Dziewczyna, przerażona, opuściła dłonie. Z rozszerzonymi źrenicami i półotwartymi ustami wpatrywała się w Ravna.

– Zabiję cię natychmiast, kiedy otrzymam rozkaz albo jeśli zaistnieje taka konieczność.

– Nie – jęknęła Tova i odwróciwszy się gwałtownie, rzuciła się do ucieczki.

Ale Ravn w jednej chwili dopadł dziewczynę.

– Póki nie dowiem się, co się stało, muszę cię ze sobą wlec – rzucił wściekły. – Chodźmy już do zagrody!

Teraz Tova naprawdę się bała. Szła posłusznie przodem i wykonywała wszystkie polecenia fałszywego mnicha.


Późnym popołudniem słońce skryło się za cienką warstwą chmur i zerwał się silny wiatr, który dawał się we znaki szczególnie wówczas, gdy wychodzili na odkrytą przestrzeń. Oczywiście nie musieli wspinać się na sam szczyt Skarvannfjell, by przejść na drugą stronę pasma gór. Posuwali się skrajem brzozowego lasu, przekonani, że prędzej czy później dotrą do majaczącej w oddali przełęczy. Milczenie odgradzające ich od siebie niczym mur zaczynało im powoli ciążyć.

Tova czuła się głęboko nieszczęśliwa. Uwielbiała co prawda przygody i towarzyszące im napięcie, ale sytuacja, w jakiej się znalazła, nie miała z tym nic wspólnego. W sercu dziewczyny narastał lęk o najbliższych. Wiedziała, że matka pogrąży się w żalu i rozpaczy, jeśli straci dwór, który był jej dumą. Ale jeszcze gorsza, wręcz nie do zniesienia wydała się Tovie myśl, że ojciec może zginąć, wyprawiając się na Grindom, by ją ratować.

Koniecznie muszę uciec i zawiadomić rodziców, że żyję! powtarzała w myślach. Tylko w jaki sposób?

Okazja nadarzyła się szybciej, niż dziewczyna mogła przypuścić.

Las przerzedził się nieco, a w pobliżu rozległ się szum potoku, płynącego rwącym nurtem. Wody wezbrały podczas wiosennych roztopów i uczyniły zeń szeroką rzekę.

– Tędy się nie przeprawimy – odezwała się Tova z nadzieją w głosie.

– Nie ciesz się przedwcześnie – mruknął Ravn i rozejrzawszy się wokół, odnalazł powalony, nie całkiem jeszcze zmurszały pień brzozy, który mógł utrzymać ciężar człowieka.

Przerzucił go na drugi brzeg, w miejscu gdzie było najwęziej. Tova patrzyła zafascynowana na młodego mężczyznę, nie mogąc oderwać wzroku od jego zręcznych, silnych dłoni i gibkiego ciała.

Ravn mocował się z pniem, starając się go jak najlepiej ułożyć, ale bez powodzenia.

– Przejdziesz pierwsza, a ja przytrzymam – zdecydował wreszcie.

– Mam na to wejść? Nigdy w życiu!

– Niedorajda! – warknął.

Tova rozzłościła się. Nazywać ją niedorajdą? Chwiejąc się, stanęła na pniu, zawahała się, bo poczuła, że kręci jej się w głowie, ale zaraz potem szybkim krokiem przeszła na drugi brzeg.

– Teraz ty trzymaj! – zawołał, wstając z klęczek.

Ale Tova nie zamierzała go słuchać. Szybko niczym błyskawica skryła się w gąszczu i wzdłuż potoku ruszyła z powrotem na wschód. Biegła na oślep, nie zastanawiając się nawet, w jaki sposób przeprawi się przez rwący nurt. Wiedziała tylko jedno: Musi uciec od człowieka, który chce ją skrzywdzić.

Za plecami słyszała wściekłe wrzaski. Teraz albo nigdy! myślała gorączkowo. Drugi raz nie trafi mi się taka szansa! Bez mojej pomocy ten okrutnik nie przedostanie się na drugi brzeg, w każdym razie nie tak szybko.

Biegła przed siebie wśród nagich na przedwiośniu gałęzi młodych brzóz, nie stanowiących najlepszej osłony. Na szczęście ukryły ją pagórki. Gdy obejrzała się za siebie, nie dostrzegła już miejsca, z którego uciekła. Łudziła się, że prędzej czy później trafi jej się sposobność przeprawy przez potok, który jednak, jak dotąd, w żadnym miejscu nie zwężał się na tyle, by odważyła się przeskoczyć. Zaczynała żałować, że nie rzuciła się do ucieczki w przeciwnym kierunku, ale w tej krótkiej, decydującej chwili uznała, że im dalej w dół, tym szersze będzie koryto.

Świszczało jej w płucach, ale potykając się parła do przodu. Słysząc za sobą odgłos ciężkich kroków, odwróciła głowę i ujrzała Ravna wspinającego się jej śladem. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna zdarł z siebie ciężką pelerynę.

Szybciej, byle dotrzeć na szczyt! Uczepiła się krzaku jałowca i podciągnęła w górę. Zaraz znalazła się na ścieżce prowadzącej w dół, ale potknęła się i poturlała prosto w zaspę. Do butów dziewczynie nasypało się śniegu, ale nie zważając na to, zerwała się na równe nogi i popędziła przed siebie co tchu w piersiach.

Jednak już po chwili silne dłonie Ravna zamknęły się w żelaznym uścisku wokół jej ramion.

Runęli na ziemię i stoczyli w dół. Tova podjęła desperacką próbę uwolnienia się, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, które z nich dwojga jest silniejsze.

Ravn przygniótł do ziemi broniącą się zaciekle córkę rycerza i zacisnął ręce na jej nadgarstkach.

Dziewczyna nie poddawała się, widząc nad sobą jego zaciętą twarz, ale gdy zorientowała się, że zadarta suknia odsłoniła jej nogi, przestała się szarpać.

– Puść mnie – jęknęła błagalnie. – Puść! Chcę poprawić ubranie.

Fałszywy mnich z bezczelnym uśmiechem powiódł spojrzeniem po jej ciele. Był całkiem przemoczony i Tova domyśliła się, że wskoczył do wody, by jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg.

Intensywny żar w jego oczach omal nie doprowadził jej do utraty zmysłów, miała wrażenie, że jej ciało płonie.

– Pozwól mi odejść! – jęknęła, oddychając głęboko, by odzyskać równowagę.

Uśmiech na twarzy Ravna zniknął. Teraz wydawał się całkiem bezradny, jakby niczego nie pojmował. Nie potrafił oprzeć się dziwnej sile przyciągającej go do dziewczyny i porywającej ich oboje. Podniósł dłoń, żeby dotknąć jej policzka, ale ocknął się w ostatniej chwili, ryknął coś brutalnie, a potem dwukrotnie uderzył ją w twarz, aż zadrżała z przerażenia i bólu.

– Pozwól mi odejść – powtórzyła.

– Na co ty w ogóle liczysz? – spojrzał na nią ze złością i zwolnił nieco uścisk.

Tova obciągnęła pospiesznie suknię i zerwała się na nogi.

– Przeziębisz się – mruknęła, patrząc na jego mokry kaftan i skórzane spodnie wetknięte w cholewki butów.

Zaśmiał się krótko.

– Przejmujesz się tym? Przecież to wszystko przez ciebie! Chodź już!

Bezlitośnie pociągnął ją z powrotem na wzgórze, związawszy uprzednio rzemieniem.

– Ostrzegam cię po raz ostatni. Rób, co ci każę, i nie próbuj żadnych sztuczek!

Tova przeszła kilka kroków i nie odwracając się, jęknęła:

– Leci mi krew z nosa!

– Do dia…

Kawałkiem szmaty wytarł jej nos. Na jego twarzy jednak odmalowała się taka wściekłość, że dziewczyna nie miała odwagi odezwać się ani słowem. Ale wytrzymała jego wzrok. Niedoczekanie! pomyślała. Nie zobaczy moich łez.

Pod tym względem Tova była silna. Potrafiła wiele znieść, pod warunkiem że dotyczyło to wyłącznie jej samej, bo nigdy nie mogła się pogodzić z cierpieniem innych ludzi czy zwierząt.

Zbliżali się do przełęczy. Szarzało już, gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór, skąd roztaczał się widok na fiord i morze daleko na horyzoncie.

Ravn, kompletnie przemarznięty, nie był w stanie opanować drżenia, ale po drodze kilkakrotnie wycierał Tovie nos.

– Rozchorujesz się – powiedziała dziewczyna, wyraźnie zatroskana.

– Zamknij się!

– Cóż za wrażliwość!

– Chcesz, bym cię jeszcze raz uderzył?

– Kiedy zawodzi rozum, pozostaje siła – mruknęła.

– Nie popisuj się! Ja także potrafię się wysławiać.

– Naprawdę?

– Jeśli tylko mam ochotę – dokończył opryskliwie.

Tova wyczuwała, że dłużej nie powinna go drażnić.

Minęli skalisty odcinek i znaleźli się na porośniętych trawą pastwiskach.

– Ciesz się, że niedźwiedź wyniósł się stąd na wiosnę – mruknął. – Bo inaczej związałbym cię i rzucił mu na pożarcie.

Tova zadrżała z lęku, bo nie raz słyszała, że na górskich szlakach grasują niedźwiedzie. Zaczynała się jednak domyślać, że straszenie jej i wygrażanie sprawia Ravnowi przyjemność.

– Nie obawiasz się, że od twoich uderzeń będę miała sińce na twarzy? – zapytała. – A to na pewno zdenerwuje Grjota, nie mówiąc o moim ojcu.

– Nie boję się nikogo.

Jej sceptyczny uśmiech na nowo wzbudził w nim gniew. Zacisnął więc mocniej rzemień, aż dziewczyna jęknęła głośno z bólu, co najwyraźniej przywróciło mu równowagę ducha.

Zapadły ciemności i na wyciągnięcie ręki nie było nic widać. Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do mroku i dzięki temu posuwali się naprzód. W końcu Tova była tak zmęczona, że niemal potykała się o własne nogi.

Ravn naśmiewał się z jej słabości, próbując zapomnieć, że sam trzęsie się z zimna.

W końcu zatrzymał się.

– To tam – oznajmił. – Tędy dojdziemy do letniej zagrody.

Tova ledwie dostrzegła zarysy starego traktu.

– Z radością się ciebie pozbędę – wymamrotał Ravn przez zaciśnięte zęby. – A wtedy czym prędzej wrócę do Grindom.

– W nocy?

– Bądź tego pewna.

– Ale przecież przemarzłeś do szpiku kości! Twoje ubranie jest sztywne od lodu.

– Nic nie szkodzi. Bywałem w gorszych opałach.

Tova nie odpowiedziała, ale jej milczenie było wymowne.

Nienawidził łagodnego głosu tej panny. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się o niego troszczył! Najlepiej radził sobie w surowych warunkach w gronie równie jak on bezwzględnych towarzyszy. Drobna dziewczyna wprowadzała zamęt w świat jego wartości. Gardził nią, głównie dlatego, że nie mógł jej zrozumieć.

Z ulgą pokonywał ostatni odcinek drogi. Kiedy dotarli do opuszczonych zabudowań, niebo na wschodzie rozjaśniło się, zwiastując nadejście nowego dnia.

Szare, niepozorne chaty, pochylone i krzywe, trwały pogrążone w uśpieniu.

Ravn skierował się do chaty, w której wyznaczono spotkanie.

– Są tu już od wieczora – mruknął. – Obudzimy ich.

Jakieś drzwi, otwierane i zamykane przez wiatr, trzasnęły i zazgrzytały z jękiem.

– Aż dziw, że w takim hałasie mogą spać – syknął Ravn i pchnął drzwi.

Podniósł leżącą na progu siekierę i wbił w powałę jako ochronę przed niewidzialnymi istotami grasującymi w nocnych ciemnościach.