Kyle zacisnął zęby.

– A mojemu wnukowi Kyle'owi zostawiam ranczo w Clear Springs wraz z inwentarzem i wyposażeniem, z wyjątkiem ogiera… – Kyle słuchał tego w roztargnieniu, dopóki nie padły słowa: – Kyle musi mieszkać na ranczu przez co najmniej pół roku, zanim zostanie mu oficjalnie przekazany akt własności. Jedynie po spełnieniu tego warunku…

Cała Kate. Zapisuje mu ranczo – zapamiętany z dzieciństwa raj – ale nie bezwarunkowo. Usłyszał, jak Michael głośno wciągnął powietrze. Ranczo miało olbrzymią wartość, a Kyle nigdy niczego sam nie osiągnął.

Jakiś czas później Michael porozmawiał z nim na osobności. Wygłosił przemówienie na temat odpowiedzialności, przejęcia kontroli nad własnym życiem, skorzystania z szansy, jaką dała mu Kate. Kyle nie słuchał go zbyt uważnie. Nie potrzebował kazań. Wiedział, że za dobrze mu w życiu nie wyszło, ale uważał, że Mike nie powinien się wtrącać.

Co do jednego brat jednak miał rację. Kyle dostał szansę, by się wykazać. Musi wytrzymać te pół roku, dokonać niezbędnych napraw i w końcu sprzedać ranczo z pokaźnym zyskiem, chociaż pewnie Kate by tego nie chciała.

– A czego się spodziewałaś? – zapytał głośno, jakby Kate mogła go usłyszeć. W pustym pokoju na poddaszu nikt mu nie odpowiedział. – Naprawdę myślałaś, że będziesz kierowała moim życiem zza grobu? Naprawdę? Cóż, pomyliłaś się. Sprzedam ranczo bez chwili namysłu. – Zamknął okno i przez szybę popatrzył na rozgwieżdżoną noc. W oddali, na sąsiednim ranczu, w oknie jasno płonęła lampa.

Samantha.

Nieoczekiwany przypływ uczuć ścisnął mu serce. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy czasem babka celowo nie sprowadziła go tak blisko kobiety, którą miał ochotę udusić, a jednocześnie kochać się z nią do końca świata. To chyba jednak było niemożliwe. Nikt, zupełnie nikt nie wiedział o jego romansie z Sam. I tak powinno zostać.

Patrzył na ciepłą plamę światła, która lśniła niczym przyjazna latarnia morska, po czym zacisnął ze złością zęby, kiedy zdał sobie sprawę, że ma ochotę przebiec przez zalane księżycową poświatą pola, zapukać do drzwi Sam i wziąć ją w ramiona. Całowałby ją jak dawniej, z taką samą pasją.

Jednak wejście na ziemię Rawlingsów zupełnie nie wchodziło w grę. Odwrócił się i omal nie uderzył głową o nisko zawieszoną belkę. Czuł, że za pomocą manipulacji został postawiony w sytuacji bez wyjścia. Na myśl o Sam ogarniała go frustracja. Wychodząc z pokoju, mamrotał pod nosem, jakby babka mogła go usłyszeć gdzieś z nieba.

– W porządku, Kate. Wygrałaś. Jestem tutaj. Jedno tylko mi powiedz. Co, u diabła, mam począć z Sam?

ROZDZIAŁ TRZECI

– Świetnie, po prostu wspaniale!

Energicznie zrzuciła buty z nóg. O lampę oświetlającą tylną werandę uderzała oślepiona ćma. Samantha spojrzała w dal, na ranczo Fortune'ów, i kolejny raz zadała sobie pytanie, co też porabia Kyle.

Przez całe popołudnie i wieczór zmagała się z silnym bólem głowy, który zaczął się, kiedy dziś zobaczyła Kyle'a. Myślała o nim przez cały dzień. Mówiła sobie, że nie chce mieć z nim więcej do czynienia, chociaż w głębi serca wiedziała, że w tej sprawie właściwie nie ma wyboru.

Dlaczego Kate – kobieta, którą Sam podziwiała za odwagę i zdecydowane poglądy – postanowiła zostawić ranczo właśnie jemu, chociaż miała do wyboru tuzin innych potomków? Kyle najmniej się nadawał do prowadzenia gospodarstwa i było bardzo mało prawdopodobne, że osiądzie w Wyoming na stałe. Dlaczego nie wybrała Granta, który całe życie spędził w Clear Springs? Albo Rachel, zdaniem wielu ludzi najbardziej przypominającej babkę? Rocky, kuzynka Kyle'a, lubiła przygody, umiała pilotować samolot i kochała Clear Springs. Ale nie, Kate wybrała Kyle i zmusiła go do zamieszkania na tej ziemi przez sześć długich miesięcy – niemal drzwi w drzwi z Samantha.

Mamrocząc pod nosem, podeszła do zlewu i ochlapała twarz zimną wodą, nie zważając na krople spływające na bluzkę.

– To zupełnie niedorzeczne – powiedziała cicho i napiła się wody prosto z kranu.

Gdyby miała trochę rozumu i odwagi, zadzwoniłaby do Kyle'a, poprosiła go o rozmowę, a potem, patrząc w jego piękne, niebieskie oczy, powiedziałaby mu, że jest ojcem ślicznej, urwisowatej dziewczynki.

– No dobrze. Ale co potem? – zastanawiała się głośno, wycierając rękawem usta. Kyle albo ucieknie – historia lubi się powtarzać – albo zażąda dowodu ojcostwa, a potem, kiedy będą już znane wyniki badań, będzie się domagał co najmniej częściowego prawa do opieki nad dzieckiem. – Niech to wszyscy… – Zamilkła w pół zdania, kiedy spostrzegła w oknie nad zlewem odbicie Caitlyn. – Dlaczego jeszcze nie śpisz?

– Dlaczego przeklinasz? Sam westchnęła i opuściła podwinięte rękawy bluzki.

Z uśmiechem, który przywoływała na twarz tylko dla córki, uniosła bezradnie ramiona.

– No tak. Nakryłaś mnie – przyznała. – Jestem trochę zdenerwowana.

– Z powodu tego znajomego? – Caitlyn spoglądała na nią dziwnie. Jej dziecinna buzia zmarszczyła się w skupieniu, niebieskie oczy spoglądały oskarżycielsko.

– Tak, z jego powodu.

– A mnie stale powtarzasz, że nie powinnam się przejmować tym, co mówią inni.

– To dobra rada. Chyba jej posłucham. Może mi teraz wytłumaczysz, dlaczego jeszcze nie śpisz. Zdawało mi się, że się położyłaś już godzinę temu.

– Nie mogłam zasnąć – wyjaśniła dziewczynka, wzruszając ramionami. Minę nadal miała zatroskaną.

– Dlaczego?

– Jest gorąco.

– I co jeszcze? – Sam podeszła do córki, delikatnie ujęła ją za ramię i poprowadziła ku schodom do sypialni.

– I… – Caitlyn zagryzła wargę.

– Co się stało?

– Chodzi o Jenny Peterkin – wyznała w końcu dziewczynka.

– Co zrobiła Jenny? – Ta rozmowa przestała się Samancie podobać. Jenny była rozpieszczoną dziesięcioletnią panną, która uprzykrzała życie jej córce od drugiej klasy.

– Wydaje mi się, że Jenny do mnie dzwoniła.

– Wydaje ci się?

– Tak. Kiedy byłaś w stajni, zadzwonił telefon i ktoś zapytał o mnie. Przedstawił się jako Tommy Wilkins, ale to nie był jego głos. Słyszałam też jakieś śmiechy. – Przełknęła ślinę i spuściła wzrok.

– I co Tommy czy Jenny, czy jeszcze ktoś inny, powiedział ci?

– Że… że jestem bękartem. O Boże, daj mi siłę, błagała w duchu Sam.

– Przecież wiesz, że to bzdury, Caitie. A te dzieciaki, które do ciebie dzwoniły, to banda tchórzy bez serca Nic o tobie nie wiedzą.

Nachyliła się i przytuliła córkę. Nie po raz pierwszy problem braku ojca zaistniał w jej życiu i pewnie nie ostatni. Za każdym razem jednak było to coraz bardziej bolesne.

– Czy to prawda?

– Co?

– Sprawdziłam to słowo w słowniku. Zgadza się. Przecież nie mam taty.

– To prawda, że nie byłam żoną twojego ojca, ale ty masz tatę, kochanie. Każdy ma tatę.

– Ale gdzie on jest? I kto to jest? – Wargi Caitlyn lekko zadrżały, a grube łzy pojawiły się w kącikach powiek.

– Twój tata mieszka bardzo daleko. Już ci to mówiłam.

Dlaczego teraz? Dlaczego ci mali okrutnicy musieli przypomnieć Caitlyn o braku ojca właśnie teraz, kiedy Kyle jest tak blisko?

– Powiedziałaś, że któregoś dnia go poznam.

– I poznasz.

– Kiedy?

– Obawiam się, że szybciej, niżbym sobie tego życzyła – odparła ze smutnym uśmiechem.

– Polubię go? Sam skinęła głową.

– Wydaje mi się, że tak. Większość ludzi go lubi.

– Ale nie ty.

– To bardziej złożony problem. Zobaczysz. Chcesz coś na ząb, zanim pójdziesz do łóżka?

Oczy Caitlyn zwęziły się czujnie, jakby dziewczynka wiedziała, że matka nią manipuluje. Miała już dziewięć lat i coraz trudniej było odwrócić jej uwagę.

– Ale, mamo…

– Kiedy znów zadzwoni do ciebie Jenny czy Tommy, czy ktokolwiek inny, powiedz, żeby cię zostawili w spokoju. Albo lepiej nic nie mów, tylko oddaj mi słuchawkę. Ja się nimi zajmę. Już lepiej?

– Chyba tak. – Pociągnęła nosem i jej myśli, przynajmniej na jakiś czas, powędrowały w inną stronę. Westchnąwszy głośno, podeszła do okna i spojrzała na stajnię. – Tak sobie myślałam… – zaczęła i chytrze zerknęła na matkę.

– O czym?

– Na urodziny obiecałaś mi konia, pamiętasz?

– Zgadza się, obiecałam, ale urodziny będziesz miała dopiero wiosną przyszłego roku.

– Wiem. Ale przedtem jeszcze są święta.

– Do świąt mamy jeszcze sześć miesięcy. – Sześć miesięcy. Właśnie tyle czasu Kyle zamierza spędzić w Wyoming.

Matka i córka ruszyły wąskimi, drewnianymi schodami do małej sypialni Caitlyn, tej samej, w której Sam spędziła dziecięce lata.

Otworzyła okno. Lekki wietrzyk unosił wypłowiałe zasłony, przynosząc zapach wysuszonego siana i róż z ogrodu. Grały świerszcze, czasem gdzieś zaryczało zagubione cielę lub wysoko w górach żałośnie zawył kojot.

Caitlyn ułożyła się w łóżku – takim samym jak dawne łóżko Sam – i starała się stłumić ziewanie.

– Kocham cię – wyszeptała w poduszkę. W tej chwili tak bardzo przypominała Kyle'a, że Samantha poczuła ucisk w gardle.

– Ja też cię kocham. – Ucałowała zaróżowiony policzek córki, ale zanim zdążyła podnieść z podłogi parę zakurzonych dżinsów i koszulkę, dziewczynka poruszyła się.

– Nie gaś światła – poprosiła. Sam zatrzymała się.

– Dlaczego?

– Sama nie wiem – odparła córka z westchnieniem.

– Na pewno wiesz. Sypiasz w ciemnym pokoju, odkąd skończyłaś dwa lata. – Samantha poczuła, że przebiega ją dreszcz. – Czy coś jeszcze się stało poza tym telefonem?

Caitlyn zagryzła wargę, a to nieomylnie znaczyło, że coś ją dręczy. Trzymając brudne ubranie córki w objęciach, Sam przykucnęła przy łóżku.

– Powiedz szczerze, kochanie. O co chodzi?

– Ja… sama nie wiem – wyznało dziecko ze zmartwioną miną. – To tylko takie dziwne uczucie.

Sam poczuła suchość w ustach.

– Uczucie? Jakie uczucie?

– Wydaje mi się, że ktoś na mnie patrzy.

– Ktoś? Kto taki?