Jakiś dźwięk zakłócił panującą wokół ciszę.

Spojrzała przez ramię w stronę sypialni.

– Siedź cicho, Ramzesie, na dworze jest mokro.

Czarny kot, mrucząc, zbliżył się do niej i otarł się o jej stopę. Jakby świadom uczuć Lane, umościł się wygodnie tuż obok niej.

Zadzwonił telefon. Drgnęła. Pomyślała, że pewno dzwoni ojciec i znowu będzie jej wiercił dziurę w brzuchu. Podniosła słuchawkę.

– Halo, tu Lane.

Tyler McKay?! Ostatnia osoba, jaką się spodziewała usłyszeć.

– To mój prywatny numer – powiedziała. – Skąd go masz?

– Dostałem go od Diany Ashbury.

– Policzę jej więcej przy następnym zakupie książek.

Roześmiał się.

– Czego pan sobie życzy?

– Przede wszystkim mówiliśmy sobie po imieniu.

– Jak ci powiem po imieniu, to dasz mi spokój?

– Tego nie mogę ci obiecać. Chciałem cię prosić, żebyś pomogła mi w pewnej sprawie społecznej natury.

– Co to za sprawa?

– Widowisko dla dzieci.

– O nie! – Potrząsnęła głową energicznie. – Nigdy z dziećmi nie miałam do czynienia. Poza tym nie jestem typem społecznika.

– Przestań się wykręcać, to nieładnie.

– A co według ciebie jest ładnie?

– Co masz na sobie? – zapytał zamiast odpowiedzi.

– Słucham?

– Czy nosisz w domu te paskudne buciska?

– Nie, stoją przed drzwiami i pilnują wejścia.

Zachichotał, a ją przeszył dreszcz i szczelniej otuliła się szalem.

– Niech zgadnę: jesteś po szyję owinięta w jakieś flanelowe ciuchy.

Lane popatrzyła na swoją satynową koszulę nocną i czerwony szlafrok.

– Tak, we flanelową piżamę w kwiaty. Ale po co ci ta wiedza?

– Jestem po prostu ciekaw.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

– Kobieta we flanelowej piżamie ma wszelkie dane na to, by wieść samotny żywot.

– Prawdopodobnie jest mi to pisane. Nie można walczyć z losem, nie sądzisz? A w ogóle to co cię to obchodzi?

– Obchodzi, obchodzi. Bo na samotne życie masz zbyt wiele seksapilu.

– Seksapilu?

Opuściwszy wzrok spojrzała na kota. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że ona, w tych znoszonych buciskach i bezbarwnej spódnicy, mogłaby stać się obiektem męskiego pożądania. A, nawiasem mówiąc, ubiera się tak dlatego, aby nikt niczego się nie domyślił.

– Chyba wzrok ci szwankuje – powiedziała.

– Nie, mam świetny wzrok… I podobało mi się to, co widziałem.

Zmieszała się. Czuła, że się czerwieni.

– Dobranoc – rzekła.

– Owszem, bardzo dobra – oświadczył. – Dla ciebie też bardzo dobra, bo w przeciwnym razie nie zaczerwieniłabyś się, co widzę oczami duszy.

– Dobranoc – powtórzyła i odłożyła słuchawkę.

Bała się, że ta znajomość pociągnie za sobą kłopoty. Czuła wewnętrzny niepokój, podejrzewała bowiem, że Tyler będzie chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I choć w jakiś sposób pochlebiało jej to, obawa jednak przeważała.

Gdyby wyszło na jaw, kim ona naprawdę jest, byłby to kres spokojnego życia.


Lane spojrzała na klienta, który wszedł właśnie do jej księgarni. A właściwie na jego kombinezon, jakie nosili pracownicy wytwórni odzieży. Dopiero po chwili uniosła wzrok na twarz mężczyzny. I tu ją zamurowało, aż musiała oprzeć się o ladę. Tak, Tyler McKay mógłby z powodzeniem być modelem na pokazach, jakie urządzała ongiś, tak dobrze ten strój na nim leżał.

– Czy udajesz, że zarabiasz na życie? – zapytała wskazując na kombinezon, pod którym widać było nieskazitelną biel koszuli, na pewno z tych najdroższych.

– Mam wolne między dwoma spotkaniami w sprawach biznesowych – rzekł.

Lane pamiętała jego głos z wczorajszego wieczoru. Niski, głęboki, wibrujący z lekka. Po tym telefonie nie mogła się skoncentrować na lekturze.

– Po co przyszedłeś?

– Przyprowadziłem twoje auto. – Gestem dłoni wskazał na okno. Przy krawężniku stał błyszczący czarny samochód.

– To nie jest mój wóz, panie McKay.

– Wiem. Twój to już prawie antyk, niebawem cały się rozpadnie. Ten jest z wynajmu.

Był to czarny samochód terenowy. Jeden z mniejszych modeli, i prezentował się całkiem jak nowy.

– Mój zakład ubezpieczeniowy dopuszcza wynajem – dodał.

– Wprowadzasz mnie w błąd – oświadczyła. – To jest samochód waszego przedsiębiorstwa. Widziałam takie.

– Mamy podobne, ale ten nie jest nasz. – Patrzył na nią trochę dłużej, niżby sobie życzyła. – Koniecznie chcesz mnie spławić razem z tym wozem, prawda?

– Powinieneś mnie zrozumieć. Prawie cię nie znam.

– Chciałbym właśnie lepiej cię poznać.

Spojrzała na niego wzrokiem, który mówił, że ona wcale by tego nie chciała.

– Tak czy owak potrzebny ci jest teraz wóz – powiedział stanowczo, dzwoniąc kluczykami.

– Wszystkim tak rozkazujesz czy uwziąłeś się na mnie?

– Gdybym sądził, że mogę cię do czegoś przekonać, to namawiałbym cię do wzięcia udziału w festiwalu.

Spojrzała nań z ukosa.

– Nie zmieniaj tematu – rzekła. – I daj mi święty spokój.

Tyler uśmiechnął się. A Lane poczuła się bardzo dziwnie.

Kiedy ostatnio zdarzyło jej się widzieć taki promienny uśmiech? Kogoś tak cieszącego się życiem?

No tak, powiedziała sobie w duchu, niemały wpływ mają na to jego miliony. Jakież on może mieć zmartwienia?

Pieniądze odmieniają ludzi, to prawda. Wiedziała jednak z własnego doświadczenia, że nie czynią ich szczęśliwymi. Ciekawe, myślała, dlaczego on ją podrywa. Czy testuje na niej, skromnej dziewczynie, swój urok? W tym stroju, z włosami w nieładzie, bez makijażu, doprawdy była nieatrakcyjna. Nieatrakcyjność ta była zresztą zamierzona. Nie rzucać się w oczy. Wtopić się w tłum. Im mniej jest widoczna, tym lepiej.

Prowadziła swego czasu dom mody w Paryżu i Mediolanie. Znała się na swojej robocie. Wiedziała, jakie stroje podkreślają pewne cechy urody, a jakie tuszują niektóre jej wady.

Zdawała więc sobie świetnie sprawę, że na tym etapie życia nie wolno jej eksponować własnych walorów, wręcz przeciwnie, powinna przedkładać niepasujące do jej urody barwy, ubierać się bezstylowo, czesać niemodnie. Miała słaby wzrok, zawsze musiała nosić okulary, ale te modne leżały teraz w szufladzie, a używała zwykłych, okrągłych, w których wcale nie było jej do twarzy. Jeszcze jedna maska.

W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi i do sklepu weszła klientka. Zatrzymała się w progu, rozejrzała po wnętrzu tego starego domostwa. Lane oceniła ją błyskawicznie. Szczupła, niewysoka, dobrze ostrzyżone siwe włosy. Miała na sobie żakiet z wielbłądziej wełny, a przez ramię przerzucony wzorzysty szal, spięty na piersi drogocenną broszką. Elegancka dama, stwierdziła Lane, gdy klientka godnym krokiem zbliżała się do lady.

Stanęła obok Tylera, i Lane odniosła wrażenie, że on swoją osobą przyćmił nieco jej dostojność.

– Cześć, mamo – powiedział tonem, w którym brzmiała irytacja. – Przecież rozmawialiśmy wczoraj…

– Jestem twoją matką i mam prawo… – Uderzyła go dłonią w pierś. – Przedstaw mi tę panią – rzekła.

Lane zmierzyła Tylera piorunującym spojrzeniem.

– Witam panią – rzekła. – Jestem Lane Douglas. Miło mi panią poznać. Diana Ashbury często mi o pani opowiada.

– Mnie również miło, moja droga. Jestem Laura. Wpadłam tu kiedyś z Dianą. Ona lubi twoją księgarnię.

– Zaszywa się w jakimś kącie z kubkiem kawy i czyta ostatni dreszczowiec – powiedziała Lane.

– Bardziej jej chyba zależy na cappuccino niż na lekturze – wyraziła przypuszczenie pani McKay.

Lane wyszła na zaplecze, by przygotować kawę dla gości. Szum ekspresu zagłuszał rozmowę matki z synem. Gdy wróciła, wystarczył jej rzut oka, by dostrzec irytację obojga.

Zbliżyli się do lady, wciąż rozmawiając. O niej.

– Starałem się przekonać Lane – mówił Tyler – by wzięła udział w festiwalu, ale na próżno, więc pomyślałem sobie, że mogłaby pomóc w organizowaniu widowiska dla dzieci.

– Wytoczyłeś ciężkie działo – rzekła Lane.

– Bo wiedziałem, że będzie ciężka bitwa – odparł, spoglądając w stronę matki.

– Nie zapominaj o dobrych manierach, synu.

– Straciłem je widać w college'u, gdy wymknąłem się spod twojej opieki – powiedział.

– Przestań, Tyler!

– Przepraszam, mamo.

Lane nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc, jak spuścił z tonu.

– W gruncie rzeczy – zaczęła Laura – pomoc by się nam przydała.

– Jej zdaniem od pomocy są rodzice.

– Mów za siebie z łaski swojej – odparowała Lane, niosąc dwie filiżanki cappuccino z grubym kożuchem śmietany. – Chyba pani rozumie, iż prowadząc sama tę księgarnię, nie mam czasu na inne rzeczy.

Laura z widomą przyjemnością wypiła łyk kawy.

– Świetna. – Odstawiła filiżankę i popatrzyła na Lane. – Rozumiem, że biznes przede wszystkim, jednakże… – przerwała uśmiechając się słodko – jednakże jeszcze jedna para rąk rozwiązałaby nam wiele problemów. Rodzice dzieci pomagają nam, jak mogą. Tyler też ma swoją działkę, przy budowie.

– Jako ochotnik?

– Coś w tym sensie – rzekł, wyprzedzając matkę.

Lane zastanawiała się, czy on się domyśla, co ona czuje.

Jego spojrzenie mówiło jej, że tak. Podpowiadał jej to niezawodny kobiecy instynkt. Pragnęła jego bliskości, chciała poznać smak jego ust, przekonać się, czy jest tak samo słodki jak jego uśmiech. I wtedy pomyślała o tamtym mężczyźnie, który czegoś od niej potrzebował, udając przyjaźń, potem miłość. I oto teraz pojawił się Tyler.

Jak gdyby czytał w jej myślach. Oczy mu pociemniały, zapalił się w nich dziwny ogienek. Oj, niedobrze!

– Proszę cię, Lane – mówiła Laura. – Po wystroju tego wnętrza widać, że masz talent.

– Dzięki za uznanie, ale to tylko moje hobby. Jestem zwykłą sprzedawczynią.

Omal się nie zakrztusiła. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do zatajania prawdy, choć wiedziała, że tak być musi. Czuła się niekiedy jak w potrzasku.

– Ile czasu mam poświęcić tej pracy społecznej? – zapytała po chwili milczenia.