– Zamierzasz się poddać?

Głos Holly wyrwał go z zadumy. – Słucham?

– Poddać. No wiesz, zrezygnować z walki. Skapitulować.

– Nie bardzo widzę, co mógłbym zrobić…

– Zawsze coś można zrobić – oznajmiła stanowczo Holly. – A ty chcesz oddać punkty walkowerem.

– Tak myślisz?

– A co mam myśleć? Sam powiedziałeś, że nie zdołasz wprowadzić swoich kaw do stałej sprzedaży w Hotelu Marchand…

– Nieprawda. Powiedziałem, że czeka mnie nie lada zadanie, żeby tę sprawę sfinalizować.

– Poza tym z powodu żony gotów jesteś wycofać się z rodzinnego biznesu…

– Owszem, bo wtedy nie będzie mogła…

– Na twoim miejscu bym walczyła. Starała się ją pokonać.

– Tak? – Zacisnął mocniej dłoń na butelce piwa. – Rozważyłaś wszystkie za i przeciw po zaledwie trzech lub czterech minut rozmowy?

– Niczego nie rozważałam. Po prostu słucham swojej intuicji. To dobrze robi, wiesz?

ROZDZIAŁ DRUGI

Intuicja. Jej własna kilka razy ją zawiodła, ale na ogół Holly lepiej wychodziła, kiedy kierowała się intuicją, niż gdy ją lekceważyła. Jakiś wewnętrzny głos od dawna jej mówił, by nie angażowała się w żaden nowy związek. Nie wolno się spieszyć; trzeba czekać, aż dawne rany się zagoją.

Teraz jednak ten głos radził jej wyciągnąć pomocną dłoń do Parkera Jamesa. Intuicyjnie czuła, że są sobie bliscy. Zdumiało ją to, gdyż dotąd tak kiepsko układało się jej z mężczyznami, że od kilku lat wolała trzymać się od nich na dystans.

Do Parkera Jamesa coś ją jednak ciągnęło. Może chodzi o ten błysk w jego niebieskich oczach, kiedy opowiadał o klubie jazzowym, który zamierzał wkrótce otworzyć. Może o to, że wydawał się spragniony kogoś, kto by go wysłuchał. A może o to, co wiedziała na temat kobiety, którą dziesięć lat temu poślubił.

Zaczęła się nerwowo zastanawiać, czy powinna mu wyjawić, co widziała tamtego dnia przed laty. Czy informacja ta pomoże mu wygrać bitwę rozwodową? Czy nie pomoże, a jedynie sprawi mu ból?

Wpatrując się w niebieskie oczy mężczyzny, w których widziała z trudem skrywane oznaki cierpienia, postanowiła milczeć. Przynajmniej na razie.

– A więc powiimo się słuchać intuicj i, tak? – spytał po chwili Z lekką drwiną w głosie. – Może masz słuszność. Gdybymjej posłuchał, nie ożeniłbym się z Frannie.

– A dlaczego nie posłuchałeś?

Często w ciągu tych dziesięciu lat dumała nad tym, jak układa się ich małżeństwo. Ciekawa była, czy Parker zdaje sobie sprawę, że kobieta, którą kocha, nie bardzo się nim interesuje. Przez pierwsze dwa lata po ślubie miejscowe gazety ciągle o nich pisały. Zdjęcia Parkera i Frannie bez przerwy trafiały do kronik towarzyskich. Potem zdarzało się to coraz rzadziej, aż wreszcie przestali pojawiać się w prasie.

– To znaczy, dlaczego się ożeniłeś?

– To długa historia. Nie mam ochoty jej opowiadać.

Miała wrażenie, jakby zatrzasnął przed nią drzwi. Jakby zamknął się w sobie, zabarykadował. Szkoda. Ta krótka rozmowa pozwoliła jej odrobinę lepiej poznać człowieka, który od dawna ją fascynował. Którego była ciekawa, odkąd śpiewała na jego weselu, a nawet wcześniej, odkąd w dzień poprzedzający jego ślub widziała, jak narzeczona go zdradza. Od tamtej pory czuła z nim więź. Może to dziwne, ale tak było.

– Przepraszam – szepnęła..

Rozmowa z Parkerem sprawiała jej przyjemność; żałowała, że nagle wzniósł mur, który ich od siebie oddzielał, może nie fizycznie, ale emocjonalnie.

Wzruszył ramionami. Więź, która ich na moment połączyła, znikła, rozpłynęła się. Parker skrzyżował ręce na piersi, jakby bronił do siebie dostępu. W powietrzu pojawiło się napięcie.

– No cóż… – Podnosząc szklankę z herbatą, Holly odsunęła krzesło od stołli. – Miło mi się z tobą gawędziło.

– Mnie z tobą również.

– Pewnie się jeszcze kiedyś spotkamy…?

Nie chciała się rozstawać. Stała przy stoliku, spoglądając na Parkera i marząc o tym, aby poprosił ją, żeby usiadła jeszcze na kilka minut.

– Pewnie tak – rzekł, również wstając.

Był sporo od niej wyższy, ale nic dziwnego, skoro miała zaledwie metr sześćdziesiąt wzrostu. Rozpięta pod szyją niebieska koszula odsłaniała kawałek opalonego torsu. Nagle Holly zapragnęła ujrzeć cały tors. Oj, niedobrze, pomyślała; lepiej trzymaj się od niego z daleka.

Kiedy uścisnął jej wyciągniętą na pożegnanie dłoń, poczuła, jak od czubków palców aż po koniec ramienia przebiega ją prąd. Po chwili całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Przez moment nie mogła złapać tchu. Wyszarpnąwszy rękę, obdzieliła Parkera promiennym uśmiechem. Miała nadzieję, że nie zauważył, co się z nią dzieje.

– Pora na mnie.

Odwróciła się, by odejść.

Póki jeszcze może.


Parker szedł ulicą Royal, usiłując odgadnąć, co takiego przydarzyło mu się w barze. Od lat nie mówił tyle, co w obecności Holly Carlyle. Przeczesując ręką włosy, pokręcił w zadumie głową. Niesamowite, pomyślał. Obca kobieta, która zafascynowała go swoim śpiewem, wiedziała więcej o jego małżeństwie niż ojciec czy matka. Należał do ludzi skrytych, którzy nie zwierzają się nawet najbliższym, a dziś stało się coś dziwnego…

Czy to była kwestia śpiewu Holly? Jej łagodnego spojrzenia? Przyjaznego uśmiechu?

– Diabli wiedzą – mruknął pod nosem, obchodząc grupkę tUrystów podziwiających tyły katedry świętego Ludwika.

Skręcił w prawo w Sto Ann, odqalając się od rzeki i placu Jacksona. Ponieważ nie spieszył się z powrotem do pracy, postanowił zajrzeć do swojego nowego klubu, w którym ekipa budowlana wykonywała ostatnie prace remontowe.

Przechodząc na drugą stronę ulicy, znów zaczął rozmyślać o Holly. Nie zwracał uwagi na trąbiące samochody ani gniewne okrzyki kierowców. Lawirując między snującymi się po Bourbon Street turystami, wędrował przed siebie.

Nie patrzył na mijane po drodze wystawy. Nie miał czasu, by wstępować gdziekolwiek na kolejne piwo, a ponieważ mieszkał w Nowym Orleanie od urodzenia, nie kusiły go tutej sze pamiątki.

W Nowym Orleanie nie istnieje coś takiego jak "sezon turystyczny". Turyści przyjeżdżają przez cały rok, choć może najwięcej ich widać w okresie karnawału Mardi Gras. Zwiedzają, przesiadują w knajpkach, słuchają muzyki, robią zdjęcia i, co ważne dla miejscowej gospodarki, wydają mnóstwo pieniędzy. Słypna Dzielnica Francuska oraz piękna, reprezentacyjna Garden District właściwie nigdy nie są puste.

Po huraganie Katrina, który spowodował ogromne zniszczenia, wszyscy się zastanawiali, czy Nowy Orlean kiedykolwiek odzyska dawny urok. Parker nie miał co do tego najmniej szych wątpliwości. To piękne stare miasto nad rzeką Missisipi jest niezniszczalne. Domy i drzewa mogły ucierpieć na skutek żywiołu; silne wiatry, wzrastający poziom wody, przerwane wały przeciwpowodziowe mogły narobić wiele szkód, ale ducha miasta nic nie potrafi zniszczyć.

Nagle uświadomił sobie, że otwarcie Groty przypadnie na szczytowy okres Mardi Gras. Większość ludzi sądzi, że Mardi Gras odnosi się do "tłustego wtorku", dnia przed środą popielcową· Ale każdy tubylec wie, że co najmniej dwa lub trzy tygodnie poprzedzające post wypełnione są pochodami i szaloną zabawą, której kulminacja następuje w nocy z poniedziałku na wtorek.

W tym roku on, Parker, również powita karnawałowych gości, sprawi, by przez kilka dni czuli się jak u siebie w domu. Uśmiechając się w duchu, wydobył z kieszeni telefon komórkowy i wcisnął kilka klawiszy.


– . Dzień dobry, Kawy Jamesów – usłyszał w słuchawce przyjemny głos recepcjonistki.


– Cześć, Marge – powiedział, obserwując rzekę ludzi. – Zastałem ojca?


– Niestety. Twoi rodzice wyszli na wczesny lunch.

Przed oczami stanął mu obraz ojca i matki. Przebywając razem, zawsze trzymali się za ręce. Mimo tylu lat po ślubie wciąż byli w sobie zakochani. Nie ma co, wysoko ustawili poprzeczkę. Kiedyś wierzył, że jemu również uda się odnaleźć szczęście w małżeństwie.


Co prawda, pobrali się z Frannie bardziej z rozsądku niż z miłości, ale Frannie była cudowną dziewczyną, dlatego dałby sobie rękę uciąć, że z czasem się pokochają, że będą mieli dzieci, że doczekają się wnuków. Niestety, marzenie to się nie spełniło. Małżeństwo okazało się niewypałem. Nie przypuszczał, że w nieudanym związku można być aż tak nieszczęśliwym.

Z zadumy wyrwał go głos Marge:


– Wyjaśniłeś wszystko z szefem kuchni w Marchandzie?


– Myślę, że dojdziemy do porozumienia. Muszę go jeszcze trochę ponaciskać, ale wierzę, że sprawa zakończy się pomyślnie – dodał, nie zamierzając zaakceptować porażki. – Przekaż to mojemu ojcu.


– Na pewno się ucieszy – stwierdziła recepcjonistka. – Wracasz do firmy?

– Będę najwcześniej za godzinę – odparł. – Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia.

– W porządku, nie spieszy się. Przekażę twojemu ojcu wiadomość.


Rozłączywszy się, skręcił w prawo, w stronę Dauphine i St. Peter. Chodniki zastawione tu były roślinami w donicach, a żelazne pręty balkonów na piętrach oplatały zwisające ze skrzynek barwne kwiaty, których balsamiczny aromat wypełniał rześkie popołudniowe powietrze.


Z uchylonego okna wypływały dźwięki jazzu, które wiatr niósł w stronę rzeki.


Na samym rogu, na lśniącej w blasku słońca szybie, widniał napis wykonany dużymi złotymi literami: Grota Parkera. Szeroko otwarte drzwi zachęcały do wej ścia.


Stary budynek dzielnie oparł się Katrinie. Stał na tyle daleko od rzeki, że nie zalała go wylewająca się z brzegów woda, wiatr też nie zdołał poczynić w nim większych zniszczeń. Parker wiedział, że dopisało mu szczęście. Tak duża część miasta została totalnie zdewastowana! Wiele osób zginęło, wiele straciło dobytek całego życia.


Podobnie jak nowy klub Parkera, również rodzinna firma Jamesów zbytnio nie ucierpiała. Owszem, biura wymagały solidnego remontu. Poza tym stracili majątek w towarze, który trzymali w magazynach na terenie portu. Ale zważywszy na to, czego doświadczyli inni, Jamesowie mogli uważać się za szczęściarzy.