Bliski łez aktor w triumfalnym geście podniósł statuetkę Oscara wysoko nad głowę i wtedy Olivia ujrzała dno cokoliku oraz złoty kształt figurki. Nagle przestało jej być do śmiechu, ponieważ wiedziała dokładnie, gdzie widziała to samo, i to pod identycznym kątem – w jaskiniach Al-Kaidy pod Suakin. Leżący na boku cokolik i poszarpane krawędzie pozłacanego metalu, wydrążonego w środku jak czekoladowy Święty Mikołaj albo wielkanocny zajączek.

– Scott – powiedziała, chwytając go za ramię. – To Oscary.

Poklepał ją uspokajająco po ręce.

– Tak jest, kochanie, masz całkowitą rację, to Oscary.

– Nie – syknęła zniecierpliwiona. – Statuetki. Oni przerobili Oscary. W Oscarach są bomby.

50

Scott Rich ani nie zmienił wyrazu twarzy, ani nie oderwał wzroku od publiczności. Po prostu pociągnął Olivię głębiej w cień wejścia na scenę i zapytał szeptem:

– Skąd wiesz? Wytłumacz mi, tylko po cichu.

– To było w jaskini. Mieli tam Oscara przeciętego na pół, pustego w środku.

– Jesteś pewna?

– Może nie przyjrzałam się zbyt dokładnie, ale… Tak, jestem pewna. A na Katalinie Feramo pokazywał mi Oscara, którego kupił w Internecie.

– Jezu Chryste – jęknął Scott, przebiegając wzrokiem widownię, na której w różnych miejscach szczęśliwi zwycięzcy czule tulili w objęciach wymarzone statuetki. – Ile już ich jest? Piętnaście? Dwadzieścia? Rany boskie.

Popchnął przed sobą Olivię za drzwi i szybko ruszył korytarzem, wyjmując telefon i jednocześnie myśląc na głos. Olivia z trudem starała się za nim nadążyć.

– To musi być C4. To jedyny środek wybuchowy, który jest dość stabilny. Pół kilo C4 w każdej statuetce i licznik przyklejony wewnątrz jakiegoś stopu metalu. W którymś momencie musieli podmienić dostawę. Głowę dam sobie uciąć, że psy nie sprawdzały statuetek. A nawet jeśli, mogły niczego nie wyczuć, zależy kiedy to tam wsadzili. Halo?

Centrala? Scott Rich, CIA. Dajcie mi szefa służb porządkowych. To bardzo pilne.

Z nieodstępującą go na krok Olivia wyszedł z budynku i wymachując swoim identyfikatorem, prawie biegł po czerwonym dywanie, tyle że w przeciwną stronę.

– Halo? – powiedział do telefonu. – Tom. Mówi Scott Rich. Dostaliśmy cynk. To bezpieczna linia? OK, słuchaj: Oscary zostały podmienione. To są bomby. – Na drugim końcu linii zapadła cisza. Po chwili głos rozległ się znowu. – Wiem. Mamy tu agentkę – powiedział Scott. – Pamięta, że widziała taką statuetkę w kryjówce Al-Kaidy w Sudanie. Co? Tak, wiem, wiem. Ale co robimy?

Gdy tak biegli, umysł Olivii pracował na pełnych obrotach. Nagle szarpnęła Scotta za rękę.

– Z kim rozmawiasz? – szepnęła. – Spytaj go o nazwę firmy, która przewoziła Oscary.

Po kilku sekundach mieli odpowiedź.

– Carrysure.

– Carrysure! Dla tej firmy pracował Travis Brancate! Pamiętasz? Ten nędzny aktorzyna łamane przez pisarz łamane przez specjalista od stylu życia, z wilczymi oczami? Ten, który napisał scenariusz? Kiedy nie miał co pisać, pracował u nich jako kierowca.

Scott gapił się na nią przez chwilę, z telefonem odsuniętym od ucha.

– Dobra, Olivio, dzwoń do biura – powiedział. – Powiedz im, co wiesz, i każ im go przesłuchać. – Wrócił do rozmowy przez telefon. – Tom, sprawa zaczyna się klarować. Musimy działać. Tak, idziemy do was. Widzę już furgonetkę, będziemy u was za dwie minuty.

– Nie powinni po prostu przerwać ceremonii i wszystkich ewakuować? – spytała Olivia, czekając na połączenie i zerkając jednocześnie na zegarek: do zakończenia transmisji zostało jeszcze dwadzieścia osiem minut.

Scott pokręcił głową, nie przerywając rozmowy. Olivia w końcu się dodzwoniła, przekazała wszystko i poleciła zająć się przesłuchaniem Travisa Brancate Przy okazji udzieliła kilku rad, jak najlepiej zmusić go do mówienia.

Zbliżali się już do wielkiej białej ciężarówki, w której znajdowało się stanowisko dowodzenia. Scott wyłączył komórkę i spojrzał na Olivię.

– W porządku, kochanie. Może być gorąco. Chcesz się wycofać i wracać do domu?

– Nie.

– Dobrze. W takim razie wracaj tam. – Skinął głową w stronę budynku. – Jeśli w statuetkach są zapalniki zegarowe, głowę daję, że na sali siedzi jakiś bardzo zdenerwowany agent Al-Kaidy z urządzeniem, które może je wyłączyć i zdetonować bomby w każdej chwili. Detonator wygląda pewnie jak telefon komórkowy albo bardzo duży zegarek. Jeśli facet zauważy, że próbujemy przerwać ceremonię, zabrać Oscary albo ewakuować teatr, na pewno ma rozkazy, żeby z miejsca wysadzić wszystko, łącznie ze sobą. Po prostu wypatruj każdego, kogo pamiętasz z otoczenia Feramo albo kto wyda ci się podejrzany. Na pewno będzie się pocił, nerwowo kręcił i umierał ze strachu. No wiesz, w stylu „Cholera-zaraz-zginę”. Powinien się wyróżniać wśród aktorów próbujących z godnością przyjąć porażkę.

– Chyba że s a m jest aktorem.

– Po prostu zajmij się tym – powiedział, zmierzając ku ciężarówce. – Aha, i jeszcze jedno. Kiedy byś to odpaliła na ich miejscu?

– Przy najlepszym filmie? Tuż przed samym końcem.

Popatrzył na zegarek.

– Tak czy owak mamy jakieś dwadzieścia pięć minut.

Znalazłszy się z powrotem w teatrze, Olivia w duchu powtarzała w kółko swoją mantrę: „Nie panikuj, oddychaj, myśl, nie panikuj, oddychaj, myśl”. Szła wzdłuż widowni, bacznie obserwując rząd po rzędzie i zanosząc modły do jakiejś siły nadprzyrodzonej: „Błagam cię, błagam, kimkolwiek jesteś… pomóż mi, tylko jeszcze ten jeden raz, a więcej już nigdy o nic nie poproszę, obiecuję”. Zauważyła, że liczba ochroniarzy dyskretnie się powiększyła. Ludzie chyłkiem wślizgiwali się bocznymi drzwiami, zajmując pozycje przy ścianach. Tu i ówdzie dostrzegała wśród publiczności połyskujące złotem nagrody, tykające bomby zegarowe, czule tulone do wystrojonych biustów lub przekazywane z rąk do rąk.

Anthony Minghella otwierał właśnie kopertę z nazwiskiem uhonorowanego Oscarem reżysera.

– A zwycięzcą jest Tim Burton za film Jack Tar Bush Land.

Olivia zauważyła wstającego ze swojego miejsca Burrona, z grzywką opadającą na okulary z grubymi szkłami. Szybko ruszyła w jego stronę i ignorując zdziwione spojrzenia, zarzuciła mu ramiona na szyję, jak gdyby była jego agentką co najmniej od piętnastu lat. Machnęła mu przed oczami identyfikatorem i szepnęła:

– CIA. Mamy wielki problem. Proszę mówić najdłużej, jak się da.

Dostrzegł, że przerażona jest nie na żarty, i skinął głową.

– Dziękuję – powiedziała cichutko. – Niech to będzie długa dziękczynna lista.

Tłum zgromadzony na Hollywood Boulevard zafalował na widok wielkich białych SUV-ów brygady antyterrorystycznej policji LA, pędem pokonujących odległość dwóch kwartałów, które dzieliły stanowisko dowodzenia od teatru. Statuetki, wciąż jeszcze znajdujące się za kulisami, zostały zamienione. Wszystkie listy gości i personelu były dokładnie sprawdzane. Funkcjonariusze otrzymali rozkaz, by na dany znak możliwie jak najbardziej dyskretnie odbierać zwycięzcom już rozdane Oscary. Na stanowisku dowodzenia rozpętało się prawdziwe pandemonium, gdy szefowie policji, straży pożarnej, FBI, firm ochroniarskich i Scott Rich na próżno próbowali oszacować niemożliwe do oszacowania ryzyko i podjąć jakąś decyzję.

Każda próba, choćby najlepiej dopracowana, wyrwania Oscarów z objęć szczęśliwych zwycięzców mogłaby sprowokować agenta do ich odpalenia. Podobne ryzyko istniało w przypadku przerwania ceremonii. Poza tym wyprowadzenie z widowni trzech i pół tysiąca osób zajęłoby co najmniej godzinę. Gdyby zaś na scenę wpadły siły szybkiego reagowania, wybuchłaby panika, która niewątpliwie udzieliłaby się widzom, a więc i agentowi – kimkolwiek był – trzymającemu palec na guziku detonatora. Ktoś wpadł na pomysł użycia gazu.

– Jasne, w Moskwie to się udało aż za dobrze – mruknął Scott. – Ze czterdzieści najsłynniejszych osobistości świata udławiłoby się własnym językiem – dodał człowiek z FBI.

Tak więc ceremonia trwała nadal. Do jej zakończenia zostało dwadzieścia minut, a na widowni znajdowało się osiemnaście bomb, które na oczach całego świata mogły wysadzić w powietrze teatr i wszystkich w nim zgromadzonych. Z drugiej jednak strony, cały ten koszmarny scenariusz równie dobrze mógł być wytworem rozbuchanej wyobraźni Olivii Joules.

Na scenie Tim Burton odgrywał rolę swojego życia.

– Cóż można powiedzieć o asystencie operatora, który na dodatek parzy najwspanialszą herbatę z rumianku, i to bynaj mniej nie w torebkach…

Tymczasem w pokoju przesłuchań CIA, zwykle tak uderzająco piękne, błękitne, wilcze oczy Travisa Brancato teraz wyglądały jak u pijaka, i to po trwającej co najmniej cztery dni libacji. Włosy miał w nieładzie, broda opadła mu na piersi. Ręka przesłuchującego uniosła się w górę, gotowa wymierzyć kolejny cios, co jednak do niczego nie prowadziło. Do pokoju weszła kobieta i podała funkcjonariuszowi notatkę – była na niej wskazówka od Olivii, w jaki sposób najlepiej zmusić Travisa do mówienia. Przesłuchujący przeczytał ją, po czym nachylił się nad uchem Brancato.

– Na ceremonii są szefowie wszystkich hollywoodzkich wytwórni. Puścisz farbę, uratujesz tyłek sobie i innym. Będziesz siedział cicho i już nikt nigdy w tym mieście cię nie zatrudni.

Brancata, wyraźnie zaniepokojony, poderwał głowę.

– Ja nic nie zrobiłem – wybełkotał. – Ja tylko miałem na dwadzieścia minut zostawić niezamkniętą furgonetkę koło motelu. Tylko tyle, człowieku. Myślałem, że Feramo chce jednego Oscara dla siebie.

Na scenie coraz bardziej zdesperowany Burton robił, co w jego mocy:

– Weźcie pod uwagę czas!

Publiczność nie kryła już zniecierpliwienia, ale on dzielnie brnął dalej.

– No, ale poważnie – mówił. – Ilu z nas tak n a prawdę zwraca uwagę na czas? Myślę, że moja księgowa Marty Reiss, bo o ile się orientuję, ma normowany czas pracy…

Scott Rich szedł właśnie przez kulisy, gdy minął go biegiem jakiś mężczyzna z czterema Oscarami w objęciach. Miał na sobie koszulkę z napisem: JEŚLI ZOBACZYSZ, ŻE BIEGNĘ, POSTARAJ SIĘ DOTRZYMAĆ MI KROKU. Scott tak właśnie postąpił i po chwili dołączył do niego kolejny człowiek objuczony statuetkami, tym razem jednak w pełnym rynsztunku ochronnym: w chłodzonej powietrzem masce i ciemnozielonym, ważącym czterdzieści kilogramów kombinezonie, osłoniętym wypukłymi, odpornymi na wybuch ceramicznymi tarczami. Wszyscy wybiegli na tył budynku, gdzie otoczony kordonem stał biały SUV brygady antyterrorystycznej.