Buba pojawiała się i znikała w najmniej oczekiwanych momentach. Nigdy nie mówiła o swojej rodzinie, zupełnie jakby była dzieckiem znalezionym przez ciotkę w kapuście. Zresztą bardzo długo myślała, że tak było naprawdę. Ciotka jej opowiadała, jak rozchylała liść po liściu i nagle ze środka wyskoczyła Buba. Kiedy Buba skończyła dziewięć lat, zobaczyła pole niezebranej kapusty. Był luty, stopniał śnieg, spod śniegu wyjrzały rozmiękczone, gnijące i meduzowate placki. Chwyciła ciotkę za rękę i krzyknęła:

– Przecież ja się urodziłam w styczniu, a w styczniu nie ma kapusty!

Basia wprowadzała Bubę w świat dorosłych kobiet, co na ogół sprowadzało się do banalnych opowieści, najpierw jacy wredni są chłopcy, a z czasem – jacy wredni są mężczyźni, wszyscy oprócz Piotra.

Różnica wieku między nimi zacierała się jak późny świt.

Buba wydawała się starsza, niż była, a Basia młodsza. Za ile lat będą w tym samym wieku?

Julia uczyła Bubę francuskiego, ale pewnego dnia francuski przestał Bubę interesować. Właściwie jej znajomość języka skończyła się na odmianie czasowników mieć i być, avoir i etre, które to czasowniki były niezbędne do tworzenia czasów, których francuski ma nieskończoną ilość. Bubę to mocno zirytowało i zapisała się na hiszpański. Wkrótce okazało się, że nauczyciel hiszpańskiego wrócił do Kostaryki, z której, ku zdziwieniu kursantów, pochodził, a Buba postanowiła zapisać się na kursy japońskiego. Po dwóch tygodniach zrezygnowała z nauki języka, za to ze znajomą poznaną na kursie zapisała się na kurs origami. Dzisiaj uczy się rosyjskiego, żeby być oryginalna. I angielskiego. Jeszcze nie wie, że angielski ma dużo więcej skomplikowanych czasów niż francuski, a może i hiszpański.

Teraz Buba jest blondynką. Idzie ruchliwą ulicą w kierunku plebanii i lekko się chwieje.

Może nie powinna tyle pić?


*

Entliczek pentliczek czerwony stoliczek Miłość i śmierć na kogo wypadnie entliczek pentliczek na tego bęc.

W tym mieście mieszkają, w tej starej kamienicy, i jeszcze w tamtej, i na strychu, i w wynajętym mieszkaniu, i w okropnym bloku, te nowe bloki są takie nieprzyjazne.


*

Najlepiej ma Basia z Piotrem, bo odziedziczyli mieszkanie po jego rodzicach.

No, ale Piotr nie ma już rodziców, co nie jest najlepsze.

Za to ma żonę, i żyją szczęśliwie, a o to przecież niełatwo. I nie musi sobie sam gotować.

Najgorzej ma Basia, bo nigdy jako mężatka nie była u siebie, zawsze u Piotra.

No, ale Basią ma się kto opiekować, mąż ją kocha, a to znowu nie takie powszednie, prawda?

Za to Basia nie znosi swojej pracy. Cóż jest przyjemnego w byciu bibliotekarką, gdy bibliotekę wkrótce zlikwidują?

Najlepiej ma Krzysztof. Wynajmuje mieszkanie i firma za to płaci, a niech mnie!

No, ale żyć tak bez własnego kąta…

Najlepiej ma Julia. Jest w Anglii, a każdy by chciał być w Anglii, nie w tym syfie, który coraz bardziej nas otacza. Jeśli tylko człowiek czyta gazety i ogląda telewizję, rzecz jasna. Bo jeśli nie korzysta ze środków masowego przekazu, nie jest tak źle. Środki masowego przekazu są i tak lepsze od środków masowego rażenia.

Julia ma najgorzej, bo jest daleko od domu i od nich wszystkich, sama, na obczyźnie, człowiek kategorii drugiej, szczególnie w Anglii Anglicy są władcami świata, cała reszta jest kategorii drugiej.

Najlepiej ma Róża. Jest niezależna, wolna, robi, co chce, nieźle zarabia, ma własną firmę i, jakby tego było nie dosyć, figurę modelki.

Ale logicznie rzecz ujmując, Róża ma najgorzej. Wraca do pustego domu, w którym nikt na nią nie czeka. Co z tego, że spotyka się z Sebastianem? Po prostu taki układ.

Najlepiej ma Sebastian. Bez zobowiązań i przydziałów, spija śmietankę z tego życia, nie musi się z nikim liczyć, Róża idzie na taki układ, ale to ich sprawa. A bo to on jeden ma podwójne życie?

Z drugiej strony… Sebastian jeździ na rowerze i jest nauczycielem wychowania fizycznego. Obyś cudze dzieci… No owszem, spotyka się z Różą, ale zawsze u niej. W ogóle niewiele wiadomo o Sebastianie, pewno nie ma się czym pochwalić, a do domu, ze względów oczywistych, zaprosić ich nie może. Jakie to względy?

Nie pytali, bo nie należy włazić z buciorami w cudze życie.

Najlepiej ma Roman – jest twórcą. Co prawda chwilowo niezbyt liczącym się. Ta chwila trwa już ładnych parę lat, ale Roman robi to, co bardzo lubi robić, i mieszka na cudownym, odlotowym strychu, z poprzecznymi belkami i oknami z widokiem na dachy.

Jak jaki Toulouse-Lautrec.

Z tym, że szczęśliwie nie gnębią go choroby wielkiego malarza.

W zasadzie jednak Roman ma najgorzej. Mieszka na strychu, w zimie jest u niego mniej niż piętnaście stopni, przez okna wieje. I dorabia malowaniem mieszkań. Jego obrazów nikt nie kupuje. To straszne – robić coś, czego nikt nie docenia.

Najlepiej chyba ma Buba. Jej stara ciotka Gabriela umarła prawie cztery lata temu i pewnie zostawiła jej majątek, bo Buba nie musi pracować i nigdy nie martwi się o pieniądze. Robi, co chce, i jest taka młodziutka.

No, ale wszyscy współczują Bubie, że ma najgorzej. Nie dość, że nie miała nigdy prawdziwego rodzinnego domu, to po śmierci ciotki została sama jak palec.

Za to życie przed nią, bo jest najmłodsza z nich wszystkich.


*

A więc – Piotr, Basia, Buba, Krzysiek, Roman, Róża i Sebastian i nieobecna chwilowo Julia. Są zaprzyjaźnieni.

I najważniejsze, że wszystko o sobie wiedzą.

Na przykład Basia wie, że Róża jest pedantką. To wiele tłumaczy. Nawet jej higieniczny i regularny związek z Sebastianem. Piotrek wie, że Sebastian nie lubi mówić o tym, co robi. I nic dziwnego. Co można mówić o kolejnych czterdziestu pięciu minutach spędzanych z kupą bachorów?

Julia wiedziała, że Basia kocha się w Piotrku, dużo wcześniej, niż Piotr się dowiedział, że kocha Basie. Julia pierwsza się dowiedziała, kiedy Basia straciła cnotę. Buba wie, jakich perfum używa Roman i że używa ich rzadko. Właściwie to woda po goleniu, ale za to luksusowa. Nie jest to wiedza magiczna – wodę dostał Roman od Buby na imieniny półtora roku temu i nie zużył wiele, bo ostatnio, kiedy byli u niego, widziała w łazience prawie pół butelki.

Sebastian wie, że Krzysiek lubi tylko pilznera, a na przykład żywca nie tknie, nie wiadomo dlaczego.

Wszyscy wiedzą, że Krzysiek studiował w Niemczech i wrócił przed pracą dyplomową, bo… bo coś tam.

Krzysiek za to wie, że Piotrek ciągle szuka roboty.

Owszem, robi piękne zdjęcia, ale co z tego? Roczny PIT Piotrka to miesięczne zarobki Krzysztofa. No, może to przesada.

Róża wie, że romans Julii skończył się tragicznie. Basia wie, że romans Julii skończył się najlepiej jak mógł, to znaczy, że nie będzie z tym chłystkiem, który jej, Basi, nigdy się nie podobał. Basia wie, że Róża spłakała się na filmie „To tylko miłość”.

Ciekawe dlaczego, skoro to była komedia?


*

Ot, proszę bardzo, Piotr wychodzi. Nie na rękę mu przerywanie pracy w środku dnia, ma jeszcze zdjęcia, ale ksiądz Jędrzej prosił, żeby wpadli na chwilę, po trzeciej, no to trudno, pojedzie teraz do redakcji oddać zdjęcia.

Wychodzi cicho, bo sąsiadka z naprzeciwka zawsze, ale to zawsze, ilekroć słyszy ruch na klatce schodowej, uchyla drzwi.

– Panie Piotrusiu, to pan? – pyta zaciekawiona, co niezmiennie doprowadza Piotra do szewskiej pasji. – Co tam słychać?

Dresik różowy albo niebieski, ciałko opięte tym dresikiem, fałdy tłuszczu widoczne jak na dłoni, tfu, ohyda, jak się można tak ubierać w tym wieku! „Tam” – to znaczy gdzie? U nich? W mieście? Na świecie? I co to za pytanie!

– Dzień dobry pani – mówi wobec tego za każdym razem Piotr, najuprzejmiej jak potrafi. – Dziękuję. – I zbiega ze schodów, nie czekając na windę.

– Panie Piotrusiu! – Czasem Różowy Dresik znacznie wcześniej otwiera drzwi, zanim Piotr dopadnie schodów.

– Jakby pan był uprzejmy…

No i Piotr jest uprzejmy, jeśli nie jest szybki.

Masełko. Albo włoszczyzna. Albo sok pomarańczowy, ale tylko z czerwonych. Lub grejpfrutowy, ale tylko z czerwonych. Albo dwadzieścia deka sera żółtego, ale tylko krojonego. Dwadzieścia pięć deka szynkowej, ale tylko pokrojonej. Albo troszkę obsuszanej krakowskiej, ale niech zdejmą przed krojeniem ten nieprzyjemny sztuczny flak! I bardzo cienko pokrojonej.

A marchewka tylko jeśli będzie średnia, nie za duża, nie za mała. Włoszczyzna najlepiej nie w siatce, osobno wszystkie warzywka. Jakie? No, por, jak będzie ładny, to może być dwa, seler, dwie, trzy pietruszki, trochę kapusty kiszonej, byleby nie była za kwaśna.

Pan zapisze, ile panu jestem winna, to jak przyjdzie córka, w sobotę albo w niedzielę, to się rozliczy.

Bardzo proszę, sąsiadom trzeba pomagać.

Nawet wtedy, kiedy się wyrzuca śmieci, nawet bez skarpet, nawet bez kurtki w listopadzie. Bo:

– Panie Piotrusiu, jeśli pan taki uprzejmy…

– A nie sprawię kłopotu, jeśli recepta? – Ależ skąd, żaden kłopot.

I Piotr się cofa, wkłada kurtkę albo skarpety, albo buty, i zamiast trzyminutowego wyjścia z kubłem, pół godziny zmarnowane.

Tylko Buba umie umknąć przed wścibskimi oczami Różowego Dresika. Czasem Niebieskiego.

Nigdy nie widział tej kobiety inaczej ubranej.

Tym razem udało się. Drzwi się otwierają, kiedy Piotr już jest piętro niżej.

Miał szczęście.


*

Bałam się, że to będzie wenflon i parogodzinny wlew do żyły. Pamiętałam z przeszłości kroplówkę i niejasne wspomnienie męczenia się na łóżku szpitalnym – tak bardzo chciało mi się siusiać, a nie mogłam przecież się ruszyć i w końcu powzięłam decyzję, że jednak zdejmę tę butelkę i razem z nią pójdę do łazienki. Nikt mi nie powiedział, że mogę przycisnąć plastikowy zawór i wtedy kroplówka przestanie kapać, lub że mogę po prostu zadzwonić po pielęgniarkę, poprosić o odłączenie kroplówki i iść spokojnie do łazienki. Wtedy wymknęłam się chyłkiem, niosąc wysoko nad sobą odczepiony przezroczysty woreczek z płynem w środku, a w łazience położyłam woreczek na podłodze i z ulgą się wysikałam i wtedy zobaczyłam, że krew z żyły wpływa do woreczka i bezbarwny płyn czerwienieje.