Poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Jakby nagle przejrzała na oczy. Dłużej nie zamierzała chować głowy w piasek.

– Nie wiesz, czy potrafisz ofiarować mi cokolwiek więcej, a ja wiem, że to, co jest, mnie nie zadowala – rzekła, wzruszając lekko ramionami. – Widzisz, Parker, ty też dla mnie wiele znaczysz. Ale ja nie tylko darzę cię sympatią, ja cię kocham.

Zaczął się cofać, jeden krok, drugi, aż doszedł do ściany. Obserwując go, Hollypomyślała sobie, że gdyby znajdowali się w pokoju, a nie w łazience, pewnie odwróciłby się i rzucił pędem ku drzwiom.

Poczuła dojmujący ból w sercu, ale- zacisnęła usta. Postanowiła, że nie pokaże, jak bliska jest łez.

– Ja…

– Nie musisz nic mówić. – Przylepiła sobie do twarzy uśmiech. Wymuszony, trochę żałosny. I nie pozwoliła mu zgasnąć. – Nie mów, że ci przykro. Że szkoda, że nie może być inaczej. Słowa niczego

..,

me zmIemą.

– Psiakość, Holly- rzekł z napięciem. – Nie planowałem tego. Nie chciałem, żeby tak się sprawy potoczyły.

– Ja też nie, Parker. Ale trudno, stało się. To mój problem, nie twój, i sama sobie z nim poradzę. Nie musisz mnie trzymać za rączkę i pocieszać. I nie musisz się o mnie troszczyć. Naprawdę.

Boże, daj mi siły, pomyślała. Spraw, żeby ten koszmarny ból z każdym dniem stawał się coraz mniejszy. Spraw, żebym odzyskała równowagę psychiczną i była taka jak niecały miesiąc temu, zanim Parker pojawił się w moim życiu.

– A teraz zamówię taksówkę i pojadę do domu. Zniknę ci z oczu. Tak będzie najlepiej: oboje wrócimy do swoich spraw i zapomnimy o sobie.

– Ja o tobie nigdy nie zapomnę – rzekł zmienionym głosem. – Nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie.

Wykrzywiła wargi w uśmiechu.

– No widzisz? I po co mówisz takie rzeczy? One i tak niczego nie zmienią.

– Holly…

– Proszę cię – przerwała mu, chcąc zachować tę resztkę godności, jaka jej jeszcze pozostała, i jak najszybciej opuścić dom Parkera. – Jeżeli faktycznie darzysz mnie sympatią,· to pozwól mi wezwać taksówkę i wrócić do siebie.

Wpatrywał się w nią tak badawczo, jakby usiłował przeniknąć jej myśli i duszę. Wciąż wyzierał z nich smutek. Hollyporuszyła się niespokojnie. Wiedziała, że musi jak naj prędzej znaleźć się we własnych czterech ścianach, bo inaczej wybuchnie płaczem i obojgu im narobi wstydu.

– Odwiozę cię.

– Lepiej nie.

– Odwiozę – powtórzył, nie zdradzając swoich uczuć.

Zrozumiała, że nie ma sensu się sprzeciwiać, bo i tak nie zdoła pokonać oślego uporu Parkera. Zresztą czy to' ważne, jakim środkiem lokomocji dotrze do domu?

– Dobrze – oznajmiła.

Może chciał zachować się jak dżentelmen? Może jest mu to do czegoś potrzebne? W porządku, ona nie zamierza walczyć. Po prostu chce uciec z tego domu, uciec od niebieskich oczu, które tak wiele zdawały się obiecywać.

Przez kilka następnych dni Parker trzymał się z daleka od Hotelu Marchand. Całymi dniami przesiadywał w swoim gabinecie na zapleczu klubu i pochłonięty pracą starał się zapomnieć o Holly.

"Kocham cię"…

Cisnął długopis na spis inwentarza, ódchylił się w fotelu i wbił wzrok w sufit.

"Kocham cię".

Słowa Holly dźwięczały mu w uszach. Przypomniał sobie jej szare oczy, które pociemniały z bólu, kiedy on, Parker, nie potrafił powiedzieć tego, co ona tak bardzo pragnęła usłyszeć.

"Kocham cię".

– O Chryste! – jęknął.

Chciał wierzyć, że miłość, prawdziwa miłość, może zdarzyć się w tak krótkim czasie. Chciał wierzyć, że Holly mówi prawdę. Że go nie okłamuje. Że widzi w nim mężczyznę, o jakim marzyła całe życie, mężczyznę, z którym mogłaby się ze$tarzeć.

Ale czy mógł w to uwierzyć? Po tym, co przeżył z Frannie?

– Nie – powiedział na głos, bo nie potrafił wytrzymać tej przeraźliwej ciszy, jaka go otaczała. – Nie mogę. Boję się. Nie chcę ryzykować.

Wzdychając ciężko, wyprostował się na fotelu i ponownie sięgnął po długópis. Musi maksymalnie skupić się na pracy. Może w końcu uda mu się nie myśleć o Holly.


Skorzystała z faktu, że ma zwichniętą nogę, i wzięła kilka dni wolnego. Tommy o nic nie pytał; zaakceptował to, co mu powiedziała przez telefon. Ale ona znała prawdę: może występować ze zwichniętą nogą, tylko po prostu nie chce. Wolała się ukryć, nie ryzykować spotkania z Parkerem. Przynajmniej przez jakiś czas.

Zwłaszcza teraz.

– Bóg ma dziwne poczucie humoru – szepnęła, spoglądając na plastikowy patyczek, który trzymała w palcach.

Znak plusa był wyraźnie widoczny.

Położyła patyczek na krawędzi umywalki, obok trzech innych wskazujących identyczny wynik.

– No i jestem w ciąży…

Na miłość boską, co ma teraz począć? Czy powinna zawiadomić Parkera? Chyba ma prawo wiedzieć, że zostanie ojcem? A może informacja o dziecku jeszcze bardziej wszystko pogmatwa? Przecież dał jej jasno do zrozumienia, że nigdy nie będą razem. Skoro nie chce jej w swoim życiu, po co miałby chcieć jej dziecko?

Miała wrażenie, że bicie serca wypełnia całą łazienkę· Dziecko.

Za dziewięć miesięcy urodzi córkę lub syna. Będzie miała własną rodzinę. Kogoś, kogo pokocha bez pamięci. I kto odwzajemni jej miłość.

Razem będą snuć plany na przyszłość. Będą mieszkać w cudownym starym domu. Będą przyjmować pod swój dach inne dzieci. Będą wieść szczęśliwe życie, o jakim zawsze marzyła.

Wpatrując się w lustro, zobaczyła w swoich oczach radość i niepokój. To śmieszne, ale tyle czasu modliła się o to, by nie być w ciąży, że nie pomyślała o tym, jak bardzo informacJa o ciąży może ją ucieszyć.

Przytknęła dłonie do brzucha. Przez chwilę trzymała je tam, jakby chciała chronić kruszynę, którą wraz z Parkerem powołała do życia. Będzie dobrze, powtarzała w myślach. Damy sobie radę. Zobaczysz, moje maleństwo, poradzimy sobie.

Wciągnęła głęboko powietrze. Powoli na jej ustach wykwitł uśmiech. Może ojciec dziecka się nie ucieszy, może nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego, ale to nie szkodzi. Ona, Holly, będzie najlepszą matką na świecie.

Z zadumy wyrwał ją ostry dzwonek do drzwi.

Ku własnemu zdumieniu poczuła iskierkę nadziei. Może to Parker? Może poszedł po rozum do głowy, może zrozumiał, że jej miłość jest cudownym darem, a nie pułapką?

Wrzuciwszy testy ciążowe do kosza na śmieci, spojrzała w lustro, przeczesała ręką włosy, po czym ruszyła pośpiesznie do drzwi.

Na widok stojącej w progu osoby dosłownie zaniemówiła…


– No proszę. Kogo widzę? – zamruczała cicho Frannie LeBourdais.


Minęła zaskoczoną Hollyi jakby nigdy nic, skierowała się do salonu.

– Najwyższy czas, żebyśmy porozmawiały.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Torebkę z krokodylej skóry oraz duży brązowy skoroszyt rzuciła na niski stolik, na którym leżały stosy kolorowych pism, po czym rozejrzała się z zaciekawieniem. Duża kanapa obita tkaniną w kwiecisty wzór, mnóstwo tandetnych bibelotów, okno z widokiem na zaniedbanyogród…


To niezbyt imponujące wnętrze ogromnie poprawiło Frannie humor.

– Co pani tu robi? – zapytała Bony.

– Ależ Bony… Nie obrazisz się, że będę do ciebie mówić po imieniu, prawda?: – Żona Parkera usiadła na skraju kanapy. – Bądź co bądź znamy się od dawna.

Bony, lekko utykając, przeszła na środek pokoju.

– Słucham?

Frannie machnęła lekceważąco ręką.

– Proponuję, żebyśmy były z sobą szczere i niczego nie owijały w bawełnę. W końcu sprawa dotyczy nas obu. – Na moment zamilkła. – Doskonale cię pamiętam. Śpiewałaś na moim weselu.

– Owszem.

– Widziałyśmy się również w dzień poprzedzający wesele…

Frannie wszystko sobie przypomniała, kiedy otrzymała raport sporządzony przez prywatnego detektywa. Na samo wspomnienie tamtego incydentu ogarnęła ją niepohamowana wściekłość. Kochały się z Justine w ogrodzie,. kiedy nagle zza kępy krzaków wyłoniła się ta nikomu nieznana, żałosna piosenkareczka. Frannie poderwała się jak oparzona. Przestraszyła się, że ta dziwka wszystko wygada Parkerowi, i małżeństwo, na którym tak bardzo jej zależało, nie dojdzie do skutku..

No i proszę, dziesięć lat później spotyka tę samą zdzirę! Zagrożenie wraca. Bo jeżeli Bolly Carlyle wyjawi Parkerowi, na czym kiedyś przyłapała jego żonę, Frannie na sto procent nie zdoła uratować małżeństwa.

Dość tego! Nie zamierza dłużej żyć w strachu i niepewności. Pozbędzie się tej zdziry i odzyska Parkera.

– To było bardzo dawno temu – rzekła Bolly.

– Istotnie. – Frannie podniosła się z kanapy. Nie podobało jej się, że musi zadzierać głowę.

– I znów się spotykamy.

– Właśnie tego nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz?

– Już mówię. – Wysunąwszy skoroszyt spod swojej torebki, Frannie przyglądała się rywalce spod oka. – Otóż przychodzę z wiadomością od Parkera.

– Od Parkera?

– Tak, od mojego męża. – Zamilkła. Nawet nie przypuszczała, że tak dobrze będzie się bawić. Uśmiechając się ironicznie, po chwili dodała: – Pamiętasz go? To ten facet, z którym sypiasz.

Holly poczuła bolesny ucisk w piersi. Nie odezwała się.

– Parker nie chce się z tobą więcej widzieć.

– On cię tu przysłał?

– Oczywiście – skłamała Frannie. – Chyba nie sądzisz, że sam zawracałby sobie głowę takimi duperelami?

– Nie wierzę ci.

– A mnie się wydaje, że wierzysz. – Podała rywalce skoroszyt, podeszła do okna, po czym obróciła się do niej twarzą. – W głębi duszy wiesz, że Parker nie traktował poważnie waszej znajomości. Że byłaś dla niego… maskotką, zabawką. Widzisz, Parker i ja… mamy z sobą pewien układ. Nasze małżeństwo.różni się od innych. Każdemu z nas wolno zawieraĆ znajomości, przyjaźnie, wolno romansować na boku, ale nigdy nie zapominamy o tym, z kim braliśmy ślub.


– Hm, to dziwne. – Holly zacisnęła rękę na skoroszycie, ale nie zajrzała do środka. Zachwiała się lekko, jakby zakręciło się jej w głowie. – Jeśli wasze małżeństwo jest tak trwałe, jak mówisz, to dlaczego prasa rozpisuje się o waszym zbliżającym się rozwodzie?