* Nazwa potrawy pochodzi od masywu Armorykańskiego - pasma górskiego na terenie Bretanii i Normandii (przyp. red.).


- Trzeba być młodym, a na dodatek arcyksięciem, żeby zmieścić to wszystko - zauważył Aronow. - Widzę, że pan zgłodniał, drogi książę. Co do mnie, jestem raczej dość wstrzemięźliwy.

W końcu panowie wybrali ostrygi, potrawkę ze słonek, sałatę i słynny deser, a do tego dobrego szampana.

Morosini obserwował swego towarzysza rozmawiającego z gospodynią. Ten człowiek nie przestał być dla niego zagadką. Pomimo dwóch poważnych ułomności - był kulawy i jednooki - miał swoje sposoby, by wcielać się w rozmaite postaci, i to przy użyciu dość prostych środków: peruki, jak dzisiejszego wieczoru, kapelusza, ciemnych lub jasnych okularów, monokla czy brody ortodoksyjnego duchownego, w którego się zmienił na cmentarzu San Michele w Wenecji. Ponadto biegle opanował sztukę makijażu, czyniąc go ledwo widocznym. Lecz niezależnie od przebrania, nigdy nie rozstawał się z hebanową laską ze złotą rączką, po której można było go poznać. Czy stanowiła rodzaj talizmanu, czy może była drogą mu pamiątką? Nie chcąc być posądzonym o niedyskrecję, książę o nic nie pytał.

Było jednak coś jeszcze, co nie dawało mu spokoju: głos Kulawego, ten wspaniały, niski i aksamitny głos, nadający mu tyle uroku - czy i on ulegał transformacjom?

Morosini nie wytrzymał i zadał to pytanie, wywołując śmiech Aronowa.

- W tym względzie mogłaby pana spotkać niejedna niespodzianka, przyjacielu. Nie tylko mogę zmienić rejestr głosu, ale również potrafię mówić z różnym akcentem. Tylko proszę obiecać, że nie każe mi pan tego demonstrować!

- Nie śmiałbym prosić, lecz chciałbym spytać, jak to możliwe, że potrafi się pan wtopić w środowisko, w którym w danej chwili przebywa? W Londynie jest pan typowym angielskim dżentelmenem. W Wenecji - można by przysiąc - mnichem, który przybył prosto z góry Athos. Tutaj - typowym, a na dodatek znanym wiedeńskim arystokratą! Przypuszczam, że pan czasem zamieszkuje w tych miejscach. Ongiś powiedział mi pan, że Warszawa to pana ulubione miasto. A zatem, czyżby pan miał w każdym z tych miejsc swój dom?

- Tak jak marynarz, który w każdym porcie ma inną kobietę? Nie. Mam kilka domów, lecz tutaj mieszkam w pałacu wiernego i pewnego przyjaciela, przy Prinz Eugenstrasse.

Morosini uniósł brwi.

- U barona Rothschilda?

- Baron Palmer nie ma powodu, aby ukrywać ten fakt -odparł spokojnie Kulawy. - Tak, u barona Ludwika. Podobnie jak jego zmarły ojciec wie o mnie prawie wszystko i jestem pewien, że na wypadek... tragedii zawsze znajdę u niego schronienie i pomoc. Gdyby potrzebował pan pilnie się ze mną skontaktować, proszę bez wahania zwrócić się do niego. Pod płaszczem człowieka światowego kryje się człek pobożny i odważny.

- Wiem. Zdarzyło mi się go spotkać, lecz przyznam, że chciałbym go poznać nieco bliżej. Nie ma więcej niż czterdzieści lat, a obrósł już legendą.

Jego niezawodna pamięć przywołała obraz szczupłego, eleganckiego blondyna znanego z niezachwianej, zimnej krwi i wyposażonego w wiele talentów. Baron Ludwik nie dość, że zajmował się naukowo botaniką, anatomią i sztukami graficznymi, był wielkim myśliwym, jeździł konno jak centaur - jako jeden z nielicznych jeźdźców miał pozwolenie dosiadania słynnych białych Lipizzaners* z hiszpańskiej szkoły jazdy konnej w Wiedniu - i był świetnym graczem w polo. Pozostając zatwardziałym kawalerem, uwielbiał kobiety, z wzajemnością. Znany był z flegmatycznej natury, której legenda narodziła się jeszcze przed wojną, kiedy był bardzo młody. Podczas otwarcia pierwszej linii metra w Nowym Jorku wystąpiła awaria silnika i wentylacji. Kiedy wyciągnięto z wagonów spoconych, ledwo żywych i częściowo porozbieranych pasażerów, miody baron, jak gdyby nigdy nic, ukazał się w nienagannym stanie, jakby przed chwilą wyszedł z garderoby. Nie zdjął marynarki ani kamizelki, mimo to, według ratowników, nie miał na czole ani jednej kropli potu.

* Lipican, koń lipicański, lipicaner - przedstawiciel bardzo starej rasy pochodzącej od koni starohiszpańskich, starowloskich i arabskich, wyhodowany na Słowenii w stadninie Lipizza (przyp. red.).

- W tych dniach poluje w Czechach, ale później będę mógł doprowadzić do waszego spotkania. Sądzę, że się bardzo ucieszy, już mu o panu mówiłem.

- A inni członkowie rodziny? Czy również ich pan zna?

- Anglików, Francuzów? Doskonale - odparł Aronow i dodał ze skąpym uśmiechem: - Chociaż nie tak dobrze jak barona Ludwika. Znałem jego ojca. Ale pomówmy teraz o panu... Zdaje się, że posłuchał pan mojej rady w kwestii uroczej lady Ferrals?

Morosini wzruszył ramionami.

- To nie było zbyt trudne. Po procesie, który pan zapewne śledził, wyjechała do Stanów Zjednoczonych wraz z ojcem. Od tej pory nie miałem od niej żadnej wiadomości.

- Nie mogę uwierzyć! Nawet zwykłego: dziękuję? Kilku słów na kartce?

- Nic, zupełnie nic.

Aldo zesztywniał, kiedy padło imię tej, której ciągle nie potrafił zapomnieć. Szymon Aronow zauważył to natychmiast.

- Czy to bardzo boli?

- Trochę, ale czas leczy rany - przyznał Morosini, atakując słonki widelcem.

Przez chwilę mężczyźni jedli w milczeniu, pozwalając skrzypcom z orkiestry wypełnić ciszę wesołym klimatem. W końcu pierwszy odezwał się Kulawv.

- Teraz kolej na moje pytanie. Jak się mają sprawy w Wenecji, od kiedy w Rzymie panoszy się Benito Mussolini?

- Serenissima*, Wenecja jak zawsze jest piękna, jak zawsze spełnia oczekiwania turystów i młodych par w podróży poślubnej - westchnął Morosini. - Na pozór wszystko idzie utartym szlakiem... Ale to tylko złudzenie. Dawniej, tu i ówdzie, widać było dwóch karabinierów patrolujących zaułki. Teraz coraz częściej można spotkać młodych chłopców w czarnych koszulach i furażerkach. Przemieszczają się dwójkami, tak jak tamci, lecz lepiej nie wchodzić im w drogę. Uważają, że wszystko im wolno, i pod byle pretekstem atakują w imię najwyższej chwały Italii.

* Najjaśniejsza Republika Wenecka (wł. Serenissima Repubblica di Venezia) - północnowłoska republika kupiecka istniejąca od VIII wieku do 1797 r. (przyp. red.).

- Miał pan w związku z tym jakieś kłopoty?

- Nie. Mieszkańcy nie mogą przyzwyczaić się do nowego reżimu, lecz ja jestem tylko handlowcem i nie szukam z nikim zwady. Dopóki pozwolą mi podróżować i prowadzić interesy, tak jak mi się podoba...

- Niech pan tylko zachowa ostrożność! To bardziej rozsądne. Glos Kulawego nagle spoważniał.

Po chwili ciszy Morosini odparł:

- Pamięta pan, jak w Warszawie ostrzegał mnie pan przed rychłym powstaniem... czarnego zakonu zdolnego zagrozić wszelkim swobodom?

- ...i z tego powodu musimy odtworzyć pektorał oraz jak najszybciej wskrzesić państwo Izrael - podchwycił Aronow. - Pewnie mnie pan teraz spyta, czy faszyści są tym czarnym zakonem...

- Właśnie.

- Ujmę to tak: jest to pierwszy atak straszliwej zarazy, pierwszy silny poryw wiatru zwiastujący huragan. Mussolini jest zarozumiałym komediantem uważającym się za Cezara, lecz mógłby być co najwyżej Kaligulą! Prawdziwe niebezpieczeństwo czai się w Niemczech, gdzie gospodarka osiągnęła dno i podupadły nastroje. Pewien człowiek, bez żadnej ogłady, lecz wielki krzykacz, ogarnięty ponurym obłędem będzie usiłował wskrzesić niemiecką dumę, gloryfikując kult siły i podsycając najbardziej prymitywne instynkty. Czy słyszał pan o Adolfie Hitlerze?

- Co nieco... Wiem, że na wiosnę odbyła się jakaś manifestacja, w stylu demonstracji faszystów?

- Zgadza się. Możliwe, że powodzenie Mussoliniego dodało skrzydeł Hitlerowi. Na razie jest on drobnym przywódcą paramilitarnej bandy, lecz obawiam się, że ten ruch pewnego dnia zmieni się w gwałtowną falę zdolną pochłonąć całą Europę...

Kulawy, oparłszy się łokciami o stół, z kieliszkiem w dłoni, zdawał się zapomnieć o współbiesiadniku. Utkwił wzrok w próżni, do której Morosini nie miał wstępu. Stężałe rysy twarzy Aronowa zdawały się mówić, że to, o czym myśli, nie przedstawia sobą niczego dobrego. Aldo miał właśnie zadać mu pytanie, kiedy mężczyzna ocknąwszy się z zamyślenia, dokończył zdanie:

- Gdy zostanie wodzem - a pewnego dnia nim zostanie - dzieci Izraela znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie... Podobnie jak wiele innych nacji.

- W takim razie - przerwał Morosini - nie ma czasu do stracenia! Musimy jak najszybciej uzupełnić pektorał arcykapłana!

Aronow uśmiechnął się tajemniczo.

- A zatem wierzy pan w naszą starą tradycję?

- A dlaczego miałbym nie wierzyć? Nawet gdyby państwo Izrael nigdy nie miało zostać wskrzeszone, odzyskanie kamieni i ich powrót na miejsce w pektorale to jedyny sposób, by te nieszczęsne klejnoty przestały szkodzić tym, którzy je posiedli. Poświęcę się temu ciałem i duszą! Szafir i diament zostawiły krwawe ślady i obawiam się, że dwa pozostałe również są pechowe. Co do opalu. jeśli nieszczęśliwa Sissi go nosiła, sprawa jest przesądzona. Ta, która ma go obecnie, w żałobnej czerni również nie jest wcieleniem promiennego szczęścia. Musimy ją uratować, i to jak najszybciej!

- Zgadzam się z panem, lecz proszę zabrać się do tego bardzo delikatnie - mruknął Kulawy. - Możliwe, że jej zależy na tym klejnocie bardziej niż na czymkolwiek na świecie. Może nawet bardziej niż na własnym życiu. Obawiam się, że tak właśnie jest, a wtedy na nic pieniądze!

- Uważa pan, że o tym nie wiem? Przypuszczam też, że tym razem nie ma pan kamienia na wymianę, jak w przypadku dwóch poprzednich. Ponieważ... już dawno by mi pan o tym powiedział!

- Racja. Opalu nie da się podrobić. Wprawdzie Węgry je wydobywają i być może udałoby się znaleźć podobny okaz. Być może! Ale największy problem sprawiłaby oprawa. Nasz Biały Orzeł składa się z diamentów wyjątkowej jakości. To bardzo cenny klejnot, który jest w stanie skusić niejednego złodzieja. Dobrze, że naszej nieznajomej nigdy nie odstępuje ani na krok potężny ochroniarz.