– Proszę pana… proszę o przysługę.

Uniósł brwi w niemym zdumieniu, oczy mu rozbłysły kpiącymi iskierkami.

– A… to co innego! Zdawało mi się przed chwilą, że pani rozkazuje.

– Niech pan nie będzie śmieszny – obruszyła się Malvina.

Lord Flore zsiadł i oddał wodze parobkowi, który przytrzymywał Lotnego Smoka.

Razem z Malviną ruszył po nieskazitelnych schodach do drzwi, w których stał majordomus oraz dwóch lokajów odzianych w liberie.

– Sir Mortimer Smythe czeka w salonie – obwieścił majordomus. – Pani hrabina nie zeszła jeszcze na dół.

– Dziękuję, Newman – rzekła Malvina. – Herbatę wypijemy w salonie. Panowie będą może woleli szampana.

– Słucham panią.

Poprowadził przez hall i otworzył drzwi salonu.

Był to widny, przestronny, pięknie urządzony pokój. Duże okna wychodziły na ogród różany założony na tyłach domu i pielęgnowany z wielką pieczołowitością.

Malvina pierwsza weszła do środka. Sir Mortimer Smythe stał przy kominku. Późnym popołudniem rozpalano ogień, ponieważ wieczory bywały już chłodne.

Gość uśmiechnął się na widok Malviny i pośpieszył ku niej.

– O piękna pani! – wykrzyknął. – Nie potrafiłem już dłużej pozostawać z daleka!

Gdy usłyszałem, że opuściła pani Londyn, miasto straciło dla mnie wszystek czar, stało się martwe i ponure!

– Razem z babcią wracamy do Londynu jutro, dosyć wcześnie rano – rzekła Malvina chłodno. – Czy zna pan mojego sąsiada, lorda Flore?

– Słyszałem o twoim powrocie, Flore – odezwał się sir Mortimer zupełnie innym tonem.

– Czy jest tak źle, jak się spodziewałeś? – Najwyraźniej starał się być nieprzyjemny.

– Gorzej! – odparł lord Flore swobodnie.

– Zechciej jednak pamiętać, że to moja prywatna sprawa.

– Ależ oczywiście, naturalnie! – zgodził się sir Mortimer natychmiast. – Wiesz, co robisz, wzbudzając litość w sercu naszej ujmującej gospodyni.

Lord Flore podszedł do kominka.

– Zdajesz się bardzo zainteresowany moimi sprawami – rzekł. – Ja ze swej strony ciekaw jestem, co ciebie tutaj sprowadza. W końcu znajdujemy się dość daleko od Londynu. A może przypadkiem akurat przebywasz w sąsiedztwie?

– Właśnie przed chwilą wyjaśniłem rzecz ślicznej pannie Malvinie, zresztą przecież w twojej przytomności. Londyn jest bez mojej pani jałową pustynią, a ja pragnę mojej władczyni niczym Jazon złotego runa.

– Owcza wełna… – mruknął lord Flore z krzywym uśmiechem. – Niezbyt chwalebne porównanie dla panny Maulton.

Sir Mortimer zmierzył rozmówcę złowrogim spojrzeniem.

– Jesteś tak samo irytujący i nudny jak przed wyjazdem za granicę – rzekł bez obsłonek.

– Szkoda, że w ogóle wracałeś.

– Zapewne wielu podzieli twoje zdanie – odparł lord Flore spokojnie. – Widzisz, w żaden sposób nie mogłem się oprzeć chęci zawarcia znajomości z tak atrakcyjną sąsiadką jak panna Maulton.

Zerknął na Malvinę jakby porozumiewawczo.

Jawnie prowokował sir Mortimera, szydził z jego umizgów.

Dziewczyna ujrzała gniewny błysk w ciemnych oczach niespodziewanego gościa. Bez trudu czytała w jego myślach.

Zdaniem sir Mortimera, lord Flore, jako bliski sąsiad, miał przewagę nad innymi zalotnikami i znaczne szanse na sukces.

Malvina darzyła sir Mortimera szczerą antypatią, stąd miała mu zdecydowanie za złe, że nękał ją swoją niepożądaną obecnością nawet tutaj, na wsi.

– I ja jestem z zawarcia tej znajomości bardzo zadowolona – rzekła swobodnym tonem.

– Teraz, kiedy poznałam lorda Flore, udało nam się nareszcie zakończyć definitywnie spór, który poróżnił nasze rody na wiele długich lat.

Sir Mortimer obrzucił lorda Flore gniewnym spojrzeniem pełnym zawiści.

– Pani babka jest, oczywiście, uwiadomiona o pani poczynaniach.

Malvina nie musiała odpowiadać, gdyż w tej właśnie chwili pojawił się w salonie Newman przed dwoma lokajami niosącymi herbatę.

Na srebrnej tacy z wczesnego okresu gregoriańskiego ustawiono prześliczną zastawę: czajniczek, dzbanuszek na mleko, drugi na śmietankę, oraz cukiernicę, a także małą srebrną puszeczkę.

Z niej właśnie Malvina miała srebrną łyżeczką nasypać liści herbacianych do nagrzanego dzbanuszka.

Pierwszy lokaj z namaszczeniem rozmieścił zastawę na stole. Wówczas drugi postawił talerz z gorącymi bułeczkami i kanapkami oraz paterę, na której poukładano apetycznie wyglądające ciasteczka. Na koniec ustawił jeszcze, na poczesnym miejscu, ciasto przybrane różowym i białym lukrem.

Podczas gdy Malvina zajmowała się parzeniem herbaty, lord Flore przyjął na siebie obowiązki gospodarza i z galanterią zaproponował sir Mortimerowi gorącą bułeczkę.

– Umiem poczęstować się sam! – odburknął gość gniewnie.

Malvina wyczuwała między dwoma mężczyznami wrogość tak intensywną, że niemal sypiącą iskrami. Nie podobała jej się złość sir Mortimera.

Przeznaczoną dla niego filiżankę herbaty rozmyślnie wręczyła lordowi Flore ze słowami:

– Czy zechce pan podać herbatę sir Mortimerowi? Może będzie sobie życzył nieco więcej mleka?

Lord Flore podszedł do sir Mortimera z filiżanką oraz dzbanuszkiem. Postawił naczynia na podręcznym stoliku.

W tej samej chwili Malvina krzyknęła cicho:

– Och, nie pomyślałam! Może po tak długiej podróży będzie pan wolał raczej kieliszek wina? Na pewno dobrze panu zrobi odrobina trunku przed drogą powrotną.

– Sądziłem, że skoro już dotarłem tak daleko – rzekł sir Mortimer – będę mógł się przekonać o pani wielkoduszności. Miałem nadzieję na wspólną kolację. Jeśliby pani babka nadal wypoczywała, moglibyśmy się cieszyć wyłącznie własnym towarzystwem. – Rzucił lordowi Flore wymowne spojrzenie.

Malvina nie zdążyła odpowiedzieć.

– Smythe, jak w ogóle możesz występować z podobnie niestosowną sugestią! – obruszył się lord Flore. – Jest absolutnie niemożliwe, by panna Maulton jadła kolację z mężczyzną, a bez przyzwoitki!

– Mój drogi Flore, jesteś żenująco nie na czasie – odparł sir Mortimer ze stoickim spokojem. – W Londynie, przyznaję, mogłaby taka sytuacja dać powód do plotek, ale tutaj, na wsi, rzeczy wyglądają zupełnie inaczej. Poza tym naprawdę przebyłem długą drogę.

– Po to by się tu zjawić bez zaproszenia! – zauważył lord Flore.

– A tobie co do tego? – zirytował się sir Mortimer.

Malvina uznała, że sprawy zaszły za daleko.

– Dziękuję panu, lordzie Flore – rzekła spokojnie – potrafię sama odpowiedzieć sir Mortimerowi. Moja odpowiedź jest krótka i jednoznaczna: nie! – Zamilkła na chwilę. – I to nawet nie dlatego, by mi bardzo leżały na sercu dobre obyczaje czy konwenanse. Wyjechałam na wieś, ponieważ chciałam odpocząć.

Jutro rano wracam do Londynu, więc dziś zamierzam wcześnie się położyć.

Mówiła miażdżącym tonem, pewna siebie nie dopuszczała możliwości żadnej polemiki.

W oczach lorda Flore dostrzegła ironiczne błyski. Usta leciuteńko wykrzywił mu kpiarski grymas. Najpewniej porównywał ją właśnie ze swoim ideałem kobiety: istotą delikatną i kruchą, potrzebującą opieki i ochrony.

Zezłościło ją to, więc odezwała się do sir Mortimera nieco łaskawszym tonem:

– Zapewne spotkamy się jutro na balu w Devonshire House.

– Czy obieca mi pani pierwszy taniec?

– Tego nie mogę panu przyrzec – powiedziała szybko – ale bal trwa przecież cały wieczór.

– Będę miał o czym myśleć i czego oczekiwać – rzekł sir Mortimer. – Lecz jeśli złamie pani dane słowo… chyba się z rozpaczy zastrzelę!

– Niech pan aby nie chybi! – wtrącił lord Flore. – Pamiętam, że w przeszłości nie mógł się pan poszczycić sokolim okiem.

Sir Mortimer zapłonął gniewem. Słowa lorda Flore stanowiły bardzo przejrzystą aluzję do pojedynku, w którym został pokonany.

Lord Flore wstał.

Malvina odgadła, że zamierzał wyjść – i zostawić ją sam na sam z sir Mortimerem.

Pośpiesznie wstała także.

– Panowie zechcą mi wybaczyć, pójdę na górę i zobaczę, jak się czuje babcia. Zasnęła, kiedy wybrałam się na przejażdżkę, a lubi wiedzieć, że już jestem w domu.

Podała dłoń lordowi Flore.

– Do widzenia, drogi lordzie. Nie zapomnę, co obiecałam dla pana zrobić.

– Bardzo to uprzejme z pani strony. Będę niewymownie wdzięczny.

Doskonale wiedziała, co robi, wyciągając dłoń do sir Mortimera.

– Dziękuję, że zajrzał pan mnie odwiedzić – rzekła. – Mam nadzieję, że podróż powrotna do Londynu nie będzie zbyt wyczerpująca.

– Dla pani widoku niestraszna byłaby mi nawet podróż na koniec świata! – Sir Mortimer wymownie ścisnął jej palce.

Dziewczyna przestraszyła się, że adorator zechce złożyć na jej dłoni pocałunek, więc cokolwiek raptownie wyszarpnęła ją z czułego uścisku. Szybkim krokiem podeszła do drzwi i pchnęła jedno skrzydło, nim któryś z mężczyzn zdążył ją w tym uprzedzić. Wówczas dopiero się do nich odwróciła.

– Żegnam – powiedziała. – Miło mi było panów widzieć!

Energicznie zamknęła za sobą drzwi salonu i pobiegła na piętro. Wiele by dała, by pod postacią muchy móc się wślizgnąć z powrotem do pokoju i usłyszeć rozmowę pozostawionych sam na sam antagonistów.

W rzeczy samej, dwaj dżentelmeni rozpoczęli zjadliwą szermierkę słowną.

– Nie muszę pytać, co tutaj robisz. – Sir Mortimer mierzył lorda Flore nieprzyjaznym spojrzeniem. – Mogę ci natomiast powiedzieć, że lepsi od ciebie bezskutecznie próbowali szans u „dziedziczki bez serca”.

– Mówisz zapewne o sobie? Mój drogi, tak mi przykro!

– Nie potrzebuję twojego współczucia! – warknął sir Mortimer. – Wystarczy, jeśli zejdziesz mi z drogi. Wszyscy znamy twoją reputację, trudno uwierzyć, by hrabina pozwoliła wnuczce wyjść za takiego gorszyciela!

Lord Flore wygodniej rozsiadł się w fotelu.

Zupełnie jakby się czuł u siebie i miał do tego pełne prawo. Skrzyżował przed sobą wyciągnięte nogi. Wyglądał na dobrze zadomowionego i był w pełni świadomy, że taka postawa doprowadza sir Mortimera do stanu bliskiego furii.