– To zależy, ile czasu zajmie nam nadmuchiwanie baloników – stwierdziła gderliwie Della.

– O cholera! – zaklęła Kate. – Delio, chciałam ci podzię…

– Kate, zanieś te ciasteczka Patrickowi. Dwa są dla Jake’a. Lepiej daj mu jeść z ręki, żeby nie pobrudził dywanu.

Patrick uśmiechnął się do niej, kiedy wręczała mu talerz z ciasteczkami. Wzięła jedno, by dać Jake’owi.

– Ja to zrobię, Kate. Chcę, żeby wiedział, że to ode mnie dostaje jeść. Nie masz chyba nic przeciwko temu? – spytał, bawiąc się uszami Jake’a.

– Oczywiście, że nie. – Ale czuła się urażona i zastanawiała się czemu. Przypatrywała się przez chwilę Patrickowi i psu, a potem wstała i poszła do swego pokoju.

W dniu przyjęcia Kate wstała wcześnie. Od kilku dni gotowały i sprzątały z Delią. Dziewczęta miały przyjechać koło piątej. Zaparzyła kawę i wyszła na taras. Rok temu myślała, że nastąpił koniec jej świata. Dzisiaj była z siebie dumna. Czuła to samo, co w dniu, w którym otrzymała dyplom. Dobra robota, Kate Starr. Poklepała się po ramieniu, oczy piekły ją od łez.

– Ale z ciebie ranny ptaszek – powiedział cicho Patrick. – Słuchaj, miałaś rację, ich ćwierkanie jest takie radosne. A ja chciałem je wystrzelać. Nie znam wielu przyjemniejszych dźwięków, niż ptasi świergot. Chcę ci podziękować za to, że nie pozwoliłaś mi… i za ostatni wieczór. Jake obudził mnie w środku nocy, żeby go wypuścić. Szybko się uczy, szybciej niż ja.

Kate uśmiechnęła się.

– Miałeś utrudniony start. Jestem z ciebie dumna, Patricku.

– To dla mnie bardzo dużo znaczy, bo wiem, że naprawdę to czujesz.

– Mam dla ciebie prezent – powiedziała Kate, nagle onieśmielona komplementem męża. – Zaczekaj, zaraz ci go przyniosę.

– Ja też mam coś dla ciebie – oświadczył Patrick. Pobiegli na wyścigi do domu po przygotowane prezenty. Kate wróciła na taras pierwsza i wręczyła upominek mężowi, kiedy się tylko pojawił.

– Mój jest trochę głupi – powiedziała.

– Wielki kubek. W sam raz na wyprawę przez cały kraj. Wspaniały prezent, Kate.

– Zamierzasz wrócić, Patricku?

– Nie, razem z Jake’em… zostaniemy nomadami. – Okłamał ją, ale Kate o tym nie wiedziała. – Naprawdę nie miałem pojęcia, co ci dać. Byłoby głupio, gdybym ci coś kupił za pieniądze, które dostałem od ciebie, a nie zdobyłem się na podjęcie gotówki ze swojego konta. – Zza bluzy wyciągnął cztery kołonotatniki. Podał je Kate, jakby wręczał jej bezcenny dar. Bo rzeczywiście był to bezcenny dar, dawał dwadzieścia lat swojego życia żonie, która już nigdy nie będzie jego żoną.

– Jest tu wszystko, Kate. Każda minuta ostatnich dwudziestu lat. Miałaś rację, musiałem to spisać. Jest doprowadzony do samego końca. Kończy się… kończy się opisem mojego jutrzejszego wyjazdu. To wszystko, co mogę ci dać.

– Dziękuję – powiedziała Kate, łzy płynęły jej po policzkach. – Dobrze… dobrze się nimi zaopiekuję.

– Nie musisz ich czytać – zastrzegł się Patrick. – Mogłabyś się zbyt przejąć.

– Chcę je przeczytać.

– Dobra, ale nie musisz. Dzięki tobie stanąłem na nogi.

– Wiem o tym, Patricku. Zawsze o tym wiedziałam. A ty wiedziałeś, że o tym wiem -jąkała się.

– Powtarzasz się – powiedział z uśmiechem. – Zdawało mi się, że chwaliłaś się, iż ukończyłaś college.

– No cóż, coś się zyskuje, coś się traci. Chcesz się przejść?

– Tak, z przyjemnością. Jake lubi tę obrożę i smycz od Gucciego, które mu kupiłaś.

– Zasłużył sobie na to. Będzie jedynym psem w Westfield, który ma obrożę i smycz od Gucciego.

– Wiem, ale czy ktokolwiek w Westfield ma pojęcie, kto to taki ów Gucci? A propos, co to za jeden?

– Facet, który robi buty i portfele. Zdaje się, że siedzi w więzieniu. – Patrick gwizdnął przeciągle. – Zaraz wracam. Tylko zaniosę do pokoju prezent od ciebie.

– Skoro mamy przejść siedem kilometrów, proponuję, żebyś poszedł też do łazienki. Czuję się zażenowana, kiedy sikasz w krzakach.

– Myślałby kto – roześmiał się Patrick.

Kate skończyła czytać dziennik Patricka za kwadrans piąta. Zabrała się do lektury, kiedy skończyło się przyjęcie i wszyscy położyli się do łóżek. Zamknęła notes z policzkami mokrymi od łez i zaniosła go do biurka. Wzięła krótki prysznic, założyła czystą bluzę i pomaszerowała do kuchni. Otworzyła drzwi do pokoju Delii, weszła na paluszkach do środka i pochyliła się, by szepnąć coś staruszce na ucho.

Włączyła ekspres do kawy i pobiegła z powrotem do swojego pokoju. Słyszała, że obydwa prysznice są odkręcone, co znaczyło, że Patrick i dziewczęta wstali. Usiadła za biurkiem, wyciągnęła z szuflady papier i pióro. Przygryzła dolną wargę, a potem przez pięć minut coś pisała.

– No, czas się zbierać – powiedział Patrick wzruszonym głosem. – Nie wiedziałem, że tak trudno będzie mi się z wami pożegnać. Może nie powinienem tego mówić.

– Może nie powinieneś – zgodziła się Betsy. – Jadę z tobą.

– Ja też – dołączyła się Ellie.

Patrick podszedł do żony, wziął od niej torbę i wręczył ją Delii.

– Nie, Kate, nie możesz jechać z nami. Za miesiąc od dziś, może za rok, znienawidziłabyś mnie. A nie chcę tego. Słuchaj, lubię cię. Nawet cię kocham. Ale… już do mnie nie pasujesz. A ja nie pasuję do ciebie. Nikt nie jest temu winien. Po prostu tak jest. Twoim zadaniem było doprowadzić mnie do tego punktu. Od tej pory muszę sobie dać radę sam. Jeśli będzie mi ciężko, zadzwonię do ciebie, byś mogła mnie podnieść na duchu. Jake pomoże mi pokonywać trudności. Nie płacz, Kate, brzydko wyglądasz, kiedy płaczesz.

Nie odbieram ci dziewcząt. Muszę spędzić z nimi trochę czasu, poznać je. Obiecuję, że je odeślę.

– Och, Patricku, to nie w porządku – powiedziała płaczliwie Kate. – Chcę jechać z wami. Znów jesteśmy rodziną. Dlaczego mi to robisz?

– Ponieważ ty nie masz dość odwagi, by to zrobić. Owszem, teraz, w tej minucie, chcesz jechać ze mną, ale nic dobrego z tego nie wyniknie.

Oboje się zmieniliśmy. Nie jestem już tamtym dawnym Patrickiem. Jestem Harrym jakimś tam, a ty jesteś Kate. Urosły ci skrzydła, Kate, i musisz pofrunąć. Zadzwoń do tego faceta i powiedz mu, że jesteś w drodze do niego. Życie jest zbyt krótkie, by je marnować. Ej, muszę dużo zrobić i odwiedzić wiele miejsc. I zrobię to. Po swojemu. Razem z Jake’em.

– Och, Patricku… łamiesz mi serce – płakała Kate.

– No uspokój się i pomachaj nam na pożegnanie – powiedział radośnie Patrick.

– Idź do diabła, Patricku! – krzyknęła Kate.

– Kate, na twoim miejscu zrzuciłbym pięć kilogramów, zanim stanąłbym na progu domu tego faceta. – Patrick śmiejąc się zajął miejsce za kierownicą. Pomachał ręką. Jake zaszczekał. Dziewczęta przesłały całusy. Jeep ruszył podjazdem.

– Dlaczego ją okłamałeś? – spytała Betsy.

– Chciała jechać z nami. Znów bylibyśmy rodziną – krzyknęła Ellie. Patrick spojrzał na swe córki.

– Czy żadna z was niczego się nie nauczyła w tych modnych college’ach, na które uczęszczała? Wasza matka kocha innego mężczyznę. Była gotowa go porzucić. Dla mnie. Prawie jej na to pozwoliłem. Do ostatniej chwili zamierzałem… należę do tych, którzy biorą. Wasza matka jest z tych, co dają. Powiimyście o tym wiedzieć. Wiem jedno, wasza matka zrobi słusznie. Widzicie, oboje coś sobie obiecaliśmy. Dotrzymaliśmy słowa, a teraz czas, by każde z nas mogło przeżyć życie po swojemu.

No, dobra, kompania śpiew! Wyruszamy w dzikie przestworza…

Epilog

Gus Stewart siedział w swoim gabinecie z nogami na biurku, myślami błądząc daleko w Kalifornii. Wszędzie wkoło piętrzyły się papierzyska, ale ich nie widział. Ostatnio nic go nie obchodziło. Ani praca, ani inwestycje, ani biały słoń w Connecticut, którego nie mógł się pozbyć, nawet nie rodzina, która zaprosiła go na najbliższy weekend.

Utracił Kate; wiedział to od samego początku, ale ciągle się łudził, że coś się zmieni. Kiedy jednak zadzwoniła do niego w lipcu, płacząc tak, że ledwo mógł zrozumieć, co mu chce powiedzieć, uświadomił sobie, że sprawa jest beznadziejna. Zanim odłożyła słuchawkę wymamrotała coś, co brzmiało jak: „By zostać z tobą na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie”. Pamiętał, jak ścisnęło mu się serce, jak szczypały go oczy.

Tamtego wieczoru zrzucił wszystko z biurka na podłogę, a potem przez trzy dni pił na umór i jadł chińskie potrawy. Tak się pochorował, że przez dwa tygodnie dochodził do siebie. Skrzywił się na to wspomnienie. Od tamtej pory nie brał do ust żadnych chińskich potraw.

– Hej, Gus – krzyknął do niego goniec. – Przesyłka dla ciebie. Owinięta w zwykły, brązowy papier, na którym wypisano jedynie twoje nazwisko. Założę się, że to jakieś materiały szpiegowskie – powiedział chłopak i rzucił przez otwarte drzwi pękatą kopertę.

– Tak, w holu są Arabowie, wezmą nas jako zakładników-mruknął Gus, łapiąc kopertę. W chwili, kiedy rozpoznał charakter pisma Kate, serce zabiło mu mocniej raz, drugi, trzeci, nim znów się uspokoiło.

Zważył pakunek w ręku, próbując się domyślić, co zawiera. To musi być album, który obiecała mu zrobić, ze wszystkimi ich zdjęciami z Hawajów i Kostaryki. Papier oblepiony był przynajmniej sześcioma metrami przezroczystej taśmy. Drgnął mu jeden nerw, potem drugi, nim w końcu zdjął nogi z biurka i stuknął nimi głośno o podłogę.

Zaczął grzebać w środkowej szufladzie, szukając nożyczek, wreszcie udało mu się je wyplątać z gumek i spinaczy. Jedna gumka pękła, uderzając go w palec.

– Cholera!

Rozcięcie grubej taśmy zajęło mu całe dwie minuty. Zanim wysypał zawartość przesyłki, zgarnął wszystko z biurka, papiery latały we wszystkie strony. Opakowanie poszybowało przez pokój i spadło obok drzwi. Westchnął głośno.

Ujrzał cztery kołonotatniki, jeden żółty, jeden niebieski, jeden czerwony i jeden marmurkowy, czarno-biały. I list z czymś doczepionym od spodu. Ręce mu się trzęsły. List od Kate. Przeczytał go, oczy mu płonęły.


Najdroższy Gus!