– Ród Inglingów… – zaczął nieznajomy i zawiesił głos, czekając, jakie wrażenie wywrze na rozmówcy.

– Aha… – Alvar czuł, że musi powiedzieć cokolwiek.

Ale nieznajomemu to nie wystarczyło. Wpatrywał się w Alvara w napięciu, jakby dając mu szansę powiązania oczywistych, w jego mniemaniu, faktów.

– Dzieje rodu Inglingów sięgają odległych czasów – rzekł w końcu, nie kryjąc rozczarowania, że Alvar nie dostrzega wyraźnego związku pomiędzy wspomnianym rodem a dworem.

W tym momencie kapitan doznał nagłego olśnienia. Przypomniał sobie strofy sag Snorrego Sturlussona.

– Pamiętam. W szkole uczyłem się na pamięć całych wersetów „Sagi o Inglingach”. Za recytację zebrałem wiele pochwał! – Alvar ucieszył się, że ma szansę zrehabilitować się trochę w oczach swego rozmówcy.

– Proszę, niech pan wsiądzie – zaprosił go mężczyzna. – Zdaje się, że przeżył pan ciężki czas. Był pan ranny na wojnie?

– Zgadza się. Dzięki za zrozumienie dla żołnierza – rzekł Alvar i wdrapał się na wóz. – Przyda się trochę wytchnienia obolałym stopom. Przeszedłem dziś szmat drogi. Prawda, co z tymi Inglingami, niech no ich wymienię. – Zaczął wyliczać na palcach: – Agne, Alrek, Erik, Ingjald, Alf, Jorund, Ane Stary, Egil Tunnadolg, Ottar Vendelkraka, Adils…

– Chwileczkę… – Przygodny znajomy powstrzymał go ruchem ręki. – Zaimponował mi pan, kapitanie, ale ci królowie wywodzą się z czasów niezbyt odległych. Tutaj chodzi o najstarszą gałąź rodu!

– Ależ w takim razie musimy się cofnąć w czasie o setki lat!

– Prawdopodobnie protoplastą rodu był Yngvi-Freyr, inaczej bóg Frey. Miał syna Fjolnera, ten zaś Sveigdera, potem następował Vanlande, Visbur, Domalde, Domar, Dyggve i Dag…

Alvar oniemiał. Pamiętał, co Bror szeptał w gorączce. Wprawdzie wówczas wydawało mu się, że słyszał „Vanland, Donald…” Dlaczego od razu nie skojarzył sobie tego z „Sagą o Inglingach”? Przecież znał ją prawie całą na pamięć!

– Chyba zaczynam rozumieć – wyszeptał. – Hulda… – zaczął, ale zreflektował się, że powinien pozwolić nieznajomemu trochę pobrylować. – Jak to było z Huldą?

Mężczyzna przyjął ten gest z wyraźną wdzięcznością.

– A więc Hulda była czarownicą, w jej żyłach płynęła fińska krew. Posłała po nią żona króla Vanlanda, która także pochodziła z kraju Finów, kiedy jej małżonek udał się do Uppsali, siedziby królów, i nie wracał stamtąd przez dwie zimy. Pragnęła się na nim zemścić. Wiedźma nasłana przez Huldę opętała Vanlanda, prawie doprowadzając go do obłędu. Towarzysze usłyszeli jego przeraźliwy krzyk i pospieszyli mu na pomoc. Omal jednak nie połamali nóg, gdyż wiedźma i na nich zesłała czary. Zawrócili więc, a wtedy ona udusiła Vanlanda.

– Uff – jęknął Alvar. Powoli zaczynały mu się wyłaniać kontury całej historii, jakkolwiek brzmiało to wszystko wielce nieprawdopodobnie.

Droga, którą jechali, prowadziła aż do pięknego wybrzeża. Alvar obserwował ptaki, które urządziły tu sobie postój w długiej wędrówce do ciepłych krajów. Nadeszła już jesień. Lasy przyoblekły się gdzieniegdzie w złotą szatę, choć nadal zieleń stanowiła dominującą barwę.

Bogaty gospodarz z wyraźną lubością ciągnął swą niesamowitą opowieść sprzed wieków:

– A potem wynikła sprawa z Visburem, synem Vanlanda. Prowadził on hulaszcze życie i uwodził cudze żony, skłócając ze sobą kobiety i ich synów. Jedną z kochanek obdarował cennym naszyjnikiem, który niegdyś dał w prezencie ślubnym swojej żonie. Synowie upomnieli się o własność matki, gdy Visbur ją porzucił. On jednak zwlekał ze zwrotem klejnotu. Wówczas synowie zdecydowali się szukać pomocy u Huldy. Ta rzuciła klątwę na cały ród. Złoty naszyjnik miał odtąd przynosić nieszczęście. Synowie zmówili się, że zabiją ojca. Huldę mieli po swej stronie. Przepowiedziała ona, że tak już pozostanie na zawsze w rodzie Inglingów: krewni wzajemnie odbierać będą sobie życie.

– No, a co się stało z Visburem? – ciekaw był Alvar.

– Synowie podburzyli jego towarzyszy, otoczyli chatę, w której spał, i podłożyli ogień.

– Tylko tego brakowało – mruknął Alvar pod nosem.

– Po nim władzę przejął syn Visbura, Domalde. On nie brał udziału w spisku dwóch braci, ale to w niego uderzyła klątwa Huldy.

– Zapewne i jego losy nie potoczyły się najlepiej?

– Oczywiście. W czasie jego panowania w Uppsali nadeszły lata nieurodzaju i w końcu jego własny lud złożył go w ofierze na ołtarzu.

Alvar miał już dosyć krwawej historii Inglingów. Zapytał więc:

– A co to wszystko ma wspólnego z tutejszym dworem?

– No więc według sag Hulda, która przybyła do Uppsali z dalekiej Finlandii, została za swe usługi hojnie obdarowana. Ale potem tamtejszy lud skazał ją na wygnanie za uprawianie czarów. Uciekła do kraju Sweanów, gdzie zabito ją i pogrzebano. Ludzie na dworze jednak udawali, że o niczym nie wiedzą.

Alvar, zwróciwszy oczy ku niewielkiemu pagórkowi, mówił jak w transie:

– Została pochowana w tym dziwnym kopcu na tyłach zabudowań, prawda?

– Eee, możliwe – trochę niepewnie odpowiedział mężczyzna.

Ale Alvar nie miał co do tego cienia wątpliwości. W tym kopcu ktoś grzebał – i to nie był ani borsuk, ani lis, lecz młodzi ludzie, poszukiwacze skarbów. Odnaleźli naszyjnik Huldy, który wiedźma wzięła jako zapłatę za czary. Schowali go w skórzanej torebce.

Alvar przypomniał sobie, że kiedy przechodził tamtędy, czuł wyraźnie czyjąś obecność.

Czy to była sama Hulda?

Zmarszczył czoło. Wydawało mu się, że zrozumiał wszystko, choć nadal niektóre szczegóły były dla niego niejasne. Jak to się stało, że ci, którzy pochowali tu Huldę, nie zabrali jej klejnotu? Dlaczego zagrzebali tak bezcenny przedmiot w ziemi?

Przecież ludzka chciwość i pazerność także przed wiekami nie była mniejsza. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby zabójcy starej wiedźmy ograbili ją z kosztowności.

Coś się więc tutaj nie zgadza!

Ale i tak informacje, jakie przekazał mu napotkany mężczyzna, wiele mu wyjaśniły. Podziękował więc mu pięknie i pożegnał się.

ROZDZIAŁ VII

Kiedy robotnicy na polu poszli coś zjeść, Alvar wśliznął się na załadowany prawie do pełna wóz i ukrył się w sianie.

Żebym tylko nie zasnął, pomyślał. Tak tu wygodnie, a ja jestem śmiertelnie zmęczony.

Że też człowiek chory mógł się w ciągu ostatnich dni zdobyć na taki wysiłek!

Uśmiechnął się z goryczą.

Płaszcz umieścił jak najdalej od siebie. Zatrzymaj sobie swoje skarby, Huldo, pomyślał cierpko. Ja w każdym razie nie zamierzam ci ich ukraść.

Pomyślał tak celowo, by stara wiedźma zostawiła go w spokoju.

Choć raczej powątpiewał, by mogła ona odebrać sygnały wysyłane przez jego mózg.

Kosiarze wrócili. Alvarowi włos się jeżył, kiedy mimowolnie słuchał ich rozmowy. Chłopcy rozprawiali o walorach okolicznych dziewcząt, wdając się przy tym w bardzo intymne szczegóły.

Lata żołnierskiego życia uodporniły wprawdzie Alvara, ale to, co przypadkiem doszło jego uszu, bardzo go wzburzyło. Poczuł, jak wstępuje mu na twarz rumieniec wstydu. Żadna kobieta nie zasłużyła sobie na to, by tak o niej mówiono!

Dokładali na wóz coraz więcej siana. Jeszcze trochę, a się udusi. Kurz dostał mu się do nosa i gardła. Strasznie się bał, że za chwilę kichnie.

Ale na szczęście nic takiego się nie stało.


Długa chwila minęła, nim mógł wygrzebać się z wozu w stodole, nie zauważony przez nikogo.

Udało się! Dostał się do dworu.

Co teraz? zastanawiał się.

I właśnie wtedy, gdy leżał zamknięty w stodole, naszły go niebezpieczne myśli.

Przecież to czyste szaleństwo, bzdury! Właściwie co stoi na przeszkodzie, bym otworzył torebkę i zobaczył, co kryje w środku. Mam wierzyć w babskie gadanie i głupie przesądy? Dawać wiarę histerycznym reakcjom ludzi zacofanych, którzy wmawiają sobie, że naszyjnik jest przeklęty?

„Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo”, powtarzał Bror w gorączce.

I oto jeszcze jedna niejasność. Bror powiedział: „Nas czworo”. Kim była czwarta osoba?

Leżał bezpiecznie w wygodnym zagłębieniu tuż przy drewnianej ścianie stodoły. Miał pewność, że nie zabraknie mu świeżego powietrza.

Już poluzował rzemyk przy skórzanym mieszku, kiedy znów poczuł się tak, jakby ktoś go dusił.

Pośpiesznie zamknął więc torebkę. Może to i przesądy, ale ryzykować nie miał odwagi.

Ten skarb jest groźny, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zbyt wiele się wydarzyło w związku z nim, by uznać to wyłącznie za zbieg okoliczności.

Odsunął płaszcz z nieprzyjemną zawartością kieszeni jak najdalej i nie zważając na nic, ułożył się do snu. Jego organizm domagał się odpoczynku. Jeśli chce posunąć się naprzód w rozwikłaniu tej wielce skomplikowanej historii, musi nabrać trochę sił.

Udało mu się ustalić rozkład pomieszczeń w budynku dworu. Niestety, od strony, gdzie leżał, nie było połączenia z domem. Będzie musiał więc przejść przez dziedziniec, by dotrzeć do sypialni, w której prawdopodobnie została uwięziona Matylda. Wchodziło się tam przez kuchnię i przez salon. Czekało go niełatwe zadanie.

Był jednak zdecydowany je wykonać.


Obudził się, gdy na dworze zaczynało zmierzchać. Głód znów dał o sobie znać. Ale nie miał czasu o tym myśleć, bo nadeszła pora działania.

Niestety, przespał kilka godzin i stracił w związku z tym orientację, gdzie kto teraz się znajduje. Służby się nie obawiał, coś wymyśli na poczekaniu, by uśpić jej czujność.

Jedyną osobą, której nie chciał spotkać, był ten zarozumiały bubek, nieznośny snob, z którym rozmawiał rano. Miałby spore trudności, by wytłumaczyć mu swą obecność we dworze.

Wstał i rozprostował ścierpnięte członki. Przedostał się do wrót stodoły. Zanim wymknął się na zewnątrz, starannie wytrzepał z włosów i z ubrania źdźbła siana.

Wreszcie doprowadził się do jako takiego porządku. Na szczęście wrota stodoły nie skrzypiały. Wymknął się ostrożnie i ukrył za wielką studnią. Potem wśliznął się do kuchni. Szczęśliwie nie spotkał żywej duszy. Był w budynku!