Radiogramy z ostrzeżeniami widział także Bruce Ismay, szef linii White Star płynący na "Titanicu". Omówił sytuację z kapitanem, po czym schował je do kieszeni.

Tego wieczora Kate osobiście ułożyła dzieci do snu, ponieważ Oona, poprosiwszy stewardesę, by posiedziała przy malcach, znów poszła na pokład trzeciej klasy do kuzynki. Kate nie miała nic przeciwko jej wizytom u krewnej. Lubiła zajmować się dziećmi, a nawet wolała, gdy nikt jej nie wyręczał. Zauważyła, że robi się coraz zimniej, otuliła więc malców dodatkowymi kocami.

Przed wyjściem do restauracji zajrzała na chwilę na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza i poczuła, że na zewnątrz panuje chłód nie do zniesienia. Idąc na kolację rozmawiała z mężem o Filipie, który znalazł sobie przedmiot westchnień – śliczną pannę, niestety, pasażerkę z drugiej klasy. Mimo że nie mieli praktycznie żadnej szansy na spotkanie, wpatrywał się w nią ze swojego pokładu, ona zaś zerkała nań z dołu, wstydliwie wznosząc oczy. Filip co dzień przystawał w tym samym miejscu licząc, że znów ją zobaczy, aż Kate zaczęła się obawiać, że syn przeziębi się, tkwiąc pod gołym niebem na przejmującym zimnie. Jednakże panna czy też jej rodzice wykazali więcej rozsądku – nie pokazała się. Filip chodził markotny przez całe popołudnie, a wieczorem zrezygnował z kolacji.

– Biedak – powiedziała Edwina ze współczuciem do matki, gdy zajmowali miejsca przy stole. Ojciec zatrzymał się jeszcze przy Benjaminie Guggenheimie, potem przystanął, by zamienić kilka słów z W. T. Steadem, znanym dziennikarzem i pisarzem, który przed kilkoma laty pisywał do gazety Winfieldów. Wreszcie i on zasiadł z resztą rodziny.

– Z kim rozmawiałeś, kochanie? – spytała zaciekawiona Kate. Rozpoznała Steada, ale nie wiedziała, kim był drugi mężczyzna.

– Z Benjaminem Guggenheimem. Poznałem go przed laty w Nowym Jorku – wyjaśnił dość niechętnie Bert.

Kate zastanowiła dziwna reakcja męża. Może powodem była olśniewająca blondynka towarzysząca Guggenheimowi? Coś jej podpowiadało, że nie jest jego żoną.

– Czy to pani Guggenheim? – zagadnęła, pragnąc się upewnić.

– Nie sądzę – uciął krótko Bert, po czym spytał Charlesa, który z nich właściwie ocenił dystans przebyty tego dnia przez statek. Zakład i niewielką kwotę wygrał Charles, przewidziawszy, że "Titanic" pokona pięćset czterdzieści sześć mil.

Przyszli teściowie i zięć mieli w czasie rejsu wyśmienitą okazję, aby się bliżej poznać. Jak dotąd Bertowi wszystko w Charlesie się podobało. Oboje z Kate byli przekonani, że małżeństwo ich córki będzie udane.

– Czy ktoś miałby ochotę na krótki spacer? – zapytał Bert, gdy opuszczali salon po wysłuchaniu wieczornego koncertu, okazało się jednak, że jest zbyt zimno na przechadzkę. Powietrze było mroźne, a niebo iskrzyło się gwiazdami.

– O Boże, ależ ziąb. – Kate zadrżała z zimna. Choć była w futrze, chłód ją przeniknął do szpiku kości.

Noc była kryształowo jasna. Nikt z pasażerów nie wiedział, że gdy jedli kolację, radiooperator znowu otrzymał ostrzeżenie z dwóch statków o znajdujących się w pobliżu górach lodowych, nikt nie podejrzewał, że coś wisi w powietrzu. Było wpół do jedenastej, kiedy Winfieldowie wrócili na pokład B. Charles i Edwina usiedli jeszcze w saloniku przy butelce szampana, rodzice zaś szykowali się do snu, cicho rozmawiając.

Gdy Kate i Bertram byli w łóżku i gasili światło, wybiła godzina jedenasta. Mniej więcej w tym samym czasie płynący niedaleko "Californian" przekazał "Titanicowi" wiadomość o napotkanej przed chwilą górze lodowej. Radiooperator "Titanica", niejaki Phillips, przesyłał akurat prywatne depesze pasażerów do stacji na Cape Race w Nowej Fundlandii, ostro więc odpowiedział koledze z "Californiana", aby mu nie przeszkadzał, ma bowiem pełne ręce roboty, o górze lodowej zaś już słyszał. Tym razem nie uznał za konieczne przekazać informację kapitanowi-przecież czytał wcześniej podobne depesze i niezbyt się nimi przejął. "Californian", jakby urażony, wyłączył się nie podając współrzędnych góry lodowej, a Philips tymczasem niestrudzenie wysyłał telegramy do Cape Race.

Kate i Bertram pogrążyli się we śnie, ich młodsze dzieci spały już od dawna w kabinie obok, natomiast Edwina i Charles, przytuleni na kanapce w saloniku, szeptali o swych marzeniach i nadziejach. Zbliżała się północ. Młodzi wciąż rozmawiali, gdy naraz przez statek przeszło lekkie drżenie i coś zgrzytnęło, jakby otarli się o przeszkodę. Pomyśleli jednak, że skoro nie nastąpił silniejszy wstrząs, to nic wielkiego nie mogło się stać. Jeszcze chwilę gawędzili, zanim Edwina uświadomiła sobie, że ucichł towarzyszący im dotychczas monotonny szum, a wraz z nim zniknęło wrażenie wibracji. Najwyraźniej statek się zatrzymał. Charles zaniepokoił się nieoczekiwanym postojem.

– Myślisz, że coś się stało? – zatroskała się Edwina.

Charles wyjrzał przez okienko na lewą burtę, lecz nie zauważył nic niezwykłego.

– Nie sądzę. Słyszałaś, co twój ojciec mówił o statku. Jest niezatapialny. Może maszyny wyłączono, żeby odpoczęły, albo zmieniamy kurs. Na pewno nic się nie stało. – Wziął jednak płaszcz, po czym czule pocałował ją w usta. – Sprawdzę, dlaczego stoimy, i zaraz ci powiem.

– Ja też idę.

– Edwino, jest strasznie zimno. Poczekaj tutaj.

– Daj spokój. W jadalni wuja Ruperta było zimniej.

Charles uśmiechnął się na te słowa i pomógł jej włożyć futro matki. Był pewien, że wszystko jest w najlepszym porządku, doszło najwyżej do awarii maszyn, która niewątpliwie zostanie szybko usunięta i wkrótce popłyną dalej.

Na korytarzu napotkali zaciekawionych pasażerów, jak oni ubranych w wieczorowe stroje, białe krawaty i futra narzucone na suknie balowe lub w szlafrokach, spod których wystawały gołe nogi. Wyglądało na to, że sporo osób, łącznie z Johnem Jacobem Astorem, wyczuło, że coś się stało i chce poznać prawdę. Spacer po pokładzie niczego wszakże nie wyjaśnił, nie rozwiał niczyich wątpliwości. Nie doszli do niczego ponad to, co już wiedzieli, mianowicie że statek się zatrzymał, a olbrzymie kominy wysyłają kłęby pary w niebo roziskrzone gwiazdami. Oznak niebezpieczeństwa nie było jednak żadnych.

Wreszcie steward oznajmił zaintrygowanym pasażerom, że uderzyli w "kawałek lodu", ale nie ma się czym przejmować. John Jacob Astor wrócił do żony, Charles i Edwina również udali się do apartamentu. Powiedziano im, że jeśli chcą zobaczyć ten odłamek lodu, to jest on w strefie rekreacyjnej trzeciej klasy. Z pokładu spacerowego widać było tam pasażerów, którzy wśród wybuchów beztroskiego śmiechu rzucali śniegowymi kulami.

Była za pięć dwunasta, kiedy narzeczeni weszli do saloniku, gdzie zastali wyraźnie zaniepokojonego Bertrama.

– Czy coś nie w porządku ze statkiem? – zapytał ich szeptem, ponieważ Kate spała.

– Nic na to nie wskazuje – odparł Charles kładąc płaszcz na krześle, podczas gdy Edwina wyplątywała się z obszernego futra matki. -Zderzyliśmy się z lodem, ale nikt się tym nie przejmuje. Zdaje się, że załoga szybko uporała się z kłopotami. Z pokładu nie widać nic, co by budziło obawy.

Charles nie wyglądał na zdenerwowanego, więc i Bertram odetchnął z ulgą. Było mu głupio, że nie potrafi ukryć obaw, ale miał przecież pod opieką rodzinę i chciał być pewien, że nic jej nie zagraża. Życzył młodym dobrej nocy, poprosił Edwinę, by nie ociągała się długo z pójściem do łóżka, i dokładnie trzy minuty po północy ułożył się przy śpiącej smacznie Kate. Przez moment miał wrażenie, że podłoga się przechyla, pomyślał jednak, iż padł ofiarą złudzenia.

Było to w chwili, gdy głęboko pod pokładem palacze rozpaczliwie próbowali ugasić ogień w kotłach, a woda rwącym strumieniem zalewała pomieszczenie pocztowe. "Titanic" istotnie uderzył w "kawałek lodu", tyle że ów "kawałek" był górą lodową. Jego pięć podobno wodoszczelnych grodzi zalewała woda, która przedostawała się przez dziurę w kadłubie wyrwaną przez lód. Na mostku kapitan Smith, szef linii White Star, Bruce Ismay, oraz budowniczy statku, Thomas Andrews, stali w osłupieniu, próbując ocenić grożące statkowi niebezpieczeństwo.

Andrews czarno widział najbliższą przyszłość, nie wyobrażał sobie bowiem, aby przy pięciu grodziach wypełnionych wodą "Titanic" zdołał długo utrzymać się na powierzchni. Wybudowany przezeń niezatapialny statek tonął. Wiadomo było, że nie od razu pójdzie na dno, lecz nikt nie potrafił określić, jak długo potrwa agonia.

Pięć minut po północy na usilne naleganie Thomasa Andrewsa kapitan Smith zebrał na mostku oficerów i polecił, by dopilnowali zdjęcia pokrowców z łodzi ratunkowych. Nie przeprowadzono dotąd próbnych ćwiczeń, nikt bowiem nie przypuszczał, żeby zaszła konieczność ewakuacji. Przecież ten statek miał być niezatapialny, nie należało zatem bez potrzeby niepokoić pasażerów. Teraz stewardzi pukali do wszystkich kabin pierwszej klasy. Kiedy Charles otworzył drzwi salonu, Bert w jednej chwili zerwał się na równe nogi. Zrazu dobiegł go tylko dźwięk rozmowy, potem zaczął rozróżniać słowa. Steward przemawiał do pasażerów głosem spokojnym i stanowczym, jak do dzieci, które trzeba nakłonić do posłuchu, ale zbytnio nie nastraszyć.

– Proszę, żeby wszyscy włożyli pasy ratunkowe i wyszli na pokład. Natychmiast! – powiedział z naciskiem.

Nie było słychać ani bicia dzwonów, ani wycia syren czy innych sygnałów alarmowych. Dokoła panowała cisza, oczy stewarda mówiły wszakże wyraźnie, że należy się zastosować do jego poleceń. Edwina poczuła, że coś popycha ją do działania. Tak było zawsze, gdy któreś z rodzeństwa potrzebowało jej pomocy. I wiedziała, że musi natychmiast pomóc matce.

– Mam czas, żeby się przebrać? – zapytała stewarda, który przecząco pokręcił głową i zanim wszedł do następnego apartamentu, rzucił jej przez ramię:

– Nie sądzę. Niech pani zostanie w tym, co ma na sobie, i założy pas ratunkowy. Będzie trzymał ciepło. To tylko środki ostrożności, ale proszę się do nich stosować. Muszę iść dalej.