Alvar rozglądał się dookoła i ze zdziwieniem dostrzegł, że okno na jednej ze ścian domu, na rogu, jest zabite. Zaciekawiło go to. Salon, kuchnia, jadalnia… Próbował rozeznać się w lokalizacji, a ponieważ orientował się dobrze, jaki jest tradycyjny rozkład pomieszczeń w dużych szwedzkich dworach, szybko ustalił, że okno należy do sypialni.

Dziwne!

Ale oto z budynku wyszedł bardzo przystojny mężczyzna i zdecydowanym krokiem skierował się ku Alvarowi.

– Bardzo mi przykro – zaczął – ale moja żona nie może pana przyjąć. Jest poważnie chora. Czy mogę w czymś pomóc?

– Mam dla niej bardzo ważną wiadomość od brata.

– Mogę jej przekazać.

Alvar otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się. Zdecydował, że wykona do końca zadanie, którego się podjął. Ten młody przystojniak nie przypadł mu do gustu. Od biedy może zniósłby jego arogancję, która na ogół świadczy o głupocie. Jednak nie spodobał mu się błysk przebiegłości w jego oczach. Ten mężczyzna był niebezpieczny.

– Niestety – rzekł sucho Alvar. – Obiecałem Brorowi Nilssonowi Huldtowi, że przekażę wiadomość osobiście. Może lepiej będzie, jeśli wrócę tu, gdy pani wyzdrowieje? Do zobaczenia!

– Proszę poczekać! – zawołał zarozumiały dziedzic. – Gdzie pan spotkał mojego szwagra, Brora Nilssona, kapitanie Befver?

Alvar spojrzał na niego badawczo.

– Niestety, nie mogę panu powiedzieć. Ta wiadomość jest przeznaczona wyłącznie dla uszu pańskiej żony – rzucił i pośpiesznie wyszedł przez bramę.

Zaskoczony mąż Matyldy nie potrafił zrewanżować się równie ostrą repliką. W milczeniu spoglądał na odchodzącego Alvara, który przypomniał sobie słowa Brora: „Matylda źle wybrała. Ojciec także”.

I naraz wszystko stało się jasne. Kapitan sam domyślił się tego, o czym nie wspomniał mu Bror: Matylda wyszła za mąż za syna swej macochy. Jakże ogromne podobieństwo istniało między matką a synem!

Dzieci zapewne razem się wychowywały. Nie, chyba jednak nie. Przecież najmłodsza z rodzeństwa dziewczynka miała niespełna trzy lata, a więc matka dzieci prawdopodobnie zmarła po przyjściu jej na świat, może nawet podczas porodu. Potem wdowiec Nils Brodersson Huldt dostał się w szpony wyfiokowanej damulki, która zaoferowała Alvarowi miejsce w powozie.

Tak więc dzieci nie znały się aż tak długo. Ale Matylda, z którą Alvarowi nie udało się spotkać, zapewne była wówczas w takim wieku, kiedy człowiek zakochuje się ślepo, wyłącznie ze względu na urodę. Zresztą jej ojciec uczynił podobnie. Wybrali matkę i syna… i oboje, jak twierdził Bror, źle trafili.

Alvar, który zdążył poznać i matkę, i syna, przyznał mu w duchu rację.

Rozejrzał się wokół. Oto znalazł się na pofałdowanej skańskiej ziemi, położonej malowniczo na wybrzeżu. Choć odprawiono go z kwitkiem, nie zamierzał rezygnować z wypełnienia powierzonej mu misji. Postanowił dostać się do chorej Matyldy, obojętnie co miałoby się zdarzyć.

ROZDZIAŁ VI

Matylda usłyszała głosy w sąsiednim pokoju…?

O, nie! Teściowa wróciła z Danii. Jeszcze tylko tego brakowało.

Teściowa i macocha w jednej osobie. Oba określenia budziły emocje niezależnie od epoki. O jednej i drugiej krążyły żarty, na jedną i drugą pomstowano. Większość Bogu ducha winnych kobiet, którym przypadła rola teściowych i macoch, nie zasługiwała na tyle niechęci.

Ale matka Emila idealnie odpowiadała panującej powszechnie opinii o teściowych.

Matylda nie chciała dawać wiary ludzkiemu gadaniu i za jednym zamachem popełniła dwa błędy.

Jak mogła być taka naiwna? Przecież powinna wiedzieć, czego się spodziewać! Nigdy nie udało jej się nawiązać kontaktu z kobietą, która po śmierci matki zajęła jej miejsce. Przeciwnie, istniała między nimi ukryta wrogość. Nigdy się nie rozumiały, właściwie nawet nie próbowały się zrozumieć. Zbyt wiele je różniło. Jak mogła więc być taka głupia, by wybrać sobie tę samą osobę na teściową?

Zza ściany dochodziły podniesione głosy.

– A co miałam robić? – mówiła matka Emila. – Gdzie miałam mieszkać? W spalonym dworze? Pytasz mnie, co tu robię? To tak dbasz o swą matkę? Zapomniałeś już, komu zawdzięczasz Hult? Przecież to ja przekonałam Nilsa, byś tu zamieszkał z Matyldą, a nie Bror. To ja się postarałam, by ten tchórz dziedziczył jedynie dwór w Danii, ongiś stanowiący własność mego pierwszego męża, znacznie mniejszy i o wiele gorszy niż ten. A ty śmiesz mnie pytać, co tu robię?

– Ależ nie. Oczywiście, że jesteś tu mile widziana, mamo. Możesz u nas zamieszkać. Jestem jednak trochę zdenerwowany, bo mam kłopoty z Matyldą…

– A czegóż się spodziewałeś? Przecież to uparte dziewuszysko.

– Cóż, musiałem się poświęcić, żeby zapewnić sobie prawo do dworu.

– No tak, masz rację. Chyba nie udałoby mi się przekonać Nilsa, żeby przekazał Hult swemu pasierbowi. Co innego, gdy zostałeś zięciem, to znacznie wzmocniło twoją pozycję.

Matylda usłyszała, jak teściowa opadła ciężko na krzesło. Miała taki osobliwy sposób siadania.

– Nie mogę pojąć, co tak naprawdę się stało w naszej posiadłości w Danii – zaczęła zrezygnowana. – Pożar wybuchł w pokoju Nilsa. Emilu, potrzebuję pieniędzy…

– Ja nie mam pieniędzy. Interesy tutaj idą nie najlepiej…

– Wstydu nie masz, chłopcze. Chyba nie przepuściłeś wszystkiego?

– Niestety, życie na pewnym poziomie kosztuje – burknął Emil urażony. – Ale mamy przecież skarb. Jest wart więcej niż oba dwory razem wzięte. Gdyby tylko udało mi się nakłonić Matyldę, by powiedziała, gdzie go ukryła.

– A skąd Matylda ma wiedzieć? Przecież to Nils go zabrał.

– Co?!

– Tak, kiedy wyprowadzaliśmy się do Danii, zapakowaliśmy skarb. Uznaliśmy, że będzie najlepiej, jeśli weźmiemy go z sobą. Tamtego feralnego wieczoru Nils zaniósł skórzaną torebkę do swego pokoju, by dokładnie obejrzeć klejnot. W tym czasie ja pojechałam złożyć wizytę mojej dawnej przyjaciółce. Kiedy wracałam, z daleka ujrzałam dym, a gdy dotarłam do domu… Było już po wszystkim. Nils nie żył, a z dworu pozostało pogorzelisko.

– A co ze skarbem?

– Zniknął…

– Zniknął? Cholera! Wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie.

Emil chyba zastanawiał się nad czymś, bo na moment zapadła cisza. Śmiercią teścia najwyraźniej mniej się przejął niż utratą skarbu.

W końcu rzekł:

– A właśnie… Dziś z rana był tu jakiś mężczyzna i twierdził, że ma wiadomość dla Matyldy od Brora. Nalegał, że chce ją przekazać osobiście, więc wyrzuciłem go za bramę.

– Kapitan? – spytała bezbarwnym głosem matka.

– Chyba tak. Zdaje się, że miał na sobie jakiś mundur.

– Ależ z ciebie głupiec! – krzyknęła. – Przecież on miał skarb! Chciał go oddać Matyldzie. Mojemu stangretowi udało się wykraść torbę z klejnotem. Ale w zajeździe także wybuchł pożar, a kapitan zabrał skórzaną torebkę i udało mu się zbiec.

– A więc Bror miał skarb. Ten mięczak!

– Tak, przerwałeś mi i nie opowiedziałam ci wszystkiego do końca. Tego wieczoru kiedy wybuchł pożar, w domu razem z Nilsem został Bror i te smarkacze. Martwego ojca znalazł właśnie Bror. Prawdopodobnie ukradł skarb i zbiegł. Służba widziała, jak uciekał na koniu. Kiedy pożar został ugaszony, przeszukałam pogorzelisko, ale nie znalazłam skórzanego mieszka.

– Przeklęty Bror – syknął Emil. – Z nim zawsze były same kłopoty!

Rozmowa urwała się, gdyż matka i syn wyszli z pokoju.

Matylda siedziała skulona, zaciskając dłonie. A więc Bror był bezpieczny. Ale co z maluchami, z Hermanem i Bedą? Co się z nimi stało? Czy przyjechali razem z macochą?

Roztrzęsiona z trudem oddychała. Ktoś tu był i pytał o nią. Dlaczego, dlaczego nie pozwolono jej porozmawiać z tym kapitanem?!

Jeszcze nigdy sytuacja nie wydawała się jej taka beznadziejna.


Kapitan Alvar Svantesson Befver nie zamierzał bynajmniej dać za wygraną. Wiedział już nawet, w jaki sposób przedostanie się do dworu. Z okolicznych łąk zwożono siano. Dwie załadowane fury wjechały właśnie przez bramę na teren posiadłości.

Kiedy kapitan z ukrycia obserwował robotników na polu, zauważył, że nadjeżdża jakiś wóz zaprzężony w dobrze utrzymanego konia.

Z daleka można było poznać, że powozi nim bogaty ziemianin.

Alvar wyszedł na drogę, a wtedy wóz się zatrzymał.

– Aż się serce kraje, gdy człowiek patrzy, jak tu wszystko marnieje – odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę. – Po wyjeździe Nilsa Broderssona zabrakło gospodarza!

– Rzeczywiście, szkoda takiego pięknego dworu jak Hult – przytaknął Alvar w nadziei, że sprowokuje nieznajomego do rozmowy.

– Hult, Hult – rzekł ten wyraźnie wzburzony. – Przecież ten dwór wcale się tak nie nazywa!

– Jak to? – Alvar spojrzał na niego zdziwiony.

– Prawdziwa nazwa brzmi Huld. Właściciele dobrze o tym wiedzą, ale utrzymują to w tajemnicy.

– Dlaczego?

Nieznajomy wyraźnie się uradował, że ma przed kim zabłysnąć.

– No cóż, dwór jest stary, można nawet rzec, prastary. Jego historia tonie w mroku dziejów.

– Widać, że jest pan człowiekiem wykształconym – pokiwał głową Alvar. – Czy mógłby pan uczynić mi ten honor i opowiedzieć co nieco o tym miejscu? Nie kryję, że interesuje mnie to z powodów osobistych. Bror Nilsson Huldt był… jest moim przyjacielem.

– To Bror nie opowiedział panu historii Huld?

– Nie. Wydaje mi się, że jest tak, jak pan mówi. Unika tego tematu, jakby wywoływał w nim ponure skojarzenia.

Alvar wymyślił tę historyjkę na poczekaniu, mężczyzna jednak kiwał głową, jakby w jego słowach znalazł potwierdzenie swych wcześniejszych przypuszczeń.

– Bror to właściwie dobry chłopak – powiedział. -Zresztą cała rodzina Broderssonów to przyzwoici ludzie. Mam na myśli oczywiście pierwszą żonę Nilsa i ich czworo dzieci.

Nie dodał nic więcej. Alvar sam dopowiedział sobie, co nieznajomy sądzi o obecnym gospodarzu Hult albo Huld. Jakież znaczenie mogła mieć jedna litera?