– W pełni się z tobą zgadzam – roześmiał się ksiądz. – Dziękuję ci też za twoją postawę w imieniu wszystkich moich owieczek.


*

Następnych parę dni minęło spokojnie dla Jasmine, Jamesa i Fortune, którzy odpoczywali po podróży ze Szkocji. Fortune zwiedzała posiadłość, sama bądź z Rorym Maguirem. Szybko postanowiła, że nie wprowadzi żadnych zmian w Maguire's Ford, bo spodobał jej się Irlandczyk i sposób, w jaki zarządzał majątkiem. Chyba mieli ze sobą wiele wspólnego, łączyła ich zwłaszcza miłość do koni. Fortune miała wrażenie, że znali się od zawsze.

W poniedziałek rano do Erne Rock przybył wielebny Samuel Steen, żeby powitać dziedziczkę i przyszłą pannę młodą. Był wysokim mężczyzną z pięknymi, szarymi oczami. Jego ciemnobrązowe włosy lekko siwiały na skroniach. Nosił niewielką bródkę. Miał niski, dźwięczny głos.

– Dzień dobry, milady – powiedział do Jasmine.

– Miło mi wreszcie pana gościć, pastorze Steen – odpowiedziała Jasmine. – Steen. Bez obrazy, ale to dziwne nazwisko, sir. W taki wilgotny dzień proszę usiąść ze mną przy kominku. Samuel Steen przyjął jej zaproszenie.

– Nazwisko Steen pochodzi z Hainault, milady. Moja rodzina, która zajmowała się tkactwem, przybyła do Anglii trzysta lat temu, jako część posagu królowej Filipy. Wówczas przybyło do Anglii kilka rodzin tkaczy. Naszym zadaniem było zapoczątkowanie przemysłu tkackiego w Anglii, żeby nie trzeba było wysyłać wełny do obróbki za granicę. Ponieważ byliśmy prześladowani za naszą wiarę, po pewnym czasie opuściliśmy Anglię i przenieśliśmy się do Holandii. Dziesięć lat temu mieliśmy sposobność przeniesienia się do angielskich kolonii w Nowym Świecie, niestety jednak nasz statek „Speedwell” zaczął przeciekać. Musieliśmy zawinąć do angielskiego portu. Zaproponowano nam wyjazd do Irlandii albo powrót do Holandii. Wybraliśmy Irlandię. Zrządzeniem boskim w dniu, w którym dopłynęliśmy, pan Maguire znalazł się w portowych dokach. Oferował nam schronienie w Maguire's Ford, jeśli tylko będziemy żyć w zgodzie z katolickimi sąsiadami. Jak mogliśmy nie przystać na tę propozycję? Zbyt dobrze wiedzieliśmy, czym są prześladowania. Jednak niektórzy nasi pobratymcy nie potrafili wyzbyć się uprzedzeń, więc musieliśmy się z nimi rozstać. Nigdy nie żałowaliśmy dnia, kiedy tu przybyliśmy, milady.

– Ja też nie. Mój kuzyn, Cullen Butler, pisa! mi, że założyliście w wiosce niewielki warsztat tkacki i nauczyliście tego fachu waszych katolickich sąsiadów. Bardzo mi się podoba twoja inicjatywa, pastorze. A jutro się przekonam, czy właściwie potrafisz ocenić kandydata na męża – uśmiechnęła się Jasmine.

– Widziałem młodą panią jadącą konno z panem Maguirem. Śliczna dziewczyna. William Devers będzie dla niej dobrym mężem – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.

– Jeśli będą do siebie pasować – zauważyła Jasmine. – Jestem nowoczesną matką i nie będę zmuszać córki do zawarcia nieszczęśliwego związku, Samuelu Steen. Pastor wyglądał na nieco zaskoczonego, ale nic nie powiedział. Był pewien, że młodzi się polubią. A poza tym w końcu rodzice postawią na swoim i dojdzie do ślubu.

– Twoja córka jest protestantką, milady? – zapytał.

– Urodziła się tutaj, w Maguire's Ford, jako pogrobowiec mojego drugiego męża i została ochrzczona przez mojego kuzyna. Jednak wychowywała się w wierze Kościoła anglikańskiego – wyjaśniła Jasmine.

– Może powinienem ją ochrzcić jako protestantkę – zaproponował. – Sir Shane i jego żona są bardzo zasadniczy i mogą być zaniepokojeni tymi informacjami. Oczywiście nie chcę nikogo urazić, milady.

– Porządnemu chrześcijaninowi jeden chrzest w zupełności wystarczy, Samuelu Steen – rzekła Jasmine. – Jeśli zaniepokoi ich fakt, że moja córka została ochrzczona jako katoliczka, to być może ich syn nie jest pisany lady Fortune. W końcu jest ona bogatą dziedziczką. Może sobie przebierać w kandydatach do ręki. To nie musi być William Devers. To tylko zrządzenie opatrzności, że Fortune w ogóle bierze go pod uwagę. – Uśmiechnęła się słodko do pastora. Wielebny Steen pomyślał, że ma do czynienia ze stanowczą kobietą i wcale go to nie zraziło. Miał nadzieję, że jej córka jest równie twarda, gdyż przyszła teściowa lady Fortune, lady Jane Annę Devers, była równie nieugięta, jak księżna Glenkirk. Była nieprzejednaną protestantką, która zdążyła już mu wspomnieć o usunięciu katolików z Maguire's Ford, gdy jej syn zostanie właścicielem majątku. Oczywiście młody William był elastyczniejszy i, jeśli młoda para osiądzie na stałe w Erne Rock, łatwiej ulegnie wpływom żony, a nie swojej matki, co zdaniem Samuela Steen byłoby dużo lepsze. Nie widział powodu, aby przeganiać z wioski katolików z powodu ich wiary. Wszystkim dobrze się wiodło. Jeśli nikt nie będzie się wtrącał, pozostaną w dobrych stosunkach.


*

W dniu przybycia rodziny Devers Fortune wykąpała się przy asyście swej nowej pokojówki, Rois, najmłodszej wnuczki Bride Duffy. Była to smukła osiemnastolatka z ciemnymi warkoczami, ogromnymi niebieskimi oczami i porcelanową cerą, delikatnie nakrapianą paroma piegami na nosie. Mówiła miękkim, melodyjnym głosem i była nieśmiała wobec swojej pani. Jej babka przez parę miesięcy szkoliła ją do objęcia tej atrakcyjnej pozycji w przyszłym domu lady Fortune.

– Czy kiedykolwiek miałaś zalotnika, Rois? – zapytała Fortune, wychodząc z balii i pozwalając się otulić miękkim, nagrzanym ręcznikiem. Rois zaczerwieniła się wdzięcznie.

– Kevin Hennesey i ja lubimy wspólne spacery, mi – lady, ale babka mówi, że powinniśmy się skoncentrować na naszych obowiązkach. Może za rok czy dwa będzie nam wolno zalecać się do siebie.

– Co robi twój Kevin? – spytała zaintrygowana Fortune.

Wyglądało na to, że jej pokojówka miała tak samo ograniczoną swobodę, jak ona.

– Kevin pomaga panu Maguire'owi przy koniach – powiedziała Rois.

– Lubi swoje zajęcie? Dobrze mu idzie? – drążyła dalej Fortune. Na Boga! Wyciąganie wiadomości od Rois było jak wyrywanie zębów.

– Owszem, kocha te bestie, jak nazywa konie. I świetnie sobie z nimi radzi. Powiadają, że pewnego dnia zajmie miejsce pana Maguire'a, ale to oczywiście bardzo odległa sprawa, milady – odparła Rois z zapałem.

– Całowałaś się już z nim? Rois ponownie oblała się rumieńcem, jeszcze czerwieńszym niż poprzednio.

– Och, milady – jęknęła. – Nie powinna pani zadawać mi takich pytań.

– To znaczy, że się całowałaś! – stwierdziła Fortune. – Świetnie! Jak to jest, gdy ktoś cię całuje? Nikt mnie nigdy nie całował, poza krewnymi. Z zalotnikiem jest chyba zupełnie inaczej, prawda? Rois kiwnęła głową, energicznie panią wycierając. Nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Kiedy Kevin mnie całuje – zaczęła, po czym pospiesznie poprawiła się – gdyby Kevin mnie pocałował, serce biłoby mi jak młot i miałabym wrażenie, że wypełnia mnie światło. Trudno to opisać, ale to coś cudownego. Oczywiście, gdyby się rzeczywiście wydarzyło. Fortune zachichotała przewrotnie.

– Niewiele mi to mówi, Rois – rzekła szczerze. – Myślę, że samej trzeba doświadczyć pocałunku, żeby wiedzieć, jak to jest naprawdę. Ciekawe, ile czasu minie, zanim William Devers spróbuje mnie pocałować. Ciekawa też jestem, czy mi się ten pocałunek spodoba.

– Kobietom zwykle się podoba – odpowiedziała Rois. Potem nałożyła czystą koszulę swojej pani przez głowę.

– Na pewno podoba się mojej matce – zauważyła Fortune, wygładzając koronkę obszywającą głęboko wycięty dekolt koszuli i brzeg bufiastych, sięgających ramion rękawów. Rois wciągnęła na szczupłe nogi Fortune jedwabne, kremowe pończochy, mocując je złotymi rozetkami. Potem pomogła jej założyć kilka halek i wreszcie spódnicę z ciężkiego, zielonego jedwabiu, opadającą fałdami z tyłu i rozciętą z przodu, aby odsłonić halkę z kremowo – złotego brokatu.

– Usiądź, milady, żebym mogła cię uczesać – powiedziała Rois. Uwolniła ognistą masę włosów, spiętą na czubku głowy Fortune i zaczęła je energicznie szczotkować. Później zrobiła przedziałek na środku i związała włosy w płaski supeł na karku dziewczyny. Pojedynczy lok nad lewym uchem Fortune przewiązała złotą wstążką, wyszywaną perłami. Odsunęła się o krok, żeby przyjrzeć się swojemu dziełu, i uśmiechnęła się. – A teraz założymy stanik, milady – powiedziała. Pomogła Fortune nałożyć wycięty w karo kubraczek i zdecydowanym ruchem obciągnęła go w dół, żeby wyjrzała spod niego koronka koszuli. Suknia była prosta, ale niewątpliwie kosztowna.

– Ślicznie pani wygląda – stwierdziła Rois. – Czy mam podać szkatułkę z biżuterią?

– Tak, proszę – odparła Fortune. Kiedy służąca otworzyła puzderko, Fortune wybrała pojedynczy, długi sznur kremowych pereł i założyła go na szyję. Na jej sukni prezentowały się idealnie. Na lewej ręce zapięła bransoletkę, zrobioną z pereł nanizanych na dwa sznurki. Jej drugą rękę zdobił złoty łańcuszek, wysadzany szmaragdami. Fortune zastanowiła się przez chwilę, po czym wybrała pierścionek z ogromną perłą i okrągłym szmaragdem oraz prosty, złoty sygnet z herbem Lindleyów, przedstawiającym dwa łabędzie z szyjami wygiętymi w kształt idealnego serca.

– Tak – powiedziała ze śmiechem. – To powinno zrobić wystarczające wrażenie podczas pierwszego spotkania.

– Ale pani jest przewrotna, milady – zachichotała Rois, odstawiając na bok szkatułkę z precjozami. Rozległo się ciche pukanie do drzwi, ale zanim Rois zdążyła do nich podejść, otworzyły się, wpuszczając do środka księżną Glenkirk, odzianą w jedwabną suknię w kolorze czerwonego wina, z naszyjnikiem z rubinów wielkości gołębich jajek na szyi i pasującymi do niego rubinowymi kolczykami oraz kilkoma kosztownymi bransoletami i eleganckimi pierścieniami na rękach. Była uczesana tak samo, jak córka, tyle że bez loka nad uchem.

– Wyglądasz cudownie, kochanie – odezwała się, komplementując zarazem córkę i służącą. – Zieleń świetnie pasuje do twoich włosów, oczu i cery. Masz bardzo jasną, typową irlandzką cerę, po O'Malleyach, skarbie.