Kate milczała. Nie powiedziała im nawet do widzenia, kiedy wychodzili. Jakby niezależnie od jej woli uruchomiła się jakaś zapadka.

Czekało ją dużo roboty. Musiała nakryć do stołu, obrać ziemniaki, Przygotować surówkę, pokroić chleb. Jak co dzień.

Później, wtedy kiedy zazwyczaj siadała do robótek, pomyśli o Patricku i zastanowi się, co powiedzieć dziewczynkom. Jutro. Nie dzisiaj. Gdy obierała ziemniaki, do oczu znów napłynęły jej łzy.

– Obiecałeś mi jutro, Patricku. Obiecałeś. Trzymam cię za słowo. Wiem, że żyjesz. Wiem, że mnie nie zawiedziesz.

Mówiła do siebie, mamrocząc pod nosem. Cóż w tym dziwnego? Przeżyła wielki szok, więc cokolwiek niezwykłego czy dziwacznego teraz zrobi, nie powinno to być wykorzystane przeciwko niej. Och, Patricku, gdzie jesteś? Czy naprawdę żyjesz, jak twierdzą? Nawet nie spytałam, kiedy to się stało. Powinni mieć wszystko w swoich meldunkach. Najbliżsi mają prawo znać takie szczegóły. Co robiłam w chwili, kiedy się katapultowałeś? Czy było to wczoraj, kiedy nie mogłam sobie znaleźć miejsca? Czy też przedwczoraj, kiedy tak strasznie bolała mnie głowa? Powinnam się domyślić, że coś się stało. Zawsze odgadywaliśmy nawzajem swoje myśli. Och, Patricku, co się dzieje? Dlaczego nie ostrzegły mnie żadne przeczucia?

Umyła ziemniaki i wrzuciła je do garnka. Jej ruchy były pewne, wyćwiczone po latach krzątania się w kuchni. Matka Ziemia – przezywał ją Patrick. Czy jeszcze kiedyś tak powie? Tak, Panie Boże, tak. To jedyne, co zaakceptuję.

Kate pociągnęła nosem, wytarła oczy rękawem i zaczęła kroić sałatę na drobniutkie kawałki, żeby szczerbatej Betsy było ją łatwiej pogryźć. Ellie też lubiła drobno pokrojone warzywa, zawsze układała je wkoło talerza. Ozdabiała pierścień warzyw marchewkami i papryką, śmiejąc się radośnie, na środku talerza stawiała piramidę z cząstek pomidora. Z zielonej sałaty robiła fosę. Co wieczór wszyscy mieli świetną zabawę. A przynajmniej ona, bo Patrick zdawał się ledwo tolerować zachowanie Ellie.

Nie mając chwilowo nic do roboty, Kate powiodła wkoło dzikim wzrokiem. Co powinna teraz zrobić? A jeśli… a jeśli… Postanowiła umyć lodówkę. Kiedy się ma ręce pełne roboty, nie przychodzą do głowy głupie myśli. Boże, a jeśli on nie wróci? Jeśli go zastrzelili, kiedy znalazł się na ziemi? Może powinna zadzwonić do matki albo do którejś z sióstr, do kogoś, kto powiedziałby jej: „Nie martw się, Patrickowi nic się nie stało. Pewnego dnia, kiedy najmniej będziesz się tego spodziewała, stanie w drzwiach. Patrick był zbyt pełen życia, by umrzeć tak młodo. Na pewno przeżył. Nie trać wiary”.

Kate szorowała zawzięcie lodówkę, dzięki jej wysiłkom półki z nierdzewnej stali zaczęły lśnić. Emalia niemal ją oślepiła swym blaskiem. Chciałaby wiedzieć, dlaczego miała takiego bzika na punkcie porządków. Może się kiedyś nad tym zastanowi. Patrick często się naśmiewał z jej zamiłowania do czystości. „Przecież nie jemy z podłogi, więc jaki w tym sens?” – pytał. Czasami mówiąc to uśmiechał się, kiedy indziej w jego tonie słychać było sarkazm.

Usatysfakcjonowana wyglądem lodówki, umyła butelki i słoiki upewniwszy się, że przykrywki są mocno zakręcone. Spojrzała uważnie na pojemnik z keczupem i maselniczkę. Jej matka zawsze powtarzała, że dobrą gospodynię można poznać po wyglądzie butelki z keczupem i maselniczki. W jej domu obie te rzeczy były bez zarzutu. Patrickowi zawsze skapywał keczup, a okruchy grzanek wpadały do maselniczki. Poczuła, jak po policzkach płyną jej łzy, ale tym razem nie powstrzymywała ich. Może powinna się porządnie wypłakać; przyniesie jej to ulgę i potem pewnie będzie łatwiej.

Umyła wszystkie warzywa i cytryny, po czym wytarła je do sucha. Patrick mówił, że Kate ma chyba bzika robiąc to. Nie znosiła, kiedy czynił podobne uwagi, więc wykonywała te prace wówczas, gdy go nie było w pobliżu. Ale i tak zawsze wiedział.

Tak bardzo się starała być idealną żoną, idealną matką, idealną gospodynią, idealną kochanką, idealną pod każdym względem. Patrick mówił, że nie ma ludzi doskonałych, a nawet jeśli są, nie zależy mu na nich. Uszy i policzki zaczęły ją piec, kiedy przypomniała sobie, jak zaproponował kiedyś: „Pokochajmy się na stojąco w kuchni obok zlewu”. Dziewczynki bawiły się w piaskownicy, okno w kuchni było otwarte. Odmówiła, czym zirytowała Patricka. „Wielka mi rzecz! Wystarczy zadrzeć sukienkę, ściągnąć majtki i po krzyku!” Zaproponowała, żeby poszli do sypialni i zamknęli drzwi na klucz, ale powiedział, by sobie to wybiła z głowy. Zamknął się sam w łazience. Wiedziała, co tam robił. Nie znosiła, kiedy się masturbował. To jej wina. Twarz i uszy nadal ją piekły. Patrick był egoistą, ale ona również. Kiedyś nawet wyjął… wyjął swój instrument i zrobił to na jej oczach. Płakała, prosiła, by przestał, ale nie usłuchał. Stali wtedy w holu przed drzwiami do łazienki, a dziewczynki siedziały w wannie.

– Przeszłość jest prologiem – mruknęła, wkładając ostatnią wymytą cytrynę do pojemnika z owocami.

Po obiedzie Betsy pomogła jej sprzątnąć ze stołu, a Ellie strzepnęła serwetki i odłożyła je na miejsce. Potem dziewczynki wzięły kredki i papier.

– Zapamiętajcie – powiedziała Kate. – Kiedy duża wskazówka znajdzie się na trójce, wasze rysunki dla tatusia mają być skończone, a wy gotowe do wieczornej kąpieli.

Stało się to już uświęconym rytuałem. W piątki Kate składała rysunki dziewczynek i wysyłała je Patrickowi w osobnej kopercie.

– Mamusiu, co mam dzisiaj narysować? – spytała Betsy. Kate udała, że się zastanawia.

– Narysuj, jak siedzimy wszystkie na twoim łóżku, ja z listem w ręku.

– Uśmiechasz się czy jesteś smutna? – spytała Betsy, zmarszczywszy brwi.

– Uśmiecham się. Wszystkie się uśmiechamy. – A co robi Ellie?

– Tuli Roseann.

– Czy mogę narysować pieska, chociaż nie mamy pieska? Czy będzie to oszustwo? – spytała niespokojnie Betsy.

– Nie, Betsy, to nie będzie oszustwo, tylko życzenie. Pokażę ci, jak się pisze słowo „życzenie”. Wtedy tatuś wszystko zrozumie. Piesek to świetny pomysł.

– Czy będziemy mieli kiedyś pieska? – spytała tęsknie Ellie. – Jeśli tak, czy będzie mógł spać w moim łóżeczku? Jak go nazwiemy, mamusiu?

Kate z trudem hamowała łzy.

– Musimy się nad tym zastanowić. Każda z nas wymyśli jakieś imię, a jutro po obiedzie powiemy je sobie. Czyj pomysł będzie najlepszy, ten dostanie lizaka.

– Chcę czerwonego. Ja wygram – powiedziała Ellie pewnym siebie głosem.

– Nie, ja jestem starsza i wiem więcej od ciebie – oświadczyła Betsy wyraźnie rozdrażniona.

Aby zapobiec sprzeczce, Kate skierowała rozmowę na inny temat: w co będą się jutro bawiły w parku.

Kiedy dziewczynki skończyły rysować, Kate pochwaliła ich prace i wysłuchała cierpliwie, jak Ellie tłumaczyła jej, co przedstawia każdy zawijas i kółko. Zawsze zdumiewały ją rysunki Betsy. Dziewczynka najwyraźniej odziedziczyła po niej zdolności plastyczne. Nie miała najmniejszych trudności ze zrozumieniem, co narysowała Betsy. Piesek wyglądał jak piesek, łóżko jak łóżko, nawet postacie ludzi nie ograniczały się do kilku kresek i kółka symbolizującego twarz.

– No, pora się myć. Kto ostatni, ten ciamajda!

– Och, mamusiu! – Dziewczynki chichocząc podreptały do łazienki. Kiedy ubrane w czyste piżamki leżały już w łóżeczkach, Betsy zadała pytanie, które Kate bała się usłyszeć przez cały wieczór.

– Mamusiu, kim był ten pan?

– Majorem lotnictwa, skarbie.

– Czy on zna tatusia?

– Niezupełnie. Słyszał o nim, ale nie spotkał go osobiście.

Betsy, usatysfakcjonowana odpowiedzią, zwinęła się w kłębek pod kołderką.

– Czy przyszedł dziś list?

– Nie, słoneczko, ale za to dzisiaj zamiast jednego nowego przeczytamy dwa stare. Przeczytam ostatni list, jaki wy dostałyście, a potem swój, dobrze?

– Dobrze, dobrze – zgodziła się Ellie. Powieki same jej się zamykały. W chwilę później już mocno spała.

– Mamusiu, najpierw przeczytaj list do mnie.

– Zgoda – powiedziała Kate rozprostowując pomiętą kartkę, którą Betsy kilka razy dziennie obracała w rączkach.

– „Kochana Betsy i Ellie…”

– Tatuś zawsze wymienia mnie przed Ellie. Czy to znaczy, że bardziej mnie kocha, czy też robi tak, bo jestem starsza?

– A jak uważasz?

– Bo jestem starsza – uznała Betsy marszcząc perkaty nosek, patrzyła swymi ciemnymi, błyszczącymi oczami czekając, aż matka zacznie czytać list, który znała na pamięć, tak jak niektóre dziecięce rymowanki.

– „Tęsknię za wami, moje urwisy. Mam nadzieję, że jesteście posłuszne i pomagacie mamusi. Wasze rysunki są prześliczne. Niektóre przyczepiłem w kabinie samolotu. Pokazałem je kolegom z eskadry, powiedzieli, że pewnego dnia zostaniecie artystkami.

Wkrótce Boże Narodzenie. Nie zapomnijcie przygotować prezentu dla mamusi. Mamusie lubią dostawać prezenty. Kiedy byłem taki mały, jak wy, zawsze dawałem swojej mamie prezenty, a ona mnie przytulała, całowała i wręczała ciasteczko. Całusy były lepsze od ciasteczek.

Bardzo was obie kocham. Codziennie o was myślę i zastanawiam się, co akurat robicie. Bądźcie grzeczne, a wkrótce wrócę do domu. Pamiętajcie, że musicie być wyjątkowo posłuszne, w przeciwnym razie święty Mikołaj nie przyniesie wam prezentów. Słyszałem, że… Może to tajemnica, ale i tak wam powiem. Święty Mikołaj zawita również do Tajlandii i przyniesie nam, lotnikom, prezenty. Czy to nie wspaniała nowina?

Pamiętajcie, żeby co wieczór mówić paciorek. Ty, Ellie i Mamusia jesteście wszystkim, co mam na świecie. Ściskam was i całuję. Wasz Tata”.

– Czyż to nie piękny list, mamusiu? – spytała Betsy trochę zaspanym głosem.

– Najpiękniejszy list na świecie – odparła Kate. – Może jutro dostaniemy następny. – Spojrzała na datownik na kopercie. 23 września. Poczuła, że zaczyna drżeć na całym ciele. – Mój list przeczytam ci jutro. Śpij teraz, skarbie – powiedziała i pochyliła się, by ucałować obie córeczki.

– Dobrze, mamusiu – powiedziała Betsy i po chwili już spała. Kate została sama i jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak samotna, jak w tamtej chwili. Wiedziała, jaki jest następny punkt rozkładu dnia, czym powinna się teraz zająć, by wypełnić czas przed snem. Jeśli nie będzie się trzymała ustalonego porządku dnia, zginie. Ale nawet jeśli teraz zadzwoni do kapelana, zdąży zrobić to, co miała w planie. Zresztą i tak nie uśnie, więc kilka minut opóźnienia nic nie zmieni.