– Sam! – Chwycił ją za rękę i odwrócił ku sobie, a jej niemal zaparło dech w piersi. – Paplasz bez ładu i składu. O ile pamiętam, dawniej nigdy ci się to nie zdarzało.

– Ale przecież nie wiesz, jaka jestem teraz, prawda? – Ożył tłumiony od dziesięciu lat gniew. – Nic o mnie nie wiesz, bo sam zadecydowałeś, że tak ma być.

– Na miłość… Wyrwała rękę z jego uścisku.

– Wszystkie księgi są w gabinecie. – Zamaszystym gestem wskazała na dom i ruszyła do samochodu. – Zdaje się, że w traktorze trzeba wymienić sprzęgło. Pewien kupiec z San Antonio jest zainteresowany twoim bydłem. Mam też listę ranczerów, którzy chcą wynająć Diabła, to znaczy Jokera, do rozpłodu. Siano w tym roku trzeba będzie zebrać wcześniej…

– A ty uciekasz, bo się czegoś boisz.

– Co takiego? – Odwróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Z furią oparła dłonie na biodrach.

– Powiedziałem, że uciekasz…

– Słyszałam, co powiedziałeś, tylko nie uwierzyłam własnym uszom. – Oczy jej się zwęziły ze złości. – Akurat ty nie masz prawa oskarżać kogokolwiek o to, że ucieka ze strachu.

– Wyrzuciła ramiona do góry i spojrzała na błękitne niebo, po którym płynęło kilka białych obłoków. – To nie do wiary! Nie do wiary. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła do samochodu. Po chwili wrzuciła bieg i szybko odjechała, a Kyle patrzył bezradnie na chmurę pyłu za jej pikapem.

– Czy coś się stało? – Caitlyn, siedząca na fotelu pasażera, zmierzyła matkę przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu, tak podobnych do oczu ojca. Jechały właśnie do miasta.

Na poboczu starej wiejskiej drogi smoła miękła od upału. Rozgrzane powietrze wpadało przez otwarte okna, burząc i tak już zmierzwione płowe włosy dziewczynki.

– Co się miało stać? – Serce Samanthy zadrżało z niepokoju. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, powietrze drgało nad rozpalonym asfaltem, zniekształcając odległe zarysy domów w westernowym stylu. Miasteczko Clear Springs oddawało hołd drugiej połowie dziewiętnastego wieku poprzez swą architekturę.

– Jakoś dziwnie się zachowujesz, odkąd po mnie przyjechałaś.

– Caitlyn nie zadowoliła się wymijającą odpowiedzią matki.

– Może i tak – przyznała Sam.

Kyle niewątpliwie wytrącił ją z równowagi. Odbierając córkę z domu koleżanki, nadal czuła gniew.

– Dlaczego?

– Spotkałam dzisiaj… starego znajomego. To była dla mnie niespodzianka.

– No i co? Właśnie. No i co?

– A w dodatku rozbolała mnie głowa. – Nie było to kłamstwo. Odkąd zobaczyła Kyle'a, czuła bolesne pulsowanie w skroniach.

– To przez tego znajomego rozbolała cię głowa? – Caitlyn czuła, że matka coś kręci. – Wydaje mi się, że jesteś wściekła.

– Wściekła?

– No. Tak samo wyglądałaś w zeszłym roku, kiedy się dowiedziałaś, że Billy McGrath zaprosił na swoje urodziny wszystkich oprócz mnie i Tommy'ego Wilkinsa.

Na wspomnienie tamtego zdarzenia krew w Samancie zawrzała.

– To było bardzo nieładne i matka Billa wiedziała, że źle robi, więc… Nieważne. To dawne dzieje. – Sięgnęła po ciemne okulary leżące na desce rozdzielczej. Miała wtedy ochotę udusić małego Billy'ego i jego mamusię snobkę, która zadecydowała, że z klasy liczącej dwudziestu jeden uczniów dwoje dzieci nie jest godnych uczestniczyć w przyjęciu urodzinowym jej syna. A wszystko dlatego że, jak głosiła plotka, pochodziły z nieślubnych związków.

– Czym cię rozzłościł ten stary znajomy?

– Nie rozzłościł mnie. Po prostu zjawił się nieoczekiwanie i to mnie zaskoczyło – odparła wymijająco i dała córce lekkiego prztyczka w nos. – Muszę zajrzeć do banku i na pocztę, ale potem możemy wybrać się na lody.

Caitlyn natychmiast rozpogodziła się.

– A może na tort lodowy?

– Dlaczego nie? Mijały właśnie tablicę witającą przyjezdnych w Clear Springs. Może rzeczywiście jest to okazja do świętowania? Przecież niecodziennie spotyka się ojca swojej córki. Boże, czy kiedykolwiek zdobędzie się na to, by mu powiedzieć, że Caitlyn jest jego dzieckiem? A jak on zareaguje? Roześmieje się jej w twarz? Zarzuci jej kłamstwo? Będzie tak oszołomiony, że choć raz zabraknie mu słodkich, fałszywych słówek? A może od razu pozna, że to prawda i postanowi zostać prawdziwym ojcem Caitlyn? Jeśli zażąda choćby częściowej opieki nad dzieckiem, Sam na pewno nie wygra z nim w sądzie. Dobrze opłaceni prawnicy rodziny Fortune nie dadzą jej szans.

Nagle poczuła, że coś ją ściska w gardle. Wjechała na parking i nakazała sobie spokój. Przecież Kyle będzie tu tylko przez pół roku. Nawet jeśli się dowie, że Caitlyn to jego córka, nie podejmie żadnych gwałtownych kroków. Zachowa się rozsądnie. Na pewno. Ale co z Caitlyn? Jak zareaguje, kiedy się dowie, kto jest jej ojcem?

Samantha wiedziała jedno. Nie odda swojego dziecka nikomu. Nawet człowiekowi, który je spłodził.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Co za bałagan! – Prychając z oburzeniem, spojrzał na zapisane odręcznym pismem księgi rachunkowe.

Pożółkłe stronice leżały na blacie starego, dębowego biurka, które stało w tym pokoju od niepamiętnych czasów. Dębowa landara należała kiedyś do Bena Fortune'a, dziadka Kyle'a i męża Kate. Prawdę mówiąc, Kyle nie pamiętał, by kiedykolwiek widział Bena za biurkiem. Nie, ranczo zawsze było królestwem Kate, jej schronieniem przed gonitwą miejskiego życia. Te księgi jednak go zadziwiły.

Dlaczego nie wprowadzono systemu komputerowego, nie założono łącza z Internetem, nie zainstalowano programu do księgowości? To nie było podobne do jego babki, kobiety wyprzedzającej swoje czasy, która z taką samą łatwością posługiwała się telefonem komórkowym i telefaksem, jak szminką i pudrem. Kate Fortune utrzymywała łączność komputerową ze wszystkimi firmami męża, łącznie z fabrykami w Singapurze czy Madrycie. Chociaż potrafiła mówić jak prości robotnicy pracujący w spółce naftowej Bena, umiała pilotować samolot. Jeśli jakiekolwiek ranczo w Wyoming miałoby być wyposażone w komputer i modem, to właśnie ranczo Kate. Trudno było wytłumaczyć ten brak łączności ze światem. A może Kate chroniła się tu przed wyścigiem szczurów i chciała zachować powolne tempo życia, które dobrze służyło ranczerom?

Zadzwonił telefon i Kyle szybko chwycił słuchawkę. Gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że usłyszy aksamitny głos Samanthy. Czuł, że ogarnia go napięcie.

– Kyle Fortune – odezwał się.

– No coś podobnego! – W słuchawce zadudnił głos Granta i Kyle usiadł wygodniej w fotelu. – Słyszałem, że wróciłeś.

– Złe wieści szybko się rozchodzą.

– Zwłaszcza w tej rodzinie. Święte słowa, pomyślał Kyle. Członkowie rodziny Fortune zawsze byli sobie bliscy, ale po śmierci babki Kyle miał wrażenie, że jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli i zwarli szeregi. Połączyła ich rozpacz po utracie ukochanej osoby.

– Mike mówił, że poleciałeś do Jackson firmowym odrzutowcem, więc wiedziałem, że prędzej czy później się tu pokażesz.

– Zdążyłem już nawet zobaczyć tego potwora, którego odziedziczyłeś.

– Płomień Fortune'ów – odparł ze śmiechem Grant.

– Raczej Zguba.

– Uwolnię cię od niego, jak tylko da się wprowadzić do przyczepy. Wiem, że Samantha nad nim pracuje.

– Tak mi się zdaje. Samantha. Dlaczego nie potrafi przestać o niej myśleć?

– Pewnie już słyszałeś, że Rocky ma zamiar się tu sprowadzić?

– Rocky? Mówisz o Rachel?

– Tak. O naszej kuzynce Rachel.

Kyle widział Rachel ostatni raz podczas odczytywania testamentu Kate. Zwykle roześmiana i energiczna, tego dnia była poważna i skupiona, jak reszta rodziny. Pod jej ciemnymi oczami rysowały się głębokie cienie, a palce nerwowo bawiły się wisiorkiem, który zostawiła jej babka. Wydawała się nieobecna i zagubiona, ale nikogo to nie dziwiło.

– A więc z moim koniem wszystko w porządku? – upewnił się Grant.

– Natknąłem się na Sam, kiedy się z nim zmagała. Ten ogier to potwór z piekła rodem.

– Owszem – potwierdził z dumą Grant. Za oknem zapadał już zmrok.

– Sam ma dziecko – dodał Kyle.

– Zgadza się.

– Powiedziała, że ojciec małej zniknął z ich życia. Nie wiedziałem, że była zamężna.

– Bo nie była.

– No więc co to za facet?

– Nie mam pojęcia. Nigdy jej o to nie pytałem. To nie moja sprawa. – Intonacją wyraźnie dał Kyle'owi odczuć, że to również nie jego sprawa.

Kyle zrozumiał tę nie wypowiedzianą reprymendę, ale postanowił ją zignorować.

– I nikt nie wie, kto to jest?

– No, przypuszczam, że Sam wie, i Bess, jej matka. Niektórzy z miasteczka twierdzą, że to Tadd Richter. Pamiętasz go?

– Tak. Osobiście go nie poznałem, ale słyszałem, że to był miejscowy łobuz.

– Obracał się w podejrzanym towarzystwie, jeździł na wielkim motocyklu, pił i stale miał kłopoty z prawem. Jego rodzice się rozeszli i chyba skończył w więzieniu czy poprawczaku gdzieś w okolicach Casper. W każdym razie Sam się z nim spotykała, zanim wyjechał, a potem… cóż, okazało się, że zaszła w ciążę. Ale to pewnie cię nie obchodzi. Przez te wszystkie lata nie powiedziała na ten temat ani słowa i pewnie ma swoje powody. Dość już o tym. Przecież zadzwoniłem, żeby cię powitać w Wyoming.

– Dzięki.

– To nie jest takie złe miejsce, wiesz?

– Nigdy tak nie twierdziłem.

– Ale nie ucieszyło cię zbytnio, że musisz tu zamieszkać. Kyle spojrzał przez okno na kępę osik nad brzegiem strumienia.

– Nie lubię, kiedy ktoś mi mówi, co mam robić. Nawet jeśli jest to Kate.

– Nie będzie tak źle. Może nawet ci się tu spodoba? Może dowiesz się wreszcie, przed czym tak uciekasz, lub za czym gonisz. Nigdy nie wiadomo.

– Właśnie. Nigdy nie wiadomo. – Kyle poczuł, że budzi się w nim złość. Grant nigdy nie przebierał w słowach i teraz znowu dał mu do zrozumienia, że nie pochwala chaotycznego, pozbawionego celu życia Kyle'a w Minneapolis.

– Może powinieneś trochę zwolnić.

– Może – wycedził Kyle i zacisnął zęby. Nie miał ochoty na kazanie. Wiedział, że zmarnował kilka lat życia, zajmując się przypadkowymi interesami, czasem zarabiając jakieś pieniądze, częściej je tracąc. Ożenił się z niewłaściwą kobietą. Ostatnią klęską było to, że musiał odejść z rodzinnej firmy. Nie chciał, by mu przypominano o tej porażce. Nie potrafił też wyjaśnić, dlaczego od wczesnej młodości dręczył go jakiś niepokój i nie pozwalał nigdzie zagrzać miejsca na dłużej. Podejrzewał, że pół roku w Clear Springs, w pobliżu Samanthy, to o wiele za długo jak na jego wytrzymałość.