– Rozumiem, że Crystal nie wniosła do związku żadnego majątku?

– Owszem, wniosła, ale mniejszy.

– Jeśli ktoś mający takie poczucie obowiązku jak ty nie postawił na pierwszym miejscu dobra rodu, to Crystal naprawdę musiała cię opętać.

Skinął głową, przypominając sobie, jakie wrażenie na nim wywarła, gdy ją poznał. Zmysłowa, żywiołowa i beztroska, ciągłe się śmiała, była bardzo uczuciowa, a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Dopiero później miał zrozumieć, że te jej swobodnie okazywane emocje są powierzchowne, że jest zupełnie niezdolna do prawdziwych, trwalszych i głębszych uczuć.

On sam z kolei uchodził za niewzruszonego, przy czym prawie nikt nie wiedział, że Gustavo nie mówi o swoich uczuciach właśnie dlatego, że przeżywa je niezmiernie intensywnie. Zbyt intensywnie, by poważył się to okazać.

Carlo jednak znał swego przyjaciela, wiedział, że temat jest dla niego bolesny, dlatego skierował rozmowę na inne tory.

– Ale rozmawialiśmy o pracy… Otóż im szybciej Fentoni i jego ludzie przeprowadzą tu badania, tym lepiej.

– Fentoni zapewne każe sobie słono płacić – zauważył cierpko Gustavo.

– Najlepsi zawsze kosztują – stwierdził sentencjonalnie Carlo.

– Crystal żąda zwrotu wszystkiego, co wniosła. Ma do tego prawo, ale jej roszczenia stawiają mnie w ciężkiej sytuacji.

– Może na tym odkryciu uda ci się zarobić.

– Niewątpliwie – rzekł bez przekonania Gustavo. – Dobrze, skontaktujmy się z Fentonim.

– Spróbuję od razu, po co czekać? Pozwolisz? – Carlo już sięgał po słuchawkę.

Książę znowu podszedł do drzwi wiodących na taras i po chwili udało mu się odnaleźć wzrokiem córkę. Siedziała na ściętym pniu wiekowego drzewa, sterczącym z trawnika. Kolana podciągnęła pod brodę, objęła je ramionami. Kiedy zauważyła ojca, pomachał do niej z uśmiechem, lecz ona odwróciła wzrok, a zdesperowany Gustavo aż miał ochotę tłuc głową o ścianę. Jak miał pomóc córce, jak? Czuł się bezradny, zżerało go poczucie winy.

Dopiero po chwili uświadomił sobie, że przyjaciel rozmawia z kimś żarliwym tonem, starając się go przekonać.

– Fentoni, stary przyjacielu, to, co mamy tutaj, to znacznie ważniejsza sprawa. Och, do diabła z twoim kontraktem! Powiedz im, że zmieniłeś zdanie i wolisz zająć się tym… Ile?! Rozumiem…

Spojrzał na księcia i bezradnie wzruszył ramionami.

– Kogo w takim razie byś polecił? Tak, oczywiście, słyszałem o niej, ale pani Manton jest Angielką. Czy to akurat obcokrajowcy powinni orzekać w sprawie naszych zabytków? Dobrze, skoro tak mówisz… Masz może numer do niej? – Nabazgrał coś na kartce i zakończył rozmowę.

– Angielka? – spytał Gustavo z wyraźnym brakiem entuzjazmu.

– Fentoni mówi, że była jego najlepszą uczennicą. Proponuję zrobić tak… Skontaktuję się z nią i postaram się ją tutaj ściągnąć. Jeśli wrażenie okaże się pozytywne, ustalimy z nią warunki.

– Dziękuję. Zostawiam sprawę w twoich rękach, Carlo.

Kiedy Joanna usłyszała, z czym dzwoni Carlo Francese, miała tylko jedno pytanie.

– Czy to książę Gustavo wybrał mnie do tej pracy?

– Nie, polecił panią mój przyjaciel Fentoni. Pani Manton, czy mogłaby pani przyjechać i obejrzeć to, co odkryliśmy do tej pory?

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kusiło ją, by przyjąć propozycję, zobaczyć znowu Gustava, w końcu upłynęło całe dwanaście lat, nie była już młodą dziewczyną, trawioną uczuciem, z którym nie da się walczyć. Może nawet powinna go zobaczyć? On też się zmienił, też jest starszy, więc wygląda inaczej niż ten młody książę, który wciąż żył w jej sercu, choć wcale tego nie chciała. Ponowne spotkanie mogłoby ją ostatecznie wyleczyć, byłaby wreszcie wolna.

– Planowałam spędzić urlop z moim dziesięcioletnim synem…

– Proszę go przywieźć, książę ma córkę prawie w tym samym wieku, znakomicie się więc składa. Kiedy możemy pani oczekiwać?

Zawahała się.

– Sama nie wiem.

Billy, który podsłuchiwał bezczelnie, spytał:

– Montegiano? Skinęła głową.

– O rany, mamo, zgódź się! Przecież aż cię skręca, żeby zobaczyć te ruiny. – Bezceremonialnie wyrwał jej komórkę. – Ona już jedzie!

Odebrała mu telefon, w sumie zadowolona, że syn podjął za nią decyzję, obiecała profesorowi Francesemu zjawić się w ciągu paru dni i rozłączyła się.

– Billy, przecież mieliśmy przez wakacje odpoczywać i dobrze się bawić.

– Mamo, przecież my nie lubimy dobrze się bawić, bo to nudy na pudy!

Zgodnie wybuchnęli śmiechem.

Następnego dnia Joanna spakowała ich rzeczy i ruszyła w stronę odległego o prawie trzysta kilometrów Rzymu. Im bliżej byli celu, tym wolniej jechała, wynajdując najróżniejsze preteksty do zatrzymywania się po drodze. W ten sposób udało jej się spędzić w podróży cały dzień. Kiedy pod wieczór wjeżdżali do Tivoli, oznajmiła:

– Przenocujemy tutaj.

– Mamo, przecież do Rzymu już tylko kawałek!

– Wiem, ale jestem zmęczona. Wolę się porządnie wyspać i przyjechać na miejsce wypoczęta.

Kiedy Billy zasnął, siedziała długo przy oknie i spoglądając w stronę Rzymu, wymyślała sobie od tchórzy. Czemu w ogóle przyjęła tę propozycję? Czy nie dlatego, że w głębi serca wciąż pozostała osiemnastoletnią lady Joanną, która zgodziła się poznać rajonego jej młodego włoskiego księcia? Co prawda zrobiła to wyłącznie po to, by sprawić przyjemność cioci Lilian.

– Naprawdę nie jestem zainteresowana – zdradziła cioci na dzień przed przyjazdem Gustava. – Trochę mnie bawi, że próbujesz nas wyswatać, bo on potrzebuje moich pieniędzy, a ja dzięki niemu zostanę księżną.

Ciocia Lilian aż się skrzywiła.

– Bardzo nieelegancko to ujęłaś. W naszej sferze trzeba przestawać z odpowiednimi ludźmi.

„Nasza sfera" oznaczała bogactwo i arystokratyczne tytuły. Joanna dziedziczyła ogromny majątek, a wśród jej krewnych znajdował się jeden earl, co automatycznie włączało ją do owego zaklętego kręgu wybranych, który nawet w nowoczesnych, demokratycznych czasach zazdrośnie wystrzegał się napływu obcych, starając się pozostać jak najbardziej elitarny.

Joannę ogromnie bawiła staroświecka idea swatania jej z kimś, kogo nigdy wcześniej na oczy nie widziała. Była bardzo młoda, a w tym wieku jest się wyjątkowo mądrym i wszystko się wie najlepiej, więc ona wiedziała doskonale, że to głupi pomysł, z którego oczywiście nic nie wyjdzie.

Pogoda była piękna. Spokrewniony z Joanną earl, lord Rannley, zaprosił bliższą i dalszą rodzinę na tydzień do swej rodowej siedziby Rannley Towers i tam po raz pierwszy ujrzała Gustava. Szedł przez rozległy trawnik w kierunku domu, więc miała parę minut, by mu się przyjrzeć.

Ponieważ dzień był wyjątkowo ciepły, książę podwinął rękawy koszuli i rozpiął guzik pod szyją. Joannę szczególnie uderzyła powściągliwa elegancja jego ruchów, każdy gest znamionował prawdziwą klasę. I właśnie taki Gustavo na zawsze wrył się jej w pamięć – wysoki, ciemnowłosy i szczupły, idący przez zalany słońcem trawnik w cudowny letni dzień.

Czemu się wtedy nie domyśliła, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? Czemu nie miała się na baczności? Ale jak mogła zachować rozsądek, widząc kogoś takiego?

Kiedy podszedł, jeden z krewnych przedstawił ich sobie, a wtedy usłyszała spokojny, cichy glos:

– Bardzo mi miło, że mogę panią poznać.

Nikt jej nie ostrzegł, że cały świat może stanąć na głowie z powodu poważnego młodego mężczyzny o ciemnych oczach. A tak się właśnie stało i od tego momentu dla Joanny już nie było ratunku.

Oczywiście nie wspomniano o prawdziwym powodzie przyjazdu Gustava, oficjalnie podróżował po Europie, składając kurtuazyjne wizyty przyjaciołom swych rodziców.

Ale równie oczywiste było też to, że podczas kolacji posadzono ich obok siebie.

Joanna po raz pierwszy w życiu miała problem, jak się ubrać do posiłku, ponieważ odkąd ujrzała Gustava, popadła w samokrytycyzm.

– Jestem za wysoka, za mdła, za chuda.

– Jesteś smukła – skorygowała ciocia Lilian.

– Chuda!

– Wiele dziewcząt dałoby wszystko, by mieć taką figurę. Odrobina wysiłku z twojej strony, a będziesz piękna i elegancka.

– Nie, ciociu. Nie ja!

Joanna wiedziała, co mówi. Odcień jej jasnych włosów zdawał się bardziej mysi niż słoneczny czy platynowy. Wyjątkowo szczupła figura przywodziła na myśl niezdarną nastolatkę, nie zaś wiotką nimfę. Twarz miała miłą, lecz nos odrobinę za długi i ciut za wąskie usta. Najpiękniejsze ze wszystkiego były oczy, szare i spokojne, ale oczywiście wolałaby mieć niebieskie. Każdemu szczegółowi jej wyglądu troszkę czegoś brakowało, co nigdy nie przeszkadzało Joannie tak bardzo jak tego dnia.

Zdecydowała się na prostą sukienkę z szaroniebieskiego jedwabiu, która kosztowała fortunę, lecz wcale nie dodawała jej uroku. Po kilku niesatysfakcjonujących próbach upięcia włosów, rozpuściła je. Umalowała się z umiarem, bo brakowało jej pewności siebie, by pozwolić sobie na coś odważniejszego.

Podczas kolacji Gustavo zachowywał się bez zarzutu i rozmawiał ze wszystkimi, nie próbując skupiać uwagi wyłącznie na Joannie, choć ona nie miałaby nic przeciw temu, ponieważ ilekroć obracał się w jej stronę, inni zdawali się niknąć. Nie pamiętała, o czym rozmawiali tamtego wieczoru ani przez kolejnych kilka dni. Często razem jeździli konno, dużo się wtedy śmiali i żartowali, czasem jednak Gustavo patrzył na nią z poważnym wyrazem twarzy, a wtedy serce w niej zamierało.

W połowie tygodnia zaprosił ją do restauracji, lecz ku rozczarowaniu Joanny wcale nie próbował z nią flirtować. Na jego prośbę opowiedziała mu więcej o sobie, głównie o tym, jak po śmierci rodziców wychowywała ją ciocia Lilian. On z kolei opowiedział, jak wygląda życie w Montegiano.

– To siedziba rodu od sześciuset lat – mówił z żarem w głosie. – A każde pokolenie stara się uczynić ją jeszcze piękniejszą.

– To brzmi cudownie! Uwielbiam stare budowle – rzekła najzupełniej szczerze.