On chyba już przemarzł, pomyślała Christine. Nie mogła jednak oderwać od niego wzroku.

Zdjął pończochy i wcisnął je w buty.

Został tylko w pantalonach i bieliźnie.

Oddalił się na bosaka i wdrapał na wielki dąb, jakby robił to całe życie. Co prawda nabrał trochę wprawy parę dni temu, gdy musiał ściągnąć swój monokl.

Przeszedł wzdłuż zwieszającej się nad wodą gałęzi aż do samego końca, przytrzymując się, czego tylko mógł, by zachować równowagę. Sprawdził, czy gałąź utrzyma jego ciężar. Ugiął kilkakrotnie kolana i wyprostował ramiona. Christine domyśliła się, że on się popisuje przed zachwyconą widownią.

A potem skoczył pięknie wyprostowany, wyciągnięty jak struna. Przeciął gładko powierzchnię wody, tak że nie został nawet ślad, i zanurkował.

Zebrani westchnęli głośno, a potem zaczęli klaskać. Christine przycisnęła dłoń do serca, gdy książę wypłynął na wierzch i otarł wodę z oczu.

– Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że woda jest tak okropnie zimna? – zawołał.

Właśnie w tym momencie Christine nieodwołalnie i ostatecznie go pokochała.

Potem stało się coś jeszcze dziwniejszego. Lady Hallmere stanęła przed nią z groźną miną i mocno ją uściskała, gniotąc przy okazji ubranie księcia.

– Jeśli ty to sprawiłaś, będę cię kochać do końca życia – powiedziała.

I odbiegła z powrotem na brzeg, by przyglądać się wraz z resztą towarzystwa, jak książę dopływa do brzegu, wdrapuje się na murawę i stoi, ociekając wodą jak mokra foka.

– Skakanie z tych drzew do jeziora jest nadal absolutnie zabronione – oświadczył dzieciom ze zwykłą u niego surowością, choć szczękał zębami z zimna.

– Wulf, chyba trochę przesadziłeś, co? – rzucił lord Aidan. – Jeśli chciałeś im udowodnić, że to prawda, wystarczyło poprosić mnie o potwierdzenie.

Uśmiechnął się i nagle wydał się niezwykle przystojny.

Christine pospieszyła do księcia z jego ubraniem, ale oddała je lordowi Aidanowi. Nie chciała go krępować, troszcząc się o niego jak kwoka o pisklę.

Spojrzał jej w oczy tym swoim srebrzystym spojrzeniem.

– Madame, cieszę się, że nie śmiałem się z pani tamtego dnia w Hyde Parku – powiedział. – Rozumiem teraz, jak nieprzyjemna była pani sytuacja.

Ona jednak się śmiała. Ale nie na głos, tylko oczami. On to zrobił dla niej. Była tego pewna.

Aby udowodnić jej, że jest nie tylko księciem Bewcastle'em, ale także Wulfrikiem Bedwynem.

22

Na bal w Lindsey Hall przybyło wielu gości z bliska i daleka. Większość okolicznych rodzin jeszcze nie wróciła do Londynu po Wielkanocy. A bale urządzane przez księcia Bewcastle'a należały do rzadkich i cenionych imprez.

Wulfric zlecił wszystkie przygotowania swemu sekretarzowi. Jego siostry i bratowe zajęły się drobiazgami, takimi jak udekorowanie domu, wybór menu na kolację i napojów. Służba zadbała o każdy szczegół. Nie zostało nic do zrobienia. A jednak w dniu balu Wulfric nie mógł się na niczym skupić, tylko raz po raz krążył między biblioteką a głównym holem i salą balową.

Goście mieli wyjechać pojutrze. Tak samo jego rodzina. Część udawała się do Londynu, część z powrotem do domów na wsi. Niech jadą. Jej też pozwoli odjechać. Tak postanowił.

Pragnął jednak, by ten wieczór był wyjątkowo piękny.

Snuł się więc niespokojnie po domu, trzymał z dala od salonu i nie chciał brać udziału w żadnych rozrywkach.

Gdy nadszedł wreszcie wieczór, zszedł na dół ubrany jak zwykle w czarno – biały strój i stanął w szeregu wraz z ciotką i wujem, by witać gości. Musiał przyznać, że sala balowa przedstawiała wspaniały widok. Ściany udekorowano koszami wiosennych kwiatów. Trzy kolumny w środku otoczono donicami z paprociami i liliami.

Christine Derrick wyglądała prześlicznie. Uśmiechnięta i promieniejąca radością minęła szereg witających i stanęła w drzwiach sali balowej. Miała na sobie białą suknię, której rąbek i krótkie bufiaste rękawki wyhaftowano w jaskry, stokrotki i trawy. Wyglądała jak wcielenie wiosny.

Wulfricowi na jej widok mocniej zabiło serce.

Gdy wychodzili z jadalni po drugim śniadaniu, poprosił ją, by zarezerwowała dla niego walca. To były niemal pierwsze słowa, które do niej wypowiedział od przedwczoraj, od chwili, gdy zanurkował w jeziorze.

Czuł się absurdalnie onieśmielony.

A może przerażony. Chciał wierzyć, że teraz wszystko między nimi się ułożyło. Ona czuje to samo co on i co ważniejsze, widzi dla nich nadzieję na wspólną przyszłość. Ale nie był tego do końca pewien. A ponieważ już od dawna nie czuł niepewności, nie bardzo wiedział, jak sobie z nią poradzić.

Pierwszą turę zatańczył z wicehrabiną Ravensberg, ubraną w fiołkową suknię w odcieniu idealnie pasującym do jej oczu. Potem tańczył ze śliczną jasnowłosą lady Muir, siostrą hrabiego Kilbourne'a. Po raz nie wiadomo który zastanawiał się, czemu nie wyszła powtórnie za mąż, skoro owdowiała kilka lat temu i stanowiła wyjątkowo dobrą partię. Dziwne, że sam nigdy nie pomyślał, by starać się o jej względy. Trzecią turę wskutek machinacji ciotki zatańczył z Amy Hutchinson. Poprzedniego dnia markiza Rochester wpadła jak burza do biblioteki i wygłosiła tyradę na temat pierwszeństwa obowiązku i powinności wobec własnej rodziny. A nie wobec roześmianej od ucha do ucha córki nauczyciela, której brakuje ogłady. Wysłuchał jej bez słowa, uniósł monokl do oka i podziękował za troskę. Ciotka nie miała innego wyjścia, jak tylko podkulić ogon i zabrać się z biblioteki, zostawiając go w spokoju w jego prywatnym królestwie. Lecz najwyraźniej nie porzuciła jeszcze nadziei, że uda się jej go skojarzyć z siostrzenicą męża.

W czwartej turze miał być walc.

Christine Derrick zatańczyła wcześniejsze tury z markizem Attingsborough, Kitem i Aidanem. Zarumieniona i roześmiana nawet nie próbowała pozować na prawdziwą damę z towarzystwa, chłodną i trochę znudzoną zabawą. Wyglądała cudownie. Stała teraz po przeciwnej stronie sali z lady Elrick i księżną Portfrey.

Spotkali się wzrokiem.

Nie mógł się oprzeć pokusie. Chwycił monokl i uniósł go, po czym nieco opuścił. Nawet przez całą długość sali zobaczył, jak jej oczy zaiskrzyły się śmiechem.

Christine sięgnęła do torebki zwisającej jej z nadgarstka, wyciągnęła jakiś przedmiot owinięty czarną wstążką i uniosła go do oka. Zorientował się, że to jego monokl.

Wulfric Bedwyn, wyniosły i chłodny książę Bewcastle, na tyle się zapomniał, że wybuchnął śmiechem.

Ruszył ku niej przez środek sali. Nawet nie przyszło mu do głowy, by niepostrzeżenie obejść salę dookoła. Christine już się nie uśmiechała. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, na których dnie płonęło światło. Gdy znalazł się przy niej, zagryzła dolną wargę.

– Pani Derrick, zdaje się, że ten taniec należy do mnie – powiedział i się ukłonił.

– Tak, Wasza Wysokość – odparła.

Dopiero gdy wyciągnął do niej rękę, zdał sobie sprawę, że na sali zapadła cisza. Odwrócił głowę, uniósł brwi i rozejrzał się zdumiony, by zobaczyć, co się stało. Niemal natychmiast rozległ się na powrót gwar głosów.

– Czy czegoś nie zauważyłem? – spytał.

Christine schowała monokl do torebki i podała mu rękę.

– Tak – odparła. – Nie ma tu lustra, więc nie mógł pan zobaczyć uśmiechu na swojej twarzy.

Co do diabła? Zmarszczył brwi.

– Domyślam się, że jest to zjawisko równie rzadkie jak róża w zimie – dodała ze śmiechem.

To idiotyzm, pomyślał. Kompletny idiotyzm. Ale się nie odezwał.

Przez pół godziny tańczyli razem walca i zapomnieli o świecie wokół nich. Tym razem nie było Hectora, który tańczyłby w niewłaściwym kierunku i mógłby na nich wpaść. Na długo przed pierwszą turą tańców został zaprowadzony do pokoju karcianego. Nic nie mogło zakłócić ich wspólnych chwil i odwrócić jego uwagi. Christine promieniała wewnętrznym światłem. Czuł, jakby trzymał w ramionach wcieloną radość. Nie odrywał od niej oczu i zachwycał się jej pięknem. Chłonął jej zapach i nawet nie próbował ukryć swego podziwu.

– Dziękuję – powiedział, gdy tura dobiegła końca i musiał wrócić do rzeczywistości. – Dziękuję, Christine – dodał ciszej.

Wzywały go obowiązki. Był gospodarzem balu. W domu pełno było gości. Pół godziny osobistej przyjemności właśnie się skończyło.

Christine nigdy w życiu nie czuła się tak przybita. Oczywiście w chwilach przygnębienia zawsze ma się takie wrażenie. A jednak nie potrafiła się od niego uwolnić.

Chciał jej coś udowodnić. Po to ją tutaj zaprosił. I udało mu się. Na tym koniec.

W zeszłym roku miała swoją szansę. Odrzuciła ją stanowczo i z pogardą. On nie poprosi jej jeszcze raz o rękę. Oczywiście, że nie. Jest przecież księciem Bewcastle'em.

A jeszcze na dodatek padał deszcz. Nie na tyle rzęsisty, by uniemożliwić podróż i zatrzymać wszystkich dzień dłużej w Lindsey Hall. Dzięki Bogu, że nie padało aż tak. Ale świat wydawał się szary i ponury, a krajobraz za oknami zamazywał się w kroplach deszczu.

Christine po raz ostatni rozejrzała się po ślicznym pokoju, w którym gościła. Jej sakwojaż został już zniesiony na dół i zapakowany do powozu.

Zaledwie dwa wieczory temu była najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Uśmiechnął się do niej, gdy spojrzała na niego przez jego własny monokl. Trzymała teraz to szkiełko w kieszeni pelisy, zawinięte dla bezpieczeństwa w chusteczkę księcia. Uśmiechnął się i miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy jej z piersi. A potem tańczył z nią walca i przez cały czas pożerał ją wzrokiem. Była pewna, że na dnie jego oczu widzi uśmiech. Ich srebro nagle wydało się jej ciepłe i pełne światła. Gdy tańczyli, miała wrażenie, jakby unosiła się nad ziemią.

Znikły wszystkie wątpliwości, wszelkie bariery przestały istnieć.

A potem walc się skończył. On od tamtej pory prawie się do niej nie odzywał.

Christine przez cały wczorajszy dzień bawiła się z resztą gości. Książę pozostał w bibliotece i tylko Bertie, Basil, Hector i lord Weston dostąpili zaszczytu przekroczenia progów tego świętego przybytku.