Kamienie wykradzione z pektorału przynosiły ponoć nieszczęście.

Róża Yorku była drugim brakującym kamieniem i od tygodnia prasa brytyjska wspomagana przez główne dzienniki europejskie ogłaszała wszem wobec aukcję zaplanowaną na piątego października w domu ukcyjnym Sotheby's. Nikt oczywiście się nie domyślał, że była to doskonała kopia diamentu dopracowana w najdrobniejszych szczegółach dzięki umiejętnościom Szymona Aronowa.

Jego sposób myślenia był bardzo prosty. Zyskawszy przekonanie, że diament może znajdować się jedynie w Anglii, ukryty na dnie skrzyni jakiegoś dyskretnego kolekcjonera, zrobił ruch pokerzysty, bazując na głębokiej znajomości duszy ludzkiej, a przede wszystkim duszach wszelkiego rodzaju kolekcjonerów. Zgodnie z jego przypuszczeniami właściciel prawdziwego diamentu nie wytrzyma rozgłosu powstałego wokół fałszywego kamienia, gdyż rozgłos ten spowoduje u niego wątpliwości co do autentyczności klejnotu pozostającego w jego posiadaniu. Istniała też możliwość, że jego duma nie wytrzyma faktu, iż fałszywy kamień wzbudza tyle podziwu, a wręcz uwielbienia. W każdym razie kolekcjoner na pewno da o sobie znać, a na to tylko będzie czekał emisariusz Szymona Aronowa, Aldo Morosini. Po przyjeździe do Londynu zamierzał on udać się do niejakiego Harissona, jubilera uważanego za tego, który kamień odnalazł i planował wystawić na aukcji, z cichą nadzieją, że rząd Jej Królewskiej Mości go zakupi, by dołączyć do Skarbu Korony. I w ten sposób nie pozwoli, aby klejnot zajmujący ważne miejsce w historii Anglii opuścił ojczyznę. Prasa pisała również o kilku anonimowych listach, które dostał Harrison, a które go informowały, że diament jest fałszywy, i że jeśli nie odwoła aukcji, grozi mu publiczne zdemaskowanie. Tak więc istniało kilka dobrych powodów, aby Aldo odwiedził luksusowy sklep jubilerski przy New Bond Street.

Późnym wieczorem, w strugach deszczu zalewających ulice Inverness, samochód dowiózł pasażera przed hotel Caledonian - najlepszy w mieście. Zziębnięty, bo temperatura obniżyła się gwałtownie, Aldo zapłacił kierowcy i szybkim krokiem wszedł do budynku spragniony gorącej kąpieli. Marzył o szklaneczce miejscowego trunku. Przechodząc przez hol, dostrzegł przyjaciela, Adalberta Vidal.

- Pellicorne'a, siedzącego przy barze z gazetą na kolanach i szklaneczką whisky w ręce, błądzącego myślami gdzieś bardzo daleko, co mu się często nie zdarzało. Aldo postanowił przyłączyć się do niego. Chciał się dowiedzieć, co tak Adalberta zasępiło.

  - No więc? - rzekł, siadając na sąsiednim stołku i prosząc barmana o taki sam trunek, jaki zamówił Vidal-Pelli-corne. - Jesteś na mnie obrażony?

Adalbert drgnął, ale natychmiast na jego twarzy pojawił się uśmiech, który gościł tam bardzo często. Nie można było sobie wymarzyć lepszego towarzysza: zawsze optymistycznie nastawiony do świata i zawsze w dobrym humorze. Aldo zaprzyjaźnił się z nim kilka miesięcy wcześniej, najpierw z konieczności, później z wyboru. Ich pierwsze spotkanie miało miejsce w dziwnych okolicznościach; nastąpiło na życzenie Szymona Aronowa. VidalPellicorne był jedną z nielicznych osób, które charyzmatyczny Żyd z Warszawy darzył absolutnym zaufaniem. I to pomimo dziwacznego wyglądu i zachowania Adalberta, które można by nawet nazwać ekscentrycznymi.

Był to mężczyzna mniej więcej czterdziestoletni, lecz wyglądał o dziesięć lat młodziej: wysoki i chudy jak szkielet, o twarzy cherubina, niebieskich oczach i łagodnym uśmiechu, z czupryną jasnych, kręconych i zawsze pozostających w dużym nieładzie włosów. Mimo tych anielskich cech Vidal-Pellicorne zręcznością dorównywał małpie, a twardością - skale. Wykazywał też duże zdolności manualne. Z zawodu był archeologiem, z zamiłowania egiptologiem, znał się też na szlachetnych kamieniach. Pisał ciekawie, ubierał się elegancko - słowem posiadał wszelkie cechy człowieka światowego. Był poza tym zręcznym prestidigitatorem i ślusarzem, czego mógłby mu pozazdrościć nawet sam duch króla Ludwika XVI*. 

* Król Francji Ludwik XVI z zamiłowaniem zajmował się ślusarką.

To głównie dzięki różnorodnym talentom przyjaciela Morosiniemu udało się odzyskać szafir i oddać go Szymonowi Aronowowi. Aldo bardzo Adalberta lubił i cenił. Był zadowolony, że to właśnie on pomaga mu w niebezpiecznej przygodzie mającej na celu odzyskanie kamieni wykradzionych z pektorału.

Nie odpowiadając na pytanie przyjaciela, Vidal-Pelli-corne uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- No i jak tam pogrzeb? - zapytał, odgarniając niesforny kosmyk, który opadał mu na brew. - Wszystko było jak należy?

- Mogłeś ze mną pojechać, to byś wiedział.

- Wiem, wiem. Ale nie możesz żądać ode mnie zbyt wiele, mój dobry człowieku! Nie przyjechałem do tego, jak by to powiedzieć, barbarzyńskiego kraju, tylko po to, by dotrzymywać ci towarzystwa. A poza tym, jak wiesz, nie cierpię pogrzebów.

- Na ten pogrzeb warto było się udać. Był prosty i wzniosły, pełen lokalnego kolorytu i do tego z niespodzianką.

- Dobrą czy złą?

- Taką sobie. Wiedziałem, że Saint Albansowie należą do rodziny sir Andrew, ale nie wiedziałem, że są jego bezpośrednimi spadkobiercami. Stali się teraz hrabiną i hrabią Killrenan. Tacy spadkobiercy chyba niezbyt uradowali mojego starego przyjaciela. Obydwoje są antypatyczni, chociaż muszę przyznać, że ona jest ładna.

- No to mógł sam pomyśleć wcześniej o spadkobiercach - zauważył Adalbert, wyrażając opinię, jaką Aldo usłyszał już wcześniej z ust małego człowieczka z wrzosowisk.

- Ktoś mi powiedział to samo dzisiaj rano. Zobaczysz ich na aukcji w Sotheby's. Może nawet wcześniej, bo lady Mary nie zapomniała jeszcze o bransolecie.

- Sądzisz, że będą się starali wylicytować Różę Yorku?

- Ona z całą pewnością. Wpada w trans na widok klejnotów. Co do niego nie mam pewności. To kolekcjoner rzadkich jaspisów, ale może jest w niej bardzo zakochany, a wygląda na bogatego. Ten adwokat...

- Należy do palestry?

- Podobno.

Podczas gdy Morosini podnosił do ust szklaneczkę, którą właśnie mu podano, Adalbert opróżnił swoją i znów popadł w zamyślenie. Po chwili podrapał się po nosie i westchnął.

- Apropos adwokata, ktoś, na kim ci zależy, będzie go pilnie potrzebował w najbliższych dniach.

- Któż taki?

- Anielka Ferrals. Została oskarżona o zamordowanie męża.

Z ręki Morosiniego o mało nie wypadła szklanka. Wypił całą jej zawartość jednym haustem.

- Skąd o tym wiesz? - wyszeptał. Archeolog podał mu gazetę.

- Stąd. Wahałem się, czy ci o tym powiedzieć, bo po pogrzebie nie chciałem jeszcze bardziej psuć ci nastroju, ale może lepiej, żebyś wiedział.

- No tak, chyba lepiej...

Aldo szybko przeczytał artykuł. Informacja była krótka, wręcz lakoniczna. Najwyraźniej Scotland Yard nie chciał niczego zdradzić dziennikarzom, aby nie przeszkadzali w dochodzeniu. Poszlaki mówiące o otruciu małżonka przez lady Ferrals były poważne. Młoda kobieta została doprowadzona na główny komisariat przy Canon Row, a następnie stanęła przed sędzią, który nie wyraził zgody na zwolnienie warunkowe. Została odwieziona do więzienia w Brixton.

To wszystko, co można było przeczytać na ten temat.

Vidal-Pellicorne obserwował czytającego przyjaciela, który wydawał się bardzo zatroskany. Na jego szczupłej twarzy nie było - jakże często tam goszczącego - wyrazu ironii. A kiedy Aldo spojrzał na Adalberta, ten spostrzegł w jego oczach cień bólu, który mógł świadczyć tylko o tym, że mimo strasznego rozczarowania, jakie Morosini przeżył z powodu Anielki, nadal ją kochał.

Vidal-Pellicorne nie powiedział jednak ani słowa na ten temat, wiedząc, że najdrobniejsza uwaga z jego strony zostałaby źle przyjęta.

- Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść - stwierdził jedynie. - Niemożliwe, żeby była winna.

- Tak myślisz? Jej reakcje są takie nieprzewidywalne! Często wydawało mi się, że dla niej śmierć, jej własna lub kogoś innego, nie ma żadnego znaczenia. Myślę, że umie kochać, ale jestem pewien, że potrafi też nienawidzić. Przypomnij sobie jej ślub i dni, które po nim nastąpiły.

- Ale było kilka okoliczności łagodzących. Jej mąż potraktował ją jak zdobycz, nie poczekał nawet na ślub kościelny. Co do ciebie, była przekonana, że wraz z dawną kochanką - Dianorą Kledermann - zabawiliście się jej kosztem.

- Masz rację. Ale to chyba nie powód, żeby kogoś zabić. Zresztą, nie ma się o co sprzeczać. Wracamy jutro do Londynu, więc może dowiemy się czegoś więcej. Ale, ale... ty, który znasz wszystkich, masz może jakieś kontakty w Scotland Yardzie?

- Żadnych. Anglia nie jest moim ulubionym miejscem wypoczynku. Owszem, cenię tutejszych krawców, podziwiam ogrody, lubię tytoń i whisky, ale nienawidzę miejscowego klimatu, smrodu węgla, brudnej Tamizy, mgły, służby wywiadowczej, z którą miałem czasem do czynienia, a przede wszystkim kuchni. W tej dziurze podają paskudną potrawę zwaną haggis - specjał z owczych podrobów. Doprawdy jest to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłem.

W czasie kolacji Aldo nie wziął właściwie nic do ust. Cały czas myślał o Anielce. Świadomość, że ta cudowna, dziewiętnastoletnia kobieta, można by rzec jeszcze dziecko, znajdowała się teraz w ciemnościach więzienia, była dla niego nie do wytrzymania, chociaż od czterech miesięcy starał się wymazać ją z pamięci. Oczywiście bezskutecznie! W takich przypadkach tylko mijający czas mógł przynieść zapomnienie.

Anielka! Była jego obsesją od czasu pierwszego spotkania w parku wilanowskim pod Warszawą. Może dlatego, że pojawiła się w jego życiu w tym samym czasie, co Szymon Aronow i że ujrzał ją przez przypadek w pewien kwietniowy wieczór w Paryżu z szafirem zwanym Błękitną Gwiazdą na szyi, zaraz po tym, jak wraz z ojcem i bratem przybyła do stolicy Francji NordExpressem.