– Rozumiem - oznajmiła szeptem.

Złościło ją, że ulega szantażowi, ale nie miała wyjścia. Poza tym wiedziała, ze jeśli chce zrealizować swoje marzenia, musi zaakceptować narzucone jej warunki.

– Niepotrzebnie mi grozisz - dodała, unosząc dumnie głowę. - To naprawdę nie moja sprawa, co robisz i z kim.

Przez chwilę Frannie przyglądała się jej w milczeniu, po czym skinęła głową.

– No właśnie. Radzę ci o tym pamiętać.


Ciekawa była, czy Parker James kiedykolwiek odkrył tajemnicę swojej żony. Może tak, skoro od pewnego czasu prasa rozpisywała się o jego rozwodzie.

– Dzień dobry – powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie do siedzącego przy stoliku mężczyzny. – Ma pan ochotę na towarzystwo?


Prawdę rzekłszy, Parker wstąpił do niemal całkiem pustego lokalu, by przez chw!lę pobyć w samotności. Od samego rana wszystko szło nie po jego myśli. Chciał się odizolować, do nikogo nie odzywać. Zamówiwszy piwo, usiadł przy stoliku i zacżął słuchać kojącego śpiewu rudowłosej kobiety. Jej melodyjny głos przeniósł go w inny świat. Po raz pierwszy od dawna Parker przestał myśleć o swoich problemach i zabagnionym życiu.

Teraz właścicielka głosu stała na wprost niego, a on nie potrafił się zdobyć na to, by powiedzieć jej, że pragnie pobyć sam. Odchyliwszy się na krześle, skrzyżował ręce na piersi i wolno zmierzył ją wzrokiem. Kobieta, która oczarowała go swym śpiewem, miała cudownie zaokrąglone kształty oraz przepiękne szare oczy. Ciekaw był, jak wyglądają w blasku świecy. Kilka złocistych piegów znaczyło jej mleczną cerę, a kiedy się uśmiechnęła, w prawym policzku pojawił się uroczy dołeczek.

– Podoba mi się pani głos.

– Cieszę się. – Wysunęła krzesło i usiadła. Po chwili barman postawił przed nią wysoką szklankę z mrożoną herbatą. – Dzięki, Leo. – Uśmiech, jaki mu posłała, rozproszył mrok.

– Smacznego, złotko. – Leo zerknął na Parkera. – Będę przy barze, gdybyś czegoś potrzebowała.

Odszedł.

– Pani rycerz w srebrnej zbroi? – Parker uniósł pytająco brwi.

Holly upiła łyk herbaty.

– Leo to człowiek o złotym sercu. Pilnuje, żeby nikt mi nie wyrządził krzywdy.

– Sympatycżne zadanie.

– To komplement? Miło mi, dziękuję·

Podły humor, jaki towarzyszył mu od rana, nagle zniknął. Nic dziwnego; trudno się wściekać, kiedy patrzy się na tak uroczą istotę.

– Pewnie ciągle je pani słyszy?

– Komplementy? Owszem, dość często – przyznała. – Ale po raz pierwszy z ust Parkera Jamesa.

Uśmiech na jego twarzy zgasł.

– Wie pani, kim jestem?

Oczywiście, że wiedziała. Przez moment Parker łudził się, że trafił na osobę, która nie ogląda telewizji, nie czyta gazet i nie znajego twarzy. Ale to było marzenie ściętej głowy. Odkąd kilka miesięcy temu wniósł pozew rozwodowy, w miejscowej prasie codziennie ukazywały się wiadomości, plotki i kłamstwa na jego temat.

Roześmiawszy się wesoło, Holly zamieszała herbatę przezroczystą słomką.


– Niech pan nie żartuje. Każdy w Nowym Orleanie zna pana twarz. Wyskakuje pan z niemal każdej gazety.

– Zwłaszcza w ostatnim czasie – mruknął smętnie.


– Ale nie tylko z gazet pana znam – dodała z błyskiem w oku. – Już się kiedyś spotkaliśmy. A konkretnie, dziesięć lat temu.


Zmarszczył czoło, jakby usiłował cofnąć się pamięcią w czasie. Po chwili sobie przypomniał. Patrząc na promienny uśmiech Holly, zdziwił się, jak mógł ją zapomnieć. Tym bardziej że dziesięć lat temu również wywarła na nim ogromne wrażenie. No cóż, wchodząc dziś do bani, nie zauważył jej nazwiska na tablicy przy drzwiach, a od ich ostatniego spotkania Holly trochę się zmieniła.

– Tak, pamiętam…

– Śpiewałam na pańskim przyjęciu weselnym.

Skrzywił się w duchu. Nigdy nie powinien był się żenić z Frannie.

– Holly Cadyle. Jedyny jasny punkt programu. Zmieniłaś się – rzekł, przechodząc na "ty".

– Naprawdę? – Ściskając w palcach słomkę, leniwie mieszała złocisty płyn w szklance.


Nagle Parkera zalała fala ciepła. Z najwyższym trudem zachował spokój. Już nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś wzbudził w nim tak wielkie pożądanie. Żona nigdy go nie podniecała. Od początku dała mu wyraźnie do zrozumienia, że erotyka jej nie interesuje. A kochanie się z kobietą, która wykazuje w łóżku tyle entuzjazmu co sopel lodu, jakoś nie sprawiało mu przyjemności.


Chociaż byli małżeństwem od dziesięciu lat, od niemal siedmiu żyli każde własnym życiem. Parker nie występował wcześniej o rozwód, bo papiery rozwodowe nie były mu do niczego potrzebne. Bądź co bądź nie zamierzał się znów żenić. Frannie skutecznie zniechęciła go do kobiet.


Teraz, spoglądając na kobietę siedzącą naprzeciwko, poczuł dreszcz podniecenia. Był spragniony jak wędrowiec, który przebył długą drogę przez spaloną słońcem pustynię. Holly była niczym tchnienie wiatru. Niczym łyk wody. Przypomniał sobie jej długie nogi opięte czarnymi dżinsami, kiedy wolnym krokiem, kołysząc zmysłowo biodrami, zbliżała się do jego stolika…


Wciąż bawiła się słomką. Nagle wyobraził sobie, jak pomalowanymi na czerwono paznokciami gładzi go po plecach. Z trudem się powstrzymał, by nie chwycić jej za rękę.

– Jesteś o wiele ładniejsza niż dawniej.

– Dziękuję. Chyba dziękuję… – Wzruszyła lekko ramionami, po czym oparłszy się wygodnie, przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. – No dobrze, Parker. Powiedz mi, co cię sprowadza do Hotelu Marchand w samym środku dnia?

– Twój głos.

– Kolejny komplement?

– Uwielbiamjazz. A ty świetnie czujesz bluesa.

– No cóż, od lat śpiewaniem zarabiam na chleb.

– Od dawna pracujesz w tym hotelu?

– Dwa… nie, trzy lata – odparła, przesuwając palce po wilgotnej szklance. – Codziennie po południu ćwiczę z Tommym. Występuję cztery wieczory w tygodniu, a w pozostałe dni staram się o zastępstwa w różnych klubach w mieście.

– Zajęta z ciebie kobieta.

– Męczy mnie bezczynność.- Uśmiechnęła się szeroko. Nagle coś sobie przypomniała. – Kilka przecznic stąd zauważyłam kiedyś będący w trakcie remontu lokal o nazwie Grota Parkera. T o twój?

– Mój.

Na samą myśl o swoim nowym przedsięwzięciu zrobiło mu się lekko na duszy. Całe życie marzył o tym, by otworzyć kawiarnię, w której przy dźwiękach nowoorleańskiego jazzu goście popijaliby pyszną aromatyczną kawę, od pokoleń sprowadzaną przez rodzinę Jamesów do Stanów.

– Z zewnątrz wygląda bardzo ciekawie. Kiedy otwarcie?

– Jak dobrze pójdzie, to za kilka dni. A wtedy wreszcie nie będę musiał… – Urwał.

Do diabła, nie przyszedł tu, by rozmawiać o swoich problemach. Wręcz przeciwnie, choć na parę godzin pragnął o nich zapomnieć.

– Nie będziesz musiał…? – spytała cicho Holly.

– To nudne. Nie chciałabyś o tym wiedzieć.

– Gdybym nie chciała, tobym nie pytała.

Przyjrzał się jej badawczo, po czym skinął głową. Podniósłszy ze stolika butelkę zimnego piwa, przejechał palcem po etykiecie z nazwą browaru. W stąpił do baru w Hotelu Marchand, by oczyścić głowę, uwolnić się od trosk, od nieustannych intryg swojej już wkrótce byłej zony, od uciążliwych obowiązków związanych z prowadzeniem rodzinnej firmy. Nagle poczuł, że ze wszystkiego chce się Holly zwierzyć, opowiedzieć jej o swoich kłopotach.

– Miałem spotkanie z sZ,efem kuchni tego hotelu, Robertem LeSoeurem – rzekł, na moment milknąc, by pociągnąć łyk piwa. – Były ostatnio prob~ lemy z terminową dostawą kawy przez należącą do mojej rodziny firmę i LeSoeur groził zerwaniem kontraktu.

– To niedobrze.

– Na szczęście do tego nie doszło – przyznał z uśmiechem Parker. – Zdołałem go przekonać, żeby dał nam jeszcze jedną szansę.

– Świetnie. Ale skoro tak, to dlaczego siedzisz z nosem na kwintę?

Parsknął śmiechem.

– Na pewno masz ochotę tego słuchać? Wzruszyła ramionami.

– Właśnie skończyłam próbę. Do wieczora jestem wolna.

Nie wiedział, dlaczego ta wiadomość go ucieszyła.

– W porządku, sama chciałaś… Zapewne obiło ci się o uszy, że. się rozwodzę?

– Owszem. Cały Nowy Orlean o tym trąbi.

– Niestety. – Po chwili kontynuował cicho: – W umowie przedmałżeńskiej zobowiązałem się, że w razie rozwodu Frannie otrzyma mój udział w rodzinnym biznesie. Jednakże opłaty za import kawy wzrosły i Frannie czuje się poszkodowana. 'Uważa, że dostałaby za mało pieniędzy. Twierdzi, że sabotuję własną firmę, żeby pozbawić ją należnej jej fortuny.

– To bez sensu. – Holly zmarszczyła z namysłem czoło. – Sabotując firmę, działałbyś na niekorzyść wszystkich udziałowców.

Uniósł butelkę w takim geście, jakby miał zamiar wypić zdrowie Holly.

– No widzisz, ty to rozumiesz, a Frannie nie. W każdym razie firmę nękają kłopoty. Zamówiony towar dociera z opóźnieniem, a czasem ginie po drodze. Nie dałbym głowy, czy za tym wszystkim nie stoi moja małżonka, która w ten sposób chce się na mnie zemścić.

– Na złość babci odmrożę sobie uszy? – Nie spuszczając oczu z Parkera, Holly ponownie zamieszała herbatę.

– Niezbyt to mądre… Co zamierzasz zrobić?

– Nie wiem – przyznał. – Mieliśmy wielkie plany. Chcieliśmy razem z rodziną Marchandów wprowadzić Kawy Jamesów do stałej sprzedaży w restauracji i barze hotelowym, ale teraz, kiedy szef kuchni jest wściekły… Czeka mnie nie lada zadanie, żeby sprawę sfinalizować. – Wypuścił z płuc powietrze, po czym wziął głęboki oddech. – Skoro są tak poważne kłopoty z dostawami, może byłoby lepiej, gdybym się w ogóle ze wszystkiego wycofał. Wtedy Frannie nie miałaby powodu działać na szkodę firmy.

Kiedy przestał mówić, w sali zaległa cisza jak makiem zasiał. Po chwili Parker zorientował się, że ławka przy pianinie jest pusta; muzyk akompaniujący Holly wyszedł tylnymi drzwiami. Poza nimi i barmanem w lokalu nie było żywej duszy.