Otworzył drzwi prowadzące do gustownie umeblowanych sypialni – jednej dużej, drugiej nieco mniejszej. Każda miała osobną toaletkę z lustrem, a jedynie ubikacja oraz wanna były wspólne. Maggie podbiegła do okna w mniejszym pokoju i uklęknęła na żółtej poduszce.

– Ładnie tu – powiedziała, tuląc pluszowego kotka do piersi. Uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Widać stąd wodę.

– Aha.

Ashley usiłowała zdobyć się na entuzjazm. Była tak słaba, że ledwie mówiła. Przeszła z powrotem do większej sypialni. Podobnie jak na dole, umeblowanie obu było gustowne, ale surowe. Ściany były kompletnie gołe, a na komodzie oraz nocnej szafce nie stało nic, oprócz radia z budzikiem wyświetlającego godzinę.

Było jej jednak zupełnie obojętne, że nie ma tu nigdzie ozdób i że lodówka świeci pustkami. Ogarnęło ją potworne zmęczenie, jakby uszła z niej resztka sił. Cała drżała, ledwie trzymając się na nogach.

Jeff zorientował się chyba, bo odsunął bez słowa kołdrę i posadził Ashley na łóżku.

– Musisz się trochę przespać – oznajmił. Pochylił się i zdjął jej buty. – Zajmę się Maggie, a ty sobie odpocznij.

Ashley chciała zaprotestować. Powinna zrobić kilka uwag swojej córce – żeby była grzeczna i słuchała Jeffa i przybiegła do niej natychmiast, gdyby się czegoś przestraszyła. Wyciągnęła się na łóżku, z postanowieniem, że będzie przez jakiś czas czuwać, aż upewni się, że wszystko jest w porządku w tym przepięknym domu na wzgórzu.

Jeff widział, że Ashley jest wykończona, mimo to walczy ze snem. W końcu jednak poddała się i przymknęła oczy – jej oddech stał się powolny.

– Idziemy zrobić zakupy – szepnął, gdy Ashley zmorzył sen. – Za chwilę wrócimy.

Ashley nie zareagowała. Do pokoju wpadła Maggie i otworzyła usta, aby coś powiedzieć. Powstrzymała się jednak, gdy zobaczyła śpiącą matkę. Zacisnęła wargi i spojrzała na Jeffa.

Jeff podszedł do drzwi i skinął na Maggie, żeby poszła za nim. W korytarzu przyglądał jej się przez chwilę, zastanawiając się, co robić. Najpierw zakupy, pomyślał. Speszył się trochę, gdy sobie uprzytomnił, że od niepamiętnych czasów nie zaglądał do supermarketu. Stołował się wyłącznie w restauracjach oraz w pracy. Nie chciało mu się bawić w pichcenie dla jednej osoby. Pomimo że pokoje były umeblowane, a w szafie w sypialni wisiały jego ubrania, nie czuł się tu jak w domu. Spał tu tylko i pracował po godzinach. To wszystko.

– Jedziemy po zakupy – oznajmił. – Do supermarketu.

Maggie zawahała się, po chwili jednak skinęła głową na znak zgody. Wyglądała na taką malutką, gdy tak stała, ubrana w różowe dżinsy i dziergany sweterek w różowo-białą kratkę. Czarne loczki miała przypięte z boków głowy spineczkami. Jej słodkie usteczka lekko drżały.

Nie bardzo wiedząc, co począć, Jeff kucnął przed dzieckiem.

– Wiesz, że mama jest chora, prawda?

– Mhm – przytuliła do siebie pluszowego kotka tak mocno, że zrobił się z niego prawie placek.

– Ma grypę. Czy wiesz, co to jest?

– Miałam grypę w zeszłym tygodniu. Byłam bardzo chora i mogłam oglądać telewizję w mamusi łóżku i jeść owocową galaretkę, jak tylko mi się zachciało.

Jeff nie wiedział, że galaretka to dziecięcy przysmak.

– Ale teraz czujesz się już lepiej, prawda?

Mała znowu skinęła głową.

– A więc wiesz, że i mama za kilka dni wyzdrowieje. Dlatego nie musisz się o nią martwić.

Maggie uśmiechnęła się do niego niepewnie.

– Wiem, że się będziesz nią zajmować.

Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, ale żeby uspokoić dzieciaka, nie zamierzał zaprzeczać.

– Czy trochę się denerwujesz, że jesteś ze mną? Mała ściągnęła brwi.

– Denerwujesz? Co to takiego?

– To znaczy, że jesteś spięta. Niespokojna. Czujesz się trochę nieswojo – próbował jej wytłumaczyć, ale bez skutku. Zaczął szukać w myślach słowa zrozumiałego dla czterolatka. – Boisz się.

Tym razem Maggie się roześmiała.

– Wcale się nie boję. Bo ty nas lubisz.

Wypowiedziała te słowa z takim przekonaniem, że wzbudziły w nim jednocześnie zazdrość i podziw. Żeby wszystko w życiu było takie proste, pomyślał, prostując się.

– No to chodźmy do sklepu.

Maggie podreptała za nim do samochodu. Jeff zawahał się, ale zdecydował się nie włączać w domu alarmu. Doszedł do wniosku, że prawdopodobieństwo, iż Ashley uchyli drzwi albo okno jest większe niż to, że ktoś włamie się podczas jego nieobecności.

Przytrzymał tylne drzwi samochodu, aż Maggie wdrapała się na siedzenie, i pomógł jej zapiąć pas. Jej wzrok świadczył o tym, że darzy go całkowitym zaufaniem. Pociągnęła nosem.

– Twój samochód ładnie pachnie.

– To zapach skóry. Mam ten wóz dopiero od kilku miesięcy. Maggie zrobiła wielkie oczy.

– To jest nowy samochód? Kupiłeś go w sklepie?

Była tak zdumiona, że Jeff doszedł do wniosku, iż Ashley jeździ używanymi gratami. Zresztą trudno było sądzić inaczej, widząc jej aktualną sytuację.

– Muszę zadzwonić do znajomej – powiedział, siadając za kierownicą. – Chcę, żeby mi poradziła, co mam zrobić mamie do jedzenia.

– Galaretkę owocową – oznajmiła Maggie stanowczo.

– W porządku, ale myślę, że powinna zjeść coś jeszcze.

Miał na myśli jakieś płynne pożywienie. A może to się podaje przy przeziębieniu? Kurs pierwszej pomocy, jaki kiedyś przeszedł, dotyczył głównie postępowania w przypadku ran postrzałowych oraz nagłych amputacji.

Wycofał się z podjazdu, nacisnął przycisk na pulpicie. Mechaniczny głos zapytał:

– Podaj imię.

– Brenda – powiedział Jeff. Maggie wybałuszyła na niego oczy.

– Twój samochód umie mówić!

Jeff mimowolnie się uśmiechnął, gdy z wbudowanych głośników rozległ się dzwonek telefonu. Dochodziła piąta trzydzieści. Brenda mogła już pójść do domu.

Jego asystentka była jednak jeszcze w biurze. Kiedy odebrała telefon, wyjaśnił jej, że zajmuje się chorą na grypę przyjaciółką i potrzebuje porady w sprawie zakupów oraz paru sugestii, co powinien dostać na obiad czterolatek.

Uśmiechnął się do małej.

– Maggie, powiedz: hej!

Mała miała wciąż wielkie oczy i z wrażenia ściskała mocno pluszowego, białego kotka. Oblizała wargi.

– Hej! – wyszeptała nieśmiało.

– To była Maggie – oznajmił Jeff, w nadziei, że Brenda ją usłyszała.

– Hej! Maggie. Miło usłyszeć twój głos – ton jego asystentki – zdradzał, że jutro rano w biurze Jeff będzie się musiał gęsto tłumaczyć.

– Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jest supermarket? – zapytała Brenda, gdy już ochłonęła.

– Mniej więcej. Myślałem, żeby kupić zupę w puszce i sok. Choremu na grypę powinno się podawać płyny, prawda?

– Tak, zgadza się. Jeżeli chodzi o obiad dla małej, to jest całe mnóstwo możliwości. Pierwsza zasada: im mniej cukru, tym lepiej. Chcesz coś ugotować sam, czy tylko podgrzać gotową potrawę?

Dziesięć minut później Jeff miał sporządzoną listę z instrukcjami. Brenda odchrząknęła.

– Czy panie zamierzają spędzić u ciebie kilka dni?

– Tak. Dlaczego pytasz?

– Jeśli matka nie czuje się dobrze, to nie jest w stanie zająć się dzieckiem. Maggie, czy chodzisz do przedszkola?

Mała się rozpromieniła, słysząc, że została wciągnięta do rozmowy.

– Mhm. Przedszkole jest niedaleko szkoły, do której chodzi moja mamusia. Jestem tam zawsze do drugiej.

– Ashley studiuje na Uniwersytecie Waszyngtona – wyjaśnił Jeff.

– Co oznacza, że z powodu choroby opuści zajęcia.

Usłyszał, że Brenda robi sobie notatki.

– Czy możemy zorganizować kogoś, kto będzie chodził za nią na wykłady? – zapytał.

– Oczywiście, ale najpierw muszę znać jej plan zajęć. Niektóre wykłady można znaleźć w internecie. Poza tym, trzeba będzie załatwić dla Maggie opiekunkę na popołudnia. Zajmę się tym. Jak nazywa się twoja przyjaciółka?

– Ashley Churchill. Pracuje u nas.

Na chwilę zaległa cisza. Jeff widział oczyma wyobraźni zdumienie malujące się na twarzy Brendy. Znała wszystkich pracowników firmy ochroniarskiej Ritter/Rankin.

– Ta sprzątaczka?

– Tak.

– Jak ty ją spotkałeś? – wykrztusiła Brenda. – Przepraszam, to nie moja sprawa. Załatwię wszystko, co trzeba i zadzwonię do ciebie wieczorem.

– Dziękuję ci, Brendo. Doceniam twój wysiłek.

Asystentka zaśmiała się.

– Nie ma sprawy. Wiesz, jak bardzo pragnę dostać się do agencji szpiegowskiej. Również pięćdziesięcioletni tajni agenci powinni mieć wzięcie. Zebranie informacji dla ciebie będzie niezłą wprawką.

– Cóż ja bym zrobił bez ciebie. Nie mogę pozwolić na to, abyś odeszła do pracy w terenie.

– Wciąż to powtarzasz. Chyba starasz się być dla mnie uprzejmy i za nic nie chcesz urazić moich uczuć. No cóż. Zadzwonię do ciebie później, Jeff. Cześć, Maggie.

– Cześć – zapiszczała Maggie w odpowiedzi.

Jeff rozłączył się, zastanawiając się, jakim cudem po tylu latach pracy Brenda może uważać go za człowieka uprzejmego.

Rozdział 3

To naprawdę bardzo dobre – stwierdziła Maggie poważnie.

Stali w dziale produktów zbożowych, w olbrzymim supermarkecie, u stóp wzgórza, na którym znajdował się dom Jeffa. Jeff jeszcze nigdy tu nie był, mimo że mieszkał w okolicy już od jakiegoś czasu. Wątpił, aby i Maggie tu kiedykolwiek zaglądała, a mimo to wskazywała mu bezbłędnie drogę, lawirując zręcznie między klientami swoim miniaturowym wózkiem na zakupy, wykrzykując nazwy ulubionych towarów i podejmując decyzje z godną podziwu swobodą. Zdjęła z półki pudełko kukurydzianych ciasteczek owocowych i posłała Jeffowi zwycięski uśmiech.

– Jadłam je, gdy byłam u Sary. Jej mama powiedziała, że tylko dzieci są w stanie zjeść coś, co ma kolor purpurowy – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – A ja powiedziałam, że purpurowa część ciasteczka jest najlepsza.

Jeff przyjrzał się podejrzliwie obrazkowi na pudełku. Przedstawiał pieczone ciasteczka z purpurową polewą. Na samą myśl o zjedzeniu czegoś takiego żołądek podszedł mu do gardła. W tym przypadku zgadzał się z mamą Sary.