Aldo był zaskoczony odkryciem tej pary spadkobierców. Wiedział oczywiście od samej Mary, że jej mąż jest jednym z bratanków sir Andrew, ale nigdy nie wspominała, że najważniejszym. A więc to im będzie musiał złożyć kondolencje? Mało przyjemna perspektywa, której nie można uniknąć.

Wzdychając, mały człowieczek podał Morosiniemu bukiet.

- Musi pan już iść. Właśnie wchodzą...

- A pan nie pójdzie ze mną?

- Nie, przyszedłem tylko powitać Andrew na naszej ziemi, ale nie mam nic do roboty w zamku Killrenanów. Jeśli powiem, że nazywam się Malcolm Mac Neil, z pewnością pan zrozumie. Jestem bratem tej, której on nie chciał. A pan kim właściwie jest?

- Cudzoziemcem, wiernym przyjacielem... i synem tej, która nie chciała jego...

- Ach! Lepiej byłoby więc, żeby pan tam teraz nie szedł, tylko poczekał i pomodlił się w spokoju, kiedy wszyscy sobie pójdą. Ci ludzie to obcy, zaraz się stąd wyniosą. Pewnie pan się domyśla, że nie będzie żadnego draigie. Oni nie znają się na naszych obyczajach.

- Draigie? A cóż to takiego? Nie znam tego słowa.

- To stypa. Nazwa pochodzi z języka gaelickiego. Wypada, żeby żywi zjedli, a przede wszystkim napili się dobrej whisky, by uczcić pamięć tego, którego nie ma już wśród nich. No to żegnam pana!

Mały człowieczek odszedł szybkim krokiem w kierunku wrzosowisk, podczas gdy Aldo, nie słuchając jego rady, skierował się w stronę zamku.

Ceremonia w krypcie była prosta i krótka. Pastor wygłosił zwięzłe kazanie i zmówił kilka modlitw. Podczas gdy dudy grały Amazing Grace*, trumna spoczęła w pustej niszy. 

* „Cudowna Boża laska" - XVIII-wieczna protestancka angielska pieśń religijna autorstwa Johna Newtona.

Następnie wszyscy opuścili kryptę w milczeniu. Jedynie Aldo zatrzymał się przez chwilę, aby położyć wiązankę z niebieskich ostów i wyszeptać słowa ostatniego pożegnania.

Wenecjanin miał wielką ochotę pozostać tu dłużej i poczekać, aż przyjaciele i rodzina rozejdą się, ale nie uczynił tego. Nie byłoby grzecznie nie złożyć kondolencji i chociaż jego stosunki z nową księżną nie należały do najlepszych, gdyby tak postąpił, dałby dowód pewnego rodzaju tchórzostwa.

Gdy tylko wszedł na dziedziniec, stwierdził, że podejrzenia małego człowieczka się sprawdziły. Było jasne, że świeżo upieczony lord nie ma najmniejszej ochoty podjąć kogokolwiek na zamku poczęstunkiem. On sam i jego bliscy stanęli przed kaplicą w równym szeregu, ściskając dłonie składającym kondolencje i odpowiadając na nie z poważnymi minami. Przyszła kolej i na Aida.

Kiedy przedstawiając się, uścisnął dłoń sir Desmonda, spostrzegł w jego posępnym do tej pory spojrzeniu iskierkę zainteresowania. W świecie wszelkiego rodzaju kolekcjonerów, a w szczególności kolekcjonerów biżuterii, książę wenecki, który z konieczności stał się antykwariuszem, a z zamiłowania znawcą starych klejnotów, był bardzo znany. Nowy lord Killrenan należał do tego świata i w lot wyczuł okazję.

- Czy zostanie pan jakiś czas w Szkocji? - zapytał.

- Nie. Natychmiast wyjeżdżam do Inverness, gdzie jestem oczekiwany, a jutro będę już w Londynie.

- Przypuszczam, że ta słynna aukcja zatrzyma tam pana przez kilka dni? Z przyjemnością się z panem spotkam, jeśli zechce mi pan poświęcić chwilę.

- Chętnie! - odpowiedział uprzejmie Morosini, myśląc jednak, że przyjemność nie będzie obustronna.

Nowy lord wcale mu się nie podobał. Jego twarz wyglądała na uformowaną z masła, jak stwierdził to już wcześniej mały człowieczek, i nie była ciekawa. A do tego ten posępny wzrok...

Aldo ukłonił się szybko jego dwóm braciom i stanął przed żoną Desmonda, zastanawiając się, jak taka ładna kobieta mogła się związać z osobą tak mało atrakcyjną. To prawda, że będąc zapalonym kolekcjonerem starych jaspisów, młody lord Killrenan musiał posiadać spory majątek i być może podzielał również pasję Mary do klejnotów.

Aldo mylił się, sądząc, że uda mu się odejść, pozdrowiwszy ją kilkoma zdawkowymi słowami. Nawet nie podając mu ręki, stwierdziła:

- Miałam nadzieję, że się pan tu pojawi. Musimy porozmawiać.

- Ale o czym, na miły Bóg?

- Dobrze pan wie: o bransolecie księżniczki Mumtaz Mahal.

- Nie jest to miejsce ani czas - rzekł Aldo z powagą w głosie. - A poza tym nie mam w tej sprawie nic więcej do powiedzenia...

- Jestem innego zdania. Chyba pan nie zaprzeczy, że mnie okłamał, mówiąc, że wuj nie zostawił jej u pana? Nasz notariusz otrzymał znaczną sumę pieniędzy pochodzącą ze sprzedaży przedmiotu, który powierzył panu lord Killrenan.

- No więc to prawda. Mój stary przyjaciel rzeczywiście zostawił u mnie ten przedmiot w depozycie, ale wcześniej złożył formalne zastrzeżenie. Nie wolno było mi go sprzedać żadnemu poddanemu brytyjskiemu.

Jej jasna twarz zaczerwieniła się.

- Tak zdecydował? I oczywiście ten przedmiot to była właśnie bransoleta.

Komu ją pan sprzedał?

- Dyskrecja to najważniejsza cecha w moim zawodzie.

- Ale ja muszę to wiedzieć.

- Najdroższa, nie zatrzymuj księcia Morosiniego - przerwał matowym głosem Desmond. - Jest oczekiwany, a my mamy przecież naradę rodzinną. Zobaczymy się jeszcze, nieprawdaż? - dorzucił, kierując w stronę Aida coś, co w ostateczności można by nazwać uśmiechem. - Przynajmniej w dniu aukcji, kiedy wszyscy się spotkamy.

Wenecjanin ukłonił się bez słowa i opuścił zamek, udając się w kierunku wynajętego auta, które czekało na niego tuż przy wrzosowisku. Nie spodobało mu się ostatnie zdanie wypowiedziane przez Desmonda. Pomimo pozornej uprzejmości wyczuł w nim coś w rodzaju pogróżki, ale natychmiast odrzucił to podejrzenie. Jeśli zacznie posądzać wszystkich o złe intencje i wszędzie widzieć nieprzyjaciół, nigdy nie dokończy zleconej mu misji. Nawet jeśli zamiłowanie do szlachetnych kamieni uczyniło lady Mary trochę szaloną, a sir Andrew nie przepadał za swoją rodziną, nie oznaczało to wcale, że składała się ona ze złoczyńców. Na szczęście zatrzymano w końcu zabójcę starego lorda - fanatycznego Hindusa, który następnie powiesił się w więzieniu, wykorzystując w tym celu materiał ze swego turbanu. Gdyby nie to, Aldo chętnie przypisałby ten mord spadkobiercom. Szczerze mówiąc, przyszło mu to już na myśl, mimo że wydarzenie miało miejsce daleko stąd...

Przed zajęciem miejsca w samochodzie Aldo rzucił ostatnie spojrzenie na starą, feudalną wieżę, na której szczycie trzepotała na przesyconym wilgocią wietrze flaga w barwach Killrenanów. Z całą pewnością jego stary przyjaciel mógł teraz liczyć wyłącznie na towarzystwo przodków.

Pogoda się zmieniała. Niebo stawało się coraz bardziej czarne, a kłębiące się mgły otulały Orkady. Poniżej, w małej zatoczce załoga „Roberta-Bruce'a" podnosiła kotwicę, żegnając swego pana ostatnim odgłosem syreny. Nadchodziła burza. Jacht musiał jak najszybciej znaleźć jakieś pewniejsze schronienie. Ruszył też samochód, wioząc Aida do stolicy Highlands*, Inverness, odległej o około sto czterdzieści mil.

* Angielska nazwa górzystego regionu Szkocji obejmującego Góry Kaledońskie i Grampiany.

W czasie podróży, która mogłaby być przyjemna, gdyby nie fatalna pogoda, Aldo starał się nie myśleć o zmarłym przyjacielu, natomiast zajął się myślami o aukcji wspomnianej wcześniej przez sir Desmonda, której przedmiotem miał być historyczny, bezcenny klejnot - Róża Yorku. Nazywano tak duży diament kaboszon, zajmujący dawniej centralne miejsce ozdoby, której pozostałe części zaginęły i która przedstawiała herb rodziny Yorków. Ozdoba ta nazwana była Białą Różą i została ofiarowana Karolowi Zuchwałemu, Księciu Burgundii, przez trzecią żonę, księżniczkę angielską Małgorzatę w czasie ceremonii zaślubin mającej miejsce w Damme w dniu 3 lipca 1468 roku. Róża zaginęła wraz z większością skarbu Burgundczyka po przegranej bitwie pod Grandson.

Ale historia diamentu nie zaczęła się wraz z dynastią angielską. Sięgała zamierzchłych czasów, gdyż kamień przywieziony z Indii przez karawany królowej Saby i ofiarowany jej przez króla Salomona został następnie na jego polecenie osadzony wraz z jedenastoma innymi klejnotami w dużej, złotej płytce zwanej pektorałem arcykapłana i przeznaczony dla Świątyni w Jerozolimie.

Mimo wielu historycznych zawirowań pektorał nie został zniszczony, choć kilka jego klejnotów zaginęło. Trafił do niezwykłego człowieka: kulawego, jednookiego Żyda, bardzo bogatego, ale przede wszystkim niezwykle tajemniczego i dysponującego olbrzymią wiedzą. Był to niejaki Szymon Aronow. Aldo Morosini spotkał go ostatniej wiosny w jego kryjówce, do której dotarł długimi podziemnymi korytarzami znajdującymi się pod dzielnicą żydowską w Warszawie. Szymon Aronow miał dla swego gościa zadanie. Chciał, aby Aldo, wybitny znawca starych kamieni szlachetnych, pomógł mu odszukać cztery brakujące klejnoty z pektorału. A wszystko to w bardzo szczytnym celu - zgodnie z tradycją lud Izraela odzyska ojczyznę i niezależność, kiedy zostanie mu zwrócony ów pektorał - symbol dwunastu żydowskich plemion. Należało jednak najpierw odnaleźć wszystkie kamienie.

Aronow nieprzypadkowo wybrał księcia antykwariusza. Jego rodzina ze strony matki posiadała od kilku wieków jeden z czterech brakujących kamieni, szafir zwany szafirem Wizygotów lub Błękitną Gwiazdą. Aronow miał nadzieję, że jego gość zgodzi się ów klejnot odsprzedać. Nie wiedział, że Izabela Morosini, ostatnia właścicielka, została zamordowana, a Błękitna Gwiazda skradziona.

Tamtej nocy Żyd i chrześcijański książę zawarli porozumienie. Było ono owocne, gdyż przed kilkoma miesiącami, na Wyspie Zmarłych - cmentarzu San Michele w Wenecji, Szymon Aronow odebrał z rąk emisariusza szafir, który trafił do niego po wielu niebezpiecznych przygodach.