– Czy nic już więcej nie możemy zrobić? – Madame była zrozpaczona.

– Proszę się modlić – odparł Obrażenski i dodał z po wagą: – Czy wezwała pani jej rodziców?

– Ma ojca i czterech braci. O ile wiem, wszyscy są na froncie. Tak mi mówiła.

Wojna wybuchła dopiero parę miesięcy temu, a ich pułk wyruszył jako jeden z pierwszych. Danina była z nich bardzo dumna i często o tym wspominała.

– Nic więc pani nie pozostało do zrobienia. Musimy czekać i obserwować.

Rzucił okiem na zegarek. Był przy Daninie już od trzech godzin. Wiedział, że musi wracać do Carskiego Sioła, żeby być w pobliżu carewicza Aleksego, a droga tam zabierze mu godzinę.

– Wrócę rano – obiecał.

Obawiał się jednak, że do tego czasu Pan Bóg weźmie sprawę w swoje ręce.

– Proszę dać mi znać, jeżeli uzna pani, że jestem potrzebny.

Podał jej swój adres domowy, gdyby musiała kogoś do niego posłać. Zanim jednak zdążyłby przybyć z wysłaną po niego osobą, byłoby już po Daninie. Z żoną i dwojgiem dzieci mieszkał poza Carskim Siołem. Był jeszcze młody. nie miał czterdziestki, a wyjątkowej odpowiedzialności, zdolnościom i oddaniu zawdzięczał to, że powierzono mu opiekę nad następcą tronu. Z urody zaś był dziwnie podobny do ojca chłopca. Te same rysy twarzy, ten sam wzrost i broda, zadbana i przycięta dokładnie tak jak u cara. Nawet bez brody doktor przypominał go do złudzenia, tyle że włosy miał ciemniejsze, prawie takie jak Danina.

– Dziękuję, że pan przyszedł, panie doktorze. – Madame uprzejmie odprowadziła go do drzwi.

Ta długa droga oddalała ją od podopiecznej, ale spacer przez chłodne korytarze dawał wytchnienie, a kiedy otworzyła ciężkie drzwi frontowe, podmuch zimnego powietrza zaskoczył ją i orzeźwił zarazem.

– Gdybym mógł więcej zrobić dla niej… i dla pani – odparł życzliwie. – Trudno nie zauważyć, jaka to dla pani zgryzota.

– Traktuję ją jak własne dziecko. – Łzy napłynęły do oczu Madame, on zaś na widok jej bólu łagodnie ujął ją pod ramię. Poczuł się całkiem bezradny.

– Może Bóg okaże się miłosierny i oszczędzi ją. Mogła tylko skinąć głową. Wzruszenie odebrało jej mowę.

– Wrócę jutro jak najwcześniej rano.

– Codziennie zaczyna rozgrzewkę o piątej albo wpół do szóstej – powiedziała przełożona, jakby to miało jeszcze jakieś znaczenie. – Musi bardzo ciężko pracować. Jest znakomitą tancerką – rzekł lekarz z podziwem.

Nie wierzył, by któreś z nich miało jeszcze zobaczyć jej taniec, cieszył się jednak, że sam go przynajmniej raz widział. Myśl o tym dzisiaj graniczyła z tragedią.

– Widział pan, jak tańczy? – Madame miała rozpacz w oczach.

– Tylko raz. W Giselle. To było przepiękne – odparł łagodnie.

Wiedział, jakie to wszystko trudne dla Madame. Nie sposób było nie zauważyć.

– Jest jeszcze lepsza w Jeziorze łabędzim i w Śpiącej królewnie. – Uśmiechnęła się smutno.

– Będę o tym pamiętał – powiedział uprzejmie, ukłonił się i wyszedł. Zamknęła za nim ciężkie drzwi i przez korytarze ruszyła spiesznie z powrotem do Daniny.

Madame nigdy nie zapomniała tej nocy, pełnej bólu i rozpaczy, a zarazem gorączki, maligny i przerażenia stanem Daniny. Nad ranem wydawało się, że Danina żegna się z życiem. Madame siedziała przy jej łóżku, sama niemal jak umarła, umęczona, nie śmiała jednak opuścić jej aż do chwili, gdy doktor powrócił o piątej rano.

– Dziękuję, że pan przyszedł tak wcześnie – wyszeptała, wpuszczając go do ponurego wnętrza. Panowała tu już atmosfera utraty i żałoby. Nawet Madame wydawało się teraz niemożliwe zwycięstwo w tej walce. Danina nie od zyskała świadomości od zeszłego rana.

– Przez całą noc martwiłem się o nią – przyznał doktor z zakłopotaniem.

Z twarzy starszej kobiety wyczytał, jak minęła noc. Danina ledwo oddychała. Zbadał jej puls i zmierzył temperaturę. Zaskoczyło go, że temperatura nieco opadła, tętno jednak było słabe.

– Dziewczyna walczy, i to z powodzeniem. Na nasze szczęście jest młoda i silna.

Nawet jednak młodzi umierali w Moskwie w zastraszającej liczbie, zwłaszcza dzieci.

– Przyjmowała trochę płynów?

– Od kilku godzin nie – przyznała Madame. – Nie bardzo mogłam skłonić ją do przełykania, bałam się. żeby się nie udusiła.

Skinął głową. W istocie nie mogli nic poradzić, uzgodnił jednak, że zostanie tu parę godzin. Jego starszy kolega, doktor Botkin, wydobrzał na tyle, że w razie konieczności mógł służyć pomocą następcy tronu. Doktor Obrażenski chciał być przy Daninie, gdyby miała umrzeć. Mógłby przynajmniej dodać otuchy przełożonej.

Siedzieli godzinami w milczeniu obok siebie, na twardych krzesłach w nagim pokoju. Niewiele mówili, od czasu do czasu lekarz badał chorą. Proponował, żeby Madame spróbowała chwilę odpocząć, póki on tutaj jest, ona jednak odmówiła. Nie chciała się oddalać od swojej ulubionej tancerki.

W południe Danina wydała wreszcie bolesne westchnienie i poruszyła się niespokojnie. Brzmiało to jak jęk cierpienia, kiedy jednak doktor raz jeszcze zbadał chorą, nie dopatrzył się w jej stanie niczego nowego, żadnej odmiany. Zdumiewało tylko, że dziewczyna tak długo trzyma się życia. Zaiste, zawdzięcza to swej młodości, sile organizmu i kondycji fizycznej. Aż dziw, że nikt inny w szkole baletowej nie złapał tej zarazy. Tylko Danina.

O czwartej po południu doktor Obrażenski był nadal na miejscu. Nie chciał odejść przed końcem. Madame zdrzemnęła się na krześle, doktor sam więc zauważył, że Danina zaczyna być niespokojna. Znowu kręciła się i pojękiwała, ale Madame była zbyt zmęczona, żeby to usłyszeć. Doktor zbadał ją i stwierdził słabą i nieregularną pracę serca. Uznał to za objaw rychłego końca. Puls był nierówny, chora miała trudności z oddychaniem, pojawiały się wszystkie oznaki, których lekarz się spodziewał. Gdybyż mógł jej ulżyć w tych ostatnich chwilach! Nie mógł jednak zrobić nic ponadto, że był przy niej. Po ponownym badaniu tętna ujął jej rękę i po prostu głaskał ją łagodnie, obserwując dziewczynę, patrząc w twarz młodą i śliczną, a tak teraz umęczoną chorobą. Przykro było mu to widzieć i czuć się zarazem tak bezużytecznym. Chciałby przywrócić ją do życia, do zdrowia, przypominało to jednak zmagania z demonami. Łagodnie dotknął jej czoła. Znowu poruszyła się niespokojnie i coś powiedziała. Zwracała się jak gdyby do przyjaciela czy do jednego z braci. A potem wymówiła pojedyncze słowo, otworzyła oczy i wpatrzyła się w niego. Sto razy widział takie sceny, był to ostatni poryw życia przed zgonem. Oczy miała szeroko otwarte. Wymówiła wyraźnie:

– Mamo, widzę cię.

– Cicho, cicho. Danino, jestem tutaj – uspokajał ją. – Teraz już wszystko będzie dobrze. Wkrótce miało być po wszystkim.

– Kim pan jest? – spytała chrapliwym, ochrypłym głosem, jakby go widziała.

Wiedział, że tak nie jest. Widziała jakieś majaki, ale na pewno nie lekarza.

– Jestem twoim lekarzem – powiedział cicho. – Przy szedłem, żeby ci pomóc.

– Och. – Na powrót zamknęła oczy, a głowa opadła jej na poduszkę. – Zobaczę się z moją matką.

Jak pamiętał, Madame mówiła, że dziewczyna ma tylko ojca i braci, pojął więc, o co jej chodzi.

– Nie chcę, żebyś to zrobiła – powiedział twardo. – Chcę, żebyś została tutaj ze mną. Potrzebujemy cię. Danino.

– Nie, muszę iść. – Z zamkniętymi nadal oczyma od wróciła od niego głowę. – Spóźnię się na lekcję i Madame będzie się gniewać.

Była to najdłuższa kwestia, jaką wypowiedziała od dwóch dni. Było jasne, że chce odejść albo wie, że musi.

– Na lekcję. Danino, musisz zostać tutaj… w przeciwnym razie Madame albo ja będziemy się bardzo gniewać. Otwórz oczy, Danino… otwórz oczy i spójrz na mnie.

Ku jego wielkiemu zdziwieniu zrobiła to i spojrzała w prawo, w jego stronę, niesamowitymi oczyma w drobnej, bladej twarzy, jakby skurczonej w gorączce.

– Kim pan jest? – powtórzyła, głosem znużonym, świadczącym o jej samopoczuciu, słabym jak ona sama. Tym razem lekarz wiedział, że go widzi. Łagodnie dotknął jej czoła. Po raz pierwszy od dwóch dni było wyraźnie chłodniejsze.

– Jestem Nikołaj Obrażenski, mademoiselle. Jestem pani lekarzem. Przysłała mnie jej cesarska mość.

Skinęła głową i na moment przymknęła oczy. a potem znowu je otworzyła, żeby wyszeptać:

– Widziałam pana w lecie przy Aleksym… w Liwadii… Pamiętała. Wróciła z zaświatów. Wciąż jeszcze miała przed sobą długą drogę, ale – jakkolwiek wydawało się to nieprawdopodobne – zły urok wreszcie się rozwiał. Doktor omal nie krzyczał z podniecenia, nie chciał jednak cieszyć się przedwcześnie. To jeszcze ciągle mógł być wybuch energii przed końcem. Nie wierzył na razie własnym oczom.

– Jeżeli pani wytrwa, w lecie nauczę panią pływać – podrażnił ją delikatnie, pomny ogólnego śmiechu, kiedy próbował ją uczyć Aleksy. Niemal się uśmiechnęła, czuła się jednak zbyt słaba, żeby zdobyć się na coś więcej niż spojrzenie.

– Ja muszę tańczyć. – Była jakby zmartwiona. – Nie mam czasu pływać…

– Ależ ma pani. Będzie pani musiała trochę wypocząć. Kiedy to mówił, szeroko otworzyła oczy. Znowu poczuł przypływ otuchy. Jego słowa docierały do niej.

– Muszę być jutro na lekcji.

– O, lepiej już dziś po południu – zakpił. Tym razem się uśmiechnęła, chociaż był to zaledwie grymas. – Strasznie pani leniwa. – Teraz on się do niej uśmiechnął, jakby wygrał walkę o jej życie. A przecież nie miał żadnej nadziei. Godzinę wcześniej wydawało się, że już po niej, aż tu ocknęła się i rozmawia.

– To pan jest strasznie niemądry – wyszeptała. – Nie mogę dzisiaj iść na lekcję.

– Dlaczego?

– Nie czuję nóg – powiedziała z troską. – Są jak z drewna, chyba nie mam w nich czucia.

Teraz on wyglądał na zatroskanego. Wyciągnął rękę, dotykając jej nóg pod kołdrą. Czuła dotyk, po prostu była zbyt słaba, żeby poruszyć nogą.

– Jest pani tylko osłabiona, Danino – uspokoił ją. – Poprawi się pani.

Wiedział jednak, że jeśli nawet dziewczyna rzeczywiście ocalała, a taka nadzieja zaczynała wreszcie świtać, chociaż do pokonania wszystkich trudności było jeszcze daleko, rekonwalescencja potrwa miesiącami. Jeżeli zaś rekonwalescentka ma naprawdę wydobrzeć, będzie wymagała troskliwej i fachowej opieki.