Kiedy przyszła jego kolej, Alec wziął podwójnego hamburgera z serem, największą porcję frytek, dużą colę i czekoladowy koktajl, a potem poczekał, aż Trent zamówi coś dla siebie. Potem już z tackami poszukali wolnego stolika na ulicy, skąd rozciągał się widok na stoki. Ponieważ sezon zaczął się na dobre, musieli zadowolić się nieuprzątniętym stolikiem. Alec odsunął śmieci na bok i rzucił się do zapychania żołądka, nim z głodu przyschnie mu do kręgosłupa. Kiedy podskoczył mu poziom cukru we krwi, z błogością przewrócił oczami. Boże, może jednak przeżyje, doszedł do wniosku, przełykając garść posolonych frytek.

– Nie widziałem sprawozdania na temat ruchu pojazdów śnieżnych, kiedy zajrzałem dziś rano na posterunek strażacki. Widziałeś, żeby ktoś jechał w góry?

Trent skrzywił się do Aleca.

– Myślałem, że wziąłeś tydzień wolnego.

– No bo wziąłem.

– Wiesz co, Hunter? – Trent odłożył hamburgera. – Nie jestem pewien, czy dociera do ciebie idea urlopu. Widzisz, większość ludzi wyjeżdża wtedy gdzieś odpocząć i się zabawić.

– Aha, i przyjeżdżają do Silver Mountain. – Machnął ręką, ogarniając kurort, począwszy od sklepów i restauracji z bożonarodzeniowymi dekoracjami, skończywszy na pokrytych śniegiem górach. – Szczęściarz ze mnie, że już tu jestem.

– To przynajmniej powstrzymaj się od przychodzenia codziennie do biura.

– Nie mogę. Muszę podrzucać Buddy’ego. – Mówił o swoim golden retrieverze, jednym z najlepszych psów ratujących ofiary lawin w hrabstwie. – Wiesz, jaki się robi smutny, gdy nie pracuje. Chłopcy z remizy obiecali, że pozwolą mu jeździć z nimi, kiedy będę dawał lekcje. Ponieważ biuro mam tuż obok, to trudno nie zajrzeć po drodze.

– Jasne. – Trent pokiwał sceptycznie głową. – Tylko podrzuciłeś Buddy’ego i wcale nie wziąłeś się do żadnej roboty.

– Zdefiniuj słowo „robota”. – Widząc irytację przyjaciela, Alec zmiękł. – No dobra, może zerknąłem na raporty strażników leśnych.

– No tak.

– Wygląda na to, że w Parks Peak śnieg już solidnie się nawarstwił.

– Aha. – Trent spokojnie włożył frytkę do ust.

– Wysadzicie go?

– Jeśli dziś rano znowu będzie padał śnieg, to wysadzimy go jutro rano.

– Wykorzystacie nowy sprzęt lawinowy? – Aha.

– Przyda wam się pomoc? – Nie.

– Bo gdyby jednak…

– Alec. – Trent skrzywił się. – Masz urlop.

– Stary – jęknął – i to jest problem z urlopem. Nie ma żadnej zabawy.

Trent parsknął śmiechem.

– Ty naprawdę jesteś wariat, wiesz?

– No to co z tego? Bywa.

– A co do wieczoru kawalerskiego Willa w piątek – zmienił temat Trent. – Wszystko załatwiłeś?

– Ej, nie pierwszy raz jestem drużbą, wiem, co robię.

– O ile pamiętasz, ostatnim razem zostałeś sam z gigantycznym rachunkiem. Jeśli będziesz potrzebował więcej kasy po wieczorze, to daj mi znać, zawieszę przepustki chłopaków na wyciąg, dopóki się nie zrzucą, ile trzeba.

– Potrzebuję tylko… – Urwał, kiedy wysoka blondynka w niebiesko – białej kurtce Spyder zatrzymała się kilka kroków dalej. – Christine?

Odwróciła się. Trzymała tacę z jedzeniem. Uśmiechnęła się na jego widok. Wyglądała na wypoczętą i promienną. Wydawała się jeszcze ładniejsza niż wczoraj, co wiele mówiło.

– Hej – przywitała się. – Zamierzałam coś przegryźć przez lekcją, ale nie widzę wolnego stolika.

– Może przyłączysz się do nas?

Szybko oczyścił blat, żeby zrobić miejsce na jej tacę.

– Dzięki. Byłoby miło. Usiadła obok niego.

Trent popatrzył to na nią, to na Aleca i uniósł brew.

– „Niezła”? Stary, kup sobie okulary.

– Co? – Christine zamrugała.

– Nic. – Alec kopnął Trenta pod stołem. – Chris, poznaj Trenta, Trent, to Chris.

– Christine – poprawiła go i podała dłoń Trentowi. Alec przechylił głowę.

– Dlaczego nie Chris?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, jakby nigdy nie przyszło jej do głowy to pytanie. – Zawsze mówiono na mnie Christine.

– A co powiesz na Christi? – zasugerował z filuternym uśmiechem.

– Zdecydowanie nie.

Zaśmiała się gardłowo. Ich spojrzenia spotkały się i natychmiast buchnęło żarem, zupełnie jak wczoraj. Jednak tym razem odwróciła wzrok i skupiła się na rozpakowywaniu kanapki z indykiem. Zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiała się nad jakimś problemem.

– Więc… – zagadnęła Trenta. – Jesteś z patrolu narciarskiego, tak? Zawsze uważałam, że to świetna praca.

– Fakt. – Trent napuszył się, widząc, że zwróciła na niego uwagę, i Alec zastanawiał się, czy znowu go nie kopnąć. – Nawet jeśli nie jest to tak świetna zabawa jak robota Aleca.

– Tak? – Spojrzała na swojego instruktora z dziwną nadzieją w oczach. – A czym się zajmujesz?

– Och, Alec nie pracuje. – Trent szybko się wciął. – Po prostu bawi się przez cały dzień, prawda, stary?

– O ile inni mi pozwolą – burknął Alec. – Ach.

Christine starała się zachować pokerową twarz, kiedy ogarnęło ją rozczarowanie. Najwyraźniej nie opuszczało jej szczęście do nieudaczników i znowu wybrała czarującego spryciarza, który doił rodzinę i przyjaciół, niby to szukając pracy. Powinna była się domyślić, będąc świadkiem wczorajszej sceny, kiedy namówił kelnerkę, aby kupiła mu lunch. Jak to możliwe, że nie zauważała takich oczywistych sygnałów już na samym początku, skoro to dokładnie jedna z tych rzeczy, które później doprowadzały ją do szału?

Alec i jego kumpel rozmawiali jeszcze chwilę, a ona jadła. Potem Trent wstał, żeby już iść.

– Christine… – Wyciągnął do niej rękę. – Miło było cię poznać. Jak długo zostajesz w Silver Mountain?

– Trzy tygodnie.

– Świetnie. Może się jeszcze spotkamy.

– Może.

Przyjrzała mu się uważniej. Nie był tak wysoki jak Alec, ale miał w sobie coś łobuzerskiego. I przynajmniej zarabiał na siebie, pomyślała, gdy przytrzymał dłużej jej dłoń i spojrzenie. Może jej przyjaciółki zaaprobowałyby jego. Szkoda, że ta myśl nie podniecała jej tak jak pomysł pocałowania Aleca.

– Przepraszam – wtrącił się Alec, zerkając ze złością na kumpla. – Nie masz żadnej roboty? Krążą plotki o kłusowniku w okolicy.

– To robota strażników leśnych.

– W najbliższej okolicy – dodał z naciskiem Alec.

– Och. – Trent zakłopotał się, wypuszczając dłoń Christine. – Przepraszam, hm, już lecę. Alec, mówiłem serio o tym rachunku. Jak będziesz musiał zapłacić, to daj mi znać.

– Uznaj, że ta pożyczona dwudziestka to twój wkład na rzecz rachunku.

– Świetnie. To do zobaczenia na imprezie w piątek. Christine spojrzała na Aleca, gdy jego kumpel odszedł.

Przyjaciele musieli płacić za niego rachunki w barze? Dobry Boże, rzeczywiście przyciągała nieudaczników jak magnes, tak jak to powiedziała Maddy. Na szczęście nie prosił jej o pieniądze ani o miejsce, żeby przekimać po odwyku, albo o pomoc w znalezieniu pracy czy o milion innych rzeczy, których nie potrafiła odmówić. Nie prosił, bo się nie zaangażowała. W żadnym razie tego nie zrobi.

– Skończyłaś?

Skinął w stronę resztek kanapki na jej tacy.

– Tak. – Otarła ręce w serwetkę.

– Świetnie.

Uśmiechnął się i mimo wszystkich poważnych ostrzeżeń rozsądku serce zabiło jej mocniej.

– Zastanawiałem się nad dzisiejszą lekcją. Ponieważ wczoraj tak świetnie ci poszło, co powiesz, żeby pójść na trasę treningową i złapać trochę świeżego powietrza?

– Żartujesz? Z przyjemnością!

Natychmiast się rozchmurzyła. Nawet jeśli Alec Hunter absolutnie odpadał jako kandydat na chłopaka, to jeśli idzie o naukę jazdy na nartach, był genialny.

– Więc do roboty.


Przez całą lekcję Christine musiała ciągle przypominać sobie, że Alec nie wchodzi w grę. Po prostu za dobrze się przy nim bawiła. O rety, on naprawdę potrafił jeździć! Cały dzień spędzili na trasie treningowej, pracując nad skokami. Pod koniec lekcji jej uda krzyczały z bólu, ale każda rzecz, której jej nauczył, zwiększyła jej wiarę w siebie.

W końcu skończyli trenowanie manewrów i zatrzymali się na początku trasy zjazdowej, która schodziła do podnóża góry.

– Jesteś pewna, że minęło czternaście lat, odkąd ostatni raz jeździłaś? – zapytał, gdy złapali oddech.

– Bóg mi świadkiem – odparła ze śmiechem.

Przy Alecu miała wrażenie, że śmieje się bez przerwy, z byle drobiazgu.

Posmarował usta pomadką ochronną, przyglądając się stokowi przed nimi.

– Wygląda na to, że mamy tę trasę tylko dla siebie. – Spojrzał na Christine z szelmowskim błyskiem w oku. – Kto pierwszy na dół, ten lepszy!

– Patrol narciarski nie patrzy krzywo na takie wyczyny?

– Tylko wtedy, kiedy jedzie się zbyt brawurowo. – Poprawił gogle. – Poza tym mam z nimi dobre układy.

Pokręciła głową, żałując, że nie jest chociaż trochę mniej atrakcyjny. Z drugiej strony nawet jeśli nie mogła się z nim spotykać, nadal mogła cieszyć się z jego towarzystwa.

– Dobra! – Ustawiła się na pozycji. – Wchodzę w to.

– Raz, dwa, trzy, jazda! – krzyknął i bez uprzedzenia odepchnął się. Wystrzelił tuż przed nią.

– Oszust! – zawołała, ruszając za nim.

Wszedł w kilka szybkich zakrętów z siłą i wdziękiem, które wzbudziły jej podziw. Ale nie zgadzała się na porażkę bez walki. Przyspieszyła, ignorując ból mięśni. Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, a drzewa śmigały po bokach. Choćby nie wiem jak się starała, nie miała szans. Zatrzymała się u podnóża kilka sekund po nim, dysząc ciężko.

– Nieźle, Chris. – Pokiwał z aprobatą, przesuwając gogle. – Prawie zmusiłaś mnie do wysiłku.

– Samochwała – dobrodusznie zażartowała, zdejmując narty. Wokół nich kręcili się ludzie, jedni wracali do wyciągu, inni kończyli dzień tak jak oni.

– Dogoniłabym cię, gdybyś nie wystartował z wyprzedzeniem.

– Wszystkie chwyty dozwolone.

Uśmiechnął się szeroko, nie chcąc się przyznać, że naprawdę musiał się wysilić. Z drugiej strony potrzebował solidnego wysiłku, żeby zrobić coś z podnieceniem, które narastało w nim całe popołudnie. Nie mógł się zdecydować, czego bardziej pragnął, rozebrać tę kobietę czy po prostu usiąść, porozmawiać z nią i lepiej poznać. W gruncie rzeczy najchętniej najpierw by ją rozebrał, a potem porozmawiał, ale kobiety zwykle wolały odwrotną kolejność. Wyprostował się, gdy zdjął narty.