– Zastanawiałam się, kiedy… – powiedziała i słowa zamarły jej na ustach. Podniosła do warg delikatne palce.

– Czy znajdzie się miejsce jeszcze dla trzech osób? – zapytał Clay.

Angela nie poruszyła się przez długą chwilę. Jej oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć, gdy spoglądała to na uśmiechniętą twarz Catherine, zasłoniętą przez jedno ramię Claya, to na Melissę, na jego drugim ramieniu.

– Angelo – powiedziała cicho Catherine. I nagle starsza kobieta w bladożółtej sukience czując łzy pod powiekami podeszła, by objąć całą trójkę najmocniej jak potrafiła. Wprowadziła ich do środka, przywołując Claiborne'a, odbierając od Claya Melissę – całowana przez Claya i Catherine.

Claiborne był równie podniecony i równie szczęśliwy jak Angela. Dołączyła do nich zaskoczona Inella, uśmiechając się z zadowoleniem na widok przybyłych. Natychmiast dała się oczarować Melissie, która siedziała na kolanach swojej babci, już rozebrana z niebieskiego kombinezonu.

Stuk laski Elizabeth Forrester obwieścił jej przybycie. Dama obrzuciła wyniosłym spojrzeniem zgromadzone w holu osoby i powiedziała, nie zwracając się do nikogo w szczególności:

– Najwyższa pora, by ktoś w końcu odzyskał tutaj zdrowy rozsądek – po czym oddaliła się w kierunku jadalni, gdzie nalała sobie szklaneczkę ponczu, dodała do niego troszeczkę koniaku i wymamrotała: – A czemu, do diabła, nie – i przechyliła butelkę, uśmiechając się z zadowoleniem.

Znowu wszędzie wisiała jemioła. Catherine ani nie starała się jej omijać, ani jej nie szukała, chciała ją ignorować. Za każdym razem, gdy podniosła głowę, napotykała spojrzenie Claya. Te oczy nie musiały szukać jemioły. Przez cały wieczór czuła się tak, jakby miała we włosach jej gałązkę, tak sugestywne były spojrzenia, jakie wymieniali. Dziwiło ją, że Clay trzyma się z dala, nie spuszczając jednak z niej wzroku. Od czasu do czasu Catherine przerywała rozmowę, na której koncentrowała się z wielkim trudem, czując jego spojrzenie na swoich plecach. I zawsze to ona pierwsza odwracała wzrok. Na stół wjechały zimne zakąski i wtedy niespodziewanie znaleźli się obok siebie.

– Dobrze się bawisz? – zapytał.

– Cudownie, a ty? Chciał jej odpowiedzieć zgodnie z prawdą: Nie, czuję się podle. Zamiast tego skłamał.

– Tak, cudownie.

– Nie zamierzasz nic zjeść?

Spojrzał na swoje nakrycie. Catherine wyłowiła z winnego sosu szwedzki klops i położyła na jego talerzu.

– Trzeba podtrzymać siły – powiedziała rzeczowym tonem, nie podnosząc oczu, i podeszła do następnego półmiska.

Clay spojrzał na kawałek mięsa na swoim talerzu i uśmiechnął się. Catherine wiedziała równie dobrze jak on, jakich sił będzie potrzebował tej nocy.

Melissa natychmiast dała znać, iż nie podoba jej się to, że pozostawiono ją samą w tym obcym pokoju, w obcym łóżeczku. Catherine westchnęła i wróciła do pokoju, a wówczas jej córka natychmiast przestała płakać.

– Melisso, mamusia będzie tutaj przez cały czas. Kochanie, taka jesteś zmęczona, może byś pospała?

Catherine położyła Melissę, przykryła ją ale nie doszła jeszcze do drzwi, gdy dziewczynka już stała, przytrzymując się poręczy łóżeczka i płacząc rozpaczliwie.

– Wstydź się, kochanie – powiedziała Catherine, poddając się i biorąc dziecko w ramiona. – Ranisz uczucia babci, która przygotowała dla ciebie taki śliczny pokój.

Rzeczywiście był to piękny pokój. Czuło się rękę Angeli i jej gust, gdy się patrzyło na jasne plamy kretonu w pastelowe wzory, niebieskie i żółte, harmonizujące wdzięcznie z zasłonami, wzorzystą kołderką i rozkosznym wyściełanym fotelem na biegunach.

Obracając się, żeby przyjrzeć się pokojowi w świetle małej lampki nocnej, Catherine zatrzymała się w pół kroku na widok Claya stojącego w drzwiach.

– Melissa marudzi?

– Wiesz, to dla niej obce miejsce.

– Tak, wiem – powiedział, podchodząc do nich. Stanął obok Catherine i powiedział do Melissy:

– Może posłuchasz trochę muzyki, co, Melisso? – Po czym zwrócił się do Catherine: – Mama zaraz zacznie śpiewać kolędy. Może zaniesiemy ją na dół? Zaśnie przy muzyce.

Catherine spojrzała na Claya nad jasną główką Melissy. Wyraz twarzy sprawił, że jej puls zaczął bić przyspieszonym rytmem. Byli sami w pokoju, tylko z dołu dobiegały ich dźwięki pianina i śpiew. Clay poruszył się, wyciągając rękę… Wziął od niej Melissę i w chwilę potem jej ramię było wolne od ciężaru dziecka.

– Chodź – powiedział do Melissy, nie spuszczając jednak wzroku z Catherine. – Zajmę się nią, ty zajmowałaś się dzieckiem przez cały wieczór.

W czasie śpiewania kolędy Melissa zasnęła w ramionach Claya, kiedy jednak ponownie położono ją w łóżeczku, otworzyła oczy i natychmiast zaczęła kwilić.

– To nie ma sensu, Clay – szepnęła Catherine. – Jest zmęczona, ale się nie podda.

– Może wobec tego powinniśmy zawieźć ją do domu? Coś w sposobie, w jaki wypowiedział słowo „dom”, coś w tonie jego głosu sprawiło, że krew uderzyła Catherine do głowy.

– Tak, sądzę, że tak powinniśmy zrobić.

– Ty ją ubierz, a ja wszystkich przeproszę.

W czasie drogi do domu żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Clay włączył radio i stwierdził, że wszystkie stacje nadają kolędy. Słuchając ich Melissa w końcu zasnęła smacznie na kolanach matki.

Catherine miała wrażenie, że już przedtem przeżyła podobną scenę – położyła Melissę do łóżka, po czym zeszła na dół i zobaczyła, że Clay na nią czeka. Tym razem, nadal w płaszczu, siedział na krześle obrotowym. Jedną stopę postawił na szczeblu drugiego krzesła i nonszalancko oparł łokieć na krawędzi stołu. Coś przykuło wzrok Catherine, coś, co obracał między kciukiem a palcem wskazującym, coś zielonego. W milczeniu kręcił tym czymś w palcach i ten hipnotyzujący ruch przykuł jej wzrok. Na chwilę dłoń Claya znieruchomiała i Catherine zorientowała się, że jest to gałązka jemioły, którą Clay trzyma za łodyżkę.

Wpatrując się w nią, wyjąkała:

– Dz… dziecko…

– Nie myśl o dziecku – nakazał jej cichym głosem.

– Napijesz się czegoś? – zapytała niemądrze.

– A ty?

Zapatrzyła się w jego spokojne, poważne szare oczy. Cisza aż brzęczała w uszach. W końcu, nie poruszając wargami, Clay powiedział:

– Wiesz, czego chcę, Catherine. Spojrzała na jego stopy.

– Tak.

Miała uczucie, jakby zamieniła się w słup soli. Więc dlaczego się nie ruszył? Dlaczego nie podszedł i nie wziął jej?

– Wiesz, ile razy mnie odrzuciłaś?

– Tak, osiem – powiedziała z trudem. Kiedy to wyznała, do jej twarzy nabiegła gwałtownie krew.

Catherine podniosła na niego oczy, a Clay wyczytał w nich, ile ją to za każdym razem kosztowało. Zakręcił w palcach gałązką jemioły.

– Nie chciałbym, żeby mnie to spotkało po raz dziewiąty – powiedział w końcu.

– Ja także nie.

– Wyjdź mi więc naprzeciw, Catherine – poprosił wyciągając do niej rękę, z dłonią odwróconą ku górze, czekając.

– Wiesz, jakie są moje warunki.

– Tak, wiem. – Nie opuszczał ręki.

– Więc… więc… – Miała uczucie, że się dławi. Czy on niczego jeszcze nie zrozumiał?

– Powiedz to.

– Dobrze, ale ty pierwszy – poprosiła, patrząc na jego długie, piękne palce, na oczekującą dłoń.

– Podejdź do mnie, żebym mógł ci to powiedzieć z bliska – szepnął.

Powoli, bardzo powoli, wyciągnęła rękę, by dotknąć czubków jego palców. Nie poruszył nimi, dopóki ona sama nie pokonała dzielącej ich przestrzeni i dopóki jej chłodna dłoń nie wsunęła się do jego ciepłej dłoni. Wtedy jego palce wolno zacisnęły się na jej palcach, powoli przygarnął ją do siebie. Jej serce zaczęło łomotać w piersiach, a wzrok powędrował ku jego oczom, kiedy przycisnął ją mocno, przyciągając między rozsunięte nogi. Nie miała już wątpliwości, czego Clay pragnie. Jego żar i twardość mówiły same za siebie. Przytulił ją mocno, zamknął oczy, a jego otwarte usta dotknęły jej ust. Jemioła zginęła w długich pasmach włosów Catherine. Ciepła dłoń mocno przywarła do jej pośladków, przyciskała ją podczas gdy jego twardość dotknęła jej brzucha. Całowali się żarliwie – dzikie spotkanie języków i ust – poczuła jego zęby na swoich i smak krwi, nie miała jednak sił, by pomyśleć, czyja to krew. Jego dłonie objęły jej twarz, po czym gwałtownie odsunął ją od swych ust i z udręką spojrzał w oczy.

– Kocham cię, Cat, kocham cię. Dlaczego tyle czasu musiało upłynąć, nim zdałem sobie z tego sprawę?

– Och, Clay, obiecaj mi, że nie opuścisz mnie znowu.

– Obiecuję, obiecuję, obie… Przerwała mu w pół słowa, przywierając do niego z taką siłą, że aż zabrakło mu tchu. Przycisnął do siebie całe jej długie, jędrne ciało. Poczuła, jak Clay unosi kolano i pociera nim o jej biodro, objęła go więc ramionami za szyję. Clay odwrócił się razem z krzesłem i jednym ruchem docisnął ją do stołu, którego kant wbił się jej w plecy. Odsunęła Claya od siebie, usiadła mu na kolanach i razem ruszyli w tę krótką wspólną podróż na obrotowym krześle. Gdy się zatrzymali, stanęła między jego rozłożonymi nogami. Pocałowali się, oboje rozpaleni. Krzesło pod nim zaczęło się chybotać na wszystkie strony. I za każdym poruszeniem się krzesła Clay ocierał się o nią prowokacyjnie, a ona wychodziła mu na spotkanie stojąc na palcach, ocierając się o niego coraz namiętniej. Poczuła, jak jego dłoń opuszcza jej włosy i szuka węzła jej paska. Pomyślała przelotnie, że może powinna mu pomóc, ale poddała się jego łagodnemu uściskowi, zadowolona, że czuje dotyk jego ręki. Clay rozpiął jej sukienkę, najpierw palcami, a następnie wargami dotykał jej szyi, po czym przesuwał się coraz niżej, aż jego ciepła dłoń spoczęła na najniższej partii brzucha Catherine. Cofnął się, żeby na nią spojrzeć, zsunął suknię z jej ramion, a kiedy zobaczył ukrytą dotąd skąpą bieliznę, jęknął i zagłębił twarz w pas nagości pomiędzy stanikiem a majteczkami, zwilżając jej skórę językiem.

– Czy wiesz, że miałam to na sobie w noc poślubną? – zapytała ochrypłym głosem.