– Grant odziedziczył konia. – Spojrzenie Kyle'a powędrowało ku pięknie zbudowanemu ogierowi, który ciekawie się mu przyjrzał, a potem bezczelnie prychnął na intruza. – To jest Płomień Fortune'ów, prawda?

– Nazywamy go Joker.

– Słucham?

Sam skinęła głową na konia.

– To on. Od źrebięcia nazywamy go Joker. Jest bardzo nieposłuszny i ma takie dziwne umaszczenie. – Wskazała na białe łaty na kruczoczarnym łbie zwierzęcia. – To imię do niego pasuje.

– Ty też go tak nazywasz?

– Dzisiaj nazwałabym go Diabeł. – Uśmiechnęła się ponuro. – Wiele innych imion przychodzi mi do głowy, ale nie nadają się do powtórzenia w towarzystwie. – Znów zdmuchnęła z czoła niesforny kosmyk włosów. Kyle roześmiał się głębokim, dźwięcznym śmiechem.

Dlaczego wcale się nie zestarzał? Dlaczego nadal jest szczupły i zwinny, a rysy jego twarzy nabrały wyrazistości? Nie dostrzegła brzucha ani siwych włosów. Wcale nie wyglądał na rozleniwionego bogacza. Czas obszedł się z nim wyjątkowo łagodnie.

– Nie spotkałem jeszcze konia, z którym byś sobie nie poradziła.

– Może Joker będzie pierwszy – odparła, chociaż trudno jej było skupić się na rozmowie. – Ten koń mnie wykończy.

– Wątpię. O ile pamiętam, bardzo lubiłaś takie wyzwania.

– To zabawne, ale ja niczego takiego sobie nie przypominam.

– Nie? – Kyle nagle spoważniał. – A co pamiętasz? O Boże! Serce Samanthy skurczyło się boleśnie.

– Trudno by ci było znieść moje słowa…

– Naprawdę? Spróbuj.

– Już raz to zrobiłam. Nie sprawdziłeś się. Zacisnął usta, twarz mu stężała.

– Wiesz, Sam, nie musimy zaczynać w ten sposób.

– Ależ musimy. Och, Kyle, gdybyś tylko wiedział, pomyślała. Czuła tak silny ucisk w piersi, że ledwie mogła oddychać. Życie nie jest sprawiedliwe. Dlaczego Kyle Fortune, jedyny mężczyzna, którego chciała znienawidzić, jest taki przystojny? Pewnie chadzał do siłowni, podnosił ciężary, aż pot spływał mu po piersi, i jednocześnie zerkał na dziewczyny w obcisłych, skąpych kostiumach. Kyle zawsze przyciągał kobiety – jak końskie łajno muchy. Ciebie też zwabił, upomniała się ponuro w myślach. Otrzepała dłonie i wspięła się na ogrodzenie.

– Skoro tu jesteś, to chyba mogę wracać do domu. Nadzorowałam prace na ranczu. Miałam to robić, dopóki Kate nie znajdzie nowego nadzorcy. Ale potem Kate… – Sam nie mogła wydusić tego słowa. Nie potrafiła uwierzyć, że Kate Fortune – zadziorna, wesoła, kipiąca energią – nie żyje. Chociaż była już po siedemdziesiątce, widać było, że jest w doskonałej formie i żyłaby długie lata, gdyby nie ta straszna katastrofa nad nieprzebytą amazońską dżunglą.

– Jak się miewa twój ojciec? – zapytał Kyle, a serce Sam stało się jeszcze cięższe, jakby wypełnił je ołów.

– Odszedł. Zmarł pięć lat temu.

– Tak mi przykro. Nie wiedziałem.

– Wcale mnie to nie dziwi. – Potrząsnęła głową. – Niewiele wiesz o tym, co się dzieje w Clear Springs, prawda?

– Jej oczy, błękitne jak letnie niebo, nieco spochmurniały. Wiedziała, że to trochę zbyt obcesowe pytanie, ale mimo to je zadała: – Dlaczego Kate zostawiła ci ranczo, skoro przez długie lata tak starannie unikałeś tego miejsca?

Spojrzał twardo w oczy Sam, jakby jej słowa bardzo go uraziły. Po chwili wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.

– Nie mam pojęcia – wyznał. Uznała, że mówi prawdę. Zdjął kapelusz, odsłaniając gęstą, wypłowiałą od słońca czuprynę. Powiew wiatru rozwiał mu włosy i zgiął wysoką trawę przy słupkach ogrodzenia.

– Wiesz, bardzo lubiłam twoją babkę – powiedziała, wspominając tę obdarzoną silnym charakterem kobietę, która żelazną ręką prowadziła firmę kosmetyczną w Minneapolis, ale w tych stronach bardziej słynęła z placka z rabarbarem. Niezależna, wszechstronnie utalentowana Kate bardzo kochała rodzinę i przez całe życie chciała mieć wpływ nie tylko na prowadzenie rodzinnych interesów, ale również na życie dzieci i wnuków. Kochała ranczo niemal tak samo jak firmę. – Trudno mi uwierzyć, że już nigdy jej nie zobaczę – stwierdziła w zamyśleniu, a Kyle gwałtownie uniósł głowę, jakby dotknęła jakiegoś bolesnego miejsca w jego duszy. – Chcę tylko powiedzieć, że jest mi., bardzo przykro – dodała.

Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, co jej się nieczęsto w życiu zdarzało.

– Mnie też jest przykro – rzekł z westchnieniem Kyle i spojrzał na ogiera. – Co chciałaś zrobić z tym koniem?

– Chciałam go nauczyć chodzić na wodzy. To najdroższy ogier w naszej stajni i kilku okolicznych ranczerów już chce go wynająć jako ogiera rozpłodowego. Problem polega na tym, że Joker jest uparty tak jak wielu znanych mi mężczyzn, i nie chce robić tego, co mu się każe. Nie znosi chodzić na wodzy, nie chce wejść do przyczepy i w ogóle same z nim kłopoty – wyjaśniła z lekkim uśmiechem.

Prawdę mówiąc, podziwiała Jokera za poczucie niezależności. To nie jego szlachetne pochodzenie, ale silny charakter wywoływały na ustach Samanthy pełen aprobaty uśmiech.

W tej samej chwili ogier uniósł głowę, wydął nozdrza i zarżał na widok klaczy, która wraz z podskakującym przy jej boku źrebięciem zbliżyła się do ogrodzenia.

– Lubi płeć przeciwną – zauważyła Sam.

– A to błąd. Czujnie spojrzała na Kyle'a, uśmiech zniknął z jej ust.

– Przemawia przez ciebie doświadczenie? – zapytała.

– Słuchaj, wiem, że ja…

– Nieważne – przerwała mu szybko. – To stare dzieje. Nie rozmawiajmy o tym, dobrze?

Wiedziała jednak, że kiedyś będą musieli o tym porozmawiać. Nie może dłużej ignorować przeszłości, zwłaszcza teraz, kiedy Kyle się tutaj zjawił. Zasługuje na to, żeby poznać prawdę. Sumienie czasami sprawiało jej tyle kłopotu. Wiedziała, że nie ma wyboru. Musi zdradzić mu swoją tajemnicę. Ale nie teraz.

– Zajmijmy się koniem, co? – Z tymi słowami ruszyła w stronę ogiera, a Kyle za nią. Przemówiła do Jokera łagodnie, a ten zareagował jak zwykle – uciekł w przeciwny koniec zagrody. Spięta, znów zbliżyła się do zwierzęcia. Tym razem Joker się nie opierał i pozwolił zaprowadzić się do stajni, gdzie został nakarmiony i napojony.

Kyle nie odstępował ich ani na krok. Najwyraźniej zafascynowany jej podejściem do zwierzęcia, podążył za nią do stajni. Z zaciekawieniem przyjrzał się budynkowi, który teraz należał do niego. Betonowa podłoga, ściany z nieheblowanych cedrowych desek, strych na siano nad rzędami końskich boksów i pomieszczenie, gdzie przechowywano siodła i uprząż, od których bił ciepły zapach wyprawionej skóry.

– Mieszkasz w domu po rodzicach? – zapytał, rozglądając się wokół. Światło wciskało się do środka przez brudne okna.

Drobiny kurzu tańczyły lekko w kilku cienkich, słonecznych smugach.

– Tak.

– Sama?

– Z córką – odparła, zamykając drzwi boksu. Skobel wskoczył na miejsce z głuchym stukiem, który odbił się echem od ścian. Potem zapanowała cisza, zakłócana jedynie brzęczeniem muchy i biciem serca Sam.

– Nie wiedziałem, że jesteś mężatką.

– Nie jestem.

– Och… Pewnie sobie pomyślał, że jestem rozwódką, stwierdziła w duchu. Postanowiła nie wyprowadzać go z błędu, dopóki nie odzyska równowagi. Niech sobie myśli, co chce. Przywykła do tego, że ludzie wymyślali na jej temat najróżniejsze rzeczy. Samotne macierzyństwo w małym, prowincjonalnym mieście zawsze wywołuje ciąg plotek i domysłów. Sam nigdy nie zadawała sobie trudu, żeby prostować fałszywe przypuszczenia.

– Po śmierci ojca mama przeniosła się do miasteczka, a ja z Caitlyn…

– Caitlyn to twoja córka? Skinęła głową, bojąc się, że zdradzi zbyt wiele.

– Wolałyśmy zostać tutaj. Wychowałam się na wsi i chcę, żeby córka też się tu wychowała.

– A co z jej ojcem? Odniosła wrażenie, że usłyszała nagły ryk wiatru, jakby w środku lata zerwała się zimowa zawierucha. Poczuła dokuczliwy, pulsujący ból w skroniach.

– Ojciec Caitlyn zniknął z naszego życia – odrzekła i w duchu zwymyślała się za tchórzostwo.

Szybko chwyciła zgrzebło i zaczęła czyścić Jokera.

– Pewnie jest ci trudno. Jeszcze jak, pomyślała.

– Jakoś dajemy sobie radę – powiedziała głośno.

Skupiła się na czyszczeniu konia, a wywołany zdenerwowaniem pot ściekał jej strużkami po plecach. Powiedz mu, powiedz mu teraz, nakazywała sobie w myślach. Już nigdy nie trafi ci się taka dobra okazja. Na litość boską, on zasługuje na to, by wiedzieć, że ma dziecko!

– Chciałem tylko powiedzieć, że…

– Nie przejmuj się – wpadła mu w słowo i zaczęła czyścić drugi bok konia. Pracowała gorączkowo, chaotyczne myśli przebiegały jej przez głowę, w ustach jej zaschło.

– Uważaj, bo zetrzesz mu wszystkie łaty z grzbietu – zażartował Kyle.

Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, ile energii wkłada w szczotkowanie. Nawet sam Joker, zwykle w takiej sytuacji całkowicie pochłonięty jedzeniem, odwrócił się i spojrzał na nią zdziwiony.

– Przepraszam – wymamrotała i wrzuciła zgrzebło do kubła. Pojawienie się Kyle'a zdenerwowało ją, a brak ojca Caitlyn był zawsze drażliwym tematem. W rozgrzanej, mrocznej stajni, w obecności Kyle'a, z którym zaszła w ciążę i który potem ją porzucił, czuła się jak schwytana w pułapkę. Starała się nie zwracać na niego uwagi, chociaż siedział obok na barierce i uważnie na nią patrzył. Jego oczy jakby kryły w sobie jakąś niewypowiedzianą obietnicę. Nie, na pewno się myli. To, co było, minęło, wyschło niczym miejscowy strumień podczas dziesięcioletniej suszy.

– Sam… – Kyle lekko dotknął jej ramienia.

Zareagowała tak, jakby poczuła dotyk rozpalonego żelaza. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Snop oślepiającego światła wtargnął do środka, a za nim podmuch gorącego, suchego powietrza. Usłyszała za sobą kroki – to nowe buty Kyle'a zachrzęściły na żwirze. Nie odwróciła się jednak. Bała się, że jeśli spojrzy mu w oczy, zobaczy w nich cień swoich własnych uczuć, które nią owładnęły na jego widok.

– Pracuję tutaj, przejęłam pracę po ojcu. Pełnię obowiązki zarządcy, odkąd Red Spencer… A on pracował tu od mniej więcej siedmiu lat, zanim ojciec przeszedł na emeryturę. W każdym razie Red przejął tę pracę po ojcu, kiedy ojciec już nie dawał sobie rady, ale odszedł kilka miesięcy temu. Przeprowadził się do Gold Spur… tak, chyba tam… żeby być blisko syna i synowej. Kate poprosiła mnie, żebym się wszystkim zajęła, no a ja się zgodziłam, ale teraz, kiedy ty wróciłeś, pewnie nie będę już potrzebna…