– Joe! – krzyknął Scott na widok starszego mężczyzny w okularach, o mądrej twarzy i siwiejących włosach. – Sprawdziliście już którąś?

Pytanie zadał Joe Perrosowi, weteranowi służącemu w brygadzie od dwudziestu dwóch lat, a teraz jej szefowi.

– Ano – burknął Joe ponuro. – W środku jest pół kilo C4 i detonator Casio. Właśnie próbujemy go zdalnie otworzyć.

– Co z resztą? Wywieziecie je czy detonujecie tutaj? – spytał Scott. – Jak na widowni usłyszą wybuch…

– No, to może nam trochę skomplikować sprawę – zgodził się Joe. – Ale poszczęściło się nam i mamy tu TCV.

Wskazał wysoką na półtora metra stalową kulę, którą w jednej z ciężarówek technicy opatulali właśnie specjalnymi kocami.

– Wysadzimy tu kilka, a widzowie nawet się nie zorientują.

– Macie ludzi w środku, żeby rozpracowali odpalanie ręczne? – spytał Scott, wskazując na teatr.

– A jak ci się wydaje?

– Super. Wracam tam – powiedział Scott. – Przekaż mi złe wieści, jak tylko będziecie coś wiedzieli o detonatorze.

Tim Burton przeszedł do wspominania przeszłości, która wywarła na niego wpływ:

– Nie udałoby mi się, gdyby nie mój kuzyn Neil, któryw czasie ferii szkolnych pozwalał mi bawić się swoimi farbkami. Dzięki, Neil, ta nagroda jest także dla ciebie. I wreszcie muszę wspomnieć o mojej pierwszej nauczycielce plastyki, siwowłosej damie o duszy Picassa. Jak też się ona, do cholery, nazywała? Pani Jakaśtam… Lankoda? Swaboda? Moment, za raz sobie przypomnę…

Olivia, kryjąc się w cieniu drzwi, uzbrojona w dopiero co pożyczoną przepustkę „obsadzacza”, za pomocą swojej miniaturowej lunetki przeszukiwała górne rzędy na balkonach. Nie dostrzegała żadnej znajomej twarzy. Niczyje zachowanie nie różniło się w jakiś szczególny sposób od zachowania normalnego w czasie ceremonii rozdania Oscarów. Zabrzmiała muzyka. Ujrzała malujący się na twarzy Burtona wyraz niekłamanej ulgi, gdy potykając się, schodził za kulisy. Zauważyła, że patrzy w jej stronę, i pokazała mu uniesiony do góry kciuk.

Rozległy się oklaski i gwiazdy zaczęły wracać na swoje miejsca. Olivia obserwowała szefową „obsadzaczy”, jak kieruje i sadza ich na kluczowych pustych krzesłach. Do końca ceremonii zostało niespełna piętnaście minut. Na scenie pojawił się Bill Murray, by przedstawić zdobywczynię nagrody dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Gdy wszystkie oczy skierowały się na niego, Olivia ujrzała ochroniarza nachylającego się nad laureatem siedzącym przy przejściu z lewej strony. Najwyraźniej wydano rozkaz, by usunąć statuetki z sali. Olivia podjęła ostatnią desperacką próbę i raz jeszcze omiotła wzrokiem środkowe rzędy. Bingo! Nareszcie dostrzegła znajomą twarz: blondynkę o bujnej fryzurze, ustach przesadnie obrysowanych konturowką i dmuchanym biuście rozsadzającym obcisłą srebrną sukienkę. To była Demi, kiedyś najlepsza przyjaciółka Kimberley z przyjęcia w Miami. Z dyndającym na szyi identyfikatorem „obsadzacza” siadała właśnie na środku, obok ciemnowłosego chłopaka. Jego także Olivia rozpoznała – to on w rozchełstanej koszuli wychynął wraz z Demi z szatni, gdy Olivia opuszczała przyjęcie u Feramo w Miami. Chłopak był zlany potem. Przerażonym wzrokiem nieustannie wodził po całej sali. Widział, jak ochroniarz znika z Oscarem, i prawą ręką wciąż nerwowo sięgał do lewego nadgarstka. Olivia błyskawicznie wybrała numer na swoim telefonie komórkowym.

– Scott – szepnęła. – Chyba go namierzyłam. Siedzi po prawej stronie, dziesięć rzędów od tyłu, na prawo od Raquel Welch.

Z dudniącym sercem szła w kierunku chłopaka i Demi.

Dokładnie w tym momencie w bocznych drzwiach tuż przed niązjawił się Brad Pitt i stanął, opierając się o ścianę, przystojny jak jasna cholera. Brad Pitt! Super. Widząc zbliżającąsię Olivię, chyba lekko się zdziwił. Pokazała mu swój identyfikator CIA i pociągnęła w cień drzwi.

– Musisz zrobić dokładnie to, co ci powiem – szepnęła. – Nie pytaj o nic, tylko rób, co ci każę.

Popatrzył na nią spokojnie.

– Dziewczyna w srebrnej sukience – szeptała, wspinając się na palce, by sięgnąć mu do ucha. – Blondynka z kokiem, dwa miejsca na prawo od Raquel Welch. Widzisz ją? Zrób tak, żeby wstała ze swojego miejsca i wyszła razem z tobą.

– Załatwione. – Posłał jej niesamowicie seksowny uśmiech i ruszył w stronę Demi.

Olivia z podziwem obserwowała profesjonalistę przy pracy. Widziała, jak Demi odwraca głowę, przyciągana fluidami Brada Pitta, i jak Brad Pitt spogląda na dziewczynę wymownie, kiwając lekko głową. Nie wierząc własnemu szczęściu, Demi drżącą ręką złapała się za gardło, po czym wstała i ruszyła ku niemu. Ciemnowłosy chłopak w panice rozejrzał się wokół siebie, po czym przeniósł wzrok na estradę, gdzie Bill Murray wygłaszał właśnie najdłuższą w całej historii Nagród Akademii preambułę do nominacji za najlepszą rolę żeńską.

– Olivia? – Tuż za nią pojawiło się dwóch mężczyzn w czarnych mundurach. – Brygada antyterrorystyczna. Gdzie on jest?

Skinęła w stronę chłopaka.

– OK. Odseparuj jego i detonator, zanim się zorientuje. Jesteśmy tuż za tobą.

Olivia zaczęła torować sobie drogę wzdłuż rzędu, narażając się na wściekłe spojrzenia i zniecierpliwone syknięcia. Nie bacząc jednak na nic, parła naprzód, machając wszystkim przed oczami swoim identyfikatorem „obsadzacza” i zmierzając ku pustemu krzesłu obok chłopaka, a jednocześnie modląc się w duchu, żeby jej nie rozpoznał. Widziała wybrzuszenie pod jego lewym rękawem i prawą rękę, którą wciąż ku niemu sięgał, przykrywał je, jak gdyby osłaniając. W dłoni trzymała nasączoną chloroformem gazę. Usiadła i zobaczyła, jak chłopak zwraca ku niej zlaną potem twarz. Chyba zaczynał ją rozpoznawać. Zajrzała mu w oczy i uśmiechnęła się do niego promiennie, kładąc mu dłoń na udzie. Jednocześnie złapała go za nadgarstek, a gazę z chloroformem przyłożyła mu do ust, rękę z zegarkiem wciągając pod siebie, by nie mógł do niej sięgnąć. Widząc jego pełne przerażenia oczy, zanosiła modły do Boga, by nie była to pomyłka. Wokół nich zapanowało poruszenie – głowy się odwracały, a niewiedzący, co się dzieje, ochroniarze pędzili w ich stronę.

– Przytrzymaj mu drugą rękę! Przytrzymaj! CIA! – syknęła do Raquel Welch, coraz mocniej przyciskając gazę do nosa i ust chłopaka. Czuła, jak jego opór z każdą chwilą słabnie.

Raquel Welch schwyciła wolną rękę chłopaka, wsunęła ją pod swoją słynną pupę i usiadła na niej. Wspaniale pracowało się z aktorką, która stosowała się do zaleceń reżysera.

– Trzymaj! – rękę z zegarkiem podała siedzącemu po drugiej stronie zaskoczonemu mężczyźnie, który – jak się później dowiedziała – był jednym z dyrektorów DreamWorks. – To terrorysta. Nie puszczaj.

Gdy oszołomiony mężczyzna z całej siły trzymał rękę chłopaka, a odtwórczyni najlepszej roli kobiecej dowiedziała się nareszcie, że to ona jest szczęśliwą wybranką, Olivia uniosła jego rękaw i ściągnęła zegarek z bezwładnego już teraz przegubu. Antyterrorysta był już w połowie rzędu i przepychał się ku niej, niemal tratując zagradzających mu drogę ludzi. Olivia podała mu zegarek, wyjęła telefon i zadzwoniła do Scotta.

– Scott. Chłopak jest nieprzytomny. Zegarek mają antyterroryści. Możemy opróżniać widownię.

Nie groził im już zdalnie wywołany wybuch, ale na sali wciąż tykało siedemnaście statuetek zaprogramowanych, by wybuchnąć tuż przed końcem uroczystości. Trzeba je było jakoś wynieść, nie wzbudzając przy tym paniki. Olivia ujrzała, jak wśród publiczności pojawiają się funkcjonariusze, próbując zbierać Oscary. Od początku nie szło im to najlepiej. Zwycięzca w kategorii najlepszego filmu zagranicznego, chudy gość z obwisłym wąsem i muszką w paski, za nic w świecie nie chciał się rozstać ze swoją statuetką, wdając się w autentyczną bójkę z wyższym oficerem straży pożarnej.

W foyer teren wokół męskiej toalety został odgrodzony i zabezpieczony. Pałętających się w pobliżu gości policjanci wyprowadzali na ulicę. Jakiś Anglik w smokingu kłócił się z ochroniarzem, który nie chciał go przepuścić.

– Jestem nominowany do najlepszego filmu. Chcę tylko przećwiczyć swoją mowę w łazience.

– Proszę pana, gdyby pan wiedział, co się tam dzieje, zmiatałby pan stąd, aż by się kurzyło.

– Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki tępy. Jak się nazywasz i jaki masz numer służbowy?

Dwóch mężczyzn w kombinezonach ochronnych z napisem BRYGADA ANTYTERRORYSTYCZNA na plecach przebiegło przez foyer, każdy obładowany kilkoma statuetkami. Obaj znikli w męskiej toalecie.

– Wciąż chce pan tam wejść? – spytał policjant.

– E, nie, chyba raczej nie – wybąkał Anglik, obrócił się i wziął nogi za pas, wybiegając z budynku.

Z widowni dochodziły odgłosy narastającej paniki. Kolejny antyterrorysta z dwoma Oscarami wbiegł do toalety.

– Jednego nie możemy znaleźć! – krzyknął.

Na estradzie Meryl Streep, stosując się ściśle do zaleceń, robiła co mogła, by zapanować nad pandemonium, jakie się rozpętało, i mimo wszystko kontynuować uroczystość.

– Tegorocznym zwycięzcą w kategorii najlepszy film jest… – powiedziała, wyjmując z koperty kartkę – Existential Despair.

Dokładnie w tej samej chwili na estradę wkroczył postawny mężczyzna w mundurze i uniósł do góry rękę.

– Proszę państwa – powiedział, lecz jego głos utonął w hałasie.

Gdy Meryl Streep przyciągnęła go bliżej mikrofonu, na podium wdarł się potwornie opasły mężczyzna, producent wykonawczy zarówno Existential Despair, jak i rozgrywającego się na Wall Street musicalu. Tuż za nim postępowało dwóch innych, faktycznych producentów filmu. Grubas wcisnął się pomiędzy Meryl Streep a komendanta policji, sięgając po statuetkę. Widząc to, na estradę wbiegł nie na żarty rozwścieczony Scott Rich, podszedł do wielkiego producenta i bez ostrzeżenia wyrżnął go z całej siły w szczękę. Jego dwaj towarzysze roześmiali się gromko.

– Od lat chciałem zrobić to samo – powiedział jeden z nich prosto do mikrofonu.