– Nie powiedziałam, że on mnie pociąga czy intryguje – dodała cicho.

– Nie szkodzi, skarbie – rzekła Shana. – W szystko masz wypisane na twarzy.

– Wspaniale – mruknęła Holly.

Opuściwszy głowę, przysunęła bliżej durszlak z zielonymi strąkami. Nie widziała Shany, ale słyszała stukot jej obcasów, gdy ta szła przez kuchnię. Po chwili żona Tommy'ego wyciągnęła krzesło, usiadła przy stole i poklepała Holly po ręce.

– Skarbie, wiesz, że cię kocham jak rodzoną córkę?

– Wiem. – Holly uśmiechnęła się na widok zatroskanej miny swojej przyjaciółki.

Hayesowie i ich dzieci byli jedyną rodziną, jaką kiedykolwiek miała. Tommy'ego poznała podczas swojego pierwszego profesjonalnego występu, kiedy śpiewała na balu dla absolwentów miejscowego college'u. Tommy akompaniował jej na fortepianie. Muzycznie "dogadywali" się świetnie, jakby współpracowali z sobą od lat.

Ten dzień należał do naj szczęśliwszych w jej życiu. Była przerażoną dziewczyną w wieku szesnastu lat, która udawała, że niczego się nie boi i wszystko ma pod kontrolą. Ale Tommy na to się nie nabrał. Po skończonym występie zabrał ją do siebie na solidną kolację.

I już tam została.

Oczywiście miała dziś własne mieszkanie w Garden District, ale stary dom na Fontainebleau Drive, dom Tommy'ego i Shany, na zawsze pozostanie jej domem. Jej miejscem na ziemi.

– Proszę cię tylko o jedno. – Oczy Shany przenikały ją na wylot. – Żebyś miała się na baczności przy Parkerze.

– Ojej, przecież ja nie…

– Daj mi dokończyć – Starsza kobieta posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. Identycznie patrzyła na swoją piętnastoletnią córkę Kendrę, kiedy ta zbyt późno wracała do domu. – Nie wikłaj się w związek z facetem, który jest w trakcie rozwodu. To nie dla ciebie.

Holly poczuła, jak zalewa ją fala ciepła. Podejrzewała, że rumieni się jak dziesięciolatka przyłapana na pocałunku z kolegą.

– A kto mówi o związku? O wikłaniu się? Shano…

– Skarbie, nie jestem ślepa. Wszystko masz wypisane na twarzy. Zadurzyłaś się.

Holly pokręciła ze śmiechem głową.

– Zadurzyłam? Chyba żartujesz?

– Nie, kochanie – oznajmiła z powagą Shana. – Mówię jak najbardziej serio. Parker James jest człowiekiem z problemami. Trzymaj się od niego z daleka.

– W cale nie zamierzam się z nim umawiać. Powiedziałam tylko, że jest przystojny…

– Wiem, że tak powiedziałaś. Ale w głębi duszy liczysz na… – Shana urwała i odwróciła się w stronę holu. – T.J.? To ty?

Holly odetchnęła z ulgą, wdzięczna za niespodziewany powrót któregoś z domowników.


– Tak, mamo, to ja. Cześć, Holly. – Dwudziestoletnia żeńska kopia Tommy'ego zajrzała do kuchni, uśmiechając się szeroko. Włosy, zaplecione w dziesiątki ozdobionych koralikami warkoczyków, sterczały jej wokół głowy. – Kolacja gotowa?

– Jeszcze kwadrans. Powiedz siostrom.

– Dobra. Tata jest w domu?

– Nie, ale wróci lada chwila. Idź umyj ręce – poleciła córce Shana.


Kiedy zostały same w kuchni, wstała od stołu i popatrzyła na Holly, zaciskając rękę na jej ramIemu.

– Pamiętaj, co ci powiedziałam.

– Rozkaz, szefowo.


Holly ponownie skupiła się na pracy. Durszlak pustoszał, podczas gdy miska zapełniała się ziarenkami groszku. Sięgając po kolejne strąki, Holly. rozmyślała nad przestrogą przyjaciółki.


Shana niepotrzebnie się martwi. Między nią a Parkerem nigdy do niczego nie dojdzie. Ale raz na jakiś czas miło sobie pomarzyć.

W marzeniach nie ma przecież nic złego, prawda? Nikomu krzywdy się nie wyrządza.

ROZDZIAŁ TRZECI

Nazajutrz po południu Holly uświadomiła sobie, że już od dwudziestu czterech godzin przywołuje się w myślach do porządku. Jak dotąd ten wewnętrzny monolog nie odniósł większego skutku.

Wysiadła z tramwaju przy Canal i skręciła w Bourbon Street, przy końcu której znajdował się Rotel Marchand. Szybciej dotarłaby na miejsce taksówką, ale lubiła jeżdżące wzdłuż St. Charles zabytkowe tramwaje, które woziły tubylców do pracy, a turystów zabierały na zwiedzanie pięknych rezydencji sprzed wojny secesyjnej stojących wśród bujnych ogrodów.

Słońce grzało ją w plecy. Wkrótce nadejdzie lato, pomyślała. Wysoka temperatura oraz ogromna wilgotność powietrza sprawiają, że w lipcu i sierpniu trudno tu wytrzymać. Ale na razie pogoda jest idealna.

Holly wędrowała przed siebie, a rytmiczny stukot obcasów dotrzymywał jej towarzystwa. Starała się skupić na dźwiękach miasta, ale nie potrafiła. Mimo wczorajszej rozmowy z Shaną nie mogła przestać myśleć oParkerze.

Nie chodzi o to, że był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakiego kiedykolwiek widziała. W końcu przystojnych mężczyzn wszędzie można spotkać. Chodziło o coś innego: o smutek bijący z jego oczu.

To ten smutek nie dawał jej spokoju.

– Problem w tym – szepnęła do siebie, usuwając się pośpiesznie z drogi dwójce turystów pozującej do zdjęcia przed sklepem z pamiątkami – że za dużo o nim wiesz.

Może za dużo nie wiedziała, ale była swiadoma faktu, dlaczego jego małżeństwo kończy się rozwodem. Wielokrotnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat zastanawiała się, czy słusznie postąpiła, nie informując Parkera o zdarzeniu, którego była mimowolnym świadkiem. No ale jak o czymś takim powiedzieć człowiekowi, którego się nie zna?

– Nie, nie. – Potrząsnęła energicznie głową. – Dobrze zrobiłaś. Ta sprawa nie dotyczyła cię w najmniejszym stopniu, ani wtedy, ani dziś.

Obok śmignął chłopak na deskorolce. Holly odruchowo zacisnęła rękę na torebce. W okresie Mardi Gras w mieście grasuje więcej niż zwykle złodziejaszków, wykorzystujących roztargnienie turystów.

Po chwili znów wróciła myślami do Parkera Jamesa. I znów poczuła, jak po jej ciele rozchodzi się fala ciepła. Podobał się jej ten żar. Wiele czasu minęło, odkąd jakikolwiek mężczyzna przyprawił ją o dreszcze.

Przyśpieszając kroku, uśmiechnęła się w duchu. Jeśli spóźni się na próbę, Tommy będzie jej to wypominał co najmniej przez kilka dni. A poza tym… poza tym może Parker dziś również zajrzy do baru.

Zbliżając się do hotelu, czuła się jak dziecko, które nie może się doczekać prezentu od Świętego Mikołaja. Zdawała sobie sprawę, że to bez sensu. Śpiewała w hotelu kilka lat, Parkera widziała tam wczoraj po raz pierwszy. Nie miała powodu przypuszczać, że dziś lub jutro znów go zobaczy, ale kto wie…

– Dzień dobry, panno Holly.

– Cześć, Sam.

Skinęła głową portierowi, który rozmawiał z jednym ze swoich młodszych podwładnych. Sam Manoy, niebieskooki, siwowłosy, barczysty mężczyzna niemal dwumetrowego wzrostu, prezentował się niezwykle dostojnie w czerwono-złotym mundurze. Kiedy młodszy. z mężczyzn podszedł do czarnej limuzyny, która zatrzymała się przed hotelem, Sam skierował się pośpiesznie do drzwi.

– Proszę, panno Holly – powiedział, otwierając je na oścież.

Podziękowawszy mu, weszła do chłodnego holu, w którym panował łagodny półmrok. Mimo eleganckiego, nieco staromodnego wystroju hotel sprawiał wrażenie przyjaznego i przytulnego.

W drodze do baru Holly zerknęła na piękne, biegnące łukiem schody. Tuż za nimi znajdowały się przeszklone drzwi, przez które Wychodziło się do ukwieconego ogrodu. Do ogrodu można było również wejść przez bar oraz restaurację. -

W recepcji dyżurował Luc Carter, który pełnił funkcję animatora wolnego czasu. Wysoki, niebieskooki blondyn o ciepłym, promiennym uśmiechu, był nie tylko przystojny, ale i czarujący. Uśmiechem i wdziękiem potrafił zdziałać cuda.

W ciągu paru ostatnich miesięcy Holly widziała, jak udobruchał parę naburmuszonych ponuraków i jak uspokajał zdenerwowaną starszą panią, która była pewna, że ktoś ukradł jej z pokoju naszyjnik z brylantem. Oczywiście okazało się, że bezcenny naszyjnik strąciła za toaletkę… W każdym razie Luc zaopiekował się roztrzęsioną staruszką, która wpadła do holu, żądając, by natychmiast wezwano policję, a jeszcze lepiej FBI.

– Spóźniłam się, co? – spytała Holly, przystając na moment przy ladzie recepcji. – Pewnie Tommy już przyszedł?


Luc mrugnął do niej porozumiewawczo. – Rozgrzewa się od dwudziestu minut. Holly przewróciła oczami.

– O kurczę! Do wieczora będzie mi głowę suszył, jaka to jestem nieodpowiedzialna. Ten człowiek zawsze zjawia się o czasie. Nie byłby sobą, gdyby się spóźnił.

– Dziwne, wiesz? – odrzekł Luc, wyrównując stos mapek Nowego Orleanu. – Bo on to samo powiedział o tobie. Że nie byłabyś sobą, gdybyś się nie spóźniła.

– Ha, ha, bardzo śmieszne. Ciekawe, z kim trzymasz? Z Tommym ozy ze mną?

– Zawsze biorę stronę pięknej kobiety – oznajmił szarmancko Luc.

– Cóż za ujmujący młody człowiek – stwierdziła ze śmiechem Holly.

Po chwili spoważniała. Uderzając palcami o blat, przez moment uważnie obserwowała Luca.

– Słuchaj, dobrze się czujesz? Wydajesz się… przygnębiony.

– Ja? Przygnębiony? – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Chyba coś ci się przywidziało.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Słowo honoru. – Uniósł rękę, jakby składał przysięgę·

– No dobrze. Do zobaczenia. – Holly pośpiesznie ruszyła w stronę baru, gdzie czekał na nią Tommy Hayes.


Patrząc za oddalającą się piosenkarką, Luc skarcił się w duchu. Psiakrew! Powinien mieć się na baczności. Chociaż w ostatnim czasie zaprzyjaźnili się z Holly, postanowił, że jednak musi zwiększyć między nimi dystans. Dla własnego bezpieczeństwa. Holly bowiem ma znakomitą intuicję. Potrafi wyczuwać ludzi, ich nastroje. To jest niebezpieczne. Nie może pozwolić, aby odgadła, co on knuje.

Wiele ich łączyło. Oboje musieli pokonać mnóstwo przeszkód, aby cokolwiek w życiu osiągnąć. Oczywiście sytuacja Holly była znacznie gorsza. On przynajmniej miał kochającą matkę, -która go wspierała.


Czasem zastanawiał się, jak by się ułożyło jego życie, gdyby ojciec nie opuścił rodziny, kiedy on, Luc, był małym dzieckiem. Albo gdyby Pierre wrócił do Nowego Orleanu i zawalczył o swoją własność – czę'ść rodzinnej fortuny.