- Kłamie pan! - krzyknął hrabia.

- Przysięgam na mój honor, chociaż to słowo musi być panu obce. Można przeczytać o tym wypadku w austriackiej gazecie, którą mam w walizce. Co do panny Hulenberg, oddzieliła opal od reszty klejnotów. Przez dziwne przywidzenia traktowała go jak talizman i cały czas miała go przy sobie. Tak, tak, Solmański, miał pan przez kilka dni opal na wyciągnięcie ręki! Na nieszczęście postanowiła się w niego przystroić na ostatnią kolację w swoim życiu i zabrała go do grobu... razem z dość ładnym diademem, który pani von Adlerstein pożyczyła jej na tę okazję. Będzie się pan musiał zadowolić klejnotami, które pan skradł, ale jest w tym pewna pociecha: nie musi się pan nimi dzielić z szanowną siostrą. Tam, gdzie jest w tej chwili baronowa, długo nie będzie mogła ich nosić.

- To przez pana została aresztowana! - rzucił wściekły hrabia. - To duża nieprzyzwoitość chwalić się tym przede mną!

Arogancja rzekomego Polaka legła w gruzach. Aldo zapalił papierosa, dmuchając adwersarzowi dymem prosto w nos, po czym oznajmił:

- Była to dla mnie prawdziwa radość i nie sądzę, żeby naprawdę czuł pan przykrość z tego powodu. Ludzie pańskiego pokroju nie żywią szlachetnych uczuć.

- Być może, ale lubię regulować swoje rachunki, a pański jest coraz wyższy. Co do opalu, wierzę, że kiedyś wpadnie mi w ręce: ciało można odszukać, nawet w wodospadzie!

- A nie pomyślał pan przez chwilę, że gdyby wrócił pan do Ischl, Polizeidirector Schindler byłby wielce szczęśliwy, mogąc pana zatrzymać?

- Każda rzecz w swoim czasie. W chwili obecnej chodzi o rychły ślub; za pięć dni uczyni pan z mojej córki księżnę Morosini!

- Niech pan sobie to wybije z głowy! - ryknął książę.

- Założymy się? -O co?

Oczy hrabiego, zimne jak ślepia gada, przeszyły księcia na wskroś.

- O życie tej grubej kobiety, którą nazywa pan swoją drugą matką, i o życie jej towarzysza. Moi przyjaciele i ja zadbaliśmy, by zamknięto ich w sekretnym miejscu, tak żeby policja nie miała najmniejszej szansy ich odnaleźć. Tam mogliby łatwo zniknąć na zawsze. Jeśli więc pan odmówi... tak właśnie się stanie.

Morosini poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa spływa mu strużka zimnego potu. Ten zwyrodnialec był zdolny spełnić swą groźbę bez wahania, a nawet czerpać z tego przyjemność. Myśl o straszliwej śmierci, jaką hrabia zgotowałby wiernym sługom, których Morosini kochał od dzieciństwa była nieznośna.

- Czy Wenecja upadła tak nisko, że taki potwór jak pan, popełnia zbrodnie i nikt nie jest w stanie im zapobiec? Mam wielu przyjaciół wśród rządzących tym miastem...

-...z których żaden nie kiwnie nawet palcem w tej sprawie! To nie tylko Wenecja upada, ale cała Italia! Co za szczęście, że pojawił się odpowiedni człowiek. Wielu go popiera! Teraz to jego ludzie stanowią prawo. A ja mam zaszczyt należeć do grona jego przyjaciół. Pan również może do nas dołączyć, jeśli będzie mu pan posłuszny. Wkrótce zdobędzie większy posłuch i podziw, niż którykolwiek z tych waszych dożów...

- To się jeszcze okaże! Posłuszeństwo jest słowem, którego się tutaj nienawidzi, a co do mnie, nie podzieliłbym z panem nawet przyjaźni ze świętym!

- Czy to znaczy, że pan odmawia? Proszę się mieć na baczności: jeśli za pięć dni moja córka nie zostanie pańską żoną, pańscy ludzie nie zginą od razu, lecz codziennie będzie pan dostawał ich po kawałku: ucho, palec...

Tego już było za wiele. Książę ogarnięty świętym gniewem, nieprzebraną potrzebą poskromienia obmierzłej poczwary i uciszenia na zawsze tego wstrętnego głosu, rzucił się z impetem na niespodziewającego się ataku hrabiego. Przewrócił go na dywan, pociągając za sobą tacę, która uderzyła o podłogę z dźwięcznym łoskotem, i zacisnąwszy długie palce wokół żylastej szyi gada, zaczął go dusić, ciesząc się odgłosami rzężenia. Co za boskie uczucie czuć, jak kreatura wije się jak piskorz w bezwzględnym uścisku!

- Puść go, Aldo!

Był to błagalny głos przerażonego Hieronima Buteau.

- Jeśli zginie, wszyscy za to zapłacimy!

Słowa podziałały na księcia jak kubeł zimnej wody, ręce rozluźniły śmiertelny uścisk i książę wstał, wycierając chustką spocone czoło.

- Wybacz mi, Hieronimie... - powiedział ledwo wydobywając słowa. - Zapomniałem chyba o wszystkim. Chciałem raz na zawsze skończyć z tym koszmarem. Za nic w świecie nie chciałbym uczynić ci krzywdy, ani nikomu z tych, których ten dach zawsze chronił.

Nie patrząc na swoją ofiarę, której Buteau pomógł wstać, książę wyszedł z salonu, trzasnąwszy drzwiami tak mocno, że echo zabrzmiało na całym portego.

Anielka czekała na niego, stojąc przy kufrze, do którego włożono jej ubrania.

Miała oczy pełne łez.

- Czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać? - spytała błagalnym głosem.

- Hrabia już wypowiedział się za was oboje. Muszę pogratulować: doskonale zastawiła pani pułapkę, wręcz po mistrzowsku, ale trudno się dziwić, w końcu odebrała pani dobrą szkołę. A ja, głupiec, znowu dałem się nabrać pani anielskiej powłoce, za którą kryją się wszystkie siły zła. Zawsze chciałem się dowiedzieć, kim właściwie jest lady Ferrals, ale teraz nie mam najmniejszej ochoty... Proszę mnie przepuścić...

Anielka oddaliła się bez słowa.

Po chwili wahania Aldo postanowił wyjść z domu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Na schodach spotkał Liwie, która wnosiła jego bagaże. Miała czerwone oczy.

- Zostaw tę wielką walizę, sam się nią zajmę - powiedział. -1 nie bój się. To wszystko jest jak zły sen, lecz obiecuję, że wkrótce się skończy.

- A co się stanie z Ceciną i Zachariaszem?

- Uratuję ich! Ale jeśli się boisz, to wyjedź na jakiś czas do matki.

- Mam pozwolić, żeby Wasza Ekscelencja wszystko robił sam? Kiedy się należy do jakiegoś domu, don Aldo, razem przeżywa się zarówno dobre, jak i złe chwile. Fulwia myśli tak samo!

Wzruszony książę położył dłoń na ramieniu pokojówki i ścisnął delikatnie. - Czym zasłużyłem na takich służących?

- Wszystkim! Każdy dostaje to, na co zasługuje.

*   *   *

Zapadła noc. Po wyjściu z domu książę dostrzegł w świetle latarni, że na posterunku stoi już inny milicjant. Widocznie nastąpiła zmiana warty, lecz on nie miał czasu zastanawiać się nad tym, gdyż na pozieleniałych ze starości schodach dostrzegł Ziana:

- Don Aldo!! Pan wrócił? Dlaczego nikt mi nie powiedział?

- Ponieważ nie chciałem nikogo zawiadamiać. Popłynę gondolą. Zawieziesz mnie do pani Moretti... Skąd się tu wziąłeś o tej porze? - spytał, podczas gdy gondolier odbijał od przepasanych wstążkami pali. - Już nie pilnujesz pałacu Orseolo?

- Od dwóch dni już nie. Donna Adriana wróciła we wtorek wieczorem, kiedy właśnie zjawiłem się na posterunku, i prawdę rzekłszy, odprawiła mnie.

- To tak ci podziękowała? Co ją ugryzło?

- Trudno powiedzieć, ale miała zaczerwienione oczy, jakby dużo płakała... Nie jestem nawet pewien, czy mnie poznała...

- Była sama?

- Całkiem sama i odniosłem wrażenie, że nie przywiozła wszystkich bagaży, które zabrała ze sobą. Pewnie wpadła w tarapaty...

Morosini myślał podobnie. Przypuszczał, co mogło się wydarzyć pomiędzy nią a jej greckim służącym, z którego chciała zrobić wielkiego śpiewaka. Od dawna wyobrażał sobie następujący scenariusz: albo Spiridion zdobędzie sławę i znajdzie sobie znacznie młodszą, a zwłaszcza bogatszą towarzyszkę, albo nie osiągnie nic, ale ze swoją atrakcyjną aparycją również znajdzie młodszą i bogatszą kochankę.

W obu przypadkach nieszczęsna i prawie doszczętnie zrujnowana Adriana zostanie sama.

- Odwiedzę ją jutro - rzucił.

Annę Marię znalazł w małym salonie, po części biurze, skąd z gracją, lecz pewną ręką, zarządzała eleganckim, rodzinnym pensjonatem. Nie była sama, w niskim fotelu, z nietęgą miną siedział Angelo Pisani, trzymając szklankę w dłoni. Na widok księcia zerwał się na równe nogi.

- Wybacz, że nachodzę cię bez uprzedzenia, Anno Mario, ale musimy porozmawiać... A pan co pan tu robi?

- Nie bądź dla niego zbyt surowy, Aldo! - rzuciła kobieta, której uśmiech zdradzał, jak wielką przyjemność uczynił jej książę tą nieoczekiwaną wizytą. - Został nabity w butelkę przez tę pseudo-Campbell i jest całkiem załamany.

- Ale to nie powód, by porzucać pracę! Miał prowadzić moje sprawy pod nadzorem Hieronima Buteau, a tymczasem jak nie ugania się za spódniczkami, to znowu przychodzi wylewać swe żale do ciebie! Miast zostać na posterunku i rozmówić się ze mną jak mężczyzna z mężczyzną!

Chłoszczący ton księcia spowodował, że młodzieniec zbladł jak papier, lecz jednocześnie obudził w nim dumę.

- Dobrze wiem, książę, że mi pan zaufał, i z tego powodu jestem nieszczęśliwy. Jak mógłbym teraz spojrzeć panu prosto w twarz? I pomyśleć, że kobieta o twarzy anioła, kobieta doskonała, cudowna...

- Czy chce pan, abym podsunął inne epitety? Wiedziałem, że pan się w niej zadurzy, i powinienem był zabronić tych spotkań, ale i tak by mnie pan nie posłuchał, prawda?

Angelo Pisani zadowolił się spuszczeniem głowy, co było lepsze niż wszelka odpowiedź.

Tymczasem Anna Maria podała mu kieliszek cinzano. Książę kazał usiąść nieszczęsnemu Pisaniemu i zasypał go pytaniami.

- Rozmawiałem z Ceciną przez telefon, przed samą katastrofą. Powiedziała mi, że lady Ferrals zagnieździła się w moim domu. Co tam robiła?

- Nic wielkiego. Podziwiała zawartość sklepu i stale domagała się ode mnie informacji, anegdot...

- A zawartość kufrów? Czy i je chciała zobaczyć?

- Tak. Kilka razy, chociaż jej powtarzałem, że nie mam kluczy, gdyż ma je pan Butenu. Ale nawet gdybym je miał, daję panu słowo honoru, że nigdy bym ich dla niej nie otworzył! Nie mógłbym zawieść pańskiego zaufania!...