– Angelo, uważam, że nasz syn potrzebuje… Położyła mu palec na ustach.

– Claiborne, ponoszą cię teraz emocje, a mówiłeś mi nieskończenie wiele razy, że dobremu prawnikowi nie wolno tego robić. Nie dyskutujmy już na ten temat.

Spojrzał jej w oczy, błyszczące z emocji. Były to wielkie, śliczne owalne oczy ciepłego orzechowego koloru, które nie potrzebowały żadnych kosmetyków, by podkreślić ich piękno. Claiborne Forrester, w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat, kochał je teraz tak jak wówczas, kiedy miał dwadzieścia lat, a ona starannym makijażem zwracała na siebie jego uwagę. Położył dłoń na dłoni spoczywającej na jego ramieniu. Nie musiał odpowiadać. Skłonił się ku jej sądowi, łagodnym, ciepłym uściskiem dając jej potwierdzenie swej miłości.

Claya, obserwującego rodziców, ogarnęło błogie poczucie bezpieczeństwa, które zawsze emanowało z nich, odkąd sięgał pamięcią. Marzył o takim związku z kobietą. Chciał podzielać miłość i zaufanie widoczne w błyszczących oczach rodziców, gdy tak na siebie patrzyli. Nie chciał poślubić dziewczyny, której nazwiska nie pamiętał, której dom przepełniała nienawiść.

Matka odwróciła się, ręce ojca nadal spoczywały na jej ramionach. Razem spojrzeli na swojego syna.

– Twoja matka ma rację. Prześpijmy to, Clay. Rano wiele rzeczy widzi się w jaśniejszych barwach.

– Może masz rację. – Clay, niepocieszony, wcisnął głębiej ręce do kieszeni.

Angeli wydał się w tej chwili wyrośniętym nad wiek chłopcem, który właśnie dostał burę. Intuicja podpowiedziała jej, z czym Clay walczy, i mądrze poczekała, aż sam z siebie to wyrzuci.

– Tak mi cholernie przykro – głos uwiązł mu w gardle i dopiero wtedy Angela rozwarła dla niego ramiona. Ponad jej ramieniem Clay poszukał wzroku ojca i w jednej chwili ramiona w welurowej bonżurce znalazły się przy nim, poklepując go w krótkim geście pocieszenia.

– Kochamy cię, Clay, bez względu na wszystko – przypomniała mu Angela.

– W tej chwili dowód na to może ci się wydać dziwny, ale jak to się mówi, miłość nie zawsze jest łaskawa – dodał Claiborne. Po czym, ponownie położywszy dłonie na ramionach Angeli, powiedział: – Dobranoc, synu.

Pozostawiając ich oboje, Clay wiedział, że będą działać wspólnie – zawsze tak robili. Nie chciał ich ze sobą skłócić, chociaż matka jakby bardziej rozumiała jego punkt widzenia. Jedność celów tych dwojga była częścią bezpiecznego dzieciństwa Claya. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz mogło być inaczej. Zastanowił się, jaką tworzyliby parę – on i wybuchowa Catherine Anderson. Na myśl o tym przeszył go dreszcz.

Angela Forrester leżała mocno przytulona do pleców męża.

– Kochanie? – szepnęła.

– Hmm? – mruknął na tyle szybko, żeby jej dać znać, że także nie śpi.

Słowa zdawały się więznąć Angeli w gardle.

– Nie sądzisz, że ta dziewczyna przerwie ciążę, prawda?

– Zastanawiałem się nad tym samym, Angelo. Nie wiem.

– Och, Claiborne… nasz wnuk – szepnęła, przyciskając usta do jego nagich pleców, zaciskając powieki, a w jej umyśle pojawiły się wspomnienia: jak zakochała się w tym mężczyźnie, jak byli zachwyceni, kiedy zaszła w ciążę. Do oczu Angeli napłynęły łzy.

– Wiem, Angie, wiem – uspokajał ją Claiborne, jeszcze mocniej przytulając do siebie jej ciało. Po długiej, pełnej napięcia chwili odwrócił się od niej i wziął ją w ramiona.

– Zapłaciłbym każdą sumę, żeby tylko zapobiec aborcji, wiesz o tym, Angie.

– W… wiem, kochanie, wiem – powiedziała z twarzą wtuloną w jego pierś, wzmocniona jego znajomą pieszczotą.

– Musiałem jednak uświadomić Clayowi odpowiedzialność, jaką ponosi.

– O tym także wiem. – Ta wiedza jednak nie łagodziła bólu.

– Dobrze, wobec tego prześpij się trochę.

– Nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamykam oczy, widzę, jak ten ohydny człowiek grozi jej palcem. Och, Boże, Claiborne, on jest bezwzględny, to od razu widać. Nigdy nie wypuści tej dziewczyny z rąk, jeśli będzie uważał, że dzięki niej może się dobrać do naszych pieniędzy.

– Pieniądze to nic, Angie, nic – powiedział z gniewem.

– Wiem. Myślę o dziewczynie i o tym, że chodzi o dziecko Claya. Załóżmy, że będzie je wychowywać w tym samym domu z tym… tym złym człowiekiem. On jest taki gwałtowny…

W ciemności pocałował ją i poczuł, że jej policzki są wilgotne.

– Angie, Angie, nie płacz – szepnął.

– Ale to nasz wnuk – powtórzyła z ustami tuż przy jego uchu.

– Musimy wierzyć w Claya.

– Ale wygadywał takie rzeczy dziś wieczorem…

– Reaguje jak każdy mężczyzna. Miejmy nadzieję, że w świetle dnia lepiej zobaczy swe zobowiązania.

Angela odwróciła się na plecy, wytarła oczy prześcieradłem i starała się uspokoić. Nie mówili o jakimś rozpustniku. Mówili o własnym synu.

– Na pewno postąpi właściwie, kochanie – jest tak bardzo podobny do ciebie.

Claiborne pocałował żonę w policzek.

– Kocham cię, Angie. – Po czym przesunął się na jej stronę łóżka i przytulił ją do siebie, kładąc dłoń na jej piersi. Jej ręka wślizgnęła się pod piżamę na jego piersi, uspokajająco ciepłej. I w ten sposób czerpali z siebie nawzajem siłę w ciągu długich godzin, zanim sen nie przyniósł zapomnienia.

Wyprowadzenie w pole Herba Andersona wymagało wprawy i umiejętności. Miał szósty zmysł, który w jakiś niewyjaśniony sposób rozwija się u alkoholików, dziwną intuicję, która nagle może sprawić, że zamglony umysł pracuje z zatrważającą jasnością. Następnego ranka Catherine pilnie wykonywała swe rutynowe czynności, wiedząc, że każde odstępstwo wzbudzi jego podejrzenia. Stała przy kuchennym zlewie i jadła świeżą pomarańczę, kiedy do kuchni wszedł, szurając nogami, Herb Anderson. Owoce zaspokajały jakąś nową potrzebę, którą ostatnio odczuwała, ale ten fakt zdawał się go bawić w złośliwy sposób.

– Znowu ssiesz pomarańcze, co? – rzucił od drzwi. – Dużo ci z tego przyjdzie. Jeśli chcesz coś ssać, wyssij z tego starego Forrestera trochę forsy. Wczoraj się nie spisałaś. Stałaś tam jak kołek, a w ten sposób nic od Forresterów nie wydobędziemy!

– Nie zaczynaj znowu. Powiedziałam, że pójdę z tobą, ale nie będę popierać twoich gróźb. Teraz muszę iść na uniwersytet.

– Najpierw mi powiesz, co dostałaś wczoraj od swojego kochasia!

– Tato, przestań! Po prostu przestań. Nie chcę znowu przez to przechodzić.

– Cóż, musimy przez to przejść, tylko wypiję moją kawę, więc się nigdzie nie ruszaj, dziewczyno. Gdzie, do diabła, jest twoja matka? Czy w tym burdelu człowiek sam musi sobie robić kawę?

– Poszła już do pracy. Sam sobie zrób kawę. Potarł brodę grzbietem szorstkiej dłoni. Catherine wyraźnie usłyszała szelest jego zarostu.

– Zrobiłaś się zarozumiała po rozmowie z tym swoim kochasiem, co? – zachichotał.

Nie próbowała już powstrzymać go przed używaniem określenia „kochaś”. Kiedy to robiła, sprawiało mu to ogromną przyjemność. Zaczął trzaskać aluminiowym ekspresem do kawy, wyrzucając fusy do zlewu i wycierając ręce o swój rozciągnięty podkoszulek. Catherine cofnęła się nieznacznie, kiedy strumień wody uderzył w fusy, rozbryzgując je na wszystkie strony. Znowu zachichotał. Catherine nachyliła się nad zlewem, nadal jedząc podzieloną na cząstki pomarańczę. Stał tak blisko, że poczuła jego odór.

– Cóż, wyrzucisz to z siebie, czy cały ranek będziesz tak stała ssąc pomarańcze? Co ci kochaś powiedział?

Catherine podeszła do kosza na śmieci, stojącego obok starego, obitego pieca kaflowego, pozornie po to, żeby wyrzucić skórkę z pomarańczy, a tak naprawdę dlatego, że nie mogła znieść bliskości ojca.

– Nie chce bardziej ożenić się ze mną niż ja wyjść za niego. Mówiłam ci, że nie będzie chciał.

– Mówiłaś! Ha! Nic mi nie powiedziałaś, ty wywłoko! Musiałem przeczesać cały dom, żeby znaleźć dowód, którego potrzebowałem! Nadal bym nie wiedział, kim jest twój kochaś! Nie myśl, że pozwolę, żeby mu to uszło płazem!

– Mamrotał w kółko to samo: – Powiedziała mi… powiedziała mi, ha! Nic mi, do cholery, nie powiedziała…

– Tato, muszę iść na zajęcia.

– Tato, muszę iść na zajęcia - przedrzeźniał ją płaczliwym głosem, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.

– Jeśli chcesz iść na zajęcia, to najpierw mi odpowiedz! Co on na to, że zrobił ci dziecko?

– Zaproponował mi pieniądze – odpowiedziała, zgodnie z prawdą.

– No, to już lepiej! Ile? Ile, ile, ile! – myślała gorączkowo, jaką sumę wymienić.

– Pięć tysięcy dolarów.

– Pięć tysięcy dolarów! – wybuchnął. – Tak łatwo się nie wykręci. Mój statek dopiero zawinął do portu, a on chce się wykpić marnymi pięcioma tysiącami dolców? Jeden diament z pierścionka jego starej jest wart dziesięć razy tyle!

Catherine powoli odwróciła się do niego.

– W gotówce – powiedziała, zadowolona z pożądliwego światełka, jakie jej słowa zapaliły w jego oczach.

– Co mu powiedziałaś? – Na jego twarzy malował się ów lisi wyraz, którego nienawidziła. Oznaczał, że jego mózg pracuje. Znowu kombinował, jak by tu coś dostać za nic.

– Powiedziałam mu, że z pewnością odwiedzisz jego ojca.

– No, to pierwsza inteligentna rzecz, jaką od ciebie usłyszałem, odkąd tu wszedłem!

– I tak poszedłbyś do niego. Nie zmieniłam jednak postanowienia. Możesz próbować go oskubać, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego, pamiętaj. – To było jej nieugięte stanowisko. Gdyby nagle ustąpiła, z pewnością zacząłby coś podejrzewać.

– Siostro, nie masz nawet takiego rozumu, jaki Bóg dał cholernym kurczakom! – Wziął z kredensu brudną ścierkę i trzepnął nią o skraj zlewu. Ona jednak już dawno zobojętniała na zniewagi ojca, stała więc nieporuszona, pozwalając, by wypłynęła z niego cała złość. – Nie tylko nie masz dość rozumu, żeby nie zajść w ciążę, ale nie wiesz nawet, kiedy twój statek zawinął do portu! Czy ci nie powiedziałem, że właśnie teraz to się stało?

To określenie przyprawiało ją o mdłości, słyszała je wiele razy.

– Tak, tato, mówiłeś mi… tysiąc razy – powiedziała z kpiną, zanim dodała stanowczo: – Nie chcę jednak jego pieniędzy. Mam swoje plany. Obejdę się bez nich.