wybaczyć mi moją „zdradę”, jak to nazywasz. Tylko że nie ja popełniłam zdradę, ale ty. A dziecko jest moje, ty nie masz do niego prawa.

Słowa Adriany nie zrobiły na Stevenie większego wrażenia. Nie wyglądał na zrozpaczonego. Zaczęła się zastanawiać, czy nawet nie poczuł ulgi. Nie zmienił się zatem. Teraz była już o tym przekonana.

– Możesz mu kiedyś powiedzieć, że zaproponowałem ci powrót, a ty odmówiłaś, bo bardziej cię obchodziło, co mu powiesz, jeśli się jednak rozstaniemy.

– Proponowałeś powrót na próbę, Steven. To nic nie znaczy. – Uświadomiła sobie, że podniosła głos, ale nie przejęła się tym ani trochę. Przeciwnie, rada była, że wreszcie może się wykrzyczeć. – Chcę nasze dziecko kochać bez żadnych warunków, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, niezależnie od nastroju, niezależnie od jego wyglądu, każdą cząsteczką miłości, którą mogę mu ofiarować. – W jej oczach lśniły łzy. Kończąc zrozumiała, że mówi także o Billu, że pragnie na zawsze oddać mu całą siebie.