Trzysta tysięcy dolarów operacja. I tyle tysięcy złotych brakuje. Ładny pieniądz, nie ma co. Ciekawe, skoro Bóg daje to, czego ludzie potrzebują, dlaczego nie dał tych paru groszy Jędrzejowi?


*

Piotr odetchnął z ulgą. Zamknięte na dolny zamek, to znaczy, że Baśka jeszcze nie wróciła. Przestraszył się, bo kiedyś lubił wracać do domu, a teraz lubi trochę mniej.

Woli wracać do pustego mieszkania, kto by pomyślał.

Różowy Dresik nie wyśledził go, pewnie przyłapie Baśkę.

Piotr odstawia torbę na stołek w przedpokoju. W torbie ma aparat Nikon, lampę, obiektyw, którym można robić makrofotografie oraz obiektyw AF 80-200, którym makrofotografii robić nie można, bo jest długoogniskowy. Oba zostały wzięte na kredyt.

Oprócz aparatu i obiektywów w torbie Piotra spokojnie drzemie sobie maleńka gruszka, która służy innym ludziom do czyszczenia niemowlęcego noska, a Piotrowi służy do czyszczenia matrycy aparatu. Nie jest to łatwe, trzeba delikatnie podnieść lusterko, delikatnie włożyć czubek gruszki pod lustro i delikatnie dmuchnąć parę razy gruszką. Zawartość dziecięcego noska nie jest usuwana tak pieczołowicie jak okruchy życia z aparatu Piotra. Zważywszy na to, że każda zmiana obiektywu powoduje przyklejanie się cząsteczek brudu, kurzu i tego wszystkiego, co lata w powietrzu, gruszka jest niezbędna prawie tak bardzo, jak pędzelek do nakładania pudru za złote, który podprowadził Basi i którym czyści obiektyw.

Oprócz aparatu, obiektywów, gruszki oraz pędzelka Piotr nosi ze sobą duży notes.

Jeszcze do niedawna wpisy w kalendarzu Piotra wyglądały następująco: Adam Gładysz – wtorek lub Bernadetta Izdebska – plener, Newsweek lub modelka Handa prosi o kontakt.

Teraz wyglądają bardziej tajemniczo: Na przykład tak: Jotem – sp, format 30140, środa 17.

Lub Makalin Cezary – odebrać piątek.

Jotem to Jola Markowska, sp. – sesja prywatna, format 30 na 40, oddać na CD. Makalin to skrót od Magdy i Kaliny, które zażądały portfolio, ale teraz nie chcą płacić. Piotrek nie może się zdecydować, czy im oddać zdjęcia i uwierzyć, że zapłacą przy okazji, czy czekać, aż zapłacą, i potem oddać, przy okazji. Zdjęcia Kaliny i Magdy nie zachwyciłyby Basi, ponieważ obie panny są rozebrane, a jedna z nich ma kolczyk w pępku, co Piotr, trzeba mu przyznać uczciwie, zauważył, likwidując niewielkie znamię na udzie za pomocą fotoshopa.

Cezary został do Makalinu dopisany dla niepoznaki.

Niepoznaka musiała się pojawić, ponieważ Basia nabrała niemiłego zwyczaju oglądania kalendarza Piotra i zadawania kłopotliwych pytań. Na przykład: Czy ty musisz spotykać się z tymi wszystkimi kobietami?

Piotr nie bardzo umie odpowiadać na takie pytania.

Kiedyś spróbował wyjaśnić Basi, że trudno jest zrobić zdjęcie obiektu, nie widząc obiektu, ale Basia się obraziła, że ją lekceważy.

Piotr nie chciał awantur.

W związku z tym jego kalendarz wyglądał coraz bardziej tajemniczo. Przed wejściem do domu kasował wykaz rozmów, bo miał wrażenie, że Basia zagląda w komórkę i sprawdza.

Przestał podawać domowy numer telefonu.

Żeby jej nie denerwować.

Im bardziej się starał, tym bardziej czuł się jak intruz.

– Jak zdjęcia?

– W porządku – odpowiadał. Bo co mógł powiedzieć?

– Fatalnie wyglądały, chude, z celulitem – spróbował kiedyś po sesji mody.

– Nie wierzę ci, tylko tak mówisz.

– Cudowna kobieta, jak ona rzeźbi, koniecznie musisz się ze mną tam wybrać następnym razem, robi fajne tkaniny, powiedziała, że odstąpi po kosztach – mówił.

– Musiałeś być uroczy – mówiła Baśka i chłodła z minuty na minutę – a poza tym nienawidzę tkanin.

Więc milczał coraz częściej.

Od czasu kiedy Piotr został zatrudniony w CHOMĄCIE, pojawiły się nie tylko stałe zlecenia na premiera i prezydenta, najlepiej z głupimi minami (ach, żeby premier przy mnie kiedyś pośliznął się na skórce banana i wylądował twarzą w wiadrze keczupu, które właśnie upuścił przewracający się na stos kurczaków prezydent), ale i mnóstwo prywatnych zleceń.

A to od dziewczyn, które przeczytały ogłoszenia w prasie (młoda, zgrabna, bezpruderyjna znajdzie pracę, oferty wyłącznie ze zdjęciem), a to od początkujących modelek (pani jest zdecydowanie niesamowita, moja agencja poszukuje takich właśnie kobiet, portfolio koniecznie i tysiąc złotych wpisowego, ale to się zwróci w ciągu dwóch dni), a to od zakochanych panienek, które z pewną nieśmiałością dzwoniły i prosiły o zdjęcia (takie no wie pan, żeby chłopak w wojsku o mnie nie zapomniał, i czy można płacić na raty?).

Mieszkanie Basi i Piotra mieści się na trzecim piętrze w starej kamienicy przy Ziołowej 32. Mieszkali w nim rodzice Piotra, a przedtem rodzice jego matki. Babcię Piotrek pamięta jak przez mgłę. Siedziała w dużym pokoju, tym z balkonem z kutego żelaza, i przyglądała się figurkom z miśnieńskiej porcelany i zdjęciom swoich bliskich, ponieważ niedługo miała stracić wzrok. Piotr pamięta za to jej mocny głos, który zakazywał wstępu do pokoju – Czy nikt w tym domu nie rozumie, że muszę się skupić. Tracę wzrok!

Rodzice Piotra chodzili na palcach, delikatne pukanie do drzwi wywoływało babcię na wspólne posiłki, od których czasami wymawiała się migreną. Po śmierci babci odkryli mahoniowe pudełko wypełnione fotografiami, lekko nadwerężonymi na brzegach, babcia musiała je oglądać w ostatnim czasie przez lupę. Piotr, wówczas jeszcze chłopiec, nie był w stanie zrozumieć, dlaczego babcia wolała oglądać zdjęcia niż żywych ludzi. W ten oto podstępny sposób, studiując zachowanie babci, zakochał się w fotografii, i to była jego pierwsza odwzajemniona miłość, ponieważ zdjęcie, które wysłał na konkurs, zdobyło nagrodę.

Nagrodzone zdjęcie przestawiało pracownika kostnicy, który wlewa prosto do gardła wodę ognistą z butelki Polmosu na tle malowniczego trupa, pozostawionego na trochę bez opieki, ponieważ trup może poczekać, a wódka, jak wiadomo, nie.

Piotrek zrobił to zdjęcie zenithem, wykorzystując chwilowe zainteresowanie pracownika kostnicy szybkim zaspokojeniem pragnienia i odwracając od siebie uwagę rodziców, o co zresztą było nietrudno, ponieważ rodzice zainteresowani byli załatwianiem z innym pracownikiem przygotowań do pogrzebu babci.

Zdjęcia zatytułował OTO ŻYCIE i posłał na międzynarodowy konkurs w Paryżu, nie licząc się z kosztami. Miał wtedy dwanaście lat. Kiedy z Paryża przyszło zawiadomienie o nagrodzie i zaproszenie do jej odebrania, w domu rozpętało się piekło.

Tak więc Piotr wiedział, kim będzie, właściwie od zawsze, i choć zmieniały się aparaty, po zenicie przyszedł czas practiki, po niej yashika, a potem canon, aż wreszcie nastąpił czas nikona, miłość Piotra była wieczna jak trawa.

Rodzice pogodzili się z tym, że Piotr nie zostanie adwokatem, lekarzem, inżynierem, architektem ani nawet międzynarodowym specjalistą od politologii lub marketingu i zarządzania, tylko będzie się obijał, bo czymże innym jest zawód fotoreportera lub fotografa, jak nie próbą obijania się przez całe życie.

– Nie dostaniesz nawet kredytu! – bolała matka Piotra, która nie mogła zrozumieć, że wolny zawód to też zawód.

– A co z ubezpieczeniem, przecież ty nawet etatu nie masz. – Ojciec Piotra od czasu do czasu przypominał sobie, że brak etatu grozi śmiercią lub kalectwem. – Co z emeryturą? Przestałbyś się bawić i wziąłbyś się do jakiejś roboty!

Rodzice umarli jedno po drugim w zeszłym roku i wcale nie nacieszyli się emeryturą i ubezpieczeniem. A Piotr zaczął przywiązywać większą wagę do teraźniejszości niż do przyszłości.

Basia doceniała pasję Piotrka, dopóki to była doktor N, oskarżona o handel skórami. Lub premier, nieprzewrócony, niestety, na stos hot dogów. A nawet prezydent. Lub zwierzaczek jakiś złapany w locie, niekoniecznie latający, jak kot Buby, który malowniczo zsunął się kiedyś z parapetu prosto w obiektyw Piotra. Z trzeciego piętra! I przeżył.

Ale od kiedy poddawał komputerowej obróbce inne panie (pokaz bielizny na targach w Poznaniu), była coraz mniej zadowolona.

A przecież walczył o to, żeby mieć coraz więcej zleceń i pomału to się udawało już imiennie. Był akredytowany przy gali gwiazd, miał zamówienia na sesje z paru dobrych miesięczników – tylko się cieszyć!

Tyle że Basia się właśnie cieszyć przestała.

– A to gdzie robiłeś, nie pokazywałeś mi – mówiła, stając za plecami Piotra.

– Chyba ci mówiłem, to na…

– Nie mówiłeś, zresztą mnie to wcale nie obchodzi. – Pretensja Basi przeradzała się w smutek, choć wcale nie chciał jej zasmucać. Miała wystarczająco smutne dzieciństwo, wiedział przecież.

Więc, cholera, coś zaczynało poważnie szwankować w ich małżeństwie i Piotr nie miał pojęcia dlaczego.

Założył łańcuch, to zostało mu jeszcze z dzieciństwa, kiedy rodzice wykazywali nieprzyjemne oznaki niezadowolenia, że zapominał o łańcuchu, i poszedł prosto do kuchni. Sięgnął po butelkę mineralnej gazowanej i nacisnął przycisk automatycznej sekretarki.

No new message – zawiadomił go aparat Panasonic i Piotra to wcale nie zdziwiło. Podniósł się i przeszedł do dużego pokoju, zwanego przez Basie w przypływie energii salonem, i zobaczył, że na balkonie znowu uwijają się gołębie. Otworzył drzwi i klasnął w dłonie, jeden gołąb odfrunął, a drugi spojrzał na niego z pretensją i nie ruszył się ani o krok.

Basia brzydziła się wszystkiego, co lata, od komarów, os, pszczół, nawet motyli, przez mniejsze i większe ptaki aż do samolotów. Wyjątkowo brzydziła się gołębi, które z upodobaniem upatrywały sobie ich balkon na miejsce schadzek. A ten gołąb trzymał w dziobie jakiś zeschły patyk i patrzył na Piotra wyczekująco. Odejdzie ten człowiek czy nie odejdzie? Piotr nie odszedł, wprost przeciwnie, ruszył ku niemu, gołąb podniósł się i przeskoczył na sąsiedni balkon. Piotr westchnął, wiedział, jak to się skończy. Niepostrzeżenie dla nich balkon znowu stanie się gołębim gniazdem, a jeśli tylko Basia zobaczy jaja, wpadnie w rozpacz, bo gołębie roznoszą: różne świństwa, zarazki, choroby, a nawet pluskwy pod skrzydłami, ale przecież nie wolno niszczyć życia.