ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

W godzinę po wyjściu Billa Adrianę obudziły pielęgniarki, które przyszły sprawdzić jej samopoczucie. Dziecko wciąż spało, jej zaś poza lekkimi skurczami nic nie dolegało. Stwierdziwszy, że wszystko w porządku, pielęgniarki zostawiły ją samą. Adriana długo leżała, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. Musiała zadzwonić w dwa miejsca, a pora wydawała jej się równie dobra jak każda inna. Przypatrując się śpiącemu synkowi, miała wrażenie, że jest naładowana elektrycznością. To był najbardziej podniecający i najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Chciała się nim podzielić z innymi ludźmi.

Najpierw zatelefonowała do Connecticut. Rozmowa była trudna, choć dobra nowina trochę ją ułatwiła.

– Dlaczegoś mi nie powiedziała? – zapytała matka, poruszona wieścią o przyjściu na świat kolejnego wnuka. – A może coś z nim nie tak?

Tylko taki powód milczenia córki przyszedł jej do głowy. Trudno się jednak dziwić, skoro od ślubu ze Stevenem raczej chłodne stosunki panowały między Adrianą a jej rodzicami, którzy nie ukrywali, że nie lubią zięcia. Być może słusznie źle go oceniali, lecz ich nastawienie trwale wpłynęło na rozluźnienie kontaktów z córką.

– Wybacz, mamo, ale moje sprawy trochę się skomplikowały. Steven odszedł ode mnie w czerwcu, tyle że… no cóż, myślałam, że wróci, i wcześniej nie chciałam mówić wam o dziecku… Teraz widzę, że to chyba nie było zbyt mądre.

– I mnie się tak wydaje. – Na długą chwilę zapadła cisza. – Płaci ci alimenty?

Adrianie wydało się dziwne, że matka tylko o to pyta.

– Nie, nie chciałam.

– Będzie się ubiegał o opiekę nad dzieckiem?

– Nie – odparła Adriana krótko, postanowiła bowiem oszczędzić rodzicom szczegółów. Zdecydowała także, że nie powie nic o Billu, bo matka mogłaby pomyśleć, że Steven odszedł, ponieważ ona miała romans. Na to wszystko będzie czas później. Teraz chciała tylko powiedzieć jej o dziecku.

– Jak długo zostaniesz w szpitalu? – Matkę interesowały wyłącznie fakty.

Adriana czuła, że dzieli je dystans nie do przebycia, którego nie potrafi zmniejszyć nawet to, że teraz obie doświadczyły już macierzyństwa.

– Chyba do jutra. Albo dłużej… Jeszcze nie wiem.

– Zadzwonię do ciebie, jak wrócisz do domu. Numer masz ten sam? – zapytała, co było o tyle niecodzienne, że rzadko, bo rzadko, ale zazwyczaj Adriana dzwoniła do matki, a nie na odwrót.

– Tak. – Po sprzedaży mieszkania przeniosła swój numer do Billa, co było znacznie prostsze od wyjaśniania wszystkim sytuacji. – Zadzwonię do ciebie, mamo.

– Dobrze… I gratuluję… – Jej ton wskazywał, że nadal nie wie, co o tym wszystkim sądzić.

Po telefonie do rodziców Adriana posmutniała, pocieszała się tylko, że przynajmniej spełniła swój obowiązek.

Następna rozmowa była jeszcze trudniejsza. Jakiś czas temu z trudem udało jej się wyciągnąć numer telefonu Stevena od adwokata, który poradził, by raczej z niego nie korzystała. Wyjęła teraz z torebki kalendarzyk, odszukała numer i wykręciła go, lewą ręką tuląc do siebie synka. Spojrzała na niego. Sam był taki śliczny, słodki i spokojny! Spełniał dokładnie jej marzenia, a nawet je przerastał. Pojawił się na świecie przed zaledwie czterema godzinami, a już miała wrażenie, że jest z nią od zawsze.

– Halo? – rozległ się w słuchawce znajomy głos, Adriana jednak nie słyszała go od miesięcy, toteż nagle poczuła się niezręcznie.

– Halo… Cześć, Steven, mówi… mówi Adriana. Przepraszam, że dzwonię – zamilkła, Steven także nic nie mówił. Nie rozumiał, dlaczego Adriana nagle chce z nim rozmawiać, nie pojmował też, w jaki sposób zdobyła jego zastrzeżony numer.

– Po co dzwonisz? – zapytał po długiej chwili, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nawet do tego nie ma prawa. Adriana poczuła, że zaczynają drżeć jej ręce.

– Wydawało mi się, że powinieneś wiedzieć… Urodziłam dzisiaj chłopczyka. Waży osiem funtów i czternaście uncji. – Kiedy i tym razem odpowiedziała jej cisza, poczuła się jeszcze bardziej głupio. – Przepraszam, chyba nie powinnam była dzwonić… Myślałam tylko…

– Jest zdrowy? – odezwał się w końcu Steven. To samo chciała wiedzieć jej matka, Adrianie zaś pytanie owo wydawało się obraźliwe.

– Tak, jest zdrowy – odparła spokojnie. – Naprawdę jest prześliczny.

– A ty dobrze się czujesz? – zapytał z wahaniem. – Bardzo ciężko było?

Wreszcie przypominał mężczyznę, którego kiedyś znała.

– Nie, nie bardzo. – Nie zamierzała mu tłumaczyć, jak było naprawdę.

Poród okazał się trudniejszy, niż przypuszczała, mimo to teraz, gdy było już po wszystkim, a w jej ramionach leżał Sam, wcale nie wydawał się taki straszny.

– Warto było – rzekła, po czym niepewnie dodała: – Dzwonię, bo… myślałam… Wiem, że podpisałeś te dokumenty, ale jeśli chcesz, możesz go zobaczyć. Postanowiłam nie odbierać ci tej szansy. – Na taką wielkoduszność wiele kobiet nie potrafiłoby się zdobyć, lecz Adriana do nich nigdy nie należała. – Oczywiście nie oczekuję, żebyś… Myślałam tylko, że dam ci znać, na wypadek gdybyś… – Jej głos zamarł.

– Chciałbym go zobaczyć – zabrzmiało ostro w jej uszach.

Zaskoczył ją. Nigdy tak naprawdę nie oczekiwała, że Steven skorzysta z jej oferty.

– Gdzie jesteś?

– W szpitalu Cedars-Sinai.

– Wpadnę przed południem – zapowiedział, po czym dziwnie smutnym tonem zapytał: – Wybrałaś już imię?

Po policzkach Adriany potoczyły się łzy. Tego się nie spodziewała. Zachowanie Stevena wytrąciło ją z równowagi. Od tak dawna nie wykazywał najmniejszego zainteresowania jej osobą, a teraz nagle chce zobaczyć syna!

– Na imię ma Sam – szepnęła.

– Ucałuj go ode mnie. Zobaczymy się później.

Jego słowa jeszcze bardziej ją rozstroiły. Steven mówił teraz inaczej, miękko i ze smutkiem. Nagle ogarnęła ją obawa przed jego wizytą. Całe przedpołudnie o tym myślała, tuląc smacznie śpiącego synka, który nawet się nie poruszył. Dochodziła już pora lunchu, kiedy usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła Stevena, opalonego i przystojniejszego niż kiedykolwiek. Włosy miał dłuższe niż dawniej, ubrany był w szare spodnie, niebieską koszulę i marynarkę. W ręku trzymał ogromny bukiet herbacianych róż.

– Witaj, Adriano. Mogę wejść? – zapytał, stojąc niepewnie w progu.

Adriana skinęła głową, usiłując powstrzymać się od płaczu, lecz jej wysiłki okazały się daremne. Łzy spłynęły jej po twarzy, gdy wolnym krokiem zbliżał się ku niej. Przypomniała sobie, jak bardzo kiedyś go kochała, jak wielkie nadzieje żywiła przekonana, że ich małżeństwo trwać będzie wiecznie, i jak bardzo czuła się samotna i opuszczona, kiedy odszedł.

Steven z początku widział tylko ją i dopiero stanąwszy przy łóżku, zauważył dziecko zawinięte w błękitny kocyk. Różowa twarzyczka Sama wyglądała jak drogocenny pączek róży należący tylko do Adriany.

– O Boże… – Steven nie odrywał wzroku od syna. – Czy to on?

Adriana potaknęła, śmiejąc się przez łzy z tego niemądrego pytania.

– Prawda, że jest śliczny?

Steven kiwnął głową, ze łzami w oczach patrząc na swoje dziecko i kobietę, która je urodziła.

– Jakim ja byłem głupcem…

Dokładnie takie słowa słyszała Adriana w marzeniach, nigdy się jednak nie spodziewała, że usłyszy je naprawdę. Już nie starała się ukrywać, że płacze. Żałowała, że Steven dopiero teraz zrozumiał swój błąd, ale przecież nikt nie był w stanie wyperswadować mu tej decyzji. Nawet jego adwokat nic nie osiągnął.

– Chyba po prostu się przestraszyłeś.

– To prawda. Nie mogłem sobie wyobrazić, że poświęcam się dla dzieci. I dalej nie mogę – odparł szczerze, choć widok Sama zrobił na nim duże wrażenie. Jego syn. Jego dziecko. – Jest prześliczny… – powiedział cicho, wpatrując się w dziecko. W końcu spojrzał Adrianie w oczy, lecz w jego wzroku nie było czułości. – Ostatnie miesiące musiały być dla ciebie bardzo trudne. – Adriana kiwnęła głową. Nie zamierzała mówić mu o Billu. To nie była jego sprawa. – Gdzie mieszkasz?

Dziwne było, że pytał o to po tak długim czasie. Dotąd go nie obchodziło, co się z nią dzieje. A czy teraz jego zainteresowanie było szczere czy udawane?

– Na drugim końcu osiedla – odrzekła wymijająco.

Steven pomyślał, że kupiła coś skromniejszego za pieniądze ze sprzedaży ich mieszkania.

– To dobrze. – Popatrzył na syna i lekko dotknął jego rączki. – Jest taki mały…

– Waży prawie dziewięć funtów.

Steven nie zareagował na tę gwałtowną obronę, z zachwytem wpatrzony w śpiące niemowlę. Sam wydawał mu się podobny do Adriany, choć równocześnie widać było, że ten człowieczek będzie inny. Adriana z wahaniem spojrzała na Stevena. Ręce wciąż jej drżały ze zdenerwowania, jakie przeżyła na jego widok.

– Chciałbyś go potrzymać?

Na twarzy Stevena pojawił się przestrach, zaraz jednak skinął głową i wyciągnął ręce, zaskakując tym siebie i ją. Adriana podała mu dziecko. W końcu był to jego syn i dlatego do niego zadzwoniła. Chciała się ostatecznie przekonać, jakie żywi do niej uczucia, chciała dać mu ostatnią szansę pokochania dziecka, które odrzucił. Położyła zawiniątko w jego ramionach i tłumiąc szloch patrzyła, jak Steven w niemym podziwie przygląda się śpiącemu Samowi. Usiadł sztywno na krześle przy łóżku, lekko przestraszony, jakby się spodziewał, że dziecko rzuci się nań, aby go pogryźć.

Kiedy tak w milczeniu siedzieli, naraz otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Bill z ogromnym bukietem kwiatów, pękiem balonów i wielkim błękitnym misiem, którego niezgrabnie ustawił w progu. W tym momencie Steven wstał i pochylił się nad łóżkiem, by oddać Adrianie dziecko. Bill ze swego miejsca zobaczył wzruszającą scenę połączenia skłóconej rodziny. Adriana podniosła na niego przestraszony wzrok. U jej boku stał Steven, jakby nigdy jej nie porzucił. Po raz pierwszy rozległ się głośny płacz dziecka, jakby Sam wyczuł, że stało się coś okropnego.