Jeff obudził się zlany zimnym potem, jak co noc, kiedy śnił mu się jego koszmarny sen. Gdy się ocknął, od razu się zorientował, gdzie jest i co się zdarzyło. Wiedział też, że teraz przez kilka godzin nie uśnie.

Wstał z łóżka i wciągnął dżinsy i podkoszulek. Wyszedł z sypialni, by jak zawsze w takich razach snuć się po domu do świtu. Wokół panowała cisza, był sam w ciemnościach. Starał się nie myśleć o tym, co mu się śniło, ale jak zwykle bez skutku. Wiedział, co oznacza jego sen – że nie uważa się za człowieka. Ze jest jedynie o włos lepszy od niszczycielskiej maszyny. Co z tego, że rozumiał, jakie jest przesłanie snu, skoro nie potrafił się od niego uwolnić.

W korytarzu wyczuł jakiś dziwny zapach. Czuło się, że w domu są goście.

Nie potrafił się powstrzymać, aby do nich nie zajrzeć. Drzwi od pokoju Maggie były uchylone. Przyjrzał się małej przez szparę.

Spała na środku podwójnego łóżka, w otoczeniu sterty pluszowych zwierzątek, tak że prawie jej nie było widać. Leżała zwinięta w kłębek, z kołdrą nasuniętą na nos, oddychając głośno i miarowo. Czarne loczki zsunęły jej się na policzek.

Jeff przypomniał sobie jej bezgraniczną ufność, beztroski śmiech, zachwyt nad telefonem w samochodzie. To czarujące dziecko, pomyślał. Spostrzegł, że jeden z jej puchatych kotków spadł na podłogę. Wszedł na palcach do pokoju i położył przytulankę z powrotem na łóżku. Wiedziony jakąś pokusą, przeszedł przez łazienkę do pokoju Ashley. Jej sen nie był taki spokojny jak jej córki. Kręciła się pod przykryciem. Miała lekko zarumienione policzki, ale gdy dotknął jej czoła, stwierdził, że nie ma gorączki.

Kim była ta kobieta, bez żadnej bliskiej rodziny, żyjąca w tak trudnych warunkach? Zdążył się zorientować, że jest bystra i zdolna. Co takiego wydarzyło się w jej życiu, że zdana jest teraz na jego łaskę?

Ponieważ nikt nie mógł mu odpowiedzieć, opuścił pokój i poszedł na dół. Podszedł do okna w salonie i zapatrzył się w noc. Po raz pierwszy, odkąd wprowadził się do tego domu, nie był sam. Co za dziwne uczucie. Nikt go tu nie odwiedzał. A już z pewnością nikt nie spędzał u niego nocy. Jeżeli w jego życiu pojawiały się kobiety, Jeff by wał u nich. Miał zwierzęcy instynkt chronienia swojego terytorium. A mimo to zaprosił Ashley i jej córeczkę do siebie. Co to miało znaczyć?

Zadawał sobie pytania, które pozostawały bez odpowiedzi. Przeszedł do gabinetu i włączył komputer. Ashley Churchill intrygowała go. Dlatego zamierzał zebrać interesujące go informacje, za pomocą specjalnych programów i poufnych danych. Był przekonany, że dzięki temu Ashley stanie się dla niego zwyczajną kobietą i wreszcie przestanie sobie nią zaprzątać głowę.

Rozdział 4

Zazwyczaj spokojny ranek wyglądał dzisiaj zupełnie inaczej. Jeff stał w kuchni, popijając kawę, zaparzoną w automacie, o którego istnieniu nie miał pojęcia, dopóki nie znalazł go, jakieś pół godziny temu. Normalnie wstawał, brał prysznic, ubierał się i wychodził do biura. Na ogół zjawiał się pierwszy i zaparzał kawę. Czuł się nieswojo, będąc wciąż jeszcze w domu, mimo że dochodziło wpół do ósmej.

Z góry rozlegały się odgłosy krzątaniny i śmiech. Brenda pojawiła się punktualnie o siódmej i szykowała Maggie do przedszkola. Jeff zerknął na zegarek i uprzytomnił sobie, że przed wyjściem powinien zajrzeć do Ashley. Chciał się upewnić, czy poradzi sobie sama w ciągu dnia.

Odstawił kubek z kawą i ruszył schodami na górę. Nie potrafił oderwać myśli od gości w domu. Nie mógł się zdecydować, czy ich obecność uznać za korzystną, czy też niekorzystną zmianę.

Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Ashley i zapukał. Przytłumiony głos zaprosił go do środka. Jeff wszedł do pokoju i zastał Ashley siedzącą na brzegu łóżka. Wyglądała na zaspaną i nieco skonsternowaną. Miała potargane włosy i znużoną twarz, sądząc jednak po ubraniu, które trzymała w rękach, zamierzała wstać i ubrać się, jakby nigdy nic.

– Jak się czujesz? – spytał Jeff.

– Wspaniale. Dużo lepiej. Dzięki.

Kiepska była z niej kłamczucha. Jeff uśmiechnął się pod wąsem.

– Spróbuj to wmówić komu innemu. Jesteś blada jak trup i ledwie trzymasz się na nogach, chociaż jeszcze nie wstałaś.

Ashley odsunęła włosy z twarzy.

– Muszę wstać. Trzeba wyprawić Maggie do przedszkola. Ubrać ją i dać jej śniadanie. Zresztą, ja też mam zajęcia na uczelni. A poza tym nie chcę nadużywać twojej uprzejmości.

Na jej szczupłej twarzy malowała się determinacja. Uniosła nieco brodę, przyjmując wyzywającą pozę. Jeffowi skojarzyła się raptem z małym kotkiem, który prycha wściekle na wilka.

Nie odpowiedział Ashley, tylko zawołał Brendę, żeby do nich przyszła.

Brenda wpadła jak burza do pokoju. Jego asystentka – pięćdziesięcioletnia blondynka średniego wzrostu – ubrana była w eleganckie, sportowe spodnie i jedwabną bluzkę. Była naprawdę sprawna i prowadziła sprawy biurowe Jeffa z precyzją neurochirurga, przywiązując wagę nawet do najdrobniejszych szczegółów.

Podeszła do Ashley i podała jej rękę.

– Cześć. Jestem Brendą Maitlin. A ty jesteś z pewnością Ashley. Masz taką słodką córeczkę. Wyglądasz jak trup, kochanie.

Ashley uścisnęła jej rękę na powitanie. Jeff przyglądał się Brendzie, która ujęła z rąk Ashley ubranie i położyła je na komodzie. Pomogła Ashley położyć się z powrotem do łóżka i przykryła ją kołdrą.

– Staraj się nie myśleć o niczym – poradziła jej. – Po prostu śpij ile się da, aż poczujesz się lepiej.

– Przecież muszę ubrać córkę i zawieźć ją do przedszkola. A potem…

Brenda przerwała jej, kiwając energicznie głową:

– Nic nie musisz, moja droga. Maggie jest już ubrana i nakarmiona. Podrzucę ją do przedszkola, w drodze do biura. Po południu zajmie się nią jedna z jej opiekunek z przedszkola, która przywiezie ją do domu – zawiesiła głos, jakby sprawdzała w myślach listę, po czym zaczęła mówić dalej: – Aha, wynajęta osoba pójdzie za ciebie na wykłady i zrobi notatki, więc nie musisz się martwić i o to. – Odwróciła się do Jeffa, uśmiechając się do niego promiennie. – Sądzę, że to wszystko.

Ashley patrzyła na nią zdumiona. Jeff puścił do niej oko.

– Brenda potrafi być szalenie operatywna, właśnie dlatego ją zatrudniłem. Kieruję się dewizą: właściwi ludzie na właściwych miejscach.

Brenda zwróciła ku niemu wzrok.

– W takim razie mam ci do zakomunikowania dwa słowa: praca w terenie.

Jeff uciekł się do sprawdzonego argumentu.

– A ja mam jedno słowo w odpowiedzi: nie. Nie poradzę sobie bez ciebie w biurze, a twój mąż by mnie zamordował.

Brenda rzuciła mu piorunujące spojrzenie i wyszła z pokoju. Jeff zwrócił się do Ashley:

– Jest święcie przekonana, że doskonale nadaje się na tajnego agenta. Podejrzewam, że ma rację, tyle że trochę za późno startuje. Zresztą, wątpię, czy jej rodzina byłaby tym zachwycona. Miałbym się z pyszna, gdybym się na to zgodził.

Ashley robiła wrażenie nieco zmieszanej, jakby nie bardzo chwytała, o co tu chodzi. Nie zdążyła zareagować, gdyż do pokoju wpadła jak bomba Maggie. Mała ubrana była w purpurowe dżinsy oraz purpurowo-biały sweterek. We włosy wpięte miała spinki. Uśmiechnęła się do Jeffa i popędziła do matki. Po chwili tuliła się do niej ze wszystkich sił.

– Mamusiu, mamusiu, Brenda zrobiła mi śniadanie. Upiekła gofry. Zjadłam całego. A potem pomogła mi się ubrać, a teraz zawiezie mnie swoim samochodem do przedszkola. Brenda ma psa, który się nazywa Bułeczka. Jak wyzdrowiejesz, to może pojedziemy ich odwiedzić, dobrze?

– Zjadłaś całego gofra? Zdumiewasz mnie – Ashley wsparła się na łokciu i przyjrzała się córeczce. – Jak się czujesz? – spytała. – Dobrze spałaś?

Maggie roześmiała się.

– Mamusiu, nie martw się o mnie – przytuliła się na moment do matki, po czym wybiegła z pokoju.

Ashley opadła znowu na poduszki.

– Dziękuję ci, że się nią zająłeś. No i mną. Jesteś dla nas bardzo miły.

– Jesteś pierwszą osobą, która mnie o coś podobnego podejrzewa.

– Może dotychczas nie dałeś tego po sobie poznać.

Przymknęła oczy. Miała delikatną i gładką skórę. Jeff wyobraził sobie, że dotyka jej policzka, a potem ust. Jego wizja była tak realna, że aż poczuł to w opuszkach palców. Cofnął się o krok, zmieszany, zastanawiając się, co powiedzieć.

– Będę cały dzień w biurze – oznajmił. – Poradzisz sobie sama?

– Oczywiście. Po prostu muszę jeszcze trochę odpocząć.

– Kuchnia jest dobrze zaopatrzona. Weź sobie, na co tylko będziesz miała ochotę. – Położył swoją służbową wizytówkę na nocnym stoliku. – Masz tu mój numer telefonu, na wszelki wypadek.

Ashley skinęła ospale głową i przymknęła oczy. Jeff widział dokładnie moment, w którym zasnęła. Zawahał się przez sekundę, czy nie skorzystać z okazji i dotknąć jej policzka, aby przekonać się, że rzeczywiście jest taki delikatny. Nie zrobił tego jednak. Człowiek jego pokroju nie zadaje się z kobietami typu Ashley. Nie wolno mu zapominać, że mężczyźni tacy jak on różnią się znacznie od innych mężczyzn. Nie miał nawet po co próbować – już przypominał mu o tym bezlitośnie nawiedzający go co noc koszmarny sen.


Ashley przekręciła się na bok i zerknęła na elektroniczny zegarek na nocnym stoliku: minuta po siódmej…

Jest siódma rano? Usiadła tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. To niemożliwe. Uprzytomniła sobie, że dopiero co było wpół do ósmej. Czyżby naprawdę przespała całą dobę? Nie mogła w to uwierzyć.

Odrzuciła przykrycie i wyślizgnęła się z łóżka. Poza lekkim bólem głowy, spowodowanym zapewne tym, że od trzydziestu sześciu godzin nic nie jadła, czuła się znacznie lepiej. Radość z lepszego samopoczucia ustąpiła natychmiast miejsca panice, gdy uświadomiła sobie, że od zeszłego ranka nie widziała córki.

Popędziła przez łazienkę do drugiego pokoju. Nikogo w nim nie było. Niepokój ścisnął jej gardło. O Boże! Co się stało z jej córką?