A teraz odjeżdżała. Oba powozy Bertiego stały już na tarasie. Dzieci i ich niania właśnie wsiadały do drugiego. Melanie i Bertie pewnie czekali na nią w holu.

Odetchnęła głęboko, przykleiła uśmiech do twarzy i wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.

W holu na dole zebrał się spory tłum.

– O jesteś, Christine – powiedziała Melanie.

Zaczęły się uściski i pożegnania. Wyjeżdżali pierwsi, reszta dopiero pójdzie za ich przykładem. Hermione płakała, a Christine też była bliska łez. Z determinacją uśmiechnęła się jeszcze promienniej.

Melanie i Bertie wybiegli do powozu.

– Pani Derrick – usłyszała głos księcia. – Pozwoli pani, że przytrzymam nad nią parasol, żeby pani nie przemokła.

Z wysiłkiem wykrzesała wesoły błysk w oku.

– Dziękuję – odparła.

Gdy przekroczyli próg, rozpiął nad nimi wielki czarny parasol. Pochyliła głowę i próbowała przyspieszyć kroku, ale przytrzymał ją mocno za łokieć.

Odwróciła się do niego i uśmiechnęła.

– Ten deszcz sprawił, że zapomniałam o dobrych manierach – powiedziała. – Wasza Wysokość, nie podziękowałam panu za gościnę. To było naprawdę wspaniałe przyjęcie.

– Pani Derrick – szepnął książę – chciałbym zadać pani pewne pytanie, jednak grzeczność nakazuje, bym najpierw zamienił słowo z pani matką. Nie zrobiłem tego zeszłego lata. Czy mogę z nią pomówić? I dopiero potem spotkać się z panią? Jeśli wolałaby pani, żebym tego nie robił, nie będę pań kłopotał.

Parasol dawał namiastkę odosobnienia i prywatności. Deszcz bębnił w materiał i zagłuszał ich rozmowę. Spojrzała mu w oczy i nagle jej przygnębienie znikło. Ogarnęło ją promienne szczęście.

– Tak – odparła bez tchu. – Proszę odwiedzić moją matkę. Poczuje się zaszczycona. Proszę do mnie przyjechać. Będę…

– Tak, Christine? – ponaglił cicho.

– Będę na pana czekała – rzuciła i wbiegła po schodkach do powozu, nie czekając, by pomógł jej wsiąść.

Dopiero wtedy łzy napłynęły jej do oczu i rozmazały kontury osób i przedmiotów. Ze wszystkich sił starała się je powstrzymać, by nie spłynęły na policzki.

Drzwiczki zamknęły się z cichym trzaskiem. Powóz szarpnął i ruszył. Melanie poklepała ją po ręce.

– Tak mi przykro, Christine – powiedziała. – Miałam nadzieję, że na balu coś się rozstrzygnie. Wszyscy spodziewali się jakiejś deklaracji. To zarozumiały, niemiły człowiek, prawda? Znajdziemy ci kogoś innego. To nie będzie trudne. Zdumiewające, jak podobasz się mężczyznom.

Nic się nie rozstrzygnęło, niczego nie ogłoszono na balu. Bo jej matka, Eleanor, Hazel i Charles byli nieobecni. A on czuł, że powinien przestrzegać zasad etykiety i najpierw pomówić z jej matką i resztą rodziny.

Nie była w nim zakochana. Wcale nie.

Kochała go całym sercem.

Wulfric domyślał się, że Christine nie uprzedziła swojej rodziny, iż mają się go spodziewać. Siedział w salonie w Hyacinth Cottage i z mozołem prowadził konwersację. Widział wyraźnie, że pani Thompson i pani Lofter są przerażone. Ta ostatnia przyszła z wizytą chwilę po nim i na jego widok omal nie zawróciła w drzwiach. Nie zdołała jednak w porę znaleźć odpowiednio grzecznej wymówki. Panna Thompson przyglądała mu się sponad okularów, których nie zdjęła ani na chwilę, choć po jego wejściu zamknęła czytaną książkę. Miała rozbawioną minę, w czym przypominała nieco swoją najmłodszą siostrę.

Od chwili, gdy Christine wyjechała z Lindsey Hall, minęło osiem dni. Oczywiście musiał przyjechać akurat tego popołudnia, gdy nie było jej w domu. Lada moment miała się jednak pojawić na podwieczorku. Pani Thompson nieustannie zerkała na okno, jakby chciała w ten sposób przyspieszyć powrót córki.

Właściwie to dobrze, że Christine nie ma w domu. Wulfric doszedł do wniosku, że pora przerwać tę zdawkową konwersację.

– Madame, chciałbym z panią omówić pewną kwestię, jeszcze zanim wróci pani córka – zwrócił się do pani Thompson. – Bardzo dobrze, że są tu obecne również pani pozostałe córki. Zastanawiam się, czy miałyby panie coś przeciwko temu, żeby pani Derrick została księżną Bewcastle.

Pani Thompson spojrzała na niego z otwartymi ustami. Pani Lofter przycisnęła obie dłonie do ust. Po krótkiej ciszy odezwała się panna Thompson.

– Wasza Wysokość, czy Christine spodziewa się pana wizyty? – spytała.

– Mniemam, że tak – odparł.

– W takim razie, Wasza Wysokość, jeśli to perspektywa pana przyjazdu sprawiła, że od powrotu z Hampshire Christine jest pełna energii i jeszcze chętniej się uśmiecha, będziemy zachwycone – powiedziała. – Nie dlatego, że Christine zostanie księżną Bewcastle, ale dlatego, że znów będzie szczęśliwa.

– Ależ Eleanor, przecież Christine zawsze jest szczęśliwa – zaoponowała pani Lofter.

– Doprawdy? – spytała panna Thompson, ale nie rozwinęła tematu.

– Wielki Boże – westchnęła pani Thompson. – Christine księżną. Wasza Wysokość, to bardzo uprzejme z pana strony, że nas zapytał. Choć wcale nie musiał, skoro jest księciem. Zresztą Christine ma już dość lat, by samej decydować o swoim życiu. Jaka szkoda, że jej ojciec nie dożył dzisiejszego dnia.

W holu rozległ się gwar głosów.

– Przepraszam, że spóźniłam się na podwieczorek, pani Skinner – mówiła Christine. – Czytałam panu Pottsowi. Biedaczek jak zwykle zasnął już przy trzecim akapicie. Jednak gdy tylko wstałam, żeby wyjść cichutko i wrócić do domu, obudził się i przez bite pół godziny zabawiał mnie starymi dykteryjkami. Gdybym dostawała tylko szylinga za każdym razem, gdy ich słucham, byłabym bogata. Nie miałam serca mu przerywać. Sprawia mu tyle radości, gdy dziwię się i śmieję we właściwych momentach.

Śmiała się jeszcze na samo wspomnienie, kiedy weszła do salonu ubrana w stary słomkowy kapelusz i popelinową suknię w białe i zielone paski, którą Wulfric pamiętał z zeszłego roku. Wyglądała równie pięknie jak w Londynie i Lindsey Hall w swojej nowej, szykownej garderobie.

– Ojej! – Zamarła z uśmiechem na twarzy. Wulfric wstał i się ukłonił.

– Pani Derrick.

– Wasza Wysokość. – Dygnęła.

Pani Thompson również wstała.

– Christine, Jego Wysokość chciałby z tobą pomówić na osobności – powiedziała. – Eleanor, Hazel, chodźcie, zostawimy ich samych.

– Madame, wolałbym wyjść z panią Derrick do ogródka przy domu – oznajmił Wulfric. To właśnie tam wszystko zepsuł w ubiegłym roku. Pragnął w tym samym miejscu spróbować to naprawić.

Wyszli na zewnątrz i wspięli się po niskich schodkach do zacisznego ogródka, który po poprzedniej wizycie widział przez długie tygodnie w najgorszych koszmarach.

– Pani Skinner powinna była mnie uprzedzić – odezwała się Christine. – Mogłabym chociaż zadbać o swój wygląd.

– Po pierwsze, chyba nie dałaś jej dojść do słowa – odparł. – A po drugie, i tak wyglądasz cudownie.

– Och! – Tak jak poprzednim razem stanęła za ławeczką i zacisnęła dłonie na jej oparciu.

– Przede wszystkim muszę cię uprzedzić, że nigdy nie będę mężczyzną, o jakim marzysz – powiedział, zakładając ręce na plecy.

– Ależ owszem – wtrąciła szybko. – Już jesteś. Nie pamiętam, co było na tamtej liście, którą podałam w zeszłym roku, ale to nie ma znaczenia. Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń, a nawet je przerastasz.

Całą starannie przygotowaną mowę diabli wzięli.

– Więc mnie przyjmiesz? – spytał.

– Nie. – Pokręciła głową i zobaczyła, że zamknął oczy. – Nie nadaję się na księżnę dla ciebie.

Otworzył oczy.

– Chyba nie zamierzasz wygadywać głupstw? – spytał. – Wiem z najlepszego źródła, a mianowicie od Freyi, że nikt z mojego rodzeństwa, ich współmałżonków, a nawet dzieci nie odezwie się do mnie do końca życia, jeśli nie złożę ci tej propozycji i nie skłonię do jej przyjęcia. A przecież nikt nie ma tak wysokich wymagań jak Bedwynowie.

– Markiza Rochester ma – powiedziała.

– Moja ciotka, jak my wszyscy, lubi stawiać na swoim – odparł. – Powzięła niedorzeczny zamiar, by skojarzyć mnie z siostrzenicą swego męża. Ale jakoś zniesie to rozczarowanie. Ona mnie uwielbia, jestem jej oczkiem w głowie. Akurat tego nikt z rodzeństwa nigdy mi nie zazdrościł.

Roześmiała się, co zresztą było jego intencją. Obeszła ławeczkę i usiadła.

– Wasza Wysokość, ja… – zaczęła.

– Dlaczego zwracasz się do mnie Wasza Wysokość? – przerwał jej. – Dlaczego, Christine?

– Bo mi się wydaje zbyt poufałe zwracać się do ciebie po imieniu – odparła.

– Nie myślałaś tak, gdy leżałaś koło mnie w gołębniku – rzucił.

Zarumieniła się, ale wytrzymała jego spojrzenie. Niewiarygodne, że właśnie z tego powodu zwrócił na nią uwagę w Schofield Park.

– Wulfricu, mam trzydzieści lat – powiedziała. – Trzy dni temu obchodziłam trzydzieste urodziny.

– Zatem przez kilka tygodni mogę udawać, że jestem tylko pięć lat starszy od ciebie – rzekł. – Ja nie skończyłem jeszcze trzydziestu sześciu.

– Och, wiesz, o co mi chodzi. Nawet gdybym nie była bezpłodna, w tym wieku miałabym już niewielkie szanse zostać matką. Ale ja jestem bezpłodna. Nie powinnam była się zgodzić, gdy pytałeś, czy możesz przyjechać. Nie myślałam jednak rozsądnie. Byłam pod wrażeniem tych cudownych dni w Lindsey Hall i…

– Christine, przestań wygadywać głupstwa. Mówiłem ci już, że mam trzech braci, którym z radością przekażę prawo do sukcesji. Poznałaś ich wszystkich. Jeśli Aidan nie doczeka się synów, tytuł może przejść na Williama. Nie planowałem, że się ożenię. W wieku dwudziestu czterech lat próbowałem zawrzeć małżeństwo z myślą o sukcesji i się nie udało. Od tamtej pory wiedziałem, że się nie ożenię, dopóki nie spotkam kobiety, którą pokocham całym sercem. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że to kiedykolwiek nastąpi. Ja nie wzbudzam w ludziach miłości.

– Twoi bracia i siostry bardzo cię kochają – zaprotestowała.

– Christine, jesteś światłem, radością i ucieleśnieniem miłości – ciągnął. – Jeśli zgodzisz się zostać moją żoną, nie będę oczekiwał, byś stała się księżną według wyobrażeń swoich czy kogokolwiek innego. Ciotka Rochester może oczywiście próbować cię zmienić. Ja jedynie będę oczekiwał, a nawet żądał, byś pozostała sobą. Jeśli komuś się nie spodoba, jaką jesteś księżną, to do diabła z nim. Ale nie obawiam się o to. Masz dar wzbudzania miłości i radości nawet w ludziach, którzy nie chcą cię kochać i dzielić z tobą radości.