– Ale…

– Masz jakąś inną możliwość? – zapytał.

Ashley potrząsnęła głową. Niestety, gorzka prawda była taka, że nie miała się gdzie podziać. Pracowała w pojedynkę, dlatego nie zdobyła w pracy żadnych przyjaciół. Na zajęcia z kolei wpadała w ostatniej chwili, po odprowadzeniu Maggie do przedszkola, a wypadała pierwsza, żeby odebrać córeczkę, dlatego nie miała kiedy zawrzeć przyjaźni również na uniwersytecie. Jej jedynymi znajomymi byli sąsiedzi, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji jak ona.

– Mamusiu, przyniosłam ci buty.

Ashley ocknęła się z zadumy, przytuliła córeczkę i podziękowała jej serdecznie.

Zanim się zdążyła pochylić, żeby poluzować sznurowadła, wyręczył ją Jeff. Wziął prawy but i zaczął zakładać jej na nogę. Ujął Ashley za kostkę, a ten gest wydał się Ashley zaskakująco intymny. Poczuła się oszołomiona. Uznała, że wywołała to wysoka gorączka, choć w głębi duszy miała co do tego wątpliwości. Nie dopuszczała jednak myśli, że podziałał tak na nią Jeff Ritter. Okazywał jej niesłychaną uprzejmość i nic więcej. Był obcym człowiekiem, budzącym w niej nieco obaw. Robił na niej wrażenie zimnego jak lód killera, przez co wcale nie wydawał jej się atrakcyjny.

– Mamusia też mi pomaga założyć buty – oznajmiła Maggie, opierając się o Ashley. – W moich różowych butach trzeba zrobić dwie kokardki, bo sznurowadła są za długie. – W jej głosie brzmiał podziw, jakby czynność ta, wykonywana zazwyczaj przez matkę, była nie lada sztuką.

– Myślę, że mamie wystarczy pojedyncza kokardka – powiedział Jeff i zaczął sznurować drugi but. – Jesteś gotowa?

– Muszę jeszcze założyć płaszczyk – stwierdziła Maggie.

– A wiesz, gdzie jest?

Maggie skinęła głową i puściła się pędem w stronę płaszczy. Ashley odczekała, aż Jeff skończy sznurować jej buty i wyprostowała się na krześle.

Już nie kręciło jej się tak bardzo w głowie i miała jaśniejszy umysł niż tuż po przebudzeniu się. Bolało ją wciąż całe ciało i wiedziała, że wygląda fatalnie, ale dopóki rozum nie odmawiał jej posłuszeństwa, wszystko było w porządku.

– Zachowuje się pan tak, jakby sprawa była przesądzona – stwierdziła.

– A czy nie jest? – Jeff spojrzał wymownie na dwóch wolontariuszy, którzy zbierali z połówki rzeczy Ashley. – Potrzebne jest ci miejsce i czas, aby spokojnie dojść do zdrowia. Jestem w stanie zapewnić ci jedno i drugie.

– Pragnę panu zaufać. Jak pan sam zauważył, nie mam się gdzie podziać. Nie mogę jednak nie zapytać, dlaczego pan to robi.

Po raz pierwszy, odkąd Jeff Ritter zjawił się w przytułku, odwrócił od niej oczy. Zapatrzył się w jakiś punkt ponad jej głową, ale jego nieobecny wzrok zdradzał, że nie zauważa krzątaniny w prowizorycznym przytułku. Myślami był gdzie indziej i prawdę mówiąc, Ashley wolała się nie zastanawiać, nad czym się tak zadumał.

Ocknął się w końcu i wzruszył ramionami.

– Nie wyczerpałem jeszcze w swoim życiu limitu dobrych uczynków.

Odpowiedź ta wcale nie zabrzmiała jak blaga. Ashley pomyślała, że może Ritter w gruncie rzeczy sam nie wie, dlaczego im pomaga. Trocheja to niepokoiło, jednak nie tak, jak perspektywa zostania z córką bez dachu nad głową. Wszystko rozbijało się o kwestię zaufania. Ashley spojrzała na jego twarz – mocne szczęki, wystające kości policzkowe, obojętne oczy. Miał koło ust bliznę, a na skroniach kilka siwych włosów. Zarówno jej intuicja, jak i reakcja córki mówiły, że to człowiek godny zaufania. Czy to jednak wystarczy?

– Jestem członkiem Biura Do Spraw Dobrych Uczynków. Czy to nie przekonujący argument?

Kąciki jego ust uniosły się. Uśmiech zmienił całkowicie wyraz jego twarzy, czyniąc z niego przystojnego i przystępnego człowieka. Ta niespodziewana metamorfoza wywołała u Ashley lekką palpitację serca oraz przyspieszony oddech.

Wszystkiemu winna jest grypa, stwierdziła. Znowu daje o sobie znać wirus. I tyle.

– Dziękuję panu – powiedziała, usiłując wstać. Zachwiała się lekko, ale udało jej się utrzymać równowagę. – Jestem panu naprawdę wdzięczna za pomoc.

– To drobiazg.

Cała ta sytuacja miała jeden plus. Jeżeli okaże się, że Jeff to w gruncie rzeczy miły facet, może uda się go przekonać, żeby nie wyrzucił jej z pracy. Wtedy za kilka dni jej życie wróci do normy i będzie mogła udawać, że cały ten koszmar w ogóle się nie zdarzył.


Kto by pomyślał, że praca ochroniarza jest aż tak dobrze płatna, zdziwiła się Ashley, kiedy pół godziny później Jeff zatrzymał się na podjeździe przed dwupiętrowym domem, zbudowanym z drewna i szkła, położonym mniej więcej w połowie Wzgórza Królowej Anny. Mimo chmur i mżawki widok na Lakę Union oraz zachodnią część miasta na przeciwległym brzegu jeziora był imponujący. Można sobie wyobrazić, jak pięknie musi tu być w pogodny dzień.

– Czy to twój dom? – zapytała podekscytowana Maggie, z tylnego siedzenia luksusowego samochodu. – Jest taki duży i ładny. Czy masz kotki? Tyle tutaj miejsca. Jak załatwisz jakiegoś kotka, to ja ci pomogę się nim zająć.

– Jak zwykle jest pełna nadziei – mruknęła Ashley. – Magie uwielbia kotki.

– Zauważyłem.

Przez całą drogę Maggie gadała jak najęta – o kotkach i o przedszkolu oraz o tym, jak fajnie było w przytułku. Dzięki temu dorośli nie musieli się zmuszać do rozmowy. Zwłaszcza Ashley była jej za to bardzo wdzięczna.

– Gdzie jest twoje mieszkanie? – zapytała Maggie, gdy czekali, aż otworzą się drzwi od garażu. – Czy bardzo wysoko? My z mamusią mieszkamy na najwyższym piętrze i czasem fajnie jest patrzeć sobie na miasto albo oglądać niebo w czasie burzy. A latem, jak jest gorąco, otwieramy wszystkie okna i wcale się nie boimy złodziei, bo nikt się nie wdrapie tak wysoko.

Jeff wyłączył silnik i odwrócił się do małej.

– Mieszkam sam w całym domu – zwrócił się do Maggie. – Mam nadzieję, że będziecie się tu z mamą czuć jak u siebie.

Maggie zrobiła wielkie oczy.

– Mieszkasz tutaj sam? I nic a nic się nie boisz?

Ashley zmrużyła oczy. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jej córka jeszcze nigdy nie mieszkała w wolno stojącym domu, tylko zawsze w wynajętych mieszkaniach w kamienicach.

– Czasem jest tu aż za spokojnie – przyznał Jeff. – Ale już się do tego przyzwyczaiłem.

Przez kilka najbliższych dni możesz zapomnieć o spokoju, pomyślała Ashley. Maggie była słodkim i grzecznym dzieckiem, ale przy tym hałaśliwą maszyną na nóżkach, jak to określała Ashley.

Jeff odpiął pas bezpieczeństwa.

– Chodźcie, pokażę wam dom. Wasze bagaże przyniosę później.

Ashley skinęła głową. Znowu ogarnął ją niepokój. Jazda samochodem bardzo ją zmęczyła, tak że opadły z niej resztki sił. Pragnęła jak najszybciej położyć się do łóżka i spać przez cztery albo pięć tygodni bez przerwy.

Jeff wysiadł z samochodu, otworzył tylne drzwi i pomógł Maggie. Wspięli się na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Ashley podążyła za nimi. Zanim Jeff otworzył drzwi, najpierw wystukał długi kod w systemie zabezpieczającym. Rozległo się głośne „klik", gdy zamek puścił. Ashley wyobraziła sobie raptem, że po drugiej stronie drzwi znajdują się uzbrojeni po zęby strażnicy. Zachichotała na myśl, że zanim wejdzie się do środka, trzeba pewnie przejść przez bramkę z wykrywaczem metalu.

Choć w domu niewątpliwie znajdował się jakiś system alarmowy, musiał być zmyślnie ukryty, bo gdy Ashley weszła do holu, nie rzuciło jej się w oczy nic szczególnego.

Pokoje były olbrzymie i prawie puste. Jeff pokazał im salon, jadalnię oraz gabinet. Jedynie w tym ostatnim pomieszczeniu widać było, że ktoś mieszka w tym domu. W salonie znajdowały się dwie kanapy, parę foteli, obok których stały niskie stoliki, oraz kilka lamp. Nigdzie żadnych obrazów ani zdjęć na ścianach, żadnych czasopism, kwiatów, czy też pary butów, mącących nieskazitelny ład. Podobnie było w jadalni. Stał się w niej tylko stół i krzesła oraz pasująca stylem skrzynia – przykryta szkłem i pusta.

Kremowy dywan oraz blade ściany podkreślały surowość i wnętrz, podobnie jak wielkie okna, od podłogi aż po sufit – zarówno w salonie jaki i w jadalni – z których roztaczał się piękny widok na jezioro, aż po jego drugi brzeg. Gabinet znajdował się na tyłach domu i wychodził na rozległy ogród. Przynajmniej tutaj leżały porozkładane na biurku papiery oraz kilka książek na skórzanej kanapie naprzeciwko kominka.

Ashley rozejrzała się wokół w milczeniu, po czym poszła w ślad za Jeffem do ogromnej kuchni. Prześlizgnęła się wzrokiem po przepastnych rozmiarów lodówce, sześciopalnikowej kuchence oraz imponującej kolekcji mosiężnych garnków, zawieszonych na wykafelkowanym okapie, zwieńczającym stojący na środku blok kuchenny.

– Musi pan chyba przyjmować mnóstwo gości – mruknęła, choć wydawało jej się to nieprawdopodobne. Jeff Ritter nie wyglądał bowiem na towarzyskiego faceta.

– Nie. Kuchnię urządził poprzedni właściciel domu – wskazał na lodówkę. – Nie ma w niej specjalnie zapasów, bo stołuję się w mieście albo w biurze. Jak się już rozgościcie, pojadę z Maggie po zakupy do supermarketu.

Ashley chciała zaprotestować. Z pewnością jest dosyć jedzenia, żeby przetrwać kilka dni, aż wyzdrowieje. Nie chciała nadużywać jego uprzejmości. Otworzyła lodówkę, by przekonać o tym gospodarza.

Nowoczesna lodówka ze lśniącej stali była całkowicie pusta. Nie było w niej nawet resztek jedzenia, czy też piwa – tak typowych dla nieżonatych mężczyzn. Wyglądała jak model pokazowy w salonie meblowym. Ashley przełknęła ślinę i zerknęła do spiżarki. Znajdowały się w niej jedynie gołe półki, wyłożone schludnie papierem.

Jeff odchrząknął.

– Jak już mówiłem, rzadko jadam w domu.

– Zdaje się, że nigdy – poprawiła go Ashley. – Jak pan może nie mieć w domu nawet kawy?

Jeff pominął milczeniem jej uwagę i zaprowadził je do schodów, znajdujących się na tyłach domu. Biegły w dwóch kierunkach. Jeff skierował się schodami na prawo.

– To jest skrzydło gościnne – powiedział. – Są tam dwie sypialnie, mające wspólną łazienkę.