Znów poczuł ulgę. Uśmiechnął się nawet.

– W takim razie byłaś bezpieczna – powiedział. – Partyzanci to nasi sojusznicy. Czy odwieźli cię z powrotem do oddziału? Ale to przecież było wiele miesięcy temu. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?

Zauważył, że odwróciła się, spoglądając na dolinę. Wiatr rozwiewał jej włosy, nie mógł więc dojrzeć jej twarzy.

– Wiedzieli, że jestem Angielką – powiedziała. – Nie uwierzyli mi jednak, że zostałam wzięta do niewoli. Nie byłam przecież uwięziona. Nie uwierzyli również w to, że jestem żoną oficera. Nie byłam tak ubrana. Potraktowali mnie jak francuską utrzymankę.

Serce zakołatało mu mocno w piersi. Otworzył usta, ale nie mógł wymówić słowa.

– Ale twoje papiery, Lily…

– Francuzi zabrali mi je, nie dostałam ich z powrotem – odparła.

Zamknął mocno oczy i nie otwierał ich. Hiszpańscy partyzanci byli znani z okrucieństwa wobec francuskich jeńców. W jaki sposób traktowali francuską utrzymankę, nawet jeśli była Angielką? Jak udało jej się uciec przed okropnymi torturami i egzekucją?

Wiedział jak.

Westchnął głęboko.

– Czy byłaś z nimi… długo? – zapytał. Nie czekał na odpowiedź. – Lily, czy oni…

Czy zdarzyło się najgorsze, którego spodziewał się Doyle? I on sam? Nie musiał jednak czekać na odpowiedź. Była przerażająco oczywista. Nie było innej możliwej odpowiedzi.

– Tak – odparła miękko.

Zaległa cisza. Gdzieś w górze zaskrzeczała mewa, jej głos zabrzmiał niemal żałobnie.

– Po kilku miesiącach, po siedmiu, dołączył do oddziału na kilka dni angielski agent i przekonał ich, żeby mnie puścili – ciągnęła dalej. – Wróciłam do Lizbony. Nikt nie chciał mi uwierzyć, dopiero kapitan Harris przyjechał w jakichś sprawach do Lizbony. Wracał ze swoją żoną do Londynu. Wzięli mnie ze sobą. Kapitan miał do ciebie napisać, ale ja nie chciałam czekać. Przyjechałam tu. Musiałam to zrobić. Musiałam dać ci znać, że nadał żyję. Próbowałam zeszłej nocy, kiedy w twoim domu odbywało się przy… przyjęcie, ale uznali mnie za żebraczkę i chcieli mi dać kilka pensów. Przykro mi, że tak się wszystko potoczyło dziś rano. Teraz, kiedy już wszystko wiesz, nie… nie zostaną tu dłużej. Jeśli tylko mógłbyś… zapłacić mi za dyliżans, pojadą… gdzieś. Pewnie znajdzie się jakiś sposób na zakończenie małżeństwa, z powodu tego, co zrobiłam. Jeśli ma się pieniądze i wpływy, a to, jak mi się wydaje, posiadasz. Musisz to zrobić, a wtedy mógłbyś… zrealizować swoje plany.

Mógłby poślubić kogoś innego. Lauren. Nagle poczuł, jakby Lily przybyła do niego z innej epoki.

Wspomniała o rozwodzie. Za jej niewierność. Ponieważ pozwoliła, by ją zgwałcono, zamiast dać się torturować i zabić. Ponieważ chciała za wszelką cenę przeżyć. I przeżyła.

Lily zgwałcona.

Lily niewierna.

Jego słodka, ukochana, niewinna Lily.

– Lily. – Dopiero teraz zauważył, że schudła. Jej szczupła sylwetka zawsze była pełna wdzięku. Teraz sprawiała wrażenie wymizerowanej. – Kiedy ostatni raz jadłaś?

Odpowiedziała dopiero po chwili.

– Wczoraj. Po południu. Mam niewiele pieniędzy. Starczy mi jedynie na kawałek chleba w wiosce.

– Chodźmy. – Znów wziął ją za rękę. Była zimna, a jej uścisk słaby. – Potrzebna ci gorąca kąpiel, musisz zmienić ubranie, coś zjeść i przespać się. Czy masz ze sobą jakieś rzeczy?

– Torbę. – Spojrzała w dół, jakby spodziewając się, że pojawi się nagle w jej pustej dłoni. – Chyba ją gdzieś upuściłam. Miałam ją ze sobą, kiedy rano poszłam do wsi. Chciałam sobie kupić coś do jedzenia. A wtedy powiedziano mi o… o twoim ślubie.

– Znajdzie się – zapewnił. – Nieważne. Zabieram cię do domu.

I do czekających na nich kłopotów, nad którymi jeszcze nie zaczął się zastanawiać.


*

– Nie chodzi o to, że chcę potraktować cię jak służącą – wyjaśnił. To były pierwsze słowa, jakie padły, od kiedy opuścili plażę. – Idąc tędy, możemy po prostu uniknąć ciekawskich oczu.

Drzwi, przez które weszli do domu, nie znajdowały się we frontowej części budynku. Lily odgadła, że było to wejście dla służby. A nagie kamienne schody, po których wchodzili na górę, również przeznaczone były dla służby. I całkiem puste. Reszta domu z pewnością nie, biorąc pod uwagę powozy znajdujące się przez stajniami, w wozowni i przed tarasem.

Neville otworzył drzwi, za którymi ukazał się szeroki, wyłożony dywanami korytarz. Wzdłuż widniały obrazy, rzeźby i drzwi. Znajdowali się już w takim razie w głównej części budynku. Trzy osoby pogrążone w rozmowie zamilkły i spojrzały na nią zaciekawione, z zakłopotaniem i niepewnie powitały Neville'a. Skinął szybko głową, ale nie powiedział ani słowa. Lily, której dłoń nadal więził w swojej, również się nie odezwała.

Na koniec otworzył drzwi, uwolnił ją z uścisku, i popychając lekko, wprowadził do środka. Pokój był duży, kwadratowy i wysoki. Kiedy zerknęła w górę, ujrzała złocone gzymsy biegnące u sufitu, a na nim malowidło przedstawiające tłuściutkie, nagie postacie chłopczyków ze skrzydełkami. Domyśliła się, że znajduje się w sypialni, wyłożonej dywanami i bogato umeblowanej. Łóżko zwieńczał baldachim ze zwisającą zasłoną z ciężkiego jedwabiu. Ciemny róż i zieleń mebli pasowały do siebie idealnie.

Lily nie spotkała w swoim życiu równych wspaniałości, z wyjątkiem może wielkiego holu, który przez chwilę widziała poprzedniego wieczoru.

– Natychmiast każę podać ci coś do jedzenia i do picia – odezwał się Neville. Przeszedł przez pokój i pociągnął za ozdobiony chwostem jedwabny pasek wiszący koło łóżka. – A potem każę przygotować ci w ubieralni gorącą wodę na kąpiel. Prawdopodobnie uda nam się odszukać twoją torbę, teraz jednak z pewnością znajdzie się dla ciebie jakaś koszula nocna i peniuar. Musisz się przespać, Lily. Sprawiasz wrażenie zmęczonej.

Tak, była zmęczona. Jednak zmęczenie towarzyszyło jej już tak długo, że ledwo je zauważała. Wiedziała, że jest głodna, chociaż nie wiedziała, czy zdoła coś przełknąć. Neville zwracał się do niej energicznie i oficjalnie. Nie było to radosne powitanie, o jakim marzyła, ani też straszne odrzucenie, jakiego się obawiała. Wiedział, przez co przeszła, mimo to przyprowadził ją tutaj, do tej wielkiej komnaty.

– Czyj to pokój? – spytała. Nie wiedziała, jak się do niego zwracać. „Neville” brzmiałoby zbyt poufale, chociaż przecież była jego żoną. Najlepiej czułaby się, mówiąc do niego „proszę pana”, ale przecież nie był już oficerem, a ona nie należała do jego oddziału. Nie mogła się przemóc, by mówić do niego „milordzie”. Odzywała się więc bezosobowo.

– To pokój hrabiny – odparł. Skinął głową w kierunku sąsiedniego pomieszczenia. – Tam znajduje się przebieralnia.

Hrabiny? Hrabiną mogła być albo jego żona, albo matka. Nie wpuściłby jej przecież do pokoju matki. Wysoka kobieta w kościele z pewnością miała zostać jego żoną, hrabiną. Jednak nie mógł jej poślubić, ponieważ już był żonaty z nią, z Lily. W takim razie to ona… była hrabiną. Czy to możliwe? Nigdy o tym wcześniej nie myślała. Z zaskoczeniem reagowała, kiedy Francuzi zwracali się do niej „madame”, w końcu zdała sobie sprawę, że jest wicehrabiną Newbury. To jednak było dawno, dawno temu.

– Czy to mój pokój? – spytała. – Mam więc zostać? Nigdy nie myślała, co się z nią stanie później, kiedy już podróż dobiegnie końca. W głębi duszy wiedziała, że hrabia z pewnością zechce się pozbyć córki sierżanta, używając choćby najlżejszej wymówki, a przecież w istocie miał wymówkę, która wcale nie była lekka. Jakże trudno było uwierzyć, że obecny hrabia Kilbourne to dawny major Newbury. Jej major Newbury, człowiek, którego zawsze podziwiała, któremu ufała. Jej mąż. Jej kochanek. Miłość jej życia. Wiedziała jednak, stojąc w pokoju hrabiny, że nigdy nie spodziewała się szczęśliwego zakończenia.

– Lily. – Zrobił w jej kierunku kilka kroków. Zobaczyła, że jest równie niepewny i oszołomiony jak ona. A może nawet bardziej. Nie spodziewał się przecież tego, co stało się rano. – Nie zastanawiajmy się jeszcze, co będzie dalej. Ty żyjesz. Jesteś tutaj. Musisz zjeść i odpocząć. A potem postanowimy co dalej.

– Tak. Dobrze. – To prawda, pragnęła odpoczynku bardziej niż czegokolwiek na świecie. Nie mogła już się utrzymać na nogach, oczy same jej się zamykały.

Drzwi otworzyły się i Lily ujrzała młodą dziewczynę w wykrochmalonej czarnej sukni, białym fartuszku i czepeczku. Dziewczyna spojrzała na nich wybałuszonymi oczyma, zgięta w ukłonie. Neville wydał jej kilka poleceń, tymczasem Lily podeszła do okna i spojrzała spod ciężkich powiek. Kazał przynieść tyle jedzenia, że można by wyżywić całą armię. I oczywiście przygotować gorącą kąpiel – cóż za niewiarygodny luksus.

Kiedy pokojówka wyszła, Neville podszedł do Lily.

– Zostanę z tobą, aż przyniosą ci jedzenie – powiedział. – Wtedy zostawię cię, żebyś mogła coś przekąsić. W przebieralni będą na ciebie czekały woda i koszula nocna. Potem powinnaś położyć się i zasnąć. Przyjdę do ciebie później. Wtedy porozmawiamy.

– Dobrze, proszę pana – odparła i od razu poczuła się głupio.

Nagle zastanowiła się, czy po prostu kiedyś, przez jedną noc, nie wyobraziła sobie wspaniale zakwitającej miłości, dziwnie zmieszanej z głębokim smutkiem po śmierci ojca. Obydwa te uczucia dzieliła z tym mężczyzną, tym obcym mężczyzną, który został jej mężem. Miłość – lub coś, co określano tym mianem – stała się wkrótce potem czymś obrzydliwym, że aż trudno było uwierzyć w jej piękno. A przecież kiedyś była piękna. Kiedyś. Dawno temu. Z nim – majorem lordem Newbury. Z Neville'em.

To było najpiękniejsze doświadczenie jej życia. Cała miłość, skrywana potajemnie w sercu, od kiedy go poznała, skupiła się tamtej nocy w wielką namiętność. Wierzyła – czuła – że to odwzajemnione uczucie, chociaż od tamtego czasu zdołała poznać, że mężczyźni byli zdolni do namiętności, nie odczuwając nawet odrobiny miłości. Nie przeszkadzało im to nawet robić wyznań.

Czy tylko jej się wydawało, że Neville czuł to w tamtą noc? Czy była taka naiwna, czy też tylko pragnęła w ciągu następnych miesięcy wierzyć, że kiedyś, przez jedną noc, kochała mężczyznę, który odwzajemniał jej uczucie?